Może to dziwne, ale poczułam się tak dziwnie... wolna. Wolna od problemów, smutku, gniewu, radości. Poczułam się jakby nic dookoła mnie nie istniało/ Byłam tylko ja i rozcięty nadgarstek dający o sobie ciągle znać.
Spojrzałam na ranę z tym głupim uśmiechem po czym zerknęłam na otwartą szufladę i dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że na szafce nocnej leży jakieś dziwne, fioletowe pudełeczko. Było w kształcie sześciokąta z wypukłym wiekiem. Każdy kąt był przyozdobiony małą złotą perełką, a na szczycie pudełeczka lśniła największa kuleczka.
Nadal rozciągając zranioną rękę na kolanie sięgnęłam po pudełko "zdrową" ręką. Gdy je chwyciłam pod palcami poczułam delikatny materiał przyozdobiony złotymi nitkami. Położyłam pudełko na łóżku obok mnie. Spostrzegłam, że pod nim leżała karteczka. Ujęłam ją i rozprostowałam na kolanie.
"Mama zawsze
chciała Ci to ofiarować.
Szkoda, że nie zdążyła.
I."
Zmięłam kartkę w dłoni zdenerwowana liścikiem od ojca i cisnęłam nią przez pokój. Następnie spojrzałam na pudełeczko i powoli je otworzyłam. W dormitorium rozprzestrzeniła się melodia, którą jakbym już słyszała. Doznałam dziwnego deja vu. Słuchałam tej melodii w milczeniu, wgapiając się w pozytywkę, z uśmiechem. Wtem z pudełeczka wyleciały małe, złote ptaszki. Zaczęły fruwać w rytm muzyki po całym dormitorium. Wtem jeden z zaczarowanych ptaszków wielkości spoczął na mojej dłoni tak jak wtedy gdy... Gdy mama puszczała mi tę melodię do snu! Pamiętam. To dziwne, że to wspomnienie wróciło choć Quercy rzucił na mnie Obliviate. Wyszczerzyłam się jak małe dziecko do miski ze słodyczami po czym zamknęłam pozytywkę. Złote ptaszki prysnęły w tym samym momencie zostawiając po sobie jedynie złoty pyłek. Opadł on powoli na podłogę błyszcząc niczym brokat. Uśmiechnęłam się i wierzchem dłoni otarłam łzy. Następnie wstałam i ruszyłam do łazienki by zabandażować rękę.
**Następnego dnia**
Szłam z lekkim uśmiechem na Wielką Salę. Gdy wlazłam do pomieszczenia połowa uczniów się tam znajdujących spojrzała na mnie. Wtem zaczęto szeptać, szturchać się łokciami. Świetnie. Kolejna plotka na mój temat?
Lekko zmieszana ruszyłam do stołu Puchonów gdzie wszystkie szepty ucichły.
-Ludzie, co z wami? -Warknęłam w końcu.
- T-to prawda, że wczoraj uciekłaś do Hogsmeade? -Zapytała nieśmiało jakaś dziewczyna z czwartego roku.
-No co ty! Przecież ona przesiedziała noc u Snape'a! -Oburzył się Puchon z ostatniego roku.
Patrzyłam to na jedno to na drugie zdumiona coraz to nową historyjką na temat mojej wczorajszej nieobecności.
-Czy wam już kompletnie rozum odjęło? -Ryknęłam wkurzona.- Nie, nie byłam w Hogsmeade, u Hagrida, profesora Snape'a ani nie sprzątałam sowiarni -dodałam nie zważając na ciszę w Sali.
-Więc gdzie byłaś? -Zdziwił się Cedric.
Spojrzałam po zaciekawionych twarzach Puchonów.
-To nie wasz interes -burknęłam po czym złapałam za tosta i ruszyłam do wyjścia.
-Tatia! -Usłyszałam za sobą, ale wiedziałam czyj to głos więc nawet nie fatygowałam się, żeby się odwrócić. Szłam więc dalej nie zważając na coraz głośniejszy odgłos butów, które zmierzały ku mnie. Wtem poczułam czyjąś dłoń na moim ramieniu.- Liam, zostaw mnie -burknęłam.
Gdy się odwróciłam ujrzałam te charakterystyczne, zielone oczy i lekki uśmiech. Nie myliłam się.
-Czego? -Wymruczałam nie patrząc już na niego.
-Słyszałem, że ojciec cię dopadł -powiedział jakby z troską.
-I zgaduję, że coś cię to obchodzi -burknęłam.
Ten prychnął jedynie i ujął moją brodę bym spojrzała na niego.
-Dlaczego nie chcesz do mnie wrócić?
-Bo jesteś arogancki, wredny, impulsywny, zazdrosny i masz skłonności do bicia mnie -odparłam spokojnie i odsunęłam się od niego o krok.
-A gdybym się zmienił? -Zapytał z uśmiechem.
-Ty? Wolne żarty -zaśmiałam się jak idiota.
-Dlaczego nie chcesz dać mi szansy? -Zapytał już lekko poddenerwowany.
-Bo nie chcę żeby twój smród pałętał się dookoła mnie. Zejdź mi z drogi -burknęłam próbując go ominąć.
-Jesteś niemiła -stwierdził mrużąc oczy.
-Punkty za spostrzegawczość, a teraz na prawdę mnie puść.
-Chyba nie chcesz żeby to się odbiło na twoim arystokracie -mruknął napierając na mnie powoli.
-Drobne pytanie. Chcesz jeszcze co szczerzyć? -Warknęłam, ale ten nadal nie ustępował. Wyciągnęłam zatem różdżkę i dźgnęłam go w brzuch.- Crucio -wycedziłam przez zaciśnięte zęby.
Liam upadł na kolana krzywiąc się i łapiąc za brzuch. Zaczął się słaniać po podłodze przez moje zaklęcie, które rosło w siłę. Byłam zła na wszystko dookoła, a że pierwszy kretyn nawinął mi się pod różdżkę to na nim wyładowałam całą złość.
W końcu opuściłam magicznego kija, a klątwa puściła Ślizgona. Spojrzałam na niego z minimalną ulgą, ale wielką satysfakcją.
Wtem usłyszałam cichy jęk, lecz nie był to Liam. Spojrzałam wzdłuż korytarza. W odległości jakichś 4 metrów stała pierwszoroczna dziewczynka z Gryffindoru i patrzyła na mnie przerażona.
-C-co ty mu... -wymamrotała patrząc to na mnie to na Liama.
-Ja.. No... Nic. Ohh, w-wytłumaczę ci -wybełkotałam zlewając się potem.
Przecież ona mogła wszystkim powiedzieć, że użyłam Niewybaczalnego. A w sumie... Co tam, że uczniowie się dowiedzą. Gdy Dumbledore dowie się wykopie mnie na krzywy zgryz z Hogwartu na pastwę losu i mojego kochanego ojczulka.
Gryffonka zaczęła się powoli cofać.
-P-poczekaj. Ja wyjaśnię -wymamrotałam podchodząc do niej powoli.
-Nie! -Krzyknęła dziewczynka po czym zaczęła biec w przeciwnym kierunku.
-Czekaa... -nie dokończyłam, gdyż upadłam na ziemię potykając się o rękę Liama.
Spojrzałam na korytarz, gdzie przed sekundą widziałam małą Gryffonkę, lecz teraz... Nie dostrzegłam nic. Ani śladu po wrzeszczącej dziewczynce. Wstałam powoli nadal gapiąc się na korytarz.
Znowu schiza. Cholera, gorzej ze mną.
Spojrzałam na Liama, który zbierał się po dość silnym zaklęciu. Wzruszyłam ramionami i ruszyłam korytarzem.
**Kilka dni później**
Szłam w stronę wielkiego, białego i dobrze oświetlonego namiotu, trzymając za rękę jakąś zakapturzoną postać. Nie wiedziałam kto to, ale jakoś nie zawracałam sobie głowy rozmyślaniem kto może się kryć pod kapturem. Nie obchodziło mnie to. Obchodził mnie raczej namiot, z którego wnętrza zaczęła wydobywać się charakterystyczna muzyka. Cyrk. Wyszczerzyłam się jak mała dziewczynka i przyśpieszyłam kroku, więc zakapturzona postać również musiała przyspieszyć. W końcu dołączyliśmy do tłumu, który mieścił się za ogrodzeniem, które okalało przestrzeń gdzie znajdował się namiot, kilka budek z jedzeniem i kasą oraz gdzie na tyłach znajdowało się małe zoo. Jeszcze szczęśliwsza pognałam w stronę wejścia, ściskając w dłoni papierek z numerem miejsca, które mam zająć na widowni. Przy metalowych schodach powitał mnie wysoki mężczyzna w czerwonym płaszczu, przyozdobionym w złote guziki. Uśmiechnął się do mnie, a ja podłam mu karteczkę. Mężczyzna urwał kawałek i oddał mi tłumacząc gdzie mam iść. Z uśmiechem wlazłam po schodach, które brzęczały z każdym krokiem. Za plecami usłyszałam tupanie zakapturzonej postaci. Nie czekając na niego bądź też na nią zaczęłam przeciskać się przez rozmawiających żywo ludzi ku swemu miejscu. W końcu usiadłam wygodnie na niebieskim krzesełku i spojrzałam na okrągłą arenę. Od półmetrowego, czerwonego murka z niebieskimi gwiazdami dzieliły mnie dwa rzędy. Siedziałam dokładnie przodem do areny usypanej piaskiem. Poza areną lecz na środku stała jakby wieżyczka na planie kwadratu. Po środku znajdowała się czerwona kurtyna, zza której pewnie będą wychodzili artyści. Na jej szczycie znajdowała się orkiestra, która wygrywała miłą melodię, która wabiła ludzi. Po obu bokach owej wieżyczki były przejścia, które łączyły się z okrągłą areną. Patrzyłam z zainteresowaniem na trzy metalowe słupy, które tworzyły wsparcie dla namiotu, ale również były na nich pozawieszane kolorowe światła, które wirowały po wnętrzu namiotu.
W końcu ludzie zajęli miejsca. Żadne krzesełko nie było wolne. Wtem światła zgasły a po chwili wszystkie reflektory, a następnie oczy widzów, były skierowane na orkiestrze, która wygrywała jakąś rytmiczną pioseneczkę. Gdy perkusja, gitara, dzwoneczki i inne trąbki umilkły a dyrygent się ukłonił zza kurtyny wyleciał mężczyzna ubrany w strój podobnego kroju jak panowie przy metalowych schodach. Mężczyzna w białych rajstopach wyskoczył na środek areny i zaczął zapowiadać owy cyrk. Następnie zza kurtyny zaczęli wybiegać artyści, pokazywać swoje umiejętności, popisywać się i rozśmieszać publiczność. W końcu zapadła cisza. Publiczność czekała w ciemności na następny numer. Wtem rozległ się krzyk i szarpanina. Nagle światła rozbłysły i wraz z werblem perkusisty skierowały się na lwa, który stał przednimi łapami na piersi człowieka, który mocno krwawił z szyi oraz nie miał dłoni. Okazało się, że tym człowiekiem był mężczyzna, który zapowiadał cyrk. Publiczność zaczęła klaskać z uśmiechami i podziwem jakby właśnie pokazano świetny numer. Tylko ja i zakapturzona postać siedzieliśmy otępiali, choć zauważyłam kątem oka, że mój towarzysz klepie swoje kolano na symbol aplauzu. Światła znów zgasły i po chwili rozbłysły ponownie. Naszym oczom ukazali się artyści na trapezach rozmieszczonych w przestrzeni. Ich białe stroje były jakby czymś ubabrane. Jakby w krwi. Ludzie zaklaskali a akrobaci jakby na komendę przeszli do swojego numeru. Z początku było normalnie, gdyż robili fikołki i tak dalej ale gdy już wszyscy czworo wylądowali na swoim trapezie wyjęli z czerwonych worków jakieś piłki, które... miały włosy... i... i oczy... I to były ludzkie głowy oderżnięte od tułowia. Publiczność znów zaklaskała a artyści zaczęli podawać sobie je. Wtem jeden z nich nie złapał i jakaś głowa zaczęła lecieć w moją stronę. Gdy ta część ciała spoczęła na moich kolanach ludzie ryknęli śmiechem. Spojrzałam przerażona na głowę i doznałam szoku. Była to głowa Suzan. Mojej Suzan. Zaczęłam krzyczeć. Zrzuciłam zakrwawioną głowę z kolan i zaczęłam przedzierać się przez roześmiany tłum. Gdy w końcu uporałam się z przedostaniem do przejścia ruszyłam biegiem w stronę wyjścia. Orkiestra przygrywała mi, ale melodia była jakby perkusista wymiotował krwią, a gitarzyście wypadła gałka oczna. Gdy dotarłam do wyjścia, płachtę oddzielającą mnie od schodów odsłonił mi ten sam mężczyzna, lecz teraz miał porozdzierany policzek, tak że widziałam jego zęby, których normalnie nie powinnam widzieć. Ze łzami w oczach ruszyłam po schodach. Pięć schodków przed ziemią usłaną kamyczkami, potknęłam się. Upadłam na ostrze kamienie. Pozacinałam sobie twarz. Szybko się jednak zebrałam i zaczęłam biec w stronę wyjścia z placu cyrku. Minęłam budkę gdzie pewien mężczyzna bez oka proponował mi hot-doga z zakrwawioną dłonią zamiast parówki. Z krzykiem zaczęłam biec szybciej. Gdy dobiegłam do kasy kobieta w środku wyjrzała zza szyby. Włosy sterczały jej na wszystkie strony a z ostrych kłów, które do mnie szczerzyła ściekała krew. Pisnęłam i puściłam się biegiem do bramy głównej. Lecz wtem moje kroki nie miały znaczenia. Bez znaