-Depulso! -Krzyknęła Tatia.
Nie dokończyłem swojego zadania, gdyż zaklęcie odepchnęło mnie od Neville'a. Upadłem na brudną podłogę z głuchym hukiem. Różdżka wypadła mi z dłoni i potoczyła się w przeciwną stronę.
Znowu ogarnęła mnie ta dziwna niemoc. Dokładnie jak wtedy, gdy ojciec ma zamiar okładać mnie swoją laską z głową węża.
Zwinąłem się w kłębek czując jak omiata mnie wewnętrzny chłód.Spuściłem głowę, gdyż po moich policzkach spłynęły łzy.Nie chciałem okazywać słabości choć to trudne.
Jęknąłem cicho i jednym słowem zacząłem płakać. Coś czego nie robiłem od dawna.
Wtem poczułem czyjąś dłoń na swoim ramieniu. Prawdopodobnie Tatii. Zaprzeczyłem ruchem głowy. Czemu zaprzeczałem? Temu czy potrzebuję pomocy? Temu że wszystko w porządku? Nie wiem.
Skuliłem się bardziej nie dając dostępu świata zewnętrznego do mnie.
-Draco -usłyszałem jak z oddali głos Tatii.
Nie chciałem nic słyszeć, nie chciałem nic czuć i niczym się martwić. Czy to tak wiele, że chcę być teraz w odległym miejscu od Hogwartu i nie martwić się niczym co nęka mnie w tym momencie?
Wszystko zaczyna się sypać. Cała ta sytuacja jest w beznadziejnym położeniu.
Nie chcę zabić Neville'a, ale jeżeli tego nie zrobię to zabiją Tatię a wtedy nie będę miał dla kogo żyć. Jeżeli z kolei to zrobię popełnię zbrodnię. Dokonam morderstwa na prawie moim przyjacielu, na człowieku, który na ogół nigdy źle mi nie życzył. To w końcu ja byłem tym złym, który się na nim wyżywał. I nie tylko na nim. To ja powinienem umrzeć, a nie uczciwy Longbottom. Tak, to dobry pomysł. Gdybym popełnił samobójstwo już nikt nie będzie nic ode mnie oczekiwał. Tak. Gdybym tylko...
-Draco! -Wrzasnęła Tatia.
Ocknąłem się z dziwnego otępienia i spojrzałam na Puchonkę, która klęczała przy mnie. Na jej twarzy malowało się przerażenie. Wstałem szybko na kolana i zacząłem wycierać policzki, choć po raz drugi z marnym wysiłkiem.
Salvador przysunęła się do mnie i przytuliła mnie mocno, kładąc brodę na mojej głowie. Zaciskając powieki wtuliłem się w dziewczynę.
-Będzie dobrze -zapewniła cicho gładząc mnie po plecach.
-Każą mi zabić Neville'a -wymamrotałem cicho.
-Wiem, skarbie. Wiem -odparła spokojnie.
-Nie chcę -jęknąłem.
Tatia westchnęła jedynie.
-Wiem i nie zrobisz tego -odparła. Otworzyłem usta by powiedzieć o groźbie, ale ta wyczuła to i przeszkodziła mi.- Wiem też co chcą zrobić. Spokojnie, mam pomysł.
Odsunąłem się od niej i spojrzałem na dziewczynę zdziwiony.
-Wiesz co to kropla astralna? -Spytała z lekkim uśmiechem.
Wszystko znów nabrało barw. Usta wykrzywiły się w wesoły uśmiechem.
-Jesteś niezastąpiona -stwierdziłem ocierając łzy.
Tatia zbliżyła się do mnie i odurzając mnie swoim nieziemskim zapachem musnęła delikatnie moje usta, co sprawiło, że poczułem się jeszcze lepiej.
-Wiem -powtórzyła patrząc mi w oczy po czym wstała i podała mi dłoń.
Ująłem ją i również podniosłem tyłek z ziemi. Spojrzałem na Gryffona.
-Neville.. Przepraszam. Ja nie chciałem...
-Rozumiem -odparł spokojnie Longbottom i wyciągnął rękę w moją stronę z lekkim uśmiechem.
Ująłem ją i potrząsnąłem na zgodę, czując ulgę.
-Więc co teraz, mistrzu? -Spytałem patrząc na Tatię.
-Potrzebuję eliksiru... Na pewno ma go Quer, zatem trzeba dostać się do jego gabinetu -odparła.
