poniedziałek, 28 kwietnia 2014

EPILOG "Umarli nie czują nic."

Nastał nowy dzień. Był wczesny ranek, gdyż słońce oślepiało pomarańczowymi promieniami. Lekko zmrużyłam oczy patrząc w okno. Na moim brzuchu czułam dłoń Draco. Ślizgon oddychał spokojnie w moją szyję. Spał.
Zatem tak to się wszystko kończy. Na początku roku byłam jeszcze zwykłą szlamą w oczach Malfoy'a, a teraz leżę w jego ramionach, z których nie chce mnie wypuścić. Tyle się między nami wydarzyło, tyle musieliśmy przejść, by pokonać przeciwności i stereotypy, a teraz gdy śpimy wtuleni w siebie mamy tą cholerną świadomość, że ktoś z nas musi umrzeć... I to nie będzie Draco.
Smutne? Tak. Romantyczne? Nie.
Tylko smutne.
Westchnęłam cicho i powoli wstałam, delikatnie zsuwając jego rękę ze swojego biodra. Na palcach ruszyłam do szafy, z której wyciągnęłam spodenki i ulubiony sweter. Jak mam umrzeć chcę przynajmniej żeby było mi ciepło.
Tak, wiem. Żart typu suchar. Błyskotliwość- znikoma.
Założyłam zatem wybrane ubrania i stanęłam przed lustrem w łazience. 
Kogo zobaczyłam? Nie jestem pewna. Jakąś smutną dziewczynę z potarganymi włosami i podkrążonymi oczami. 
Zaczęła więc powoli szczotkować włosy. Kilka jak zwykle wypadło. Co z tego? Przecież za godzinę umrę. Następnie zaczęłam myć zęby. Dziąsło zaczęło lekko krwawić. Co za różnica? Krwawiło ostatni raz. Przemyłam twarz po czym  lekko się pomalowałam. Po co? Nie wiem. Ostatni raz to robię.
Wróciłam do pokoju. Tam Malfoy siedział na łóżku ze zwieszonymi z materaca nogami  i wgapiał się w swoje dłonie, złożone na udach. Gdy stanęłam w progu pokoju uniósł wzrok i spojrzał na mnie.
Jego oczy straciły ten blask, a wszelka radość go opuściła. Wyglądał jak po spotkaniu dementora. Usiadłam obok niego i delikatnie ujęłam jego dłoń. Nie odzywałam się. Nawet nie wiedziałam co powiedzieć. On chyba także. Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy, jakby delektując się swoją obecnością. 
-Kocham cię, wiesz? -Wybełkotałam cicho.
Ten pokiwał głową i ujrzałam łzy na jego policzkach.
-Przestań -poprosiłam cichutko i delikatnie otarłam jego łzy, lecz ten odchylił głowę do tyłu po czym wstał i stanął w jakiejś odległości metra ode mnie.
-Zostaw to i zobacz! Zobacz jak to kurewsko boli! Jak ranisz wszystkich dookoła! -Wykrzyczał patrząc na mnie tak smutnym wzrokiem, że moje serduszko rozpadło się na miliony kawałków.
-Draco.. 
-Nie! Starałem się, wypruwałem sobie flaki, żebyś czuła się wyjątkowa, bezpieczna i kochana. Jestem w tobie zakochany po uszy, a ty po prostu mnie zostawiasz! Tak się kurwa nie robi! -Krzyczał dalej.
Wpadł w szał. 
Wstałam i przytuliłam go mocno.
-Tak się nie robi... Nie robi się tak... -szeptał mi do ucha.
-Cicho.. -wyszeptałam, gładząc go po plecach.
Ten zaczął się powoli uspokajać i przytulił mnie mocno.
-Kocham cię -wybełkotał nie panując nad głosem.
Długo tak staliśmy w milczeniu i przytulaliśmy się do siebie. W pewnym momencie odsunęłam się od niego, a ten nie protestował. Wiedział, że muszę to zrobić. Jednak nadal patrzył na mnie tym smutnym wzrokiem.
Uśmiechnęłam się blado i pogładziłam ją delikatnie po policzku.
-Zamknij oczy -wyszeptałam.
Ten powoli zamknął oczy a po jego policzku spłynęła łza.
Nie musiałam mu mówić jak bardzo go kocham. On to wie. Tak samo on mi tego nie mówił, bo ja byłam tego świadoma. Po co tracić czas na określenia, które jedynie ubierają w słowa wydarzenia z przeszłości?
