Minęło już kilka tygodni od pamiętnego wysadzenia schowka Filch'a . Na szczęście kara u Snape'a się skończyła , a ja mogę bezwstydnie wydrzeć się na George'a (bądź Rose) , że musiałam kiblować w sumie bez żadnej przyczyny .
Draco dał na luz i znów przycichł . Nie żremy się od czasu jak mu nienaturalnie powiększyłam siekacze. On się nie odzywa do mnie , ja do niego , Hogwart'u nie rozsadziło , więc jest w miarę dobrze .
Gniewam się jedynie na Quercy'iego. Menda nadal nie chce mi powiedzieć czegoś więcej o Ianie. Z kolei on oczekuję ode mnie , że nikomu nie powiem , że nie istnieje ktoś taki jak Dean Thomson . Aktualnie nie wiem co mam zrobić w tej sprawie ...
Wielkimi krokami zbliża się mecz quidditcha ze Ślizgonami . Ściślej mówiąc to gramy jutro ... Przez te tygodnie Cedric nie dawał nam żyć z treningami , żarł się z kapitanami pozostałych drużyn o miejsce na boisku i wymagał abyśmy w wolnym czasie też ćwiczyli ! Szału można dostać , ale lepiej żeby zgadzać się na wszystko , bo Cedric zżera samym wzrokiem .
-Tatia ! Łap ! - Usłyszałam głos Justyna Fincha - Fletchley'a .
Puchon rzucił mi jabłko , a następnie usiadł obok mnie .
-Stresujesz się przed meczem ? - Zagadnął wesoło obrońca Hufflepuff'u.
-Trochę . Tym bardziej , że gramy ze Ślizgonami - wyznałam , zamykając książkę ,którą właśnie czytałam. -A ty ? - Spytałam i ugryzłam czerwone jabłko , które właśnie dostałam .
-Ja strasznie ! - powiedział. - Ale mając taką drużynę zdziwiłbym się gdybyśmy przegrali !
-Czy ja wiem ... - zaśmiałam się .
-Trzeba trzymać się dobrej myśli ! - Powiedział Justyn i odszedł radośnie .
Prychnęłam tylko i weszłam do zamku. Był już wieczór , więc przydałoby się wykąpać i wyspać przed jutrzejszym dniem. Ruszyłam więc tyłek i poszłam do Pokoju Wspólnego Puchonów .
* Następnego dnia *
Obudziłam się rześka i pełna energii . Szybko wygramoliłam się z łóżka i ubrałam się w zielone rybaczki oraz białą podkoszulkę. Włosy zgarnęłam w wysokiego kucyka i wypadłam z dormitorim , pędząc na Wielką Salę . Przy puchońskim stole ujrzałam zawodników drużyny Hufflepuffu . Przy stole uczniów domu węża natomiast siedzieli nasi przeciwnicy . Wśród nich kanapki wsuwał Draco . No tak . Jego ojciec przekupił drużynę , aby go przyjęli i tak zostało , ale najgorszy nie jest . Jedynie co to zdegradowali go na pozycję piłkarza , bo jako szukający nie radził sobie dobrze .
Zjadłam śniadanie z innymi Puchonami , po czym Cedric zalecił nam porządnie się rozgrzać. W sumie ... To nie najgorszy pomysł . Bo co innego pozostało mi przed meczem ?
W końcu zabraliśmy swoje miotły i ruszyliśmy do szatni w dziarskich humorach. Na miejscu przebraliśmy się w żółte szaty i czekaliśmy aż Diggory strzeli nam jakąś mowę. O dziwo nie rozgadywał się jak to miał w zwyczaju . Już po 15 minutach byliśmy gotowi ...
W końcu złapałam za swojego Nimbusa i ruszyłam wraz z drużyną na boisko . Od razu rozbrzmiały oklaski i wiwaty.Wskoczyłam na czarną miotłę i wzbiłam się w górę. Od razu uderzył mnie mocny powiew wiatru. Co jak co , ale latanie na miotle to moje ulubione zajęcie . ten przyjemny wietrzyk , który smagał moimi włosami to był strzał w dziesiątkę po stresujących chwilach.
Kiedy są wakacje bardzo rzadko latam na miotle , bo mieszkam wśród mugoli więc nie ma jak .
Ustawiłam się tak jak mi zlecił Cedric , czyli naprzeciw ścigających przeciwnej drużyny .
-To ma być ładna gra ! Słychać !? - Zarzuciła pani Hooch . Kiedy wszyscy pokiwali głowami kobieta o białych włosach rzuciła kaflem i rozległ się gwizdek . Rozpoczął się się harmider wokół czerwonej piłki. W końcu Pic przejął kafla i podał go do mnie. Ja z kolei pognałam w stronę pętli Ślizgonów. Coraz bliżej bramek , coraz bliżej. Wzięłam zamach i rzuciłam . Już myślałam, że zarobimy 10 pkt. , ale nic z tego . Obrońca w zielonej szacie odbił piłkę , którą przejęła Pansy . Prychnęłam i wróciłam na środek boiska . W sumie to później udało mi się zdobyć 2 bramki . Szło nam nawet dobrze.
* perspektywa Draco Malfoy'a *
Przegrywamy 30 punktów . Trzeba się postarać , żeby wygrać. Zauważyłem , że tłuczek zmierza na Pansy . Podleciałem więc pod ścigającą i w odpowiednim momencie odbiłem piłkę . Dobry strzał , zaśmiałem sie w myślach i odleciałem zadowolony. Kiedy spojrzałem na trybuny ujrzałem jak wszyscy z otwartymi buziami wstają z miejsc . Co ? To odbicie było aż tak dobre ?? Chyba jednak nie ... Usłyszałem bowiem pisk dziewczyn i krzyk . Odwróciłem się i ujrzałem , że jakaś Puchonka o blond włosach bezwładnie spada na dół. Cholera jasna ! To Tatia !Mimo dobrych chęci Rica , nie udało się mu się złapać dziewczyny. Ja byłem za daleko na takie akcje . Nagle usłyszałem huk . Tatia gruchotnęła o ziemię. Blady jak ściana zleciałem na dół. Chodź słyszałem gratulację innych Ślizgonów ja się nie cieszyłem .
Wokół dziewczyny zgromadzili się Puchoni . Szybko rozgoniła ich pani Hooch , która przerażona przyleciała na miejsce zdarzenia . Puchonka była nieprzytomna. Modliłem się , żeby TYLKO straciła przytomność. Pani profesor wzięła Tati i zaczęła taszczyć ją w stronę zamku krzycząc "Z drogi ! Zejdź , bo tłuczkiem dostaniesz !" Ten incydent tak wszystkich zszokował , że na trybunach zapadł cisza .
W końcu postanowiono , że mecz jest odwołany . Drużyna Hufflepuffu rzuciła się biegiem do Skrzydła Szpitalnego . Zauważyłem , że na czele pielgrzymki gna , Suzan . Boże ! Co ja zrobiłem !? Rozbawieni tą wrzawą Ślizgoni poklepywali mnie po plecach . Ja natomiast poleciałem do zamku wkurzony na samego siebie . Wbiegłem do Pokoju Wspólnego , ale nie mogłem tam usiedzieć przez wyrzuty sumienia . Wpadłem do dormitorium i rzuciłem się w łóżko . Nerwowo zerkałem na sklepienie sufitu . Nagle do pokoju wpadł uradowany Zabini .
-No ! Gratulację , Smoku ! - Zawył z uciechy .
-Odwal się ! - Bąknęłam.
- Co ? Nie cieszysz się , że w końcu oberwało się tej szlamie ? - Zapytał sarkastycznie , siadając na swoim łóżku .
rwany emocjami wstałem gwałtownie .
-To nie jest SZLAMA ! - Ryknąłem głośno - Nie rozumiesz ?
Jej rodzicami tak naprawdę nie są mugole ! Tatia urodziła się w czysto krwistej rodzinie czarodziei . Ojciec mi mówił , że jej tata był równym gościem póki go w Azkabanie nie zamknęli .
Zabini był mocno zszokowany.
-Za co go przymknęli ? - Wydusił w końcu z siebie.
-Bo był mordercą ! - Syknąłem. - Zabił swoją żonę , a wcześniej wielu mugoli . teraz uciekł i szuka Tatii - dodałem .
-Ale ... Przeciez mówili , że uciekła Bellatrix .
-Bo to prawda . Dziś miała mu pomóc się uwolnić !
-Skąd to wiesz ? - Spytał zdziwiony Blaise .
-Ojciec Tatii jest jedyny z najwierniejszych Śmierciożerców . Mój stary jest jego przyjacielem , a Bellatrix moją ciocią .Siła rzeczy - odparłem .
- Ale po co szuka Tatii ?
-Bo chce , żeby i ona była Śmierciożercą . Jak on i brat Tatii - wytłumaczyłem ciszej. - Jej matka nie chciała wstąpić w kręgi Voldemorta więc ją zabił . Braciszek stchórzył , że go zaavaduje więc wkroczył między armię Czarnego Pana . Zdążył tylko wcisnąć Tatię między mugoli , żeby ją ukryć przed ojcem .
-Osz kurde - mruknął Blaise .
-Ojciec zakazał mi obrażać kogokolwiek z Salvadorów.
Ja z kolei zabraniam tobie ubliżania Tatii ! - Warknąłem.
-Pff . Dziewczyna to zapewne zielsko po matce . Nie zgodzi - powiedział spokojnie Zabini , opierając sie o ścianę .
Nie odpowiedziałem na tę uwagę . Wziąłem jedynie głęboki wdech i wszedłem do łazienki .
Kilka godzin później wymknąłem się z Pokoju Wspólnego Ślizgonów i popędziłem do Skrzydła Szpitalnego . Zajrzałem do środka i ujrzałem na jednym z łóżek Tatię . Wyglądała jakby spała . Był to jednak bardzo głęboki sen . Chciałem wejść do środka , ale przede mną stanęła pani Pomfrey .
-A ty dokąd , kochasiu ? Dajcie jej już spokój - wypaliła kobieta . Pielęgniarka przyjrzała mi się dokładnie . - A czy to nie ty uderzyłeś ją piłką ? - Spytała podejrzliwie.
Pokiwałem niemrawo głową .
- No to ładnie ją urządziłeś ! Połamane żebra i wstrząs mózgu ! Gratulacje!
- Żałuję - powiedziałem cicho . - Wiadomo kiedy się obudzi ?
-Szczerze mówiąc to nie wiem . Sam upadek z kilkunastu metrów to nic fajnego . Pewne jest , że pośpi sobie z kilka dni - oznajmiła łagodniejszym tonem .
- Czy ... Czy mogę zostać na chwilę ? - Spytałem cicho.
Kobieta w białym kitlu westchnęła i usunęła się z drogi .
Kiwnąłem głową w podzięce i ruszyłem w stronę łóżka Tatii .
Spojrzałem z żalem na dziewczynę i usiadłem na krześle obok . Złapałem Salvador za dłoń .
-Przepraszam - szepnąłem wpatrzony w jej spokojną twarz . Przysunąłem się i złożyłem delikatny pocałunek na jej czole . Puściłem dłoń i oparłem się o krzesło . Po jakimś czasie zasnąłem ....
Obudziła mnie czyjaś ręka na moim ramieniu . Kiedy otworzyłem oczy i spojrzałem na tą osobę, cały kolor zszedł mi z twarzy. Zerwałem się z krzesła i dopiero teraz uświadomiłem sobie, że zasnąłem przy Tatii w Skrzydle .Mam przejebane, pomyślałem.
____________________________________________________________
I jest 12 rozdział . Przepraszam za zwłokę . Mam szlaban na komputer , więc nie mam jak dodawać postów. Ten oto rozdział pojawił się przez moje kochane słoneczko. Dziewczyna przepisała moje hieroglify , więc dziękuję jej za to baaardzo !
Kocham was pottero - maniacy za wyświetlenia i czekam na komentarze !
~Tatsi
Draco... Mój kochany Draco... Jak ja nie lubię jak on się wymądrza. To jest takie nieetyczne i niemiłe. Poza tym meczyk uroczy słoneczko. Pierdzielnął ją tłuczek. Ciekawe kto tyka Malfoya. Hmm... Zabini z rozdziawioną gębą to dopiero widok. *U*
OdpowiedzUsuńKocham, pozdrawiam i ponaglam.
No rozdzialik jak zawsze :3.
OdpowiedzUsuńOj Draco, Draco... nie ma to jak przypierniczyć komuś tłuczkiem z całej pety. Malfoy, jeszcze chwila i masz przerąbane, przyj najmniej od Tati xDD. Nie ma to jak wygadać się Blaise'owi... Heh i Dracon, który zasnął przy śpiącej Salvador ;D. Nieźle się porobiło :D. Pozdrawiam i ponaglam :3.