-Zaraz.. Co to kropla astralna? -Spytał Nevv przypominając nam o swojej obecności.
-To będzie twój klon. Gdy zażyjesz odpowiednią ilość eliksiru stworzymy twojego klona. Będzie trochę tępy, ale to nie szkodzi, bo go zabijemy, żeby robił za ciebie jako trupa -wyjaśniła Tatia leząc w stronę gabinetu jej brata.
-A kto to Quer? -Spytał.
Razem z Puchonką spojrzeliśmy po sobie lekko zakłopotani.
-Długa historia. Później ci opowiemy -odparłem i ująłem dłoń Tatii.- Poza tym dlaczego nie ma cię w moim dormitorium? -Spytałem w przebłysku inteligencji.
Ta spojrzała na mnie i uśmiechnęła się uroczo.
-To długa historia. Później ci opowiem -odparła wesoło.
**nieco później, w gabinecie "pana Deana"**
*perspektywa Tatii*
Grzebałam po szafkach swojego brata, podczas gdy Draco przeszukiwał szuflady w biurku. Neville rozglądał się niepewnie po pomieszczeniu.
-Wolno nam tu być? -Zapytał, przerywając tę ciszę między nami.
-Z reguły nie, ale mi wolno, bo.. Jakby to ująć.. Jestem spokrewniona z naszym nauczycielem od OPCM -odparłam z dziwnym uśmiechem.
Wręcz poczułam tępy wzrok Longbottoma na swoich plecach. Wyszczerzyłam się głupio i ujęłam jakąś fiolkę z błękitnym płynem. Odwróciłam ją, by przeczytać napis.
-Kropla astralna -wyszeptałam z uśmiechem.- Mam -oznajmiłam głośno i wyciągnęłam fiolkę.
Draco spojrzał na mnie z uśmiechem, a Nevv jakby trochę zbladł.
-Spokojnie -mruknęłam podchodząc do niego. Otworzyłam fiolkę i wyciągnęłam ją do niego.- Trzy krople i tylko trzy -powiedziałam spokojnie.
Neville ujął fiolkę nieufnie, po czym przyjrzał jej się.
-I to pomoże? -Spytał.
-Tak. Wypij to -ponaglił go niecierpliwie Draco.
Nevv wlał do ust trzy krople i oddał mi fiolkę. Wszyscy umilkliśmy, oczekując efektów. Minęła pierwsza minuta i nic się nie wydarzyło.
-Czy... Robiłaś to kiedykolwiek? -Spytał Gryffon.
-Nie -odparłam spokojnie.
Neville obrzucił mnie karcącym spojrzeniem i już otwierał usta, by coś powiedzieć.
-Nie robiłam tego nigdy, ale ciotka dokładnie powiedziała mi jak to stosować w razie potrzeby -uspokoiłam go.
-A to mnie pocie... -urwał, gdyż obok niego pojawiła się ledwo zauważalna, biała plama, która zaczęła się powiększać.
Patrzyliśmy na to zdumieni, a plama zaczynała czernieć emitując szatę Neville'a. Wtem z dziwnej i niekształtnej mary utworzył się klon Longbottoma.
-O w mordę -wyszeptał Draco patrząc na dwóch identycznych Gryffonów.
Ten prawdziwy Nevv dotknął delikatnie swojego klona, palcem w ramię.
- I co teraz? -Spytał cicho, patrząc na kroplę.
-Ktoś musi go zabić -odparłam spokojnie.
Spojrzeliśmy po sobie wymownie, delektując się ciszą, którą na pewno ktoś zaraz przerwie.
-Nie ja -odparli równocześnie chłopcy.
Przewróciłam oczami, czując się jak wśród dzieci i wyciągnęłam z tylnej kieszeni spodni różdżkę. Wymierzyłam nią w klona Longbottoma już z mniejszą odwagą. Draco jak i Neville patrzyli na mnie jak sroka w gnat. A ja? A ja stałam jak wryta, celując w mojego... mojego....
Przyjaciela.
-Tatia.. Co ty robisz? -Wymamrotał przerażony Neville, w którego celowałam.
-J-ja... Przecież ty nie powinieneś mówić... Jesteś klonem -powiedziałam zdumiona, a ręka zaczęła mi się trząść.
Spojrzałam na Draco i prawdziwego Neville'a, którzy stali z boku po mojej prawej stronie. Patrzyli na mnie jak na wariata. Znów spojrzałam na kroplę astralną.
