niedziela, 11 maja 2014

Jak obiecałam tak i jest.

Obiecałam, że podam tu link do nowego bloga jak tylko dodam prolog, czy coś w tym rodzaju zatem proszę bardzo:


Zapraszam do czytania moich wypocin i komentowania. Mam nadzieję, że spotkamy się tam w komplecie jaki był tutaj :)
Pozdrawiam.
~T

poniedziałek, 28 kwietnia 2014

EPILOG "Umarli nie czują nic."

Nastał nowy dzień. Był wczesny ranek, gdyż słońce oślepiało pomarańczowymi promieniami. Lekko zmrużyłam oczy patrząc w okno. Na moim brzuchu czułam dłoń Draco. Ślizgon oddychał spokojnie w moją szyję. Spał.
Zatem tak to się wszystko kończy. Na początku roku byłam jeszcze zwykłą szlamą w oczach Malfoy'a, a teraz leżę w jego ramionach, z których nie chce mnie wypuścić. Tyle się między nami wydarzyło, tyle musieliśmy przejść, by pokonać przeciwności i stereotypy, a teraz gdy śpimy wtuleni w siebie mamy tą cholerną świadomość, że ktoś z nas musi umrzeć... I to nie będzie Draco.
Smutne? Tak. Romantyczne? Nie.
Tylko smutne.
Westchnęłam cicho i powoli wstałam, delikatnie zsuwając jego rękę ze swojego biodra. Na palcach ruszyłam do szafy, z której wyciągnęłam spodenki i ulubiony sweter. Jak mam umrzeć chcę przynajmniej żeby było mi ciepło.
Tak, wiem. Żart typu suchar. Błyskotliwość- znikoma.
Założyłam zatem wybrane ubrania i stanęłam przed lustrem w łazience. 
Kogo zobaczyłam? Nie jestem pewna. Jakąś smutną dziewczynę z potarganymi włosami i podkrążonymi oczami. 
Zaczęła więc powoli szczotkować włosy. Kilka jak zwykle wypadło. Co z tego? Przecież za godzinę umrę. Następnie zaczęłam myć zęby. Dziąsło zaczęło lekko krwawić. Co za różnica? Krwawiło ostatni raz. Przemyłam twarz po czym  lekko się pomalowałam. Po co? Nie wiem. Ostatni raz to robię.
Wróciłam do pokoju. Tam Malfoy siedział na łóżku ze zwieszonymi z materaca nogami  i wgapiał się w swoje dłonie, złożone na udach. Gdy stanęłam w progu pokoju uniósł wzrok i spojrzał na mnie.
Jego oczy straciły ten blask, a wszelka radość go opuściła. Wyglądał jak po spotkaniu dementora. Usiadłam obok niego i delikatnie ujęłam jego dłoń. Nie odzywałam się. Nawet nie wiedziałam co powiedzieć. On chyba także. Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy, jakby delektując się swoją obecnością. 
-Kocham cię, wiesz? -Wybełkotałam cicho.
Ten pokiwał głową i ujrzałam łzy na jego policzkach.
-Przestań -poprosiłam cichutko i delikatnie otarłam jego łzy, lecz ten odchylił głowę do tyłu po czym wstał i stanął w jakiejś odległości metra ode mnie.
-Zostaw to i zobacz! Zobacz jak to kurewsko boli! Jak ranisz wszystkich dookoła! -Wykrzyczał patrząc na mnie tak smutnym wzrokiem, że moje serduszko rozpadło się na miliony kawałków.
-Draco.. 
-Nie! Starałem się, wypruwałem sobie flaki, żebyś czuła się wyjątkowa, bezpieczna i kochana. Jestem w tobie zakochany po uszy, a ty po prostu mnie zostawiasz! Tak się kurwa nie robi! -Krzyczał dalej.
Wpadł w szał. 
Wstałam i przytuliłam go mocno.
-Tak się nie robi... Nie robi się tak... -szeptał mi do ucha.
-Cicho.. -wyszeptałam, gładząc go po plecach.
Ten zaczął się powoli uspokajać i przytulił mnie mocno.
-Kocham cię -wybełkotał nie panując nad głosem.
Długo tak staliśmy w milczeniu i przytulaliśmy się do siebie. W pewnym momencie odsunęłam się od niego, a ten nie protestował. Wiedział, że muszę to zrobić. Jednak nadal patrzył na mnie tym smutnym wzrokiem.
Uśmiechnęłam się blado i pogładziłam ją delikatnie po policzku.
-Zamknij oczy -wyszeptałam.
Ten powoli zamknął oczy a po jego policzku spłynęła łza.
Nie musiałam mu mówić jak bardzo go kocham. On to wie. Tak samo on mi tego nie mówił, bo ja byłam tego świadoma. Po co tracić czas na określenia, które jedynie ubierają w słowa wydarzenia z przeszłości?
Zbliżyłam się do niego i delikatnie musnęłam jego usta, puszczając jego dłoń. Ten mocniej zacisnął powieki próbując się opanować. Powoli się od niego odsunęłam.
-Kocham cię -wyszeptałam i teleportowałam się ze łzami w oczach.

Stanęłam na podłodze w salonie Iana. Potrzebowałam chwili by się uspokoić. Serce nie dawało spokoju i ciągle upominało się, że pulsuje między żebrami... Albo raczej jego miliony kawałków pulsuje między żebrami.
-Córeczka -zaśmiał się mój ojciec.
Otworzyłam oczy i spojrzałam na niego próbując zachować przynajmniej względny spokój.
-Nienawidzę cię -wycedziłam przez zęby.
-Nie tylko ty -stwierdził i odłożył lampkę wina na komodę.
-Po prostu to zrób -mruknęłam, patrząc na niego z odrazą.
-Nie chcesz najpierw porozmawiać? -Spytał rozbawiony.
-Nie. Jesteś wredny, brutalny, natarczywy, zaborczy i nie dajesz mi wyboru -burknęłam.
-Tak myślałem -zaśmiał się po czym wyciągnął różdżkę, którą wymierzył we mnie.- Nigdy nie byłaś moją ulubienicą -stwierdził spokojnie. 
Patrzyłam mu bezczelnie w oczy, a przemawiała przeze mnie szczera nienawiść do niego.
Ian otworzył usta by wypowiedzieć zabójcze zaklęcie i... Nic z siebie nie wydobył. Jego usta jedynie były rozwarte z bólu, a oczy utkwione we mnie. 
Gdy spojrzałam w dół ujrzałam ostrze noża, które przebiło się przez jego plecy i wystawało z brzucha całe czerwone. Ian upadł na kolana, a za nim ujrzałam Stephanie, która patrzyła to na mnie to na mężczyznę.
-W porządku? -Spytała cicho.
Jedynie pokiwałam głową.
-Wybacz na chwilę. Idę wypuścić kolegę z lochów -stwierdziła jakby to był jej normalny dzień. Odwróciła się spokojnie i ruszyła  korytarzem.
Gapiłam się za nim tak otępiała, że przez chwilę zapomniała wziąć wdech.
Coś mnie jednak pobudziło. Kujący ból w okolicach mojego poharatanego serduszka. Spojrzałam w dół i ujrzałam nóż wbity w moją klatkę piersiową. Przede mną stał uśmiechnięty Ian.
-W takim razie umrzesz razem ze mną -wybełkotał, a z kącika jego ust wypłynęła strużka krwi.
Cofnęłam się do tyłu niczym pijana i upadłam na kolana. Wszystko działo się tak szybko.
Słyszałam jedynie coraz wolniej bijące serce.. Moje serce.. Szybko pojawiły się mroczki przed oczami. Obraz zaczął się rozmazywać.
-Ty sukinsynu! -Usłyszałam wrzask Stephanie.-Tatia!
Chyba mnie przytuliła. Nie wiem. Nóż wbity w serce działał jak silna trucizna. Błyskawicznie rozchodziła się po moim ciele powodując otępienie i coraz wolniejsze pompowanie krwi. Większość jednak już chyba była poza moim organizmem.
Nie wiem. Czułam po prostu wszechogarniający spokój. Cisza coraz milej pieściła moje ucho. Ból mijał i poczułam jakbym wjeżdżała do wielkiego, białego pomieszczenia.
Nic mnie nie interesowało i to było najlepsze uczucie, jakiego kiedykolwiek doznałam. Moja pamięć się zresetowała i teraz miałam zamiar nie odczuwać nic...
Przecież nie żyję... A umarli nie czują nic.


~KONIEC~

____________________________________________________________
Także no.. Koniec :)
Miło było i pamiętajcie, że nadal Was kocham :)
Dziękuję Black, Klaudii, Avada Snape, Oli, Aggie, Michałowi, Avada Kedavra, shine star, Zuzi, Pimpirimpim Bum, Akneri, Klusoholiczce oraz wszystkim anonimowym oraz niemym czytelnikom.
Dziękuję za nabijanie wyświetleń, czytanie tych wypocin i po prostu podnoszenia mnie a duchu :)
Bardzo Was za to kocham ^^
Moja przygoda z blogami jeszcze się nie kończy i na pewno w najbliższym czasie założę nowego bloga :)
Wypatrujcie zatem link na owym blogu, gdyż byłoby mi bardzo miło, gdyby Wasze cudne towarzystwo zawitało i tam.
Jeszcze raz dziękuję za zajebiście spędzony czas :)
Do zobaczenia :*
~Tatiana

wtorek, 8 kwietnia 2014

40 rozdział "Każdy kiedyś umrze, kotku."

Mężczyzna złapał mnie za ramię i szarpnął do góry, aż stanęłam na nogi.
-Będziesz mnie bił? -Warknęłam patrząc na owego Patcha.
Ten wyszczerzył się głupio.
-Jeszcze nie -obdarował mnie skwapliwą odpowiedzią i ruszył w stronę wyjścia z salonu, targając mnie za sobą.
Nim wyszarpał mnie z pomieszczenia, spojrzałam na ojca, który przypatrywał mi się z lekkim uśmiechem po czym upił ognistej.
Coś ukłuło mnie w samo serduszko. Nie mówię o bólu fizycznym, a raczej psychicznym. Miło bowiem mieć tę świadomość, że twój ojciec ma cię w dupie i spokojnie patrzy jak prowadzą cię na rzeź.
Patch ruszył do innego pomieszczenia.
Mój tatuś najwidoczniej nie narzekał na brak pieniędzy, gdyż dom był wyposażony w drogie meble i inne pierdółki od podłogi, aż po sam sufit.
Wtem mężczyzna wepchnął mnie do jakiegoś ciemnego pomieszczenia. Upadłam na brudną podłogę po czym usłyszałam za sobą dźwięk zamykanych drzwi. Uniosłam głowę, a światło rozbłysło. Przed sobą ujrzałam jakby klatkę, która ciągnęła się od połowy pokoju po całej jego szerokości. W kącie ktoś siedział i skubał kawałek drewna. Gdy w końcu przejrzałam na oczy okazało się,  że tym kimś była Rose Martin. Krukonka spojrzała na mnie smętnie.
-N-nic ci nie jest? -Spytałam podnosząc się z ziemi.
-Nie -odparła dziewczyna.
-Nie czas na pogaduszki -warknął za mną Patch, ale ja go nie słuchałam.
Gdy spojrzałam w prawo spostrzegłam Cedrica i Suzan.
-Dlaczego ich więzicie? -Ryknęłam spojrzawszy na mężczyznę zdenerwowana.
-Bo to twoi przyjaciele i zależy ci na nich -odparł spokojnie.
Moja ręka automatycznie wystrzeliła w stronę jego policzka. Nie dosięgnęła go jednak, gdyż Patch mocno złapał mnie za nadgarstek i boleśnie wykrzywił mi ramię.
-Nie pozwalaj sobie -burknął mężczyzna po czym puścił mnie, ale zamiast tego mocno ujął moją szczękę i spojrzał mi w oczy. -Nikomu nic się nie stanie jeżeli będziesz grzeczna -syknął.
Do pokoju wszedł mój ojciec. Patch puścił mnie i spojrzał na Śmierciożercę spokojnie.
-Dziękuję, Patch -mruknął z lekkim uśmiechem i podszedł do mnie, a tamten wyszedł.
Popatrzyłam na ojca jak na zabójcę i kłamcę kim właśnie był.
-Wypuść ich -burknęłam patrząc mu w oczy.
-Zostań Śmierciożercą -odparł spokojnie.
-Nie! -Krzyknęłam.
Ian zdzielił mnie w twarz. Moja głowa odskoczyła na bok a w oczach automatycznie zalśnił łzy.
-Tylko mi się tu nie rozpłacz -zaśmiał się.- Twoja matka płakała gdy ją zabijałem. Patrzyła mi w oczy mając nóż w brzuchu i... -nie dokończył, gdyż rzuciłam się na niego rozwścieczona. 
Ten upadł a ja razem z nim. Siedząc na jego brzuchu zaczęłam go okładać w co popadnie. Po moich policzkach mimowolnie spływały łzy. Było to spowodowane gniewem oraz smutkiem. Bowiem w tym momencie przypomniało mi się wszystko. Moje dzieciństwo gdy jeszcze wychowywali mnie moi prawdziwi rodzice. Te radosne chwile podczas zabaw z mamą czy tatą. Spacery. Wspólne posiłki.
Zacisnęłam mocno powieki, gdy Ian ścisnął moje nadgarstki. Położyłam głowę na jego mostku, skrywając twarz. Skrzywiłam się i zaczęłam cicho płakać. Ten puścił moją rękę i pogładził mnie po głowie.
-Cicho -wyszeptał łagodnie, a ja ścisnęłam jego koszulę nadal płacząc z bezsilności.
-Nienawidzę cię -wybełkotałam wtulając się w niego mocno, a ten przytulił mnie do siebie.
-Wiem -wyszeptał, gładząc moje plecy.
Chwilę mi zajęło uspokojenie się. Gdy w końcu przestałam płakać wyłoniłam twarz i spojrzałam na niego nieśmiało.
Ian pogładził mnie po policzku delikatnie.
-Gotowa? -Spytał cicho.
-Ja nie chcę zabijać ludzi -wymamrotałam.
-To proste - szepnął wstając razem ze mną i położył dłoń na moim ramieniu.- Jesteś moją córką. Kochaną córeczką. Dasz radę -dodał cichutko, patrząc na mnie łagodnie.
Wgapiałam się w jego oczy niepewnie. W mojej głowie kłębiły się przerażające myśli. W środku podejmowano decyzję, a z zewnątrz odbierano słodkie słówka ojca. Podjęłam decyzję.
-Zabij mnie -wyszeptałam, patrzą mu w oczy.
Jego wyraz twarzy nie przedstawiał nic.
-Jeżeli tego chcesz -mruknął, ale w głosie wyczułam lekki gniew.
-Tak po prostu? Nie rusza cię to? -Spytałam patrząc na niego.
-Rusza, ale nie aż tak jak się spodziewałaś -odparł spokojnie i odsunął się ode mnie.- Chcesz się pożegnać? -Spytał patrząc mi w oczy surowym wzrokiem.
-Jeśli można -burknęłam.
-Dobrze. Przybędziesz do mojego domu jutro o wschodzie słońca  -odparł.
-Ale wypuścisz moich przyjaciół oraz brata i przysięgniesz, że już nigdy w życiu ich nie tkniesz -powiedziałam cicho, lecz stanowczo.
Ian rozłożył ręce bezwiednie.
-Niech ci będzie -mruknął i machnął różdżką. Usłyszałam trzask, po czym kłódka od klatki upadła na ziemię, otwierając ich małe więzienie.- Proszę -burknął i wyszedł z pomieszczenia.
Spojrzałam na przyjaciół, a ci rozpłynęli się niczym mgła.
Oszukał mnie. To nie byli moi przyjaciele tylko ich.. klony.
Jęknęłam cicho, upadając na kolana.Objęłam swoje ramiona zaciskając mocno powieki, gdyż zbierało mi się na płacz. Nagle poczułam charakterystyczne szarpnięcie i przeniosłam się do Hogwartu. Wylądowałam w swoim dormitorium.
Spojrzałam na siedzącą tam Hannę.
-Tatia? -Wymamrotała zdziwiona.
Uśmiechnęłam się blado, lecz po policzkach spłynęły mi łzy. Ta wstała i uklękła przy mnie, po czym objęła mnie ramieniem.
-Przykro mi -wyszeptała.
-Dla-dlaczego? -Wymamrotałam zdziwiona.
-No z powodu brata -odparła cicho.
Spojrzałam na nią tępo, próbując zachować spokój.
-Co z nim? -Spytałam cicho.
-N-nie żyje -odparła.
Uderzyło mnie czarne widmo, które dopiero chwilę później zeszło mi z oczu. Zamrugałam szybko, starając się pozbierać informacje.
-Jak to? -Jęknęłam, a łzy na nowo spłynęły.
-Śmierciożercy go zabili -wyszeptała Hanna.
Pokręciłam głową zdruzgotana i zerwałam się na nogi. Szybko otarłam oczy, by choć przez chwilę coś widzieć i wybiegłam z dormitorium. Nie zważałam na to, czy ci mordercy są jeszcze w zamku, czy nie. Miałam to gdzieś. Nienawidziłam ich. Nienawidziłam wszystkiego co związane z Voldemortem, moim ojcem i śmiercią. To ona mi wszystko zabrała. To ona brata się z życiem, które owiązało mi oczy czarną chustą i każe iść przed siebie.
Pobiegłam pustym korytarzem i wtem upadłam, potykając się o coś. Gdy spojrzałam na moją przeszkodę okazało się, że to czyjeś ciało. Już miałam wstać i biec dalej, ale przyjrzałam się zakrwawionej twarzy po czym oniemiałam.
Quercy.
Podpełzłam do niego i dotknęłam jego klatki piersiowej delikatnie.
-Nie... Nie! -Ryknęłam i przywarłam do jego torsu szlochając cicho.
Nagle ktoś dotknął mojego ramienia.
-Tatia.. Wstań .. -poprosiła Rose.
Spojrzałam na nią zapłakana, ale nie odsuwałam się od brata.
-Chodź stąd -powiedziała pomagając mi wstać i zaczęła mnie prowadzić korytarzem do Gryffonów.
Póki ściany nie zasłoniły mi brata, ciągle wgapiałam się w jego zwłoki. Nie mogłam trzeźwo myśleć. Nie potrafiłam. Jedna z najukochańszych osób, właśnie zieje zimnem i tępo wgapia się w sufit, bestialsko porzucona na korytarzu.
Mignął mi obraz schodów, obrazu Grubej Damy, czerwono-złotych foteli, aż ujrzałam dormitorium Carmen.
Rose wprowadziła mnie do środka, gdzie Gryffonka wgapiała się w szybę smętnie. Gdy usłyszała dźwięk otwieranych drzwi spojrzała na nas. Martin posadziła mnie na łóżku i objęła lekko ramieniem.
-Co jest? -Spytała Black.
-M-mój brat... O-on .. N-nie żyje -bełkotałam, próbując się uspokoić, co nie było łatwe. Rose pogładziła mnie po ramieniu krzepiąco.
-Będzie... dobrze -wymamrotała cicho Black, będąc w szoku.
***
Przytuliłam Rose, a następnie Carmen.
Powiedziałam im, żeby były silne i nie dały im się. Wymamrotałam, że mają bronić tych na którym im zależy. Dałam im również do zrozumienia, iż kocham je oraz bardzo cieszę się, że je poznałam. Nie tłumaczyłam celu moich słów. Po prostu im to wyszeptałam na ucho. Każdej to samo, bo obu życzę tego samego.
Wyszłam z dormitorium Gryffonki, czując na sobie ich zdziwiony wzrok.
***
Weszłam do Pokoju Wspólnego Puchonów. Podeszłam do Cedrica i po prostu go przytuliłam. Wyszeptałam mu na ucho, iż go kocham jak brata.
Dalej ruszyłam do Hanny. Jej powiedziałam to samo. Suzan też.
Nie zdobyłam się na więcej, gdyż za każdym razem, gdy otwierałam usta głos mi się załamywał, więc machinalnie wtulałam się w przyjaciela. Zdołałam wydusić zwykłe "kocham cię" i uciec.
***
Nie musiałam wypowiadać hasła do Pokoju Ślizgonów. Ściana była rozwalona, a dziura prowadziła do pustego Pokoju Wspólnego. Przeszłam ostrożnie po gruzach i ruszyłam do dormitorium Draco. Zapukałam do drzwi i chwilę później uchyliły się, ukazując mi twarz zmartwionego Malfoy'a.
-Tatia -wyszeptał i mocno mnie przytulił.
Wtuliłam się w Ślizgona, napawając się jego niebiańskim zapachem. Lekko ścisnęłam koszulę na jego plecach, zaciskając powieki.
-Gdzie byłaś? -Spytał cicho, unosząc mnie lekko i stawiając dopiero na podłodze w jego dormitorium. Zamknął drzwi nogą.
Nie potrafiłam go puścić. Nie umiałam mu niczego wyjaśnić. Nie zdołałam niczego z siebie wydusić.
Draco odsunął się ode mnie i spojrzał mi w oczy, ujmując lekko moją twarz w dłonie.
-Martwiłem się -wyszeptał po czym wpił się w moje usta namiętnie.
Zacisnęłam mocno powieki. Draco odsunął się i pogładził mnie po policzku. Spojrzałam mu w oczy smętnie.
- Dlaczego nic nie mówisz? -Zapytał cicho, widząc moje zmartwienie.
-Po prostu cię kocham -wyszeptałam, czując jak głos mi drży.
Ten przytulił mnie, a ja położyłam dłonie na jego plecach.
-Co się stało? -Spytał.
- N-nic... Martwiłam się o ciebie -wybełkotała cicho w jego ramię
-Chcesz ognistej? -Spytał spokojnie.
Lekko pokiwałam głową, a ten odsunął się ode mnie i wyciągnął butelkę whisky spod łóżka, a następnie szklanki. Ślizgon nalał płynu do szkła i podał mi jedną ze szklaneczek. Spojrzał na mnie z uśmiechem i lekko stuknął szkłem o moje szkło.
-Za nasze szczęście, że przeżyliśmy -ogłosił wesoło.
-Że przeżyliśmy -wybełkotałam cicho i wraz z Draco upiłam ognistej.
Płyn ledwo przeszedł przez moje gardło, które ściskało mi się z żalu i smutku. Ten cmoknął mnie w czoło z lekkim uśmiechem.
***
Malfoy ściągnął podkoszulkę, a ja spojrzałam na jego obnażoną klatkę piersiową i delikatnie dotknęłam jego wystających żeber.Uniosłam wzrok, a ten pocałował mnie delikatnie, wsadzając dłonie pod moją podkoszulkę. Dotknął mojego brzucha i zaczął powoli sunąć dłońmi w górę ściągając moją koszulkę. Pomogłam mu trochę i chwilę później owy element mojego ubioru wylądował na podłodze. Draco zaczął delikatnie całować moją szyję.
-Jesteś piękna -szepnął mi na ucho, dotykając lekko zapięcia od mojego stanika, lecz nie rozpiął go. Spokojnie oddychał w moją szyję, jakby czekając na zgodę.
- D-Draco.. Ja jeszcze nie jestem na to gotowa... -wyznałam cichutko.
-A kiedy będziesz? -Spytał lekko zawiedziony, ale zsunął dłonie z zapięcia na moje żebra.
-Nie wiem. Jeszcze nie teraz -mruknęłam cicho.
Ten pokiwał głową po czym przytulił mnie mocno.
-Wybacz -szepnęłam.
-Spokojnie. Nie chcesz to nie. Nie chcę nalegać -odparł z lekkim uśmiechem i cmoknął mnie w czubek głowy.
Uśmiechnęłam się blado, a ten uniósł mnie i położył na łóżku. Chwilę później położył się obok mnie, okrył mnie kocem i przytulił mocno.
-Bardzo cię kocham -wyszeptałam.
Ten przez chwilę milczał.
-Byłaś u ojca, prawda? -Spytał cicho.
Pokiwałam głową.
-Nie będziesz Śmierciożercą, tak? -Spytał już lekko drżącym głosem.
Znowu pokiwałam głową, mocno zaciskając powieki.
-Umrzesz, prawda? -Wybełkotał ledwo panując nad swoimi emocjami.
-Każdy kiedyś umrze, kotku -wyszeptałam.
-Ale nie tak -jęknął a po skroni spłynęła mu łza.
-Proszę, nie płacz -mruknęłam i delikatnie otarłam mokrą stróżkę na jego twarzy. -Sam wesz, że mam już tego dość. Mimo wszystko nie chcę nikogo krzywdzić...
Ten lekko pokiwał głową, zaciskając powieki, a z oczu mimowolnie wypływały mu łzy.
Przytuliłam go mocno.
-Przepraszam -wyszeptałam.
-Nie zgadzam się. Nie możesz -wybełkotał załamany.- Nie puszczę cię -jęknął.
Wtulałam się w niego mocno.
Łamało mi to serce. Wiedziałam jednak, że mam dwie drogi. Albo będę zabijać niewinnych, albo zginę sama. Gdybym znów uciekła Ian zacząłby torturować moich najbliższych. Po tym jak straciłam brata nie jestem w stanie na taki ból. Wiem, że drogą którą obrałam jest w pewnym sensie samolubna, lecz mogę dzięki temu ocalić moich bliskich oraz mugoli, który znajdą się naprzeciw mojej różdżki.
Próbowałam wyjaśnić to Draco, lecz ten chyba mnie nie słuchał. Nie dziwię mu się. Gdyby on zdeklarował się na śmierć spod różdżki jego ojca też bym go nie puszczała. Rozumiem go, choć kruszy moje poharatane serduszko na jeszcze mniejsze kawałki, płacząc mi w ramię.
Oczywiście, że go kocham, ale robię to przede wszystkim dla niego. On także zrobiłby coś takiego dla mnie.
Po jakimś czasie usnęliśmy oboje zmęczeni całym dniem.




____________________________________________________________
Mimo wszystko dziwnie dodaje mi się ostatni rozdział. Z jednej strony cieszę się, że w nareszcie kończę tego gniota, a z drugiej strony smuteczek lekki mnie ogarnia, że nie dodałam tu wszystkiego czego chciałam.
Dobra, nieważne. Oczekujcie  epilogu :))
Kocham :)
~T

sobota, 15 lutego 2014

39 rozdział "Umierając będą słyszeć krzyk swoich przyjaciół."

-Zostań tu, a ja pójdę pokazać ojcu ciało -powiedział do mnie Draco. Pokiwałam głową patrząc za siebie, czy nikt nie pojawił się na końcu korytarza.- Tatia! Słuchasz że mnie? -Burknął tleniony.
Spojrzałam na niego wyrwana z lekkiego zamyślenia.
-Tak -odparłam zgonie z prawdą.
Malfoy uśmiechnął się lekko i ujął delikatnie moje ramiona po czym wpił się w moje usta. Lekko zdziwiona tym gestem uśmiechnęłam się i dotknęłam jego mostka. Ten odsunął się i spojrzał mi w oczy.
-Kocham cię więc bądź ostrożna. Nie chcę cię stracić -wyszeptał, gładząc mnie po policzku.
-Ja ciebie również -odparłam z uśmiechem.
Ten wyszczerzył się głupio, a ja chwyciłam go za rękę. Nie wiem dlaczego. To był taki odruch, bo wiedziałam, że musimy się na chwilę rozstać. Niby nic, ale zważając na fakt, że dookoła panuje chaos i padają ciała to cholernie się bałam. Nie o siebie, bo wiem, że prędzej czy później mój ojciec mnie dorwie. Bałam się o Draco. Nie chcę żeby ginął w taki sposób. Nie chciałam, żeby nikt ginął w taki sposób. To okrutne. Rodzice wysyłają dziecko do szkoły, aż tu nagle beznosy kretyn rozwala wszystko. Zmusza małe dzieci do walki, do której nikt ich nie przygotował. Wyrywa ich małe ciałka z objęć matek i ojców, do których już nigdy nie wrócą. Ostatnim co zobaczą będzie zielony błysk, który oślepi ich na zawsze i pozbawi możliwości zaczerpnięcia oddechu. Ostatnim uczuciem będzie strach jaki odczują, gdy upadną na zimną i brudną posadzkę. Ostatni oddech będzie przepełniony zapachem krwi, zgnilizny i wyczuwalnym w powietrzu przerażeniem młodych ludzi, łudzących się, że wygrają z hordą przygotowanych na takie wydarzenie czarodziejów.
Nie, to nie jest w porządku, że umierając będą słyszeć krzyk swoich przyjaciół, że padając na podłogę będą świadomi, że teraz podzielają dolę swoich kolegów z ławki.
To jest niesprawiedliwe. Nikt z nich nie był na to przygotowany. Jedynie nieliczni mieli sposobność przeżyć, uciec, pokonać jednego Śmierciożercę. A reszta?
-Tatia? -Mruknął Draco, patrząc na mnie niepewnie.
-C-co? Wszystko w porządku. Idź już. Spotkamy się później -powiedziałam z najszczerszym uśmiechem na jaki potrafiłam się zdobyć w tym momencie.
Malfoy pokiwał głową i przerzucił sobie "Neville'a" przez ramię. Pocałował mnie w czoło i ruszył korytarzem.
Spojrzałam za nim, a tamten uśmiech stopniowo złaził mi z twarzy. Znowu się bałam. Znowu zostałam sama, ale... Przecież sobie poradzę.
Chyba.
Ruszyłam w przeciwną stronę niż Draco i skręciłam w lewo, wyciągając różdżkę. Zaczęłam błądzić po korytarzach, starając się nie mieszać w szamotaninę na dole.
Wtem drzwi od sali, oddalonej ode mnie o jakieś 4 metry, otworzyły się i wyszła z niej Bellatrix. Jej dłonie były ubrudzone w krwi. Wycierała je o jakąś czarną szatę. Na owym materiale mignął mi czerwony akcent. Młody uczeń Gryffindoru właśnie poniósł klęskę. Kolejny.
Śmierciożerczyni spojrzała na mnie, a jej usta wykrzywiły się w szerokim uśmiechu.
-Tatia! Witaj słoneczko -zaśmiała się odrzucając szatę na bok.
Stanęłam jak wryta. Czułam jak omiata mnie chłód. To oznacza, że zbladłam.
-Twój tatuś wszędzie cię szuka -oznajmiła podchodząc do mnie.
Z każdym jej krokiem w moją stronę, ja cofałam się. W ręku nadal ściskałam różdżkę. Byłam jednak za bardzo sparaliżowana przez strach, by jej użyć. Spełniło się w końcu to, czego najbardziej się obawiałam. Znaleźli mnie.
-To śmieszne, bo ja go właśnie unikam -wymamrotałam zdobywając się na kilka słów.
Lestrange zaśmiała się jedynie nadal krocząc w moim kierunku. Wtem wyciągnęła różdżkę, a ja wiedziałam, ze czas na mnie.
Odwróciłam się i puściłam się biegiem wzdłuż korytarza. Słyszałam za sobą śmiech kobiety. Nie wiedziałam do końca z czego się śmieje. Jednak gdy skręciłam w inny korytarz to się przekonałam. Od razu wpadłam na czyjeś plecy. Upadłam na podłogę, a ten ktoś odwrócił się i ujrzałam tą znajomą twarz, czarne włosy i brązowe oczy. Wysoki mężczyzna uśmiechnął się na mój widok.
-Cześć tato -wyszeptałam.
*perspektywa Draco*
Szedłem korytarzem poszukując ojca. Nie trudziłem się, błądząc po zakamarkach Hogwartu. Od razu ruszyłem w stronę Wielkiej Sali, bo  wiedziałem, że musi być w jej pobliżu.
Nie myliłem się. Ujrzałem jego tleniony łeb przed wrotami do Sali. Rozmawiał z Orionem, ojcem Carmen, która właściwie stała obok niego. Jej warga była rozwalona i lekko zakrwawiona. Szara bluza mojej kuzynki posiadała kilka dużych plam z krwi, zmieszanej z kurzem. Nie była zadowolona. Wręcz przeciwnie.
Gdy spojrzałem na nią zauważyłem duży smutek. Podszedłem do ojca po czym zrzuciłem ciało klona na ziemię. Ten od razu zwrócił na mnie uwagę, po czym spojrzał na "Neville'a". Carmen również to zrobiła i zakryła usta dłonią przestraszona.
Neville to jej przyjaciel i nie chcę teraz wiedzieć jakie tortury przewiduje dla mnie za jego domniemane zabicie.
-Brawo, synu -pochwalił mnie ojciec, klepiąc po ramieniu.- Będziesz dobrym Śmierciożercą -dodał dumnie.
Spojrzałem na Black, która właśnie piorunowała mnie wzrokiem, po czym zerknąłem na jej ojca.
-Dzień dobry -powiedziałem zachowując zimną krew.
-Bardzo dobry, Draconie -odparł widocznie zadowolony z całego biegu wydarzeń Orion.
Uśmiechnąłem się głupio, a nasi ojcowie wrócili do rozmowy. Podszedłem do Carmen i zaciągnąłem ją lekko na bok.
Ta bez ogródek mocno trzepnęła mnie w tył głowy.
-Ty śmierdzący kretynie! Dlaczego to zrobiłeś? -Wysyczała patrząc na mnie rozeźlona.
-Uspokój się -warknąłem, trąc potylicę.- To kropla astralna -wyszeptałem.
Black otworzyła szeroko oczy.
-Neville żyje? -Spytała cicho.
-Owszem i ma się dobrze -odparłem szeptem.
Ta pokiwała głową, ale nadal była smutna.
-Co.. u ojca? -Spytałem niepewnie.
-Zapewne dużo, jeżeli zostawił nas i wrócił po 14 latach -burknęła z lekką odrazą.- Ciągle się rzuca, żebym została Śmierciożerczynią i nie hańbiła rodziny -dodała ciszej.
-Czyli ogólnie mówiąc po staremu -stwierdziłem cicho.- A co z Rose?
-Przed rzezią pojechała do brata więc się jej upiekło, ale jak teraz wróci to samodzielnie ją zatłukę -odparła cicho Carmen.
Uśmiechnąłem się głupio po czym podszedłem do kuzynki i przytuliłem ją lekko. Od tak. Bo od tak może się teraz skończyć wszystko.
*perspektywa Tatii*
Ian podał mi dłoń, którą ujęłam nieufnie. Mężczyzna pomógł mi wstać z ziemi, ale nie puszczał mojej ręki.
-Jesteś bardzo podobna do matki -stwierdził, patrząc mi w oczy.
Zauważyłam, że za jego plecami było wiele Śmierciożerców, a za mną pojawiła się właśnie Bellatrix. Przez to nie miałam gdzie uciec.
-Dlaczego ją zabiłeś? -Spytałam spojrzawszy mu w twarz odważnie.
Ten zaśmiał się jedynie i chwycił moje ramię mocno.
-Bo była nieposłuszna -stwierdził spokojnie.
-A jeżeli ja będę nieposłuszna? -Spytałam szybko nim głos zdołał mi zadrżeć.
-Pozabijam twoich przyjaciół i bliskich -odparł nadal z tym anielskim spokojem.
-Dlaczego?
-Bo jesteś dla mnie cenna -odparł i ruszył korytarzem targając mnie za ramię.
Ian przeszedł przez mały tłum Śmierciożerców i przystanął przy jednym z tęższych mężczyzn. Okazało się, iż owy goryl trzymał za ramię Quercy'ego, który siedział na kolanach ze spuszczoną głową.
-Quer -jęknęłam przerażona i już chciałam obok niego upaść, lecz Ian szarpnął mnie w tył.
-Stój -warknął i skinął na tęgiego mężczyznę z tatuażem na skroni. Ten dotknął mojego ojca w ramię.
Wtem poczułam charakterystyczne szarpnięcie w okolicach pępka. Coraz bardziej przerażona zacisnęłam mocno powieki. Dopiero gdy poczułam grunt pod stopami otworzyłam oczy.
Okazało się, że znajdujemy się w czyimś salonie. Otoczyły nas meble w stylu barokowym. Ogólny przepych, aż bił po oczach i lekko przytłaczał. Mężczyzna z tatuażem na twarzy pchnął mojego brata, który upadł na podłogę bezwładnie. Był nieprzytomny. Nie mogłam jednak do niego podejść, gdyż Ian nadal mocno trzymał moje ramię.
-Co mu zrobiliście? -Spytałam lekko rozeźlona.
-Dostał kilka razy do Graybacka -mruknął obojętnie i puścił moje ramię po czym ruszył do stolika, na którym znajdował się cały bukiet alkoholi.
Ja natomiast upadłam przy bracie i dotknęłam jego policzka delikatnie.
-Czego od nas chcesz? -Burknęłam spojrzawszy na ojca.
-Ściślej mówiąc to chcę coś od ciebie, a mianowicie, żebyś została Śmierciożercą -odparł nalewając spokojnie whisky do szklanki.
-Ale ja tego nie zrobię -powiedziałam równie spokojnie.
Ian odwrócił się do mnie twarzą.
-Jeszcze zobaczymy -mruknął z dziwnym uśmiechem.- Patch -mruknął, a mężczyzna z tatuażem ruszył w moją stronę.





____________________________________________________________
Przedostatni rozdział..
Myślałam, że będzie fajniejszy.. No nic :)
Dedykuję go Avada Snape :)
Całuję Was :*
~T

środa, 29 stycznia 2014

38 rozdział "Zginę prędko, wodzona przez nią."

-Depulso! -Krzyknęła Tatia.
Nie dokończyłem swojego zadania, gdyż zaklęcie odepchnęło mnie od Neville'a. Upadłem na brudną podłogę z głuchym hukiem. Różdżka wypadła mi z dłoni i potoczyła się w przeciwną stronę.
Znowu ogarnęła mnie ta dziwna niemoc. Dokładnie jak wtedy, gdy ojciec ma zamiar okładać mnie swoją laską z głową węża.
Zwinąłem się w kłębek czując jak omiata mnie wewnętrzny chłód.Spuściłem głowę, gdyż po moich policzkach spłynęły łzy.Nie chciałem okazywać słabości choć to trudne.
Jęknąłem cicho i jednym słowem zacząłem płakać. Coś czego nie robiłem od dawna.
Wtem poczułem czyjąś dłoń na swoim ramieniu. Prawdopodobnie Tatii. Zaprzeczyłem ruchem głowy. Czemu zaprzeczałem? Temu czy potrzebuję pomocy? Temu że wszystko w porządku? Nie wiem.
Skuliłem się bardziej nie dając dostępu świata zewnętrznego do mnie.
-Draco -usłyszałem jak z oddali głos Tatii.
Nie chciałem nic słyszeć, nie chciałem nic czuć i niczym się martwić. Czy to tak wiele, że chcę być teraz w odległym miejscu od Hogwartu i nie martwić się niczym co nęka mnie w tym momencie?
Wszystko zaczyna się sypać. Cała ta sytuacja jest w beznadziejnym położeniu.
Nie chcę zabić Neville'a, ale jeżeli tego nie zrobię to zabiją Tatię a wtedy nie będę miał dla kogo żyć. Jeżeli z kolei to zrobię popełnię zbrodnię. Dokonam morderstwa na prawie moim przyjacielu, na człowieku, który na ogół nigdy źle mi nie życzył. To w końcu ja byłem tym złym, który się na nim wyżywał. I nie tylko na nim. To ja powinienem umrzeć, a nie uczciwy Longbottom. Tak, to dobry pomysł. Gdybym popełnił samobójstwo już nikt nie będzie nic ode mnie oczekiwał. Tak. Gdybym tylko...
-Draco! -Wrzasnęła Tatia.
Ocknąłem się z dziwnego otępienia i spojrzałam na Puchonkę, która klęczała przy mnie. Na jej twarzy malowało się przerażenie. Wstałem szybko na kolana i zacząłem wycierać policzki, choć po raz drugi z marnym wysiłkiem.
Salvador przysunęła się do mnie i przytuliła mnie mocno, kładąc brodę na mojej głowie. Zaciskając powieki wtuliłem się w dziewczynę.
-Będzie dobrze -zapewniła cicho gładząc mnie po plecach.
-Każą mi zabić Neville'a -wymamrotałem cicho.
-Wiem, skarbie. Wiem -odparła spokojnie.
-Nie chcę -jęknąłem.
Tatia westchnęła jedynie.
-Wiem i nie zrobisz tego -odparła. Otworzyłem usta by powiedzieć o groźbie, ale ta wyczuła to i przeszkodziła mi.- Wiem też co chcą zrobić. Spokojnie, mam pomysł.
Odsunąłem się od niej i spojrzałem na dziewczynę zdziwiony.
-Wiesz co to kropla astralna? -Spytała z lekkim uśmiechem.
Wszystko znów nabrało barw. Usta wykrzywiły się w wesoły uśmiechem.
-Jesteś niezastąpiona -stwierdziłem ocierając łzy.
Tatia zbliżyła się do mnie i odurzając mnie swoim nieziemskim zapachem musnęła delikatnie moje usta, co sprawiło, że poczułem się jeszcze lepiej.
-Wiem -powtórzyła patrząc mi w oczy po czym wstała i podała mi dłoń.
Ująłem ją i również podniosłem tyłek z ziemi. Spojrzałem na Gryffona.
-Neville.. Przepraszam. Ja nie chciałem...
-Rozumiem -odparł spokojnie Longbottom i wyciągnął rękę w moją stronę z lekkim uśmiechem.
Ująłem ją i potrząsnąłem na zgodę, czując ulgę.
-Więc co teraz, mistrzu? -Spytałem patrząc na Tatię.
-Potrzebuję eliksiru... Na pewno ma go Quer, zatem trzeba dostać się do jego gabinetu -odparła.
-Zaraz.. Co to kropla astralna? -Spytał Nevv przypominając nam o swojej obecności.
-To będzie twój klon. Gdy zażyjesz odpowiednią ilość eliksiru stworzymy twojego klona. Będzie trochę tępy, ale to nie szkodzi, bo go zabijemy, żeby robił za ciebie jako trupa -wyjaśniła Tatia leząc w stronę gabinetu jej brata.
-A kto to Quer? -Spytał.
Razem z Puchonką spojrzeliśmy po sobie lekko zakłopotani.
-Długa historia. Później ci opowiemy -odparłem i ująłem dłoń Tatii.- Poza tym dlaczego nie ma cię w moim dormitorium? -Spytałem w przebłysku inteligencji.
Ta spojrzała na mnie i uśmiechnęła się uroczo.
-To długa historia. Później ci opowiem -odparła wesoło.
**nieco później, w gabinecie "pana Deana"**
*perspektywa Tatii*
Grzebałam po szafkach swojego brata, podczas gdy Draco przeszukiwał szuflady w biurku. Neville rozglądał się niepewnie po pomieszczeniu.
-Wolno nam tu być? -Zapytał, przerywając tę ciszę między nami.
-Z reguły nie, ale mi wolno, bo.. Jakby to ująć.. Jestem spokrewniona z naszym nauczycielem od OPCM -odparłam z dziwnym uśmiechem.
Wręcz poczułam tępy wzrok Longbottoma na swoich plecach. Wyszczerzyłam się głupio i ujęłam jakąś fiolkę z błękitnym płynem. Odwróciłam ją, by przeczytać napis.
-Kropla astralna -wyszeptałam z uśmiechem.- Mam -oznajmiłam głośno i wyciągnęłam fiolkę.
Draco spojrzał na mnie z uśmiechem, a Nevv jakby trochę zbladł.
-Spokojnie -mruknęłam podchodząc do niego. Otworzyłam fiolkę i wyciągnęłam ją do niego.- Trzy krople i tylko trzy -powiedziałam spokojnie.
Neville ujął fiolkę nieufnie, po czym przyjrzał jej się.
-I to pomoże? -Spytał.
-Tak. Wypij to -ponaglił go niecierpliwie Draco.
Nevv wlał do ust trzy krople i oddał mi fiolkę. Wszyscy umilkliśmy, oczekując efektów. Minęła pierwsza minuta i nic się nie wydarzyło.
-Czy... Robiłaś to kiedykolwiek? -Spytał Gryffon.
-Nie -odparłam spokojnie.
Neville obrzucił mnie karcącym spojrzeniem i już otwierał usta, by coś powiedzieć.
-Nie robiłam tego nigdy, ale ciotka dokładnie powiedziała mi jak to stosować w razie potrzeby -uspokoiłam go.
-A to mnie pocie... -urwał, gdyż obok niego pojawiła się ledwo zauważalna, biała plama, która zaczęła się powiększać.
Patrzyliśmy na to zdumieni, a plama zaczynała czernieć emitując szatę Neville'a. Wtem z dziwnej i niekształtnej mary utworzył się klon Longbottoma.
-O w mordę -wyszeptał Draco patrząc na dwóch identycznych Gryffonów.
Ten prawdziwy Nevv dotknął delikatnie swojego klona, palcem w ramię.
- I co teraz? -Spytał cicho, patrząc na kroplę.
-Ktoś musi go zabić -odparłam spokojnie.
Spojrzeliśmy po sobie wymownie, delektując się ciszą, którą na pewno ktoś zaraz przerwie.
-Nie ja -odparli równocześnie chłopcy.
Przewróciłam oczami, czując się jak wśród dzieci i wyciągnęłam z tylnej kieszeni spodni różdżkę. Wymierzyłam nią w klona Longbottoma już z mniejszą odwagą. Draco jak i Neville patrzyli na mnie jak sroka w gnat. A ja? A ja stałam jak wryta, celując w mojego... mojego....
Przyjaciela.
-Tatia.. Co ty robisz? -Wymamrotał przerażony Neville, w którego celowałam.
-J-ja... Przecież ty nie powinieneś mówić... Jesteś klonem -powiedziałam zdumiona, a ręka zaczęła mi się trząść. 
Spojrzałam na Draco i prawdziwego Neville'a, którzy stali z boku po mojej prawej stronie. Patrzyli na mnie jak na wariata. Znów spojrzałam na kroplę astralną.
-Przykro mi, ale musisz umrzeć -wyszeptałam niepewnie.
-Nie! Przecież się przyjaźnimy -wymamrotał nerwowo, cofając się z lękiem.
-Jesteś kroplą astralną. Nigdy się nie przyjaźniliśmy -powiedziałam z niewielkim przekonaniem w to co mówię.
-Tatia -usłyszałam głos, jakby z oddali.
-J-ja.. Ja muszę -wyszeptałam, a ręka zaczęła mi tak drżeć, że ledwo utrzymałam różdżkę.
-Tatia! -Warknął Draco, łapiąc mnie mocno za ramiona.
Dopiero teraz przejrzałam na oczy.
Prawdziwy Neville stał nadal po mojej prawej stronie, a za plecami Malfoy'a, który właśnie wbijał we mnie wzrok, stała kopia Longbottoma.
Schizowałam. Znowu.
-Przepraszam -wyszeptałam patrząc na Draco.
Ten przytulił mnie lekko, a ja zamknęłam oczy trochę zażenowana, że dałam się tak łatwo wyprowadzić z równowagi.
To słabość. Głupia słabość, której trzeba się za wszelką cenę pozbyć, bo zginę prędko, wodzona przez nią.
-W porządku. Już jest w porządku -zapewniłam coraz pewniejszym głosem i odsunęłam się od Draco.- Nie mamy czasu, bo jego ciało zniknie za 2 godziny -dodałam i stanęłam naprzeciw "Neville'owi".- Avada.. Kedavra -wymamrotałam celując w niego.
"Longbottom" odleciał metr do tyłu i przytulił plecami podłogę, martwy.
-Zabierzmy go i chodźmy stąd -poprosiłam cicho.
Draco wziął ciało i ruszył za mną do drzwi.
-A co ze mną? -Spytał cicho prawdziwy Neville.
-Musisz się schować tak, żeby nikt cię nie znalazł, bo będzie źle -odparłam otwierając drzwi.
Nevv pokiwał lekko głową i przepuściłam Draco, by wyszedł pierwszy z klonem przewieszonym przez ramię.
-Dziękuję -powiedział Gryffon, a ja spojrzałam na niego.
-Podziękujesz mi jak przeżyjesz -odparłam z uśmiechem i wyszłam z gabinetu Deana, wlekąc się za Draco.





____________________________________________________________
No i kolejny. 
Kończymy, kończymy :)
Rozdział dedykuję mojej Black, bo srała się, że Neville umrze. Jak mogłaś pomyśleć, że go uśmiercę!? ;-;
Komentujcie, bo to dużo dla mnie znaczy! :(
~T

wtorek, 21 stycznia 2014

37 rozdział "Są ofiary i poszkodowani, ale jest też zwycięzca i przegrany."

Siedziałam w szafie z napadem duszności. Nabierałam nerwowo powietrza by się uspokoić.
Co jest ze mną nie tak? Wybiegam z kryjówki, żeby uciec do następnej. To nie ma sensu! Nie po to marnowałam czas na naukę zaklęć w domu ciotki. Nie po to cierpiałam katusze gdy Bellatrix rozcinała mi skórę na ramieniu. Nie po to ginęła moja mama.
Jestem jednym wielkim tchórzem. Powinnam wyjść i...
Moje rozmyślania przerwał głośny trzask. Drzwi od sali otworzyły się, a ja raptownie urwałam wszystkie akcje życiowe, aby po kilku sekundach przypomnieć sobie, że powinnam oddychać. Usłyszałam powolne kroki i płytki oddech. Jakby psa.
Wzięłam głęboki wdech by nie zacząć krzyczeć. Zły pomysł. Załaskotało mnie w nosie od kurzu, a oczy automatycznie się zamknęły. No nie.
-A psik! -Ryknęłam we wnętrzu szafy po czym palnęłam się w usta, zakrywając je.
Przybysz przystanął w miejscu i zapewne uśmiechnął się do siebie.
-Ciekawe gdzie ukryła się nasza szlama -usłyszałam ciche warczenie.
Powoli sięgnęłam po różdżkę i ścisnęłam ją w ręku. Do moich uszu doszły odgłosy kroków, które nasilały się wraz ze zmniejszającą się odległością między nami. Usłyszałam delikatny stukot, gry wilkołak dotknął klamki od szafy. Jedynie mocniej ścisnęłam różdżkę.
Wtem Śmierciożerca szarpnął za klamkę , a drzwiczki otworzyły się i ujrzałam masywnego mężczyznę, który spojrzał na mnie maleńkimi oczami i uśmiechnął się ukazując małe, ostre ząbki.
-Witam -zaśmiał się.
-Drętwota -warknęłam celując w niego.
Ten najwidoczniej nie spodziewał się tego, gdyż odleciał kilka metrów w tył zastygły ze zdumioną miną. Szczęśliwa jak nigdy dotąd wybiegłam z szafy i przeskakując nad wilkołakiem pognałam do drzwi. Otworzyłam je powoli i upewniwszy się, że nikogo nie ma na korytarzu pobiegłam w stronę łazienki prefektów, aby pozbierać myśli. Zatrzymałam się jednak w połowie korytarza, gdyż usłyszałam głosy za moimi plecami. Obejrzałam się i spostrzegłam dwoje przerażonych Puchonów z pierwszego roku. Jeden kulał i miał wbity nóż w ramię. Druga pomagała mu ustać na nogach. Gdy mnie zobaczyli nie wiedzieli czy uciekać czy się cieszyć. Rozejrzałam się zakłopotana nie wiedząc co zrobić. W końcu pognałam w ich kierunku. Wzięłam poszkodowanego i kruchego chłopca na ręce.
-Chodź -rzuciłam szybko do jego koleżanki i ruszyłam korytarzem. Puchonka poleciała za mną.
-Z jakiego jesteś domu? -Spytała nieufnie.
-Z Hufflepuffu -oznajmiłam i spojrzałam na nią.- Lepiej zdejmij szatę. Oni wiedzą, że najwięcej mugoli jest w Hufflepuff'ie.
Ta natychmiast zdjęła ją i wyrzuciła na ziemię.
Byliśmy na trzecim piętrze więc ruszyłam do Pokoju Życzeń. Puchonka szła za mną i spojrzała na mnie zdziwiona gdy przystanęłam przed pustą ścianą.
-Co ty... -nie dokończyła gdyż jej wzrok przykuły drzwi, które zaczęły się materializować w owej pustej ścianie.
Gdy wrota ukazały się w całej klasie bezceremonialnie wlazłam do środka. Ujrzałam duże pomieszczenie z wieloma łóżkami podobne do Skrzydła Szpitalnego. Obok każdego stał stolik z lekami w fiolkach. Uśmiechnęłam się lekko i położyłam małego Puchona na jednym z łóżek.
-Co to za pomieszczenie? -Spytała zdumiona koleżanka poszkodowanego.
-Pokój Życzeń. Drzwi pokazują się gdy czegoś bardzo pragniesz -odparłam i zaczęłam opatrywać młodego.- Jak masz na imię? -Spytałam.
-Zeller Rose -odparła rozglądając się dookoła.
-Zatem twój kolega...
-Brat -przerwała mi spokojnie.
Spojrzałam na nią tępo po czym wróciłam do wiązania bandażu na ręce chłopca.
-Więc twój brat jest nieprzytomny, ale to ze zmęczenia. Wyjdzie z tego -stwierdziłam tonem uzdrowiciela i ruszyłam w stronę drzwi.- Zostań tutaj z nim i nie wychodź póki po was nie przyjdę -dodałam.
-Czekaj! -Rzuciła w moją stronę dziewczynka.
Odwróciłam się i spojrzałam na wystraszoną Puchonkę.
-Co się dzieje? Wszędzie pełno dorosłych czarodziejów w czarnych szatach, słychać krzyki, kilku uczniów leżało na podłodze nawet nie oddychając -wymamrotała cicho, a w jej oczach zalśniły łzy, które zapewne długo tłumiła, by teraz dać im upust.
Podeszłam do niej i przytuliłam ją mocno. Zeller wtuliła się we mnie delikatnie wbijając paznokcie w moje ramiona, które ściskała. Słyszałam jak cicho szlocha. Pogładziłam ją po plecach.
-Nie będę cię oszukiwać, ale to jest wojna, słoneczko. Są ofiary i poszkodowani, ale jest też zwycięzca i przegrany -szeptałam łagodnie.
Ta spojrzała na mnie zaczerwienionymi od płaczu oczami.
-Kto wygra? -Spytała łamiącym się głosem.
Spojrzałam na sufit, gdyż z góry wydobył się głośny huk po czym spojrzałam na dziewczynkę.
-Nie wiem, ale postaram się, żebyśmy wygrali my -zapewniłam, a w jej oczach spostrzegłam nową partię łez.- Dobrze?
Zeller pokiwała jedynie głową, spuszczając wzrok. Ujęłam delikatnie jej brodę, by spojrzała na mnie.
-Jesteś bardzo dzielna. Naprawdę. Opiekuj się bratem, a ja przyjdę tutaj po was -powiedziałam gładząc ją po policzku.
-Dobrze -odparła cicho.
Pocałowałam dziewczynkę w czółko i ruszyłam do drzwi. Otworzyłam je i upewniwszy się, że jest "czysto", wymknęłam się z Pokoju Życzeń.
Znów na polu walki.
Ruszyłam dzielnie korytarzem, podbudowana postawą małej Rose. W ręku ściskałam różdżkę. Postanowiłam, że pomogę tym którym pomóc się da. Mimo, że nogi trzęsły mi się jak galareta i co chwila dostawałam napadów duszności szłam korytarzem w sumie na śmierć. Wolę jednak zginąć jako bohaterka niż tchórz.
**perspektywa Draco**
Biegałem w te i w tamtą jak kretyn nie wiedząc co robić. Ojciec wysyłał mnie tam, ciotka tu a inni Śmierciożercy jeszcze gdzie indziej. Udawałem, że nienawidzę szlam, udawałem że zabijam. Ciągle udaję.
-Draco! -W końcu ryknął mój ojciec.
Przełknąłem głośno ślinę i spojrzałem na blondyna oddalonego ode mnie o jakieś dwa metry.
-Tak?
-Idziemy -powiedział oschle i ruszył wraz ze swoją laską wzdłuż korytarza.
Westchnąłem jedynie i potruchtałem za nim. Gdy w końcu dogoniłem ojca zwolniłem kroku.
-Gdzie idziemy? -Spytałem spokojnie.
-Zabić kogoś -oznajmił swobodnie.
Zbladłem w jednym momencie. To jednak nie powód do panikowania. Przecież nie było mowy, że to ja mam zabić... Prawda?
Lazłem za nim w niepewności, gdy w końcu ojciec przystanął gdyż ujrzał na końcu korytarza chłopaka. Dokładniej Neville'a. Klęczał na ziemi pochylony nad ciałem Ginny. Po jego cichym płaczu łatwo jest się domyślić, że młoda Weasley nie żyje. Ojciec wystawił w stronę Longbottoma dłoń, wskazując na niego.
-Zabij go -oznajmił bez ceregieli.
Spojrzałem na wyższego ode mnie mężczyznę jak na kretyna.
-A-ale... To mój kolega -mruknąłem błagalnie.
-Nie obchodzi mnie to. Masz go zabić -powiedział ostro.
Neville spostrzegł nas i zerwał się na proste nogi wgapiając się niepewnie we mnie i w ojca.
-Ale.. Ojcze -jęknąłem cicho.
-Zabij! -Ryknął, a mną wstrząsnęło.
Longobottom wycofał się niepewnie po czym rzucił się biegiem korytarzem.
-Chcę widzieć jego martwe ciało, albo twoja szlama zginie -oświadczył sucho mój ojciec i wrócił do Śmierciożerców.
Ponownie przełknąłem ślinę i pobiegłem za Gryffonem.
W tym momencie robiłem wszystko instynktownie. Świadomość, że mają zabić Tatię przerażała mnie jak nic innego. Jednak myśl, że za chwilę mam rzucić Avadę na Neville'a sprawiała, że cały drętwiałem. Jakoś nigdy szczególnego uczucia zwanego szacunkiem mu nie okazywałem, ale to wszystko przez dom w jakim się wychowywałem. To wszystko przez moją rodzinę. Przez nich muszę zostać Śmierciożercą, przez nich muszę nienawidzić szlamy, zabijać, gardzić, pomiatać. To oni z góry narzucają mi historyjki czarodziejów, których dopiero co poznam. Najczęściej są nieprawdziwe, ale co z tego? Byle bym musiał się wywyższać. Nienawidzę za to swojej rodziny. Po policzkach automatycznie spłynęły łzy. Nic na to nie poradzę.
Nevv zmierzał ku lochom. Przyspieszyłem biegu i będąc blisko niego w prost się na niego rzuciłem. Przygwoździłem Longbottoma swoim ciałem do ziemi. Szybko otarłem łzy rękawem, a ten odwrócił się na plecy, żeby spojrzeć na mnie.
-Draco! -Wrzasnął w pół przerażony, w pół zły.
Moje starania nic nie dały- łzy nadal leciały. Ciul. Wyciągnąłem szybko różdżkę i wymierzyłem w jego klatkę piersiową. Obraz był rozmazany przez wodę w oczach. Muszę to zrobić. Nie wiem czy mówiłem to głośno czy tylko w myślach. Nie obchodzi mnie to. Muszę go zabić, bo zabiją Tatię. Ja.. Ja muszę...
-Draco! -Usłyszałem pełen grozy głos młodej Salvador.
Spojrzałem w prawo i mrugnąłem. Łzy spłynęły po policzkach ukazując przerażoną Tatię, która patrzyła na nas zdumiona. Policzek miała rozdarty i spływała z niego krew. Rękaw od jej bluzy był postrzępiony, a spodnie brudne na kolanach.
-Co ty robisz? -Wyszeptała.
-Chronię cię -odparłem szeptem i spojrzałem na bezbronnego Neville'a.- Avada...




____________________________________________________________
Wszystko się kończy. Rzeź. Pierdu pierdu. Nie mam nic do powiedzenia tym razem :)
Komentujcie kochani ;*
~T

wtorek, 31 grudnia 2013

Wrzucam Wam prolog do mojego nowego bloga, który ukaże się zaraz po zakończeniu tego :)

PROLOG 
„Kreatura”

Często zastanawiam się nad istnieniem tego dziwnego świata pełnego uroczych uśmieszków, komplementów nie  poprawiających stanu drugiej osoby, bezsensownej miłości, przyjaźni, zaufania, pomocy… To wszystko jest takie sztuczne. Po co ludzie są dla siebie mili jak ci za 5 minut obrąbią im dupy? Po co komu przyjaźń jak ci kretyni nie umieją sobie zaufać? Na co istnieje miłość? Jeżeli mam być szczera to nie rozumiem tego uczucia. Nigdy nie kochałam, a nikt nie kochał mnie. Nikt nie nauczył tego worka nienawiści i gniewu, którym jestem, tego ciepłego uczucia. Nie potrafię być miła dla innego człowieka, nie  potrafię mu pomóc, czy współczuć. No bo w sumie po co? Jego 4 litery to niech o nie dba, a jak coś spieprzy to niech sam naprawi. Ja mam swoje sprawy, on swoje, Ty swoje, oni swoje to po co się wtranżalać jeszcze w czyjeś?
Pewnie zastanawiacie się co to za kreatura. Otóż to ja. Ja jestem kreaturą, która nie potrafi kochać, bo nikt jej tego nie nauczył. Ja jestem workiem nienawiści i gniewu, które pomoże Ci odnaleźć szybką drogę na cmentarz jeżeli mnie zdenerwujesz. Pewnie nie zaskoczę Was, gdy powiem, że nie mam zbyt wielu przyjaciół. Kilkoro ludzi pała do mnie sympatią, ale są o wiele starsi ode mnie. Nie przeszkadza mi to. Przynajmniej znają świat i wiedzą jaki jest przy czym nie wmawiają sobie i innym, że to nie tak i że wszystko jest usłane płatkami róż. Choć jestem od nich młodsza przeżyłam wiele. Mam na ciele z pięć poważnych blizn i dwa razy wykrwawiłabym się na śmierć. No cóż. Nie jest łatwo się mnie pozbyć. Tego możecie być pewni.
Poza tym mam brata. Nazywa się Tom. Jest podobny do mnie pod względem charakteru. Przez swoje nastawienie do świata odstrasza od siebie ludzi. Czarodzieje są przy nim raczej z bojaźni, a niźli z sympatii. Oprócz niego nikt inny mi nie został… Albo po prostu mnie nikt nie chciał. Mój tata i mama nie żyją, a wcześniej zostawili nas na pastwę losu. Dziadkowie również nie żyją. O reszcie członków rodziny nie słyszałam, więc albo nie żyją, albo ukrywają się  przed nami. I dobrze. Prócz brata nie chcę mieć kontaktu z rodziną. Nienawidzę moich rodziców. Nieodpowiedzialne i nieczułe szlamy. Nigdy jakoś nie okazywali nam nadzwyczajnego uczucia. Teraz za nimi nie tęsknię. Nie mam za czym.
Krąży pogłoska, że jestem jak żeńska, młodsza i ładniejsza kopia mojego brata. Czy mam się cieszyć, że jestem toćka toćkę podobna do bardzo złego czarodzieja, który ma już tyle na koncie, że wychodzi poza skalę? W sumie wszyscy znajomi mnie chwalą za to, że idę w jego ślady. Robię to z własnej woli i któregoś dnia i ja zostanę Śmierciożercą, albo i dorównam bratu. Aktualnie mi się nie spieszy i nikt mnie do tego nie zmusza, gdyż mają do mnie zaufanie i wiedzą, że nikogo nie wydam. Poza tym bez Mrocznego Znaku robię większe wrażenie i łatwo mogę się wykaraskać z jakichś problemów. No bo kto osądzi 15-to latkę, że współpracuje ze Śmierciożercami i że to ona z własnej woli powybijała pół wioski? Tak, to pomocne.
Nie uczęszczam do żadnej szkoły magicznej. Uczę się sama w domu, bądź pomaga mi jedno z potulnych baranków brata. W sumie boją się nie tylko jego, ale i również mnie. No w końcu nie bez powodu nazywają mnie żeńską kopią brata.
Może czas przedstawić swojego brata, jeżeli już o nim tyle powiedziałam. Zatem Tom Marvolo Riddle jest wybitnym czarodziejem o wielu zasługach na karcie mrocznej strony tego świata. Nie lubi, gdy mówię na niego Tom, gdyż  to imię kojarzy mu się z naszym ojcem. Tak, owy człowiek był na tyle oryginalny, że dał to samo imię i nazwisko swojemu synowi. W każdym razie już chyba dalej nie muszę opowiadać o moim bracie, gdyż jest on powszechnie znany niczym Fasolki Wszystkich Smaków.
Teraz czas na mnie. Już w sumie sporo opowiedziałam o sobie i o swoich atutach jeżeli chodzi o charakter. Mam zatem do powiedzenia tyle, że nazywam się  Rebekah Riddle i jestem siostrą Voldemorta.




____________________________________________________________
Po pierwsze to Szczęśliwego Nowego Roku, gdyż dodaję to o godz. 1:34 1 stycznia 2014 roku ;D Fajnie tak :3
Dobra, wrzucam Wam prolog do mojego nowego bloga. Ukaże się on zaraz po skończeniu tego gniota.
Proszę napiszcie co o nim myślicie, bo bardzo chciałabym poznać Waszą opinię :)
Jeszcze raz wszystkiego dobrego ;*
~T