Ciemność nabrała w końcu barw i mogłam dostrzec gdzie ja jestem. Leżałam na zimnej, białej podłodze. Wokół mnie panował chorobliwy porządek. Wszystko skąpane było w perłowej bieli i szarości. Pojęcia nie mam gdzie ja jestem. Nigdy wcześniej nie widziałam tego pomieszczenia na oczy.
Spróbowałam wstać, ale z początku nie szło mi to zbyt dobrze. Byłam zbyt słaba. W głowie nadal mi huczało. Tak samo jak w momencie kiedy padłam na ziemię. Zatem postanowiłam się tymczasowo poddać.
Nagle drzwi za moimi plecami otworzyły się z hukiem. Usłyszałam tupanie kobiecych szpilek. Mieszały się z innymi krokami. Chyba mężczyzny. Wtem ucichły. Z charakterystycznym dźwiękiem pocieranej skóry opadł na fotel. Kobieta z kolei nadal kroczyła w moją stronę. Wtem poczułam żelazny uścisk jej dłoni na swoim ramieniu. Odwróciła mnie na plecy. Jęknęłam cicho, ale ujrzałam jej twarz: burza czarnych, długich loków, chytry uśmiech. Miała na sobie czarną suknię. Swoje długie, pomalowane na czarno, szpony nadal wbijała mi w ramię. Bellatrix.
-Mmm.. Ładna twarzyczka -mruknęła Śmierciożerczyni, pogłaskawszy mnie po policzku.- Szkoda, że będziemy musieli ją trochę pokiereszować -dodała z wyszczerzem i odeszła do szarej komody, z której wyjęła ozdobny sztylet.
Spojrzałam lekko wystraszona całą sytuacją w prawo. Stał tam fotel a w nim zasiadał mężczyzna. Na oko miał ze 30 lat. Czarne włosy zdobiły jego łeb, a przebłyski siwizny dodawały lat. Ubrany był w wytarte dżinsy, koszulę i marynarkę od garnituru. W prawej ręce dzierżawił kieliszek z czerwonym winem, a w lewej dłoni bawił się brązową różdżką, kręcąc nią w palcach. Jego ciemne, brązowe oczy wgapiały się we mnie. Jakby z ciekawością przewiercał moją czaszkę żeby mnie poznać. Otwierałam już usta żeby coś powiedzieć, ale Lestrange stanęła nade mną. Spojrzałam na nią.
-Tak więc.. Jak masz na imię, kotku? -Spytała kucając obok mnie.
-Gdzie ja jestem? -Zapytałam, podpierając się na łokciach.
-Odpowiedz! -Krzyknęła poirytowana kobieta.
-T-Tatia.
-Salvador zapewne -Dopytała z wielkim uśmiechem, jakby chciała się upewnić.
-Tak. Czego ode mnie chcecie?
-Posłuchaj, skarbie. Wiem, że ci się to nie spodoba, ale co byś powiedziała na to by wkroczyć w nasze kręgi? -Zapytała wesoło.
W moment zbladłam. I to tyle? Te przygotowywania w domu ciotki, męki z Liamem podczas nauki, ten wilkołak w piwnicy, tyle wylanych łez, żeby na koniec po prostu mnie porwali z Hogwartu? W sumie lepiej, że nikt nie ucierpiał, ale to jakaś wielka pomyłka. Nie tak miała wyglądać moja walka z propozycją wstąpienia w kręgi Śmierciożerców. To wszystko miało wyglądać inaczej...
Pokręciłam tępo głową na znak odmowy.
-Tak myślałam... Zatem inaczej. Chcesz mieć znak takiego typu -powiedziała odkrywając swój Mroczny Znak- lub krwawy napis 'zdrajca'? -Spytała wymachując ostrzem przed moim nosem.
Przełknęłam ślinę zlękniona. Rzuciłam krótkie spojrzenie na mężczyznę i spróbowałam wstać, ale Bella mi to utrudniłam przyciskając mnie do podłoża.