Zbliżyłam się do niego i delikatnie musnęłam jego usta, puszczając jego dłoń. Ten mocniej zacisnął powieki próbując się opanować. Powoli się od niego odsunęłam.
-Kocham cię -wyszeptałam i teleportowałam się ze łzami w oczach.

Stanęłam na podłodze w salonie Iana. Potrzebowałam chwili by się uspokoić. Serce nie dawało spokoju i ciągle upominało się, że pulsuje między żebrami... Albo raczej jego miliony kawałków pulsuje między żebrami.
-Córeczka -zaśmiał się mój ojciec.
Otworzyłam oczy i spojrzałam na niego próbując zachować przynajmniej względny spokój.
-Nienawidzę cię -wycedziłam przez zęby.
-Nie tylko ty -stwierdził i odłożył lampkę wina na komodę.
-Po prostu to zrób -mruknęłam, patrząc na niego z odrazą.
-Nie chcesz najpierw porozmawiać? -Spytał rozbawiony.
-Nie. Jesteś wredny, brutalny, natarczywy, zaborczy i nie dajesz mi wyboru -burknęłam.
-Tak myślałem -zaśmiał się po czym wyciągnął różdżkę, którą wymierzył we mnie.- Nigdy nie byłaś moją ulubienicą -stwierdził spokojnie. 
Patrzyłam mu bezczelnie w oczy, a przemawiała przeze mnie szczera nienawiść do niego.
Ian otworzył usta by wypowiedzieć zabójcze zaklęcie i... Nic z siebie nie wydobył. Jego usta jedynie były rozwarte z bólu, a oczy utkwione we mnie. 
Gdy spojrzałam w dół ujrzałam ostrze noża, które przebiło się przez jego plecy i wystawało z brzucha całe czerwone. Ian upadł na kolana, a za nim ujrzałam Stephanie, która patrzyła to na mnie to na mężczyznę.
-W porządku? -Spytała cicho.
Jedynie pokiwałam głową.
-Wybacz na chwilę. Idę wypuścić kolegę z lochów -stwierdziła jakby to był jej normalny dzień. Odwróciła się spokojnie i ruszyła  korytarzem.
Gapiłam się za nim tak otępiała, że przez chwilę zapomniała wziąć wdech.
Coś mnie jednak pobudziło. Kujący ból w okolicach mojego poharatanego serduszka. Spojrzałam w dół i ujrzałam nóż wbity w moją klatkę piersiową. Przede mną stał uśmiechnięty Ian.
-W takim razie umrzesz razem ze mną -wybełkotał, a z kącika jego ust wypłynęła strużka krwi.
Cofnęłam się do tyłu niczym pijana i upadłam na kolana. Wszystko działo się tak szybko.
Słyszałam jedynie coraz wolniej bijące serce.. Moje serce.. Szybko pojawiły się mroczki przed oczami. Obraz zaczął się rozmazywać.
-Ty sukinsynu! -Usłyszałam wrzask Stephanie.-Tatia!
Chyba mnie przytuliła. Nie wiem. Nóż wbity w serce działał jak silna trucizna. Błyskawicznie rozchodziła się po moim ciele powodując otępienie i coraz wolniejsze pompowanie krwi. Większość jednak już chyba była poza moim organizmem.
Nie wiem. Czułam po prostu wszechogarniający spokój. Cisza coraz milej pieściła moje ucho. Ból mijał i poczułam jakbym wjeżdżała do wielkiego, białego pomieszczenia.
Nic mnie nie interesowało i to było najlepsze uczucie, jakiego kiedykolwiek doznałam. Moja pamięć się zresetowała i teraz miałam zamiar nie odczuwać nic...
Przecież nie żyję... A umarli nie czują nic.


~KONIEC~

____________________________________________________________
Także no.. Koniec :)
Miło było i pamiętajcie, że nadal Was kocham :)
Dziękuję Black, Klaudii, Avada Snape, Oli, Aggie, Michałowi, Avada Kedavra, shine star, Zuzi, Pimpirimpim Bum, Akneri, Klusoholiczce oraz wszystkim anonimowym oraz niemym czytelnikom.
Dziękuję za nabijanie wyświetleń, czytanie tych wypocin i po prostu podnoszenia mnie a duchu :)
Bardzo Was za to kocham ^^
Moja przygoda z blogami jeszcze się nie kończy i na pewno w najbliższym czasie założę nowego bloga :)
Wypatrujcie zatem link na owym blogu, gdyż byłoby mi bardzo miło, gdyby Wasze cudne towarzystwo zawitało i tam.