-Przykro mi, ale musisz umrzeć -wyszeptałam niepewnie.
-Nie! Przecież się przyjaźnimy -wymamrotał nerwowo, cofając się z lękiem.
-Jesteś kroplą astralną. Nigdy się nie przyjaźniliśmy -powiedziałam z niewielkim przekonaniem w to co mówię.
-Tatia -usłyszałam głos, jakby z oddali.
-J-ja.. Ja muszę -wyszeptałam, a ręka zaczęła mi tak drżeć, że ledwo utrzymałam różdżkę.
-Tatia! -Warknął Draco, łapiąc mnie mocno za ramiona.
Dopiero teraz przejrzałam na oczy.
Prawdziwy Neville stał nadal po mojej prawej stronie, a za plecami Malfoy'a, który właśnie wbijał we mnie wzrok, stała kopia Longbottoma.
Schizowałam. Znowu.
-Przepraszam -wyszeptałam patrząc na Draco.
Ten przytulił mnie lekko, a ja zamknęłam oczy trochę zażenowana, że dałam się tak łatwo wyprowadzić z równowagi.
To słabość. Głupia słabość, której trzeba się za wszelką cenę pozbyć, bo zginę prędko, wodzona przez nią.
-W porządku. Już jest w porządku -zapewniłam coraz pewniejszym głosem i odsunęłam się od Draco.- Nie mamy czasu, bo jego ciało zniknie za 2 godziny -dodałam i stanęłam naprzeciw "Neville'owi".- Avada.. Kedavra -wymamrotałam celując w niego.
"Longbottom" odleciał metr do tyłu i przytulił plecami podłogę, martwy.
-Zabierzmy go i chodźmy stąd -poprosiłam cicho.
Draco wziął ciało i ruszył za mną do drzwi.
-A co ze mną? -Spytał cicho prawdziwy Neville.
-Musisz się schować tak, żeby nikt cię nie znalazł, bo będzie źle -odparłam otwierając drzwi.
Nevv pokiwał lekko głową i przepuściłam Draco, by wyszedł pierwszy z klonem przewieszonym przez ramię.
-Dziękuję -powiedział Gryffon, a ja spojrzałam na niego.
-Podziękujesz mi jak przeżyjesz -odparłam z uśmiechem i wyszłam z gabinetu Deana, wlekąc się za Draco.
____________________________________________________________
No i kolejny.
Kończymy, kończymy :)
Rozdział dedykuję mojej Black, bo srała się, że Neville umrze. Jak mogłaś pomyśleć, że go uśmiercę!? ;-;
Komentujcie, bo to dużo dla mnie znaczy! :(
~T
środa, 29 stycznia 2014
wtorek, 21 stycznia 2014
37 rozdział "Są ofiary i poszkodowani, ale jest też zwycięzca i przegrany."
Siedziałam w szafie z napadem duszności. Nabierałam nerwowo powietrza by się uspokoić.
Co jest ze mną nie tak? Wybiegam z kryjówki, żeby uciec do następnej. To nie ma sensu! Nie po to marnowałam czas na naukę zaklęć w domu ciotki. Nie po to cierpiałam katusze gdy Bellatrix rozcinała mi skórę na ramieniu. Nie po to ginęła moja mama.
Jestem jednym wielkim tchórzem. Powinnam wyjść i...
Moje rozmyślania przerwał głośny trzask. Drzwi od sali otworzyły się, a ja raptownie urwałam wszystkie akcje życiowe, aby po kilku sekundach przypomnieć sobie, że powinnam oddychać. Usłyszałam powolne kroki i płytki oddech. Jakby psa.
Wzięłam głęboki wdech by nie zacząć krzyczeć. Zły pomysł. Załaskotało mnie w nosie od kurzu, a oczy automatycznie się zamknęły. No nie.
-A psik! -Ryknęłam we wnętrzu szafy po czym palnęłam się w usta, zakrywając je.
Przybysz przystanął w miejscu i zapewne uśmiechnął się do siebie.
-Ciekawe gdzie ukryła się nasza szlama -usłyszałam ciche warczenie.
Powoli sięgnęłam po różdżkę i ścisnęłam ją w ręku. Do moich uszu doszły odgłosy kroków, które nasilały się wraz ze zmniejszającą się odległością między nami. Usłyszałam delikatny stukot, gry wilkołak dotknął klamki od szafy. Jedynie mocniej ścisnęłam różdżkę.
