wtorek, 21 stycznia 2014

37 rozdział "Są ofiary i poszkodowani, ale jest też zwycięzca i przegrany."

Siedziałam w szafie z napadem duszności. Nabierałam nerwowo powietrza by się uspokoić.
Co jest ze mną nie tak? Wybiegam z kryjówki, żeby uciec do następnej. To nie ma sensu! Nie po to marnowałam czas na naukę zaklęć w domu ciotki. Nie po to cierpiałam katusze gdy Bellatrix rozcinała mi skórę na ramieniu. Nie po to ginęła moja mama.
Jestem jednym wielkim tchórzem. Powinnam wyjść i...
Moje rozmyślania przerwał głośny trzask. Drzwi od sali otworzyły się, a ja raptownie urwałam wszystkie akcje życiowe, aby po kilku sekundach przypomnieć sobie, że powinnam oddychać. Usłyszałam powolne kroki i płytki oddech. Jakby psa.
Wzięłam głęboki wdech by nie zacząć krzyczeć. Zły pomysł. Załaskotało mnie w nosie od kurzu, a oczy automatycznie się zamknęły. No nie.
-A psik! -Ryknęłam we wnętrzu szafy po czym palnęłam się w usta, zakrywając je.
Przybysz przystanął w miejscu i zapewne uśmiechnął się do siebie.
-Ciekawe gdzie ukryła się nasza szlama -usłyszałam ciche warczenie.
Powoli sięgnęłam po różdżkę i ścisnęłam ją w ręku. Do moich uszu doszły odgłosy kroków, które nasilały się wraz ze zmniejszającą się odległością między nami. Usłyszałam delikatny stukot, gry wilkołak dotknął klamki od szafy. Jedynie mocniej ścisnęłam różdżkę.
Wtem Śmierciożerca szarpnął za klamkę , a drzwiczki otworzyły się i ujrzałam masywnego mężczyznę, który spojrzał na mnie maleńkimi oczami i uśmiechnął się ukazując małe, ostre ząbki.
-Witam -zaśmiał się.
-Drętwota -warknęłam celując w niego.
Ten najwidoczniej nie spodziewał się tego, gdyż odleciał kilka metrów w tył zastygły ze zdumioną miną. Szczęśliwa jak nigdy dotąd wybiegłam z szafy i przeskakując nad wilkołakiem pognałam do drzwi. Otworzyłam je powoli i upewniwszy się, że nikogo nie ma na korytarzu pobiegłam w stronę łazienki prefektów, aby pozbierać myśli. Zatrzymałam się jednak w połowie korytarza, gdyż usłyszałam głosy za moimi plecami. Obejrzałam się i spostrzegłam dwoje przerażonych Puchonów z pierwszego roku. Jeden kulał i miał wbity nóż w ramię. Druga pomagała mu ustać na nogach. Gdy mnie zobaczyli nie wiedzieli czy uciekać czy się cieszyć. Rozejrzałam się zakłopotana nie wiedząc co zrobić. W końcu pognałam w ich kierunku. Wzięłam poszkodowanego i kruchego chłopca na ręce.
-Chodź -rzuciłam szybko do jego koleżanki i ruszyłam korytarzem. Puchonka poleciała za mną.
-Z jakiego jesteś domu? -Spytała nieufnie.
-Z Hufflepuffu -oznajmiłam i spojrzałam na nią.- Lepiej zdejmij szatę. Oni wiedzą, że najwięcej mugoli jest w Hufflepuff'ie.
Ta natychmiast zdjęła ją i wyrzuciła na ziemię.
Byliśmy na trzecim piętrze więc ruszyłam do Pokoju Życzeń. Puchonka szła za mną i spojrzała na mnie zdziwiona gdy przystanęłam przed pustą ścianą.
-Co ty... -nie dokończyła gdyż jej wzrok przykuły drzwi, które zaczęły się materializować w owej pustej ścianie.
Gdy wrota ukazały się w całej klasie bezceremonialnie wlazłam do środka. Ujrzałam duże pomieszczenie z wieloma łóżkami podobne do Skrzydła Szpitalnego. Obok każdego stał stolik z lekami w fiolkach. Uśmiechnęłam się lekko i położyłam małego Puchona na jednym z łóżek.
-Co to za pomieszczenie? -Spytała zdumiona koleżanka poszkodowanego.
-Pokój Życzeń. Drzwi pokazują się gdy czegoś bardzo pragniesz -odparłam i zaczęłam opatrywać młodego.- Jak masz na imię? -Spytałam.
-Zeller Rose -odparła rozglądając się dookoła.
-Zatem twój kolega...
-Brat -przerwała mi spokojnie.
Spojrzałam na nią tępo po czym wróciłam do wiązania bandażu na ręce chłopca.
-Więc twój brat jest nieprzytomny, ale to ze zmęczenia. Wyjdzie z tego -stwierdziłam tonem uzdrowiciela i ruszyłam w stronę drzwi.- Zostań tutaj z nim i nie wychodź póki po was nie przyjdę -dodałam.
-Czekaj! -Rzuciła w moją stronę dziewczynka.
Odwróciłam się i spojrzałam na wystraszoną Puchonkę.
-Co się dzieje? Wszędzie pełno dorosłych czarodziejów w czarnych szatach, słychać krzyki, kilku uczniów leżało na podłodze nawet nie oddychając -wymamrotała cicho, a w jej oczach zalśniły łzy, które zapewne długo tłumiła, by teraz dać im upust.
Podeszłam do niej i przytuliłam ją mocno. Zeller wtuliła się we mnie delikatnie wbijając paznokcie w moje ramiona, które ściskała. Słyszałam jak cicho szlocha. Pogładziłam ją po plecach.
-Nie będę cię oszukiwać, ale to jest wojna, słoneczko. Są ofiary i poszkodowani, ale jest też zwycięzca i przegrany -szeptałam łagodnie.
Ta spojrzała na mnie zaczerwienionymi od płaczu oczami.
-Kto wygra? -Spytała łamiącym się głosem.
Spojrzałam na sufit, gdyż z góry wydobył się głośny huk po czym spojrzałam na dziewczynkę.
-Nie wiem, ale postaram się, żebyśmy wygrali my -zapewniłam, a w jej oczach spostrzegłam nową partię łez.- Dobrze?
Zeller pokiwała jedynie głową, spuszczając wzrok. Ujęłam delikatnie jej brodę, by spojrzała na mnie.
-Jesteś bardzo dzielna. Naprawdę. Opiekuj się bratem, a ja przyjdę tutaj po was -powiedziałam gładząc ją po policzku.
-Dobrze -odparła cicho.
Pocałowałam dziewczynkę w czółko i ruszyłam do drzwi. Otworzyłam je i upewniwszy się, że jest "czysto", wymknęłam się z Pokoju Życzeń.
Znów na polu walki.
Ruszyłam dzielnie korytarzem, podbudowana postawą małej Rose. W ręku ściskałam różdżkę. Postanowiłam, że pomogę tym którym pomóc się da. Mimo, że nogi trzęsły mi się jak galareta i co chwila dostawałam napadów duszności szłam korytarzem w sumie na śmierć. Wolę jednak zginąć jako bohaterka niż tchórz.
**perspektywa Draco**
Biegałem w te i w tamtą jak kretyn nie wiedząc co robić. Ojciec wysyłał mnie tam, ciotka tu a inni Śmierciożercy jeszcze gdzie indziej. Udawałem, że nienawidzę szlam, udawałem że zabijam. Ciągle udaję.
-Draco! -W końcu ryknął mój ojciec.
Przełknąłem głośno ślinę i spojrzałem na blondyna oddalonego ode mnie o jakieś dwa metry.
-Tak?
-Idziemy -powiedział oschle i ruszył wraz ze swoją laską wzdłuż korytarza.
Westchnąłem jedynie i potruchtałem za nim. Gdy w końcu dogoniłem ojca zwolniłem kroku.
-Gdzie idziemy? -Spytałem spokojnie.
-Zabić kogoś -oznajmił swobodnie.
Zbladłem w jednym momencie. To jednak nie powód do panikowania. Przecież nie było mowy, że to ja mam zabić... Prawda?
Lazłem za nim w niepewności, gdy w końcu ojciec przystanął gdyż ujrzał na końcu korytarza chłopaka. Dokładniej Neville'a. Klęczał na ziemi pochylony nad ciałem Ginny. Po jego cichym płaczu łatwo jest się domyślić, że młoda Weasley nie żyje. Ojciec wystawił w stronę Longbottoma dłoń, wskazując na niego.
-Zabij go -oznajmił bez ceregieli.
Spojrzałem na wyższego ode mnie mężczyznę jak na kretyna.
-A-ale... To mój kolega -mruknąłem błagalnie.
-Nie obchodzi mnie to. Masz go zabić -powiedział ostro.
Neville spostrzegł nas i zerwał się na proste nogi wgapiając się niepewnie we mnie i w ojca.
-Ale.. Ojcze -jęknąłem cicho.
-Zabij! -Ryknął, a mną wstrząsnęło.
Longobottom wycofał się niepewnie po czym rzucił się biegiem korytarzem.
-Chcę widzieć jego martwe ciało, albo twoja szlama zginie -oświadczył sucho mój ojciec i wrócił do Śmierciożerców.
Ponownie przełknąłem ślinę i pobiegłem za Gryffonem.
W tym momencie robiłem wszystko instynktownie. Świadomość, że mają zabić Tatię przerażała mnie jak nic innego. Jednak myśl, że za chwilę mam rzucić Avadę na Neville'a sprawiała, że cały drętwiałem. Jakoś nigdy szczególnego uczucia zwanego szacunkiem mu nie okazywałem, ale to wszystko przez dom w jakim się wychowywałem. To wszystko przez moją rodzinę. Przez nich muszę zostać Śmierciożercą, przez nich muszę nienawidzić szlamy, zabijać, gardzić, pomiatać. To oni z góry narzucają mi historyjki czarodziejów, których dopiero co poznam. Najczęściej są nieprawdziwe, ale co z tego? Byle bym musiał się wywyższać. Nienawidzę za to swojej rodziny. Po policzkach automatycznie spłynęły łzy. Nic na to nie poradzę.
Nevv zmierzał ku lochom. Przyspieszyłem biegu i będąc blisko niego w prost się na niego rzuciłem. Przygwoździłem Longbottoma swoim ciałem do ziemi. Szybko otarłem łzy rękawem, a ten odwrócił się na plecy, żeby spojrzeć na mnie.
-Draco! -Wrzasnął w pół przerażony, w pół zły.
Moje starania nic nie dały- łzy nadal leciały. Ciul. Wyciągnąłem szybko różdżkę i wymierzyłem w jego klatkę piersiową. Obraz był rozmazany przez wodę w oczach. Muszę to zrobić. Nie wiem czy mówiłem to głośno czy tylko w myślach. Nie obchodzi mnie to. Muszę go zabić, bo zabiją Tatię. Ja.. Ja muszę...
-Draco! -Usłyszałem pełen grozy głos młodej Salvador.
Spojrzałem w prawo i mrugnąłem. Łzy spłynęły po policzkach ukazując przerażoną Tatię, która patrzyła na nas zdumiona. Policzek miała rozdarty i spływała z niego krew. Rękaw od jej bluzy był postrzępiony, a spodnie brudne na kolanach.
-Co ty robisz? -Wyszeptała.
-Chronię cię -odparłem szeptem i spojrzałem na bezbronnego Neville'a.- Avada...




____________________________________________________________
Wszystko się kończy. Rzeź. Pierdu pierdu. Nie mam nic do powiedzenia tym razem :)
Komentujcie kochani ;*
~T

1 komentarz:

  1. Spróbujesz mi do jasnej kurwy zabić Nevilla, a przyjdę do ciebie w nocy, schowam się pod łóżkiem i zacznę cię dusiś drutem kolczastym uprzednio unieruchamiając cię nożem wbitym w żołądek.
    Poza tym rozdział jest śietny, a panna Zoller z niewiadomo jakich przyczyn kojarzy mi się z Axlem...
    Kocham, pozdrawiam i czekam na NN :)

    OdpowiedzUsuń