Jeszcze raz dziękuję za zajebiście spędzony czas :)
Do zobaczenia :*
~Tatiana

wtorek, 8 kwietnia 2014

40 rozdział "Każdy kiedyś umrze, kotku."

Mężczyzna złapał mnie za ramię i szarpnął do góry, aż stanęłam na nogi.
-Będziesz mnie bił? -Warknęłam patrząc na owego Patcha.
Ten wyszczerzył się głupio.
-Jeszcze nie -obdarował mnie skwapliwą odpowiedzią i ruszył w stronę wyjścia z salonu, targając mnie za sobą.
Nim wyszarpał mnie z pomieszczenia, spojrzałam na ojca, który przypatrywał mi się z lekkim uśmiechem po czym upił ognistej.
Coś ukłuło mnie w samo serduszko. Nie mówię o bólu fizycznym, a raczej psychicznym. Miło bowiem mieć tę świadomość, że twój ojciec ma cię w dupie i spokojnie patrzy jak prowadzą cię na rzeź.
Patch ruszył do innego pomieszczenia.
Mój tatuś najwidoczniej nie narzekał na brak pieniędzy, gdyż dom był wyposażony w drogie meble i inne pierdółki od podłogi, aż po sam sufit.
Wtem mężczyzna wepchnął mnie do jakiegoś ciemnego pomieszczenia. Upadłam na brudną podłogę po czym usłyszałam za sobą dźwięk zamykanych drzwi. Uniosłam głowę, a światło rozbłysło. Przed sobą ujrzałam jakby klatkę, która ciągnęła się od połowy pokoju po całej jego szerokości. W kącie ktoś siedział i skubał kawałek drewna. Gdy w końcu przejrzałam na oczy okazało się,  że tym kimś była Rose Martin. Krukonka spojrzała na mnie smętnie.
-N-nic ci nie jest? -Spytałam podnosząc się z ziemi.
-Nie -odparła dziewczyna.
-Nie czas na pogaduszki -warknął za mną Patch, ale ja go nie słuchałam.
Gdy spojrzałam w prawo spostrzegłam Cedrica i Suzan.
-Dlaczego ich więzicie? -Ryknęłam spojrzawszy na mężczyznę zdenerwowana.
-Bo to twoi przyjaciele i zależy ci na nich -odparł spokojnie.
Moja ręka automatycznie wystrzeliła w stronę jego policzka. Nie dosięgnęła go jednak, gdyż Patch mocno złapał mnie za nadgarstek i boleśnie wykrzywił mi ramię.
-Nie pozwalaj sobie -burknął mężczyzna po czym puścił mnie, ale zamiast tego mocno ujął moją szczękę i spojrzał mi w oczy. -Nikomu nic się nie stanie jeżeli będziesz grzeczna -syknął.
Do pokoju wszedł mój ojciec. Patch puścił mnie i spojrzał na Śmierciożercę spokojnie.
-Dziękuję, Patch -mruknął z lekkim uśmiechem i podszedł do mnie, a tamten wyszedł.
Popatrzyłam na ojca jak na zabójcę i kłamcę kim właśnie był.
-Wypuść ich -burknęłam patrząc mu w oczy.
-Zostań Śmierciożercą -odparł spokojnie.
-Nie! -Krzyknęłam.
Ian zdzielił mnie w twarz. Moja głowa odskoczyła na bok a w oczach automatycznie zalśnił łzy.
-Tylko mi się tu nie rozpłacz -zaśmiał się.- Twoja matka płakała gdy ją zabijałem. Patrzyła mi w oczy mając nóż w brzuchu i... -nie dokończył, gdyż rzuciłam się na niego rozwścieczona. 
Ten upadł a ja razem z nim. Siedząc na jego brzuchu zaczęłam go okładać w co popadnie. Po moich policzkach mimowolnie spływały łzy. Było to spowodowane gniewem oraz smutkiem. Bowiem w tym momencie przypomniało mi się wszystko. Moje dzieciństwo gdy jeszcze wychowywali mnie moi prawdziwi rodzice. Te radosne chwile podczas zabaw z mamą czy tatą. Spacery. Wspólne posiłki.
Zacisnęłam mocno powieki, gdy Ian ścisnął moje nadgarstki. Położyłam głowę na jego mostku, skrywając twarz. Skrzywiłam się i zaczęłam cicho płakać. Ten puścił moją rękę i pogładził mnie po głowie.
