Wtem ocknąłem się. Leżałem na podłodze wysypanej kawałkami drewna i potłuczonego szkła. To nadal była Wielka Sala. Teraz pamiętam: jadłem obiad, aż oberwałem kawałkiem belki, która spadła z sufitu! No tak! Ale.... Skąd ona się wzięła? Usiadłem pocierając obolałą głowę i rozejrzałem się dookoła. Ten widok mnie sparaliżował. Cały sufit Sali był podziurawiony, chyba dwóch uczniów nie żyło, gdyż leżeli nieruchomo na podłodze, a po Sali pałętali się Śmierciożercy. Rozpoznałem wśród nich mojego ojca, Greybacka, ciocię Bellatrix, Yaxley'a, a wysoki brunet, który stoi nad jednym z uczniów to chyba... Ian.
Zamarłem patrząc na niego jak idiota. Ojciec Tatii jest w Hogwarcie. To nie wróży niczego dobrego.
Wstałem po cichu i na palcach ruszyłem do wyjścia w poczuciu, że nikt mnie nie zauważy.
-Draconie -usłyszałem chłodny głos ojca.
Stanąłem w miejscu jak wryty, nie odwracając się do niego przodem.
-Mówię do ciebie -warknął, a ja już wiedziałem, że jest zły.
Odwróciłem się zatem i spojrzałem na ojca, oddalonego ode mnie o jakieś 3 metry.
-Słucham?
Ten jednak nie odpowiedział. Spojrzał wymownie na bruneta, który uśmiechnął się chamsko. Tak, to na pewno ojciec Tatii. Jest do niego bardzo podobna. Ale mniejsza o to, bo Salvador właśnie kroczył w moją stronę. Nim się obejrzałem złapał mnie za ramię i zaczął targać na zewnątrz Sali.
-Czego chcesz? -Burknąłem nie przejmując się kulturą osobistą.
-Informacji -odparł tylko i wepchnął mnie do pustej sali. Zamknął drzwi za pomocą zaklęć i oparł się o jedną z ławek. Obserwowałem go z lekką obawą, której nie okazywałem, bo to słabość.- Ja wiem kim ty jesteś, ty wiesz kim ja, więc przejdźmy do rzeczy... Gdzie Tatia? -Spytał unosząc wzrok znad różdżki na mnie.
-Nie wiem -skłamałem dość wiarygodnie.
-Wiesz, ale nie chcesz powiedzieć, bo ubzdurałeś sobie, że ją kochasz -odparł Ian spokojnie.
Nic nie powiedziałem. Nadal patrzyłem na niego chłodnym wzrokiem, zachowując spokój i zimną krew.
-Draco, ja nie będę się powtarzał -mruknął znudzony.
-Ja też.
Ian wstał. Chyba się zirytował. Nie podszedł jednak do mnie. Zrobił tylko jeden krok w moją stronę patrząc na mnie spokojnie.
-Tatia nie jest warta takiego arystokraty jakim jesteś. Nie powinieneś się z nią zadawać, gdyż to tylko szkodzi twojemu wizerunkowi.
-Tatia jest czystokrwista -mruknąłem oskarżycielsko.
-Nie o to chodzi -odparł nadal spokojnym tonem.- Tatia niedługo zginie i będzie krążyć o niej wieść, że zhańbiła dobre imię rodziny tak jak jej matka.
-To jest raczej znak odwagi. Nie ma czym się szczycić -powiedziałem beznamiętnie choć w środku mnie wszystko buzowało.
-Uważaj co mówisz, bo mogę szepnąć słówko z naszej rozmowy twojemu ojcu -zaśmiał się wrednie, bawiąc się różdżką.
Zamilkłem więc.
-Ostatni raz -powiedział, a mina mu zrzedła.- Gdzie moja córka?
-Nie wiem -burknąłem beznamiętnie.
-Źle -odparł lekko wkurzony. Uniósł różdżkę, mierząc we mnie.- Crucio.
Zbladłem w moment. Wiem co to znaczy oberwać Cruciatusem i chodź dobrze znałem ten ból to to nie pomogło go złagodzić.
Promień trafił prosto w moją klatkę piersiową. Jęknąłem cicho i upadłem na kolana. Nie chciałem okazywać słabości upadając bezpośrednio na podłogę. Zacisnąłem dłonie w pięści i czekałem na cud.
O dziwo, owy cud nadszedł szybko... Drzwi otworzyły się na oścież i spostrzegłem tylko, że to dziewczyna. Nic więcej, gdyż zaklęcie powodowało, że przed moimi oczami pojawiły się mroczki. Osoby w pomieszczeniu zaczęły się poruszać, a klątwa puściła. Upadłem na posadzkę półprzytomny i słuchałem skrawków rozmów.
-Co ty robisz do chuja pana!?
-Powiem ci, że nie twój interes.
-Jego też nie więc zostaw go w spokoju i wyjdź zanim wezwę dyrektora.
Rozmowa dalej się toczyła, ale nie mogłem się na niej skupić. W końcu wszystko umilkło. Usłyszałem jedynie kroki i dźwięk zamykania drzwi. Wtem poczułem dotyk czyiś dłoni na moim ramieniu.
-Draco? Żyjesz?
Pokiwałem tylko głową i wydaje mi się, że zemdlałem, bo normalnie w jednej chwili nie pojawiam się na rozświetlonej polanie, gdzie jednorożce kicają jak podpierniczone....
*zostawię taki mały akcencik na koniec, choć wiem, że mnie mnie za to chyba zagryziecie.... perspektywa Tatii*
-Powiem żeby więcej nie przychodził -zadecydowała Stephanie.
Uniosłam ręce w geście tryumfu i ruszyłam do kuchni.
-Tatia? -Zatrzymała mnie ciotka.
-Słucham? -Mruknęłam beznamiętnie, zatrzymując się.
-Przepraszam cię za to....
Pokiwałam tylko głową i zniknęłam z kuchni. Nie miałam bowiem zbytnio ochoty na rozmowy z nią, bo zapewne i tak nie zrozumie. Zachowuje się jakby nic się nie działo... Irytuje mnie to i to bardzo.
Podeszłam do szafki i wyciągnęłam z niej słoik Nutelli. Wychodząc z pomieszczenia otworzyłam go, a zakrętkę zostawiłam na blacie kuchennym. Skierowałam się do schodów, ale ujrzałam Stephanie z dwoma szklankami wypełnionymi bursztynowym płynem. Uśmiechała się do mnie przepraszająco. Westchnęłam, opuszczając ręce.
-Nie miałam dzieci i nigdy się nimi nie opiekowałam. Nie wiem jak rozmawiać z młodzieżą i nie wiem jak im pomagać w problemach. Nie znam się na takich rzeczach, dlatego bądź dla mnie wyrozumiała -poprosiła z uśmiechem i wyciągnęła rękę podając mi szklankę.
Ujęłam ją niepewnie i spojrzałam na Stephanie.
-Jeżeli chcesz to możemy o tym porozmawiać -zaproponowała nieśmiało, jakby zgadywała co powinna teraz zrobić.
Stałam i patrzyłam na nią z kamienną twarzą. Biłam się bowiem z myślami. Wspomnienia mnie kiedyś zabiją, ale kiedy nie będę o tym mówić to się będzie we mnie kłębić i sama doprowadzę do załamania nerwowego...
W końcu pokiwałam głową i razem ruszyłyśmy na kanapę.
*wróćmy do rozmarzonego tlenionego. perspektywa Draco*
Otworzyłem oczy. Z początku ujrzałem rozmazany obraz. Po jakimś czasie wszystko nabierało barw, a ja ujrzałem... Carmen?
-Wstawań popaprańcu i więcej mnie tak nie strasz -burknęła piwnooka podając mi dłoń.
Tak. To Carmen. Ująłem jej dłoń i dźwignąłem się na nogi.
-Dziękuję -mruknąłem otrzepując się z kurzu.
-Nie ma za co -uśmiechnęła się Black.- Czego on od ciebie chciał?
-To był ojciec Tatii -odparłem co zapewne wyjaśniło wszystko, gdyż Carmen rozwarła lekko usta i patrzyła na mnie tępo
-On jej szuka, prawda? -Mruknęła cicho.
-Nie. Chce jej się spytać czy nie pójdzie z nim na lody -odparłem sarkastycznie.
Kuzynka strzeliła mnie jednak w tył głowy za tą odpowiedź.
-Nie żartuj sobie -burknęła i ruszyła do drzwi.
-Gdzie idziesz? -Spytałem.
-Najpierw do dormitorium, a później ogarnąć kto nie żyje -odparła spokojnie i ruszyła do Pokoju Gryffonów.
Ruszyłem więc za nią, bo co innego mi pozostało? Wlekłem się więc za Black.
Może nigdy jej tego nie mówiłem, ale podziwiam ją. Przede wszystkim za to jak potrafi ukrywać emocje. Nawet w mocno dramatycznym momencie, gdzie Śmierciożercy pałętają się po Hogwarcie, ja dostałem Crucio, a kilkoro uczniów nie żyje, ona potrafi zachować spokój i po prostu iść przez opustoszały korytarz.
Zawsze mi pomagała za co jestem jej równie wdzięczny. Kiedy ojciec mnie bił ona stawała przede mną murem. Raz oberwała od niego, ale pomimo to nie poddała się. Wtedy rzadziej się nade mną znęcał. Carmi wiedziała o wszystkich takich akcjach i za każdym razem pocieszała mnie, albo po prostu siedziała przy mnie w milczeniu. Sama obecność kogoś bliskiego jest w takich momentach ważna. Wtedy wiedziałem, że ktoś jest przy mnie. Nie czułem się tak samotny.
Pomimo, że często się żremy to kocham ją jak siostrę.
-Myślisz, że odnajdzie Tatię? -Spytała Carmen, przerywając moje rozmyślania.
Uśmiechnąłem się jak idiota i dogoniłem ją, gdyż lekko mnie wyprzedziła.
-Chyba nie. Póki jest u ciotki jest małe prawdopodobieństwo, że ją odnajdzie -odparłem, a ta spojrzała na mnie pytająco.
-Z czego cieszysz japę?
-Z niczego -zaśmiałem się głupio.
Ta przewróciła oczami z uśmiechem. Po chwili znaleźliśmy się w jej, opustoszałym z lokatorek, których i tak nie lubiłem, dormitorium.
____________________________________________________________
Spokojnie. Zazwyczaj nic gorszego od Crucio na Draco nie zastosuję, bo kocham ten tleniony łeb jak Samuela więc bez obaw.
Ty szujo, która śmiała mnie nazwać szują! >.< Tobie dedykuję ten rozdział, Black ;)
KOCHAM Was i całuję ♥
~T
Ciekawe kto zdechł *-* Mam nadzieję, że szlamcia i Potter, ale wątpię w aż tak wielkie zrządzenie szczęściq. No to Dracuś i Crucio to w sumie norma, choć jednak klątwa bardziej boli niż to cholerne pobicie przez ojca. Dobra, dojrzałam tak zdanie, a raczej 3 charakterystyczne słowa, które w sumie sama wynalazłam na jakimś blogu, ale to o G n'R. Od razu widać, że to ja po wielkim chuju pana. Potem ujrzałam Steph która niosła zapewne ognistą, bo tylko to ma taki charakterystyczny bursztynowy kolorek. Potem znowu ja. :) Jak czytałam to o pierdyknięciu tlenionego przez łeb, to aż mi się cieplej na serduszku zrobiło. :3 Potem uśmiechałam się do tableta jak idiotka. Miło mi *-* Jeszcze jeden uśmiech pojawił się przy nadmienieniu o Samuelu pod kreseczkami. :)
OdpowiedzUsuńDzięki za dedyk, kocham, pozdrawiam i czekam na NN. :)