-To jak będzie?
-Nie będę Śmierciożercą -syknęłam jej w twarz.
-Jeszcze się przekonamy -stwierdziła spokojnie.
Rozciągnęła moją rękę na zimnej podłodze i rozcięła rękaw szaty.
-Na pewno? -Spytała z uśmiechem, przykładając nóż do mojego przedramienia.
Nie czekała jednak na odpowiedź. Nagle poczułam jak zimna stal rozcina moją skórę. Na nakłuciu się nie skończyła. Ostrze posunęło się wzdłuż mojej ręki. Pisnęłam z bólu, a krew rozlała się dookoła. Kobieta bezlitośnie dokończyła literę 'Z'.
-Ahh. Dawno nie słyszałam takich wrzasków -stwierdziła z satysfakcją Bella.
Odwróciłam głowę w stronę mężczyzny. Ten nadal wgapiał się we mnie. Teraz ujrzałam lekki uśmiech na jego twarzy.
Wtem ostrze znowu przebiło moją skórę. Bellatrix tworzyła kolejne litery. Nie przejmowała się moimi piskami. Wręcz przeciwnie, delektowała się moim bólem.
-Przestań! -Krzyczałam raz po raz. Niestety bez skutku.
Gdy już traciłam przytomność ostrze przestało ryć litery w mojej ręce a na policzku poczułam dotyk czyjejś zimnej ręki.
-Gotowe -powiedziała Bellatrix z uśmiechem i wstała.
Nieprzytomnie odwróciłam głowę w stronę ręki, którą nadal przeszywał ból. Ujrzałam dość mały lecz dobrze widoczny krwawy napis 'zdrajca'. Dopiero teraz doszło do mnie, że z oczu wypływają mi łzy, a policzki były całkiem mokre.
Wtem w otworzonych na oścież drzwiach pojawił się zdyszany Quercy. Gdy tylko spojrzał na mnie w jednym momencie zbladł. Nie dziwię mu się. W końcu na środku pomieszczenia leżała dziewczyna z wyrytą raną na przed ramieniu, a dookoła ręki szerzyła się kałuża krwi. Quercy podbiegł do mnie. Nie wiedział za co się zabrać. Na zmianę kładł dłoń raz na moim brzuchu, raz na czole. W pewnym momencie odwrócił się do dwojga ludzi.
-Ty szujo -syknął na mężczyznę. Brat wstał i podszedł do nich.
-O nie, nie! To moje dzieło -Powiedziała z nieukrywaną dumą Bella, wskazując na siebie. Quercy złapał ją za szyję i lekko uniósł do góry tak, że Lestrange ledwo dotykała palcami ziemi.- Nie podoba ci się? -Wysapała z chytrym uśmieszkiem.
Quercy szarpnął nią tak, że Bellatrix upadła na podłogę. Złapała się za szyję próbując złapać oddech. Nie zwracając na nią uwagi mój braciszek stanął twarzą w twarz z mężczyzną, który właśnie podniósł się z fotela i łypał na niego wrogo.
-Jak śmiesz? -Warknął ciemnooki.
-To ja powinienem się spytać jak śmiech wyrządzać krzywdę dziewczynie, która nic ci nie zrobiła -ryknął Quercy.
-Synu, oboje wiemy czego chcę od Tatiany i nie pozwolę popełnić jej tego samego błędu co wasza matka -rzekł mężczyzna.
Wraz z tymi wszystkie moje przypuszczenia się dopełniły. Mężczyzna, który świdrował mnie wzrokiem przez cały czas moich tortur to mój ojciec. Dopiero teraz spostrzegłam te same oczy jak u mojego brata. Ciągle wmawiałam sobie, że ten człowiek cieszący się z mojego bólu to jakiś zwykły Śmierciożerca, towarzyszący Lestrange. Okłamywałam się, że mój ojciec podszedłby do mnie i pomógł mi. To ewidentnie potwierdza moją naiwność mimo to, że wiem jaki świat jest okrutny. Nadal łudzę się, że są ludzie z dobrym serduszkiem, którzy są gotowi pomóc. Tak naiwna, że aż głupia.
Rozpętała się szarpanina miedzy moim ojcem a bratem, której nie śledziłam, gdyż byłam tak oniemiała i słaba, że odpływałam w cichą i usypaną śniegiem krainę.
Wtem usłyszałam trzask a po nim dźwięk tłuczącego się szkła. Powoli spojrzałam w stronę źródła dźwięku i ujrzałam, że ojciec leży w szczątkach szafy z porcelaną, a Quercy stoi zdyszany z różdżką w ręku. Podbiegł do mnie i wziął mnie na ręce.
-Będzie dobrze -usłyszałam jego szept jakby z oddali i wtem poczułam dziwne szarpnięcie w okolicach pępka i zdałam sobie sprawę, że teleportowaliśmy sie pozostawiając po sobie dwóch nieprzytomnych czarodziejów i plamę krwi na podłodze.
*perspektywa Quercy'ego*
Wylądowałem w Hogwarcie. Gdy zebrałem siostrę z podłogi automatycznie pomyślałem o swoim gabinecie. Pojawiłem się zatem wraz z nią na środku zagraconego i brudnego pokoju. No cóż, nigdy nie lubiłem sprzątać.
Spojrzałem na siostrzyczkę na moich rękach. Tatia była nieprzytomna. Jej głowa bezwładnie zwisała z moich ramion, klatka piersiowa delikatnie unosiła się, a pokaleczona ręka brudziła krwią moją koszulę. Podszedłem do łóżka i ostrożnie położyłem na nim siostrę po czym szybkim krokiem podszedłem do szafki z eliksirami. Wytachałem z niej kilka fiolek. Następnie sięgnąłem po ręcznik i za pomocą różdżki oblałem go wodą. Podbiegłem zatem do Tatii i wytarłem krew, która nadal spływała po jej ramieniu. Następnie zacząłem lać zawartość fiolek na jej ranę.
Spróbowałam wstać, ale z początku nie szło mi to zbyt dobrze. Byłam zbyt słaba. W głowie nadal mi huczało. Tak samo jak w momencie kiedy padłam na ziemię. Zatem postanowiłam się tymczasowo poddać.
Nagle drzwi za moimi plecami otworzyły się z hukiem. Usłyszałam tupanie kobiecych szpilek. Mieszały się z innymi krokami. Chyba mężczyzny. Wtem ucichły. Z charakterystycznym dźwiękiem pocieranej skóry opadł na fotel. Kobieta z kolei nadal kroczyła w moją stronę. Wtem poczułam żelazny uścisk jej dłoni na swoim ramieniu. Odwróciła mnie na plecy. Jęknęłam cicho, ale ujrzałam jej twarz: burza czarnych, długich loków, chytry uśmiech. Miała na sobie czarną suknię. Swoje długie, pomalowane na czarno, szpony nadal wbijała mi w ramię. Bellatrix.
-Mmm.. Ładna twarzyczka -mruknęła Śmierciożerczyni, pogłaskawszy mnie po policzku.- Szkoda, że będziemy musieli ją trochę pokiereszować -dodała z wyszczerzem i odeszła do szarej komody, z której wyjęła ozdobny sztylet.
Spojrzałam lekko wystraszona całą sytuacją w prawo. Stał tam fotel a w nim zasiadał mężczyzna. Na oko miał ze 30 lat. Czarne włosy zdobiły jego łeb, a przebłyski siwizny dodawały lat. Ubrany był w wytarte dżinsy, koszulę i marynarkę od garnituru. W prawej ręce dzierżawił kieliszek z czerwonym winem, a w lewej dłoni bawił się brązową różdżką, kręcąc nią w palcach. Jego ciemne, brązowe oczy wgapiały się we mnie. Jakby z ciekawością przewiercał moją czaszkę żeby mnie poznać. Otwierałam już usta żeby coś powiedzieć, ale Lestrange stanęła nade mną. Spojrzałam na nią.
-Tak więc.. Jak masz na imię, kotku? -Spytała kucając obok mnie.
-Gdzie ja jestem? -Zapytałam, podpierając się na łokciach.
-Odpowiedz! -Krzyknęła poirytowana kobieta.
-T-Tatia.
-Salvador zapewne -Dopytała z wielkim uśmiechem, jakby chciała się upewnić.
-Tak. Czego ode mnie chcecie?
-Posłuchaj, skarbie. Wiem, że ci się to nie spodoba, ale co byś powiedziała na to by wkroczyć w nasze kręgi? -Zapytała wesoło.
W moment zbladłam. I to tyle? Te przygotowywania w domu ciotki, męki z Liamem podczas nauki, ten wilkołak w piwnicy, tyle wylanych łez, żeby na koniec po prostu mnie porwali z Hogwartu? W sumie lepiej, że nikt nie ucierpiał, ale to jakaś wielka pomyłka. Nie tak miała wyglądać moja walka z propozycją wstąpienia w kręgi Śmierciożerców. To wszystko miało wyglądać inaczej...
Pokręciłam tępo głową na znak odmowy.
-Tak myślałam... Zatem inaczej. Chcesz mieć znak takiego typu -powiedziała odkrywając swój Mroczny Znak- lub krwawy napis 'zdrajca'? -Spytała wymachując ostrzem przed moim nosem.
Przełknęłam ślinę zlękniona. Rzuciłam krótkie spojrzenie na mężczyznę i spróbowałam wstać, ale Bella mi to utrudniłam przyciskając mnie do podłoża.
-To jak będzie?
-Nie będę Śmierciożercą -syknęłam jej w twarz.
-Jeszcze się przekonamy -stwierdziła spokojnie.
Rozciągnęła moją rękę na zimnej podłodze i rozcięła rękaw szaty.
-Na pewno? -Spytała z uśmiechem, przykładając nóż do mojego przedramienia.
Nie czekała jednak na odpowiedź. Nagle poczułam jak zimna stal rozcina moją skórę. Na nakłuciu się nie skończyła. Ostrze posunęło się wzdłuż mojej ręki. Pisnęłam z bólu, a krew rozlała się dookoła. Kobieta bezlitośnie dokończyła literę 'Z'.
-Ahh. Dawno nie słyszałam takich wrzasków -stwierdziła z satysfakcją Bella.
Odwróciłam głowę w stronę mężczyzny. Ten nadal wgapiał się we mnie. Teraz ujrzałam lekki uśmiech na jego twarzy.
Wtem ostrze znowu przebiło moją skórę. Bellatrix tworzyła kolejne litery. Nie przejmowała się moimi piskami. Wręcz przeciwnie, delektowała się moim bólem.
-Przestań! -Krzyczałam raz po raz. Niestety bez skutku.
Gdy już traciłam przytomność ostrze przestało ryć litery w mojej ręce a na policzku poczułam dotyk czyjejś zimnej ręki.
-Gotowe -powiedziała Bellatrix z uśmiechem i wstała.
Nieprzytomnie odwróciłam głowę w stronę ręki, którą nadal przeszywał ból. Ujrzałam dość mały lecz dobrze widoczny krwawy napis 'zdrajca'. Dopiero teraz doszło do mnie, że z oczu wypływają mi łzy, a policzki były całkiem mokre.
Wtem w otworzonych na oścież drzwiach pojawił się zdyszany Quercy. Gdy tylko spojrzał na mnie w jednym momencie zbladł. Nie dziwię mu się. W końcu na środku pomieszczenia leżała dziewczyna z wyrytą raną na przed ramieniu, a dookoła ręki szerzyła się kałuża krwi. Quercy podbiegł do mnie. Nie wiedział za co się zabrać. Na zmianę kładł dłoń raz na moim brzuchu, raz na czole. W pewnym momencie odwrócił się do dwojga ludzi.
-Ty szujo -syknął na mężczyznę. Brat wstał i podszedł do nich.
-O nie, nie! To moje dzieło -Powiedziała z nieukrywaną dumą Bella, wskazując na siebie. Quercy złapał ją za szyję i lekko uniósł do góry tak, że Lestrange ledwo dotykała palcami ziemi.- Nie podoba ci się? -Wysapała z chytrym uśmieszkiem.
Quercy szarpnął nią tak, że Bellatrix upadła na podłogę. Złapała się za szyję próbując złapać oddech. Nie zwracając na nią uwagi mój braciszek stanął twarzą w twarz z mężczyzną, który właśnie podniósł się z fotela i łypał na niego wrogo.
-Jak śmiesz? -Warknął ciemnooki.
-To ja powinienem się spytać jak śmiech wyrządzać krzywdę dziewczynie, która nic ci nie zrobiła -ryknął Quercy.
-Synu, oboje wiemy czego chcę od Tatiany i nie pozwolę popełnić jej tego samego błędu co wasza matka -rzekł mężczyzna.
Wraz z tymi wszystkie moje przypuszczenia się dopełniły. Mężczyzna, który świdrował mnie wzrokiem przez cały czas moich tortur to mój ojciec. Dopiero teraz spostrzegłam te same oczy jak u mojego brata. Ciągle wmawiałam sobie, że ten człowiek cieszący się z mojego bólu to jakiś zwykły Śmierciożerca, towarzyszący Lestrange. Okłamywałam się, że mój ojciec podszedłby do mnie i pomógł mi. To ewidentnie potwierdza moją naiwność mimo to, że wiem jaki świat jest okrutny. Nadal łudzę się, że są ludzie z dobrym serduszkiem, którzy są gotowi pomóc. Tak naiwna, że aż głupia.
Rozpętała się szarpanina miedzy moim ojcem a bratem, której nie śledziłam, gdyż byłam tak oniemiała i słaba, że odpływałam w cichą i usypaną śniegiem krainę.
Wtem usłyszałam trzask a po nim dźwięk tłuczącego się szkła. Powoli spojrzałam w stronę źródła dźwięku i ujrzałam, że ojciec leży w szczątkach szafy z porcelaną, a Quercy stoi zdyszany z różdżką w ręku. Podbiegł do mnie i wziął mnie na ręce.
-Będzie dobrze -usłyszałam jego szept jakby z oddali i wtem poczułam dziwne szarpnięcie w okolicach pępka i zdałam sobie sprawę, że teleportowaliśmy sie pozostawiając po sobie dwóch nieprzytomnych czarodziejów i plamę krwi na podłodze.
*perspektywa Quercy'ego*
Wylądowałem w Hogwarcie. Gdy zebrałem siostrę z podłogi automatycznie pomyślałem o swoim gabinecie. Pojawiłem się zatem wraz z nią na środku zagraconego i brudnego pokoju. No cóż, nigdy nie lubiłem sprzątać.
Spojrzałem na siostrzyczkę na moich rękach. Tatia była nieprzytomna. Jej głowa bezwładnie zwisała z moich ramion, klatka piersiowa delikatnie unosiła się, a pokaleczona ręka brudziła krwią moją koszulę. Podszedłem do łóżka i ostrożnie położyłem na nim siostrę po czym szybkim krokiem podszedłem do szafki z eliksirami. Wytachałem z niej kilka fiolek. Następnie sięgnąłem po ręcznik i za pomocą różdżki oblałem go wodą. Podbiegłem zatem do Tatii i wytarłem krew, która nadal spływała po jej ramieniu. Następnie zacząłem lać zawartość fiolek na jej ranę.
-Proszę... Obudź się -jęknąłem cicho.
Odłożyłem fiolki i spojrzałem na spokojną twarz dziewczyny. Pogładziłem ją po policzku, a ta w tym samym momencie otworzyła oczy. Na mojej twarzy zagościł uśmiech i poczucie ulgi.
-Jak się czujesz? -Spytałem cicho.
Tatia usiadła i spojrzała na mnie niewinnie. W jej oczach widziałem przerażenie, a zarazem ból.
-Czy... Czy to był... Ian? -Wyszeptała i zaczęła lekko drżeć.
Zrezygnowany, pokiwałem głową, by rozwiać jej wymarzone nadzieje, że to był nieznany jej Śmierciożerca.
Ta również pokiwała głową, ale bardziej nerwowo. Jakby chciała dać do zrozumienia, że przyjęła to ze spokojem i zrozumieniem. Ale w rzeczywistości tak nie było. Na jej twarzy malował się coraz większy lęk.
-Skarbie -wyszeptałem błagalnie i usiadłem obok niej.
Ta jęknęła cichutko spuszczając głowę po czym po jej policzkach spłynęły łzy. Automatycznie przytuliłem ją mocno. To samo robiła gdy była mała. Gdy tylko się bała, popadała w swoje napady lęku, ale próbowała zachowywać się normalnie. Starała się uśmiechać, lecz wszystko to było tak sztuczne, że zawsze obrzucałem ją podejrzliwym wzrokiem. Wtedy ta spuszczała głowę i zaczynała płakać.
Jednak ona nie mogła tego pamiętać, bo wyczyściłem jej pamięć co do wspomnień z naszego rodzinnego domu.
Jednak ona nie mogła tego pamiętać, bo wyczyściłem jej pamięć co do wspomnień z naszego rodzinnego domu.
-Będzie dobrze -wyszeptałem gładząc ją po plecach.- Nie płacz...
Ta wtuliła się we mnie. Przez chwilę siedzieliśmy przyklejeni do siebie. Słychać było jedynie szloch dziewczyny. Nie dziwię jej się. To straszne uczucie, gdy dowiaduje się, że jej ojciec jest mordercą jej matki, a teraz z satysfakcją oglądał jej tortury.
-Dlaczego od razu nie zrobili mi Znaku? -Spytała cicho, gdy się uspokoiła.
-Nie wiem. Chcą się pewnie poznęcać, ale potraktuj to jako ostrzeżenie -poprosiłem łagodnie, spojrzawszy na nią.
Tatia pokiwała delikatnie głową i ponownie wtuliła się we mnie, a ja pogładziłem ją po plecach.
**nieco później**
*perspektywa Tatii*
Szłam właśnie trochę przygnębiona na Wielką Salę. Nie jest bowiem nowością, że byłam głodna. Wcześniej zajrzałam jeszcze do Skrzydła Szpitalnego by spotkać się z Draco, ale nie zastałam go tam. Pewnie mógł już wyjść i siedzi w Pokoju Wspólnym Ślizgonów. Z uwagi na to iż nie chcę się z nikim spotykać prócz Malfoy'a to nie pchałam się do pełnego uczniów Pokoju.
Weszłam na pustą Salę, gdzie stoły były jeszcze zastawione daniami z kolacji.Usiadłam więc przy stole puchońskim i złapałam za tosta.
Wtem oblał mnie cień czyjejś postury. Wkurzona myślą, że ludzie nie dadzą mi spokojnie zjeść odwróciłam się i ujrzałam lekko ubrudzoną w ziemi szatę. Uniosłam wzrok i spostrzegłam zdenerwowaną twarz pani Sprout.
- Dz-dzień dobry -wydukałam zdziwiona jej miną, gdyż pani profesor stosunkowo rzadko jest w takim humorze.
-No nie wiem czy taki dobry -burknęła kobieta.
-O co chodzi, pani profesor? -Spytałam zdumiona.
-Od kiedy możemy sobie opuszczać szkołę bez niczyjej zgody? -Zagrzmiała pani Sprout.
Spojrzałam na nią zmieszana. Pierwsze co mnie zdziwiło to to skąd się dowiedziała o mojej nieobecności.
I teraz co? Mam prosto z mostu powiedzieć, że uprowadziła mnie Śmierciożerczyni wraz z moim psychicznym ojcem, żeby namówić mnie do wkroczenia w szeregi Voldemorta? Może mam jej pokazać krwawy napis na moim ramieniu i poskarżyć się, że zrobiła mi to Bellatrix Lestrange?
Spojrzałam zatem na nią i otworzyłam tępo usta nie wiedząc co powiedzieć.
-Słucham -ponagliła opiekunka mojego domu.
-J-ja... nie mogę powiedzieć -wymamrotałam cicho.
Sprout westchnęła i przykucnęła tak, że jej nos była na wysokości moich ust.
-Tatia, jeżeli chodzi twojego ojca to powiedz -mruknęła cicho, ale zrozumiale.
-A-ale...
-O niego chodzi? -Spytała zrezygnmwanym tonem głosu.
Pokiwałam jedynie głową zdumiona tym, że pani profesor wie o moim ojcu.
Sprout uśmiechnęła się i położyła krzepiąco dłoń na moim kolanie.
-Coś ci zrobił? -Zapytała cicho.
-On nie -wyszeptałam.- Ale skąd pani wie?
-Twoja ciocia mi powiedziała, gdy zabierała cię ze szkoły -odparła spokojnie.
Pokiwałam głową po czym wstałam z miejsca.
-Przepraszam -wymamrotałam zmieszana i ruszyłam w stronę domu Puchonów.
Przeszłam przez obraz do wypełnionego uczniami pomieszczenia. Rozejrzałam się dookoła po czym poleciałam do dormitorium nie zwracając na nikogo uwagi. Mój pokój był z kolei pusty. Zamknęłam zatem drzwi i podeszłam do szafki nocnej. Otworzyłam ją, ale usiadłam na łóżku, stojącym zaraz obok niej. Westchnęłam zrezygnowana, wgapiając się tępo w zawartość szuflady.
Po chwili namysłu sięgnęłam do wnętrza szafki i wyjęłam z niej żyletkę. Drżącą ręką przyłożyłam ostrzę do nadgarstka.
____________________________________________________________
Zatem jest kolejny rozdział. Dedykuję go Patrycji, która lekko podniosła mnie na duchu, żeby dalej pisać tego bloga. :) Muszę się Wam bowiem przyznać, że straciłam wiarę w tego bloga i odeszła ode mnie chęć do dalszego go pisania. Uważam bowiem, że jest on nudny, monotonny, a miejscami nawet dziecinny. Jednym słowem to nie podoba mi się :(
Całusy.
~T
-Dlaczego od razu nie zrobili mi Znaku? -Spytała cicho, gdy się uspokoiła.
-Nie wiem. Chcą się pewnie poznęcać, ale potraktuj to jako ostrzeżenie -poprosiłem łagodnie, spojrzawszy na nią.
Tatia pokiwała delikatnie głową i ponownie wtuliła się we mnie, a ja pogładziłem ją po plecach.
**nieco później**
*perspektywa Tatii*
Szłam właśnie trochę przygnębiona na Wielką Salę. Nie jest bowiem nowością, że byłam głodna. Wcześniej zajrzałam jeszcze do Skrzydła Szpitalnego by spotkać się z Draco, ale nie zastałam go tam. Pewnie mógł już wyjść i siedzi w Pokoju Wspólnym Ślizgonów. Z uwagi na to iż nie chcę się z nikim spotykać prócz Malfoy'a to nie pchałam się do pełnego uczniów Pokoju.
Weszłam na pustą Salę, gdzie stoły były jeszcze zastawione daniami z kolacji.Usiadłam więc przy stole puchońskim i złapałam za tosta.
Wtem oblał mnie cień czyjejś postury. Wkurzona myślą, że ludzie nie dadzą mi spokojnie zjeść odwróciłam się i ujrzałam lekko ubrudzoną w ziemi szatę. Uniosłam wzrok i spostrzegłam zdenerwowaną twarz pani Sprout.
- Dz-dzień dobry -wydukałam zdziwiona jej miną, gdyż pani profesor stosunkowo rzadko jest w takim humorze.
-No nie wiem czy taki dobry -burknęła kobieta.
-O co chodzi, pani profesor? -Spytałam zdumiona.
-Od kiedy możemy sobie opuszczać szkołę bez niczyjej zgody? -Zagrzmiała pani Sprout.
Spojrzałam na nią zmieszana. Pierwsze co mnie zdziwiło to to skąd się dowiedziała o mojej nieobecności.
I teraz co? Mam prosto z mostu powiedzieć, że uprowadziła mnie Śmierciożerczyni wraz z moim psychicznym ojcem, żeby namówić mnie do wkroczenia w szeregi Voldemorta? Może mam jej pokazać krwawy napis na moim ramieniu i poskarżyć się, że zrobiła mi to Bellatrix Lestrange?
Spojrzałam zatem na nią i otworzyłam tępo usta nie wiedząc co powiedzieć.
-Słucham -ponagliła opiekunka mojego domu.
-J-ja... nie mogę powiedzieć -wymamrotałam cicho.
Sprout westchnęła i przykucnęła tak, że jej nos była na wysokości moich ust.
-Tatia, jeżeli chodzi twojego ojca to powiedz -mruknęła cicho, ale zrozumiale.
-A-ale...
-O niego chodzi? -Spytała zrezygnmwanym tonem głosu.
Pokiwałam jedynie głową zdumiona tym, że pani profesor wie o moim ojcu.
Sprout uśmiechnęła się i położyła krzepiąco dłoń na moim kolanie.
-Coś ci zrobił? -Zapytała cicho.
-On nie -wyszeptałam.- Ale skąd pani wie?
-Twoja ciocia mi powiedziała, gdy zabierała cię ze szkoły -odparła spokojnie.
Pokiwałam głową po czym wstałam z miejsca.
-Przepraszam -wymamrotałam zmieszana i ruszyłam w stronę domu Puchonów.
Przeszłam przez obraz do wypełnionego uczniami pomieszczenia. Rozejrzałam się dookoła po czym poleciałam do dormitorium nie zwracając na nikogo uwagi. Mój pokój był z kolei pusty. Zamknęłam zatem drzwi i podeszłam do szafki nocnej. Otworzyłam ją, ale usiadłam na łóżku, stojącym zaraz obok niej. Westchnęłam zrezygnowana, wgapiając się tępo w zawartość szuflady.
Po chwili namysłu sięgnęłam do wnętrza szafki i wyjęłam z niej żyletkę. Drżącą ręką przyłożyłam ostrzę do nadgarstka.
____________________________________________________________
Zatem jest kolejny rozdział. Dedykuję go Patrycji, która lekko podniosła mnie na duchu, żeby dalej pisać tego bloga. :) Muszę się Wam bowiem przyznać, że straciłam wiarę w tego bloga i odeszła ode mnie chęć do dalszego go pisania. Uważam bowiem, że jest on nudny, monotonny, a miejscami nawet dziecinny. Jednym słowem to nie podoba mi się :(
Całusy.
~T
Jak mi miło *-* Tak, więc mój kochany niedowiarku rozdział świetny, Bella przekochana, Ian to chuj lub męska dziwka... Ale to tutaj już do wyboru. Profesor Sprout jest zajebista, a Tatia ma zdrajcę na ręce... Mugol by nie pasowało zważjąc na ojca Śmierciożercę :) Więc nie porzucaj tego bloga ;-;
OdpowiedzUsuńKocham, pozdrawiam i czekam na NN. *-*