Wtem Śmierciożerca szarpnął za klamkę , a drzwiczki otworzyły się i ujrzałam masywnego mężczyznę, który spojrzał na mnie maleńkimi oczami i uśmiechnął się ukazując małe, ostre ząbki.
-Witam -zaśmiał się.
-Drętwota -warknęłam celując w niego.
Ten najwidoczniej nie spodziewał się tego, gdyż odleciał kilka metrów w tył zastygły ze zdumioną miną. Szczęśliwa jak nigdy dotąd wybiegłam z szafy i przeskakując nad wilkołakiem pognałam do drzwi. Otworzyłam je powoli i upewniwszy się, że nikogo nie ma na korytarzu pobiegłam w stronę łazienki prefektów, aby pozbierać myśli. Zatrzymałam się jednak w połowie korytarza, gdyż usłyszałam głosy za moimi plecami. Obejrzałam się i spostrzegłam dwoje przerażonych Puchonów z pierwszego roku. Jeden kulał i miał wbity nóż w ramię. Druga pomagała mu ustać na nogach. Gdy mnie zobaczyli nie wiedzieli czy uciekać czy się cieszyć. Rozejrzałam się zakłopotana nie wiedząc co zrobić. W końcu pognałam w ich kierunku. Wzięłam poszkodowanego i kruchego chłopca na ręce.
-Chodź -rzuciłam szybko do jego koleżanki i ruszyłam korytarzem. Puchonka poleciała za mną.
-Z jakiego jesteś domu? -Spytała nieufnie.
-Z Hufflepuffu -oznajmiłam i spojrzałam na nią.- Lepiej zdejmij szatę. Oni wiedzą, że najwięcej mugoli jest w Hufflepuff'ie.
Ta natychmiast zdjęła ją i wyrzuciła na ziemię.
Byliśmy na trzecim piętrze więc ruszyłam do Pokoju Życzeń. Puchonka szła za mną i spojrzała na mnie zdziwiona gdy przystanęłam przed pustą ścianą.
-Co ty... -nie dokończyła gdyż jej wzrok przykuły drzwi, które zaczęły się materializować w owej pustej ścianie.
Gdy wrota ukazały się w całej klasie bezceremonialnie wlazłam do środka. Ujrzałam duże pomieszczenie z wieloma łóżkami podobne do Skrzydła Szpitalnego. Obok każdego stał stolik z lekami w fiolkach. Uśmiechnęłam się lekko i położyłam małego Puchona na jednym z łóżek.
-Co to za pomieszczenie? -Spytała zdumiona koleżanka poszkodowanego.
-Pokój Życzeń. Drzwi pokazują się gdy czegoś bardzo pragniesz -odparłam i zaczęłam opatrywać młodego.- Jak masz na imię? -Spytałam.
-Zeller Rose -odparła rozglądając się dookoła.
-Zatem twój kolega...
-Brat -przerwała mi spokojnie.
Spojrzałam na nią tępo po czym wróciłam do wiązania bandażu na ręce chłopca.
-Więc twój brat jest nieprzytomny, ale to ze zmęczenia. Wyjdzie z tego -stwierdziłam tonem uzdrowiciela i ruszyłam w stronę drzwi.- Zostań tutaj z nim i nie wychodź póki po was nie przyjdę -dodałam.
-Czekaj! -Rzuciła w moją stronę dziewczynka.
Odwróciłam się i spojrzałam na wystraszoną Puchonkę.
-Co się dzieje? Wszędzie pełno dorosłych czarodziejów w czarnych szatach, słychać krzyki, kilku uczniów leżało na podłodze nawet nie oddychając -wymamrotała cicho, a w jej oczach zalśniły łzy, które zapewne długo tłumiła, by teraz dać im upust.
Podeszłam do niej i przytuliłam ją mocno. Zeller wtuliła się we mnie delikatnie wbijając paznokcie w moje ramiona, które ściskała. Słyszałam jak cicho szlocha. Pogładziłam ją po plecach.
-Nie będę cię oszukiwać, ale to jest wojna, słoneczko. Są ofiary i poszkodowani, ale jest też zwycięzca i przegrany -szeptałam łagodnie.
Ta spojrzała na mnie zaczerwienionymi od płaczu oczami.
-Kto wygra? -Spytała łamiącym się głosem.
Spojrzałam na sufit, gdyż z góry wydobył się głośny huk po czym spojrzałam na dziewczynkę.
-Nie wiem, ale postaram się, żebyśmy wygrali my -zapewniłam, a w jej oczach spostrzegłam nową partię łez.- Dobrze?
Zeller pokiwała jedynie głową, spuszczając wzrok. Ujęłam delikatnie jej brodę, by spojrzała na mnie.
-Jesteś bardzo dzielna. Naprawdę. Opiekuj się bratem, a ja przyjdę tutaj po was -powiedziałam gładząc ją po policzku.
-Dobrze -odparła cicho.
Pocałowałam dziewczynkę w czółko i ruszyłam do drzwi. Otworzyłam je i upewniwszy się, że jest "czysto", wymknęłam się z Pokoju Życzeń.
Znów na polu walki.
Ruszyłam dzielnie korytarzem, podbudowana postawą małej Rose. W ręku ściskałam różdżkę. Postanowiłam, że pomogę tym którym pomóc się da. Mimo, że nogi trzęsły mi się jak galareta i co chwila dostawałam napadów duszności szłam korytarzem w sumie na śmierć. Wolę jednak zginąć jako bohaterka niż tchórz.
**perspektywa Draco**
Biegałem w te i w tamtą jak kretyn nie wiedząc co robić. Ojciec wysyłał mnie tam, ciotka tu a inni Śmierciożercy jeszcze gdzie indziej. Udawałem, że nienawidzę szlam, udawałem że zabijam. Ciągle udaję.
-Draco! -W końcu ryknął mój ojciec.
Przełknąłem głośno ślinę i spojrzałem na blondyna oddalonego ode mnie o jakieś dwa metry.
-Tak?
-Idziemy -powiedział oschle i ruszył wraz ze swoją laską wzdłuż korytarza.
Westchnąłem jedynie i potruchtałem za nim. Gdy w końcu dogoniłem ojca zwolniłem kroku.
-Gdzie idziemy? -Spytałem spokojnie.
-Zabić kogoś -oznajmił swobodnie.
Zbladłem w jednym momencie. To jednak nie powód do panikowania. Przecież nie było mowy, że to ja mam zabić... Prawda?
Lazłem za nim w niepewności, gdy w końcu ojciec przystanął gdyż ujrzał na końcu korytarza chłopaka. Dokładniej Neville'a. Klęczał na ziemi pochylony nad ciałem Ginny. Po jego cichym płaczu łatwo jest się domyślić, że młoda Weasley nie żyje. Ojciec wystawił w stronę Longbottoma dłoń, wskazując na niego.
-Zabij go -oznajmił bez ceregieli.
Spojrzałem na wyższego ode mnie mężczyznę jak na kretyna.
-A-ale... To mój kolega -mruknąłem błagalnie.
-Nie obchodzi mnie to. Masz go zabić -powiedział ostro.
Neville spostrzegł nas i zerwał się na proste nogi wgapiając się niepewnie we mnie i w ojca.
-Ale.. Ojcze -jęknąłem cicho.
-Zabij! -Ryknął, a mną wstrząsnęło.
Longobottom wycofał się niepewnie po czym rzucił się biegiem korytarzem.
-Chcę widzieć jego martwe ciało, albo twoja szlama zginie -oświadczył sucho mój ojciec i wrócił do Śmierciożerców.
Ponownie przełknąłem ślinę i pobiegłem za Gryffonem.
W tym momencie robiłem wszystko instynktownie. Świadomość, że mają zabić Tatię przerażała mnie jak nic innego. Jednak myśl, że za chwilę mam rzucić Avadę na Neville'a sprawiała, że cały drętwiałem. Jakoś nigdy szczególnego uczucia zwanego szacunkiem mu nie okazywałem, ale to wszystko przez dom w jakim się wychowywałem. To wszystko przez moją rodzinę. Przez nich muszę zostać Śmierciożercą, przez nich muszę nienawidzić szlamy, zabijać, gardzić, pomiatać. To oni z góry narzucają mi historyjki czarodziejów, których dopiero co poznam. Najczęściej są nieprawdziwe, ale co z tego? Byle bym musiał się wywyższać. Nienawidzę za to swojej rodziny. Po policzkach automatycznie spłynęły łzy. Nic na to nie poradzę.
Nevv zmierzał ku lochom. Przyspieszyłem biegu i będąc blisko niego w prost się na niego rzuciłem. Przygwoździłem Longbottoma swoim ciałem do ziemi. Szybko otarłem łzy rękawem, a ten odwrócił się na plecy, żeby spojrzeć na mnie.
-Draco! -Wrzasnął w pół przerażony, w pół zły.
Moje starania nic nie dały- łzy nadal leciały. Ciul. Wyciągnąłem szybko różdżkę i wymierzyłem w jego klatkę piersiową. Obraz był rozmazany przez wodę w oczach. Muszę to zrobić. Nie wiem czy mówiłem to głośno czy tylko w myślach. Nie obchodzi mnie to. Muszę go zabić, bo zabiją Tatię. Ja.. Ja muszę...
-Draco! -Usłyszałem pełen grozy głos młodej Salvador.
Spojrzałem w prawo i mrugnąłem. Łzy spłynęły po policzkach ukazując przerażoną Tatię, która patrzyła na nas zdumiona. Policzek miała rozdarty i spływała z niego krew. Rękaw od jej bluzy był postrzępiony, a spodnie brudne na kolanach.
-Co ty robisz? -Wyszeptała.
-Chronię cię -odparłem szeptem i spojrzałem na bezbronnego Neville'a.- Avada...
____________________________________________________________
Wszystko się kończy. Rzeź. Pierdu pierdu. Nie mam nic do powiedzenia tym razem :)
Komentujcie kochani ;*
~T
Co jest ze mną nie tak? Wybiegam z kryjówki, żeby uciec do następnej. To nie ma sensu! Nie po to marnowałam czas na naukę zaklęć w domu ciotki. Nie po to cierpiałam katusze gdy Bellatrix rozcinała mi skórę na ramieniu. Nie po to ginęła moja mama.
Jestem jednym wielkim tchórzem. Powinnam wyjść i...
Moje rozmyślania przerwał głośny trzask. Drzwi od sali otworzyły się, a ja raptownie urwałam wszystkie akcje życiowe, aby po kilku sekundach przypomnieć sobie, że powinnam oddychać. Usłyszałam powolne kroki i płytki oddech. Jakby psa.
Wzięłam głęboki wdech by nie zacząć krzyczeć. Zły pomysł. Załaskotało mnie w nosie od kurzu, a oczy automatycznie się zamknęły. No nie.
-A psik! -Ryknęłam we wnętrzu szafy po czym palnęłam się w usta, zakrywając je.
Przybysz przystanął w miejscu i zapewne uśmiechnął się do siebie.
-Ciekawe gdzie ukryła się nasza szlama -usłyszałam ciche warczenie.
Powoli sięgnęłam po różdżkę i ścisnęłam ją w ręku. Do moich uszu doszły odgłosy kroków, które nasilały się wraz ze zmniejszającą się odległością między nami. Usłyszałam delikatny stukot, gry wilkołak dotknął klamki od szafy. Jedynie mocniej ścisnęłam różdżkę.
Wtem Śmierciożerca szarpnął za klamkę , a drzwiczki otworzyły się i ujrzałam masywnego mężczyznę, który spojrzał na mnie maleńkimi oczami i uśmiechnął się ukazując małe, ostre ząbki.
-Witam -zaśmiał się.
-Drętwota -warknęłam celując w niego.
Ten najwidoczniej nie spodziewał się tego, gdyż odleciał kilka metrów w tył zastygły ze zdumioną miną. Szczęśliwa jak nigdy dotąd wybiegłam z szafy i przeskakując nad wilkołakiem pognałam do drzwi. Otworzyłam je powoli i upewniwszy się, że nikogo nie ma na korytarzu pobiegłam w stronę łazienki prefektów, aby pozbierać myśli. Zatrzymałam się jednak w połowie korytarza, gdyż usłyszałam głosy za moimi plecami. Obejrzałam się i spostrzegłam dwoje przerażonych Puchonów z pierwszego roku. Jeden kulał i miał wbity nóż w ramię. Druga pomagała mu ustać na nogach. Gdy mnie zobaczyli nie wiedzieli czy uciekać czy się cieszyć. Rozejrzałam się zakłopotana nie wiedząc co zrobić. W końcu pognałam w ich kierunku. Wzięłam poszkodowanego i kruchego chłopca na ręce.
-Chodź -rzuciłam szybko do jego koleżanki i ruszyłam korytarzem. Puchonka poleciała za mną.
-Z jakiego jesteś domu? -Spytała nieufnie.
-Z Hufflepuffu -oznajmiłam i spojrzałam na nią.- Lepiej zdejmij szatę. Oni wiedzą, że najwięcej mugoli jest w Hufflepuff'ie.
Ta natychmiast zdjęła ją i wyrzuciła na ziemię.
Byliśmy na trzecim piętrze więc ruszyłam do Pokoju Życzeń. Puchonka szła za mną i spojrzała na mnie zdziwiona gdy przystanęłam przed pustą ścianą.
-Co ty... -nie dokończyła gdyż jej wzrok przykuły drzwi, które zaczęły się materializować w owej pustej ścianie.
Gdy wrota ukazały się w całej klasie bezceremonialnie wlazłam do środka. Ujrzałam duże pomieszczenie z wieloma łóżkami podobne do Skrzydła Szpitalnego. Obok każdego stał stolik z lekami w fiolkach. Uśmiechnęłam się lekko i położyłam małego Puchona na jednym z łóżek.
-Co to za pomieszczenie? -Spytała zdumiona koleżanka poszkodowanego.
-Pokój Życzeń. Drzwi pokazują się gdy czegoś bardzo pragniesz -odparłam i zaczęłam opatrywać młodego.- Jak masz na imię? -Spytałam.
-Zeller Rose -odparła rozglądając się dookoła.
-Zatem twój kolega...
-Brat -przerwała mi spokojnie.
Spojrzałam na nią tępo po czym wróciłam do wiązania bandażu na ręce chłopca.
-Więc twój brat jest nieprzytomny, ale to ze zmęczenia. Wyjdzie z tego -stwierdziłam tonem uzdrowiciela i ruszyłam w stronę drzwi.- Zostań tutaj z nim i nie wychodź póki po was nie przyjdę -dodałam.
-Czekaj! -Rzuciła w moją stronę dziewczynka.
Odwróciłam się i spojrzałam na wystraszoną Puchonkę.
-Co się dzieje? Wszędzie pełno dorosłych czarodziejów w czarnych szatach, słychać krzyki, kilku uczniów leżało na podłodze nawet nie oddychając -wymamrotała cicho, a w jej oczach zalśniły łzy, które zapewne długo tłumiła, by teraz dać im upust.
Podeszłam do niej i przytuliłam ją mocno. Zeller wtuliła się we mnie delikatnie wbijając paznokcie w moje ramiona, które ściskała. Słyszałam jak cicho szlocha. Pogładziłam ją po plecach.
-Nie będę cię oszukiwać, ale to jest wojna, słoneczko. Są ofiary i poszkodowani, ale jest też zwycięzca i przegrany -szeptałam łagodnie.
Ta spojrzała na mnie zaczerwienionymi od płaczu oczami.
-Kto wygra? -Spytała łamiącym się głosem.
Spojrzałam na sufit, gdyż z góry wydobył się głośny huk po czym spojrzałam na dziewczynkę.
-Nie wiem, ale postaram się, żebyśmy wygrali my -zapewniłam, a w jej oczach spostrzegłam nową partię łez.- Dobrze?
Zeller pokiwała jedynie głową, spuszczając wzrok. Ujęłam delikatnie jej brodę, by spojrzała na mnie.
-Jesteś bardzo dzielna. Naprawdę. Opiekuj się bratem, a ja przyjdę tutaj po was -powiedziałam gładząc ją po policzku.
-Dobrze -odparła cicho.
Pocałowałam dziewczynkę w czółko i ruszyłam do drzwi. Otworzyłam je i upewniwszy się, że jest "czysto", wymknęłam się z Pokoju Życzeń.
Znów na polu walki.
Ruszyłam dzielnie korytarzem, podbudowana postawą małej Rose. W ręku ściskałam różdżkę. Postanowiłam, że pomogę tym którym pomóc się da. Mimo, że nogi trzęsły mi się jak galareta i co chwila dostawałam napadów duszności szłam korytarzem w sumie na śmierć. Wolę jednak zginąć jako bohaterka niż tchórz.
**perspektywa Draco**
Biegałem w te i w tamtą jak kretyn nie wiedząc co robić. Ojciec wysyłał mnie tam, ciotka tu a inni Śmierciożercy jeszcze gdzie indziej. Udawałem, że nienawidzę szlam, udawałem że zabijam. Ciągle udaję.
-Draco! -W końcu ryknął mój ojciec.
Przełknąłem głośno ślinę i spojrzałem na blondyna oddalonego ode mnie o jakieś dwa metry.
-Tak?
-Idziemy -powiedział oschle i ruszył wraz ze swoją laską wzdłuż korytarza.
Westchnąłem jedynie i potruchtałem za nim. Gdy w końcu dogoniłem ojca zwolniłem kroku.
-Gdzie idziemy? -Spytałem spokojnie.
-Zabić kogoś -oznajmił swobodnie.
Zbladłem w jednym momencie. To jednak nie powód do panikowania. Przecież nie było mowy, że to ja mam zabić... Prawda?
Lazłem za nim w niepewności, gdy w końcu ojciec przystanął gdyż ujrzał na końcu korytarza chłopaka. Dokładniej Neville'a. Klęczał na ziemi pochylony nad ciałem Ginny. Po jego cichym płaczu łatwo jest się domyślić, że młoda Weasley nie żyje. Ojciec wystawił w stronę Longbottoma dłoń, wskazując na niego.
-Zabij go -oznajmił bez ceregieli.
Spojrzałem na wyższego ode mnie mężczyznę jak na kretyna.
-A-ale... To mój kolega -mruknąłem błagalnie.
-Nie obchodzi mnie to. Masz go zabić -powiedział ostro.
Neville spostrzegł nas i zerwał się na proste nogi wgapiając się niepewnie we mnie i w ojca.
-Ale.. Ojcze -jęknąłem cicho.
-Zabij! -Ryknął, a mną wstrząsnęło.
Longobottom wycofał się niepewnie po czym rzucił się biegiem korytarzem.
-Chcę widzieć jego martwe ciało, albo twoja szlama zginie -oświadczył sucho mój ojciec i wrócił do Śmierciożerców.
Ponownie przełknąłem ślinę i pobiegłem za Gryffonem.
W tym momencie robiłem wszystko instynktownie. Świadomość, że mają zabić Tatię przerażała mnie jak nic innego. Jednak myśl, że za chwilę mam rzucić Avadę na Neville'a sprawiała, że cały drętwiałem. Jakoś nigdy szczególnego uczucia zwanego szacunkiem mu nie okazywałem, ale to wszystko przez dom w jakim się wychowywałem. To wszystko przez moją rodzinę. Przez nich muszę zostać Śmierciożercą, przez nich muszę nienawidzić szlamy, zabijać, gardzić, pomiatać. To oni z góry narzucają mi historyjki czarodziejów, których dopiero co poznam. Najczęściej są nieprawdziwe, ale co z tego? Byle bym musiał się wywyższać. Nienawidzę za to swojej rodziny. Po policzkach automatycznie spłynęły łzy. Nic na to nie poradzę.
Nevv zmierzał ku lochom. Przyspieszyłem biegu i będąc blisko niego w prost się na niego rzuciłem. Przygwoździłem Longbottoma swoim ciałem do ziemi. Szybko otarłem łzy rękawem, a ten odwrócił się na plecy, żeby spojrzeć na mnie.
-Draco! -Wrzasnął w pół przerażony, w pół zły.
Moje starania nic nie dały- łzy nadal leciały. Ciul. Wyciągnąłem szybko różdżkę i wymierzyłem w jego klatkę piersiową. Obraz był rozmazany przez wodę w oczach. Muszę to zrobić. Nie wiem czy mówiłem to głośno czy tylko w myślach. Nie obchodzi mnie to. Muszę go zabić, bo zabiją Tatię. Ja.. Ja muszę...
-Draco! -Usłyszałem pełen grozy głos młodej Salvador.
Spojrzałem w prawo i mrugnąłem. Łzy spłynęły po policzkach ukazując przerażoną Tatię, która patrzyła na nas zdumiona. Policzek miała rozdarty i spływała z niego krew. Rękaw od jej bluzy był postrzępiony, a spodnie brudne na kolanach.
-Co ty robisz? -Wyszeptała.
-Chronię cię -odparłem szeptem i spojrzałem na bezbronnego Neville'a.- Avada...
____________________________________________________________
Wszystko się kończy. Rzeź. Pierdu pierdu. Nie mam nic do powiedzenia tym razem :)
Komentujcie kochani ;*
~T
Subskrybuj:
Posty (Atom)