-Cicho -wyszeptał łagodnie, a ja ścisnęłam jego koszulę nadal płacząc z bezsilności.
-Nienawidzę cię -wybełkotałam wtulając się w niego mocno, a ten przytulił mnie do siebie.
-Wiem -wyszeptał, gładząc moje plecy.
Chwilę mi zajęło uspokojenie się. Gdy w końcu przestałam płakać wyłoniłam twarz i spojrzałam na niego nieśmiało.
Ian pogładził mnie po policzku delikatnie.
-Gotowa? -Spytał cicho.
-Ja nie chcę zabijać ludzi -wymamrotałam.
-To proste - szepnął wstając razem ze mną i położył dłoń na moim ramieniu.- Jesteś moją córką. Kochaną córeczką. Dasz radę -dodał cichutko, patrząc na mnie łagodnie.
Wgapiałam się w jego oczy niepewnie. W mojej głowie kłębiły się przerażające myśli. W środku podejmowano decyzję, a z zewnątrz odbierano słodkie słówka ojca. Podjęłam decyzję.
-Zabij mnie -wyszeptałam, patrzą mu w oczy.
Jego wyraz twarzy nie przedstawiał nic.
-Jeżeli tego chcesz -mruknął, ale w głosie wyczułam lekki gniew.
-Tak po prostu? Nie rusza cię to? -Spytałam patrząc na niego.
-Rusza, ale nie aż tak jak się spodziewałaś -odparł spokojnie i odsunął się ode mnie.- Chcesz się pożegnać? -Spytał patrząc mi w oczy surowym wzrokiem.
-Jeśli można -burknęłam.
-Dobrze. Przybędziesz do mojego domu jutro o wschodzie słońca  -odparł.
-Ale wypuścisz moich przyjaciół oraz brata i przysięgniesz, że już nigdy w życiu ich nie tkniesz -powiedziałam cicho, lecz stanowczo.
Ian rozłożył ręce bezwiednie.
-Niech ci będzie -mruknął i machnął różdżką. Usłyszałam trzask, po czym kłódka od klatki upadła na ziemię, otwierając ich małe więzienie.- Proszę -burknął i wyszedł z pomieszczenia.
Spojrzałam na przyjaciół, a ci rozpłynęli się niczym mgła.
Oszukał mnie. To nie byli moi przyjaciele tylko ich.. klony.
Jęknęłam cicho, upadając na kolana.Objęłam swoje ramiona zaciskając mocno powieki, gdyż zbierało mi się na płacz. Nagle poczułam charakterystyczne szarpnięcie i przeniosłam się do Hogwartu. Wylądowałam w swoim dormitorium.
Spojrzałam na siedzącą tam Hannę.
-Tatia? -Wymamrotała zdziwiona.
Uśmiechnęłam się blado, lecz po policzkach spłynęły mi łzy. Ta wstała i uklękła przy mnie, po czym objęła mnie ramieniem.
-Przykro mi -wyszeptała.
-Dla-dlaczego? -Wymamrotałam zdziwiona.
-No z powodu brata -odparła cicho.
Spojrzałam na nią tępo, próbując zachować spokój.
-Co z nim? -Spytałam cicho.
-N-nie żyje -odparła.
Uderzyło mnie czarne widmo, które dopiero chwilę później zeszło mi z oczu. Zamrugałam szybko, starając się pozbierać informacje.
-Jak to? -Jęknęłam, a łzy na nowo spłynęły.
-Śmierciożercy go zabili -wyszeptała Hanna.
Pokręciłam głową zdruzgotana i zerwałam się na nogi. Szybko otarłam oczy, by choć przez chwilę coś widzieć i wybiegłam z dormitorium. Nie zważałam na to, czy ci mordercy są jeszcze w zamku, czy nie. Miałam to gdzieś. Nienawidziłam ich. Nienawidziłam wszystkiego co związane z Voldemortem, moim ojcem i śmiercią. To ona mi wszystko zabrała. To ona brata się z życiem, które owiązało mi oczy czarną chustą i każe iść przed siebie.
Pobiegłam pustym korytarzem i wtem upadłam, potykając się o coś. Gdy spojrzałam na moją przeszkodę okazało się, że to czyjeś ciało. Już miałam wstać i biec dalej, ale przyjrzałam się zakrwawionej twarzy po czym oniemiałam.
Quercy.
Podpełzłam do niego i dotknęłam jego klatki piersiowej delikatnie.
-Nie... Nie! -Ryknęłam i przywarłam do jego torsu szlochając cicho.
Nagle ktoś dotknął mojego ramienia.
-Tatia.. Wstań .. -poprosiła Rose.
Spojrzałam na nią zapłakana, ale nie odsuwałam się od brata.
-Chodź stąd -powiedziała pomagając mi wstać i zaczęła mnie prowadzić korytarzem do Gryffonów.
Póki ściany nie zasłoniły mi brata, ciągle wgapiałam się w jego zwłoki. Nie mogłam trzeźwo myśleć. Nie potrafiłam. Jedna z najukochańszych osób, właśnie zieje zimnem i tępo wgapia się w sufit, bestialsko porzucona na korytarzu.
Mignął mi obraz schodów, obrazu Grubej Damy, czerwono-złotych foteli, aż ujrzałam dormitorium Carmen.
Rose wprowadziła mnie do środka, gdzie Gryffonka wgapiała się w szybę smętnie. Gdy usłyszała dźwięk otwieranych drzwi spojrzała na nas. Martin posadziła mnie na łóżku i objęła lekko ramieniem.
-Co jest? -Spytała Black.
-M-mój brat... O-on .. N-nie żyje -bełkotałam, próbując się uspokoić, co nie było łatwe. Rose pogładziła mnie po ramieniu krzepiąco.
-Będzie... dobrze -wymamrotała cicho Black, będąc w szoku.
***
Przytuliłam Rose, a następnie Carmen.
Powiedziałam im, żeby były silne i nie dały im się. Wymamrotałam, że mają bronić tych na którym im zależy. Dałam im również do zrozumienia, iż kocham je oraz bardzo cieszę się, że je poznałam. Nie tłumaczyłam celu moich słów. Po prostu im to wyszeptałam na ucho. Każdej to samo, bo obu życzę tego samego.
Wyszłam z dormitorium Gryffonki, czując na sobie ich zdziwiony wzrok.
***
Weszłam do Pokoju Wspólnego Puchonów. Podeszłam do Cedrica i po prostu go przytuliłam. Wyszeptałam mu na ucho, iż go kocham jak brata.
Dalej ruszyłam do Hanny. Jej powiedziałam to samo. Suzan też.
Nie zdobyłam się na więcej, gdyż za każdym razem, gdy otwierałam usta głos mi się załamywał, więc machinalnie wtulałam się w przyjaciela. Zdołałam wydusić zwykłe "kocham cię" i uciec.
***
Nie musiałam wypowiadać hasła do Pokoju Ślizgonów. Ściana była rozwalona, a dziura prowadziła do pustego Pokoju Wspólnego. Przeszłam ostrożnie po gruzach i ruszyłam do dormitorium Draco. Zapukałam do drzwi i chwilę później uchyliły się, ukazując mi twarz zmartwionego Malfoy'a.
-Tatia -wyszeptał i mocno mnie przytulił.
Wtuliłam się w Ślizgona, napawając się jego niebiańskim zapachem. Lekko ścisnęłam koszulę na jego plecach, zaciskając powieki.
-Gdzie byłaś? -Spytał cicho, unosząc mnie lekko i stawiając dopiero na podłodze w jego dormitorium. Zamknął drzwi nogą.
Nie potrafiłam go puścić. Nie umiałam mu niczego wyjaśnić. Nie zdołałam niczego z siebie wydusić.
Draco odsunął się ode mnie i spojrzał mi w oczy, ujmując lekko moją twarz w dłonie.
-Martwiłem się -wyszeptał po czym wpił się w moje usta namiętnie.
Zacisnęłam mocno powieki. Draco odsunął się i pogładził mnie po policzku. Spojrzałam mu w oczy smętnie.
- Dlaczego nic nie mówisz? -Zapytał cicho, widząc moje zmartwienie.
-Po prostu cię kocham -wyszeptałam, czując jak głos mi drży.
Ten przytulił mnie, a ja położyłam dłonie na jego plecach.
-Co się stało? -Spytał.
- N-nic... Martwiłam się o ciebie -wybełkotała cicho w jego ramię
-Chcesz ognistej? -Spytał spokojnie.
Lekko pokiwałam głową, a ten odsunął się ode mnie i wyciągnął butelkę whisky spod łóżka, a następnie szklanki. Ślizgon nalał płynu do szkła i podał mi jedną ze szklaneczek. Spojrzał na mnie z uśmiechem i lekko stuknął szkłem o moje szkło.
-Za nasze szczęście, że przeżyliśmy -ogłosił wesoło.
-Że przeżyliśmy -wybełkotałam cicho i wraz z Draco upiłam ognistej.
Płyn ledwo przeszedł przez moje gardło, które ściskało mi się z żalu i smutku. Ten cmoknął mnie w czoło z lekkim uśmiechem.
***
Malfoy ściągnął podkoszulkę, a ja spojrzałam na jego obnażoną klatkę piersiową i delikatnie dotknęłam jego wystających żeber.Uniosłam wzrok, a ten pocałował mnie delikatnie, wsadzając dłonie pod moją podkoszulkę. Dotknął mojego brzucha i zaczął powoli sunąć dłońmi w górę ściągając moją koszulkę. Pomogłam mu trochę i chwilę później owy element mojego ubioru wylądował na podłodze. Draco zaczął delikatnie całować moją szyję.
-Jesteś piękna -szepnął mi na ucho, dotykając lekko zapięcia od mojego stanika, lecz nie rozpiął go. Spokojnie oddychał w moją szyję, jakby czekając na zgodę.
- D-Draco.. Ja jeszcze nie jestem na to gotowa... -wyznałam cichutko.
-A kiedy będziesz? -Spytał lekko zawiedziony, ale zsunął dłonie z zapięcia na moje żebra.
-Nie wiem. Jeszcze nie teraz -mruknęłam cicho.
Ten pokiwał głową po czym przytulił mnie mocno.
-Wybacz -szepnęłam.
-Spokojnie. Nie chcesz to nie. Nie chcę nalegać -odparł z lekkim uśmiechem i cmoknął mnie w czubek głowy.
Uśmiechnęłam się blado, a ten uniósł mnie i położył na łóżku. Chwilę później położył się obok mnie, okrył mnie kocem i przytulił mocno.
-Bardzo cię kocham -wyszeptałam.
Ten przez chwilę milczał.
-Byłaś u ojca, prawda? -Spytał cicho.
Pokiwałam głową.
-Nie będziesz Śmierciożercą, tak? -Spytał już lekko drżącym głosem.
Znowu pokiwałam głową, mocno zaciskając powieki.
-Umrzesz, prawda? -Wybełkotał ledwo panując nad swoimi emocjami.
-Każdy kiedyś umrze, kotku -wyszeptałam.
-Ale nie tak -jęknął a po skroni spłynęła mu łza.
-Proszę, nie płacz -mruknęłam i delikatnie otarłam mokrą stróżkę na jego twarzy. -Sam wesz, że mam już tego dość. Mimo wszystko nie chcę nikogo krzywdzić...
Ten lekko pokiwał głową, zaciskając powieki, a z oczu mimowolnie wypływały mu łzy.
Przytuliłam go mocno.
-Przepraszam -wyszeptałam.
-Nie zgadzam się. Nie możesz -wybełkotał załamany.- Nie puszczę cię -jęknął.
Wtulałam się w niego mocno.
Łamało mi to serce. Wiedziałam jednak, że mam dwie drogi. Albo będę zabijać niewinnych, albo zginę sama. Gdybym znów uciekła Ian zacząłby torturować moich najbliższych. Po tym jak straciłam brata nie jestem w stanie na taki ból. Wiem, że drogą którą obrałam jest w pewnym sensie samolubna, lecz mogę dzięki temu ocalić moich bliskich oraz mugoli, który znajdą się naprzeciw mojej różdżki.
Próbowałam wyjaśnić to Draco, lecz ten chyba mnie nie słuchał. Nie dziwię mu się. Gdyby on zdeklarował się na śmierć spod różdżki jego ojca też bym go nie puszczała. Rozumiem go, choć kruszy moje poharatane serduszko na jeszcze mniejsze kawałki, płacząc mi w ramię.
Oczywiście, że go kocham, ale robię to przede wszystkim dla niego. On także zrobiłby coś takiego dla mnie.
Po jakimś czasie usnęliśmy oboje zmęczeni całym dniem.




____________________________________________________________
Mimo wszystko dziwnie dodaje mi się ostatni rozdział. Z jednej strony cieszę się, że w nareszcie kończę tego gniota, a z drugiej strony smuteczek lekki mnie ogarnia, że nie dodałam tu wszystkiego czego chciałam.
Dobra, nieważne. Oczekujcie  epilogu :))
Kocham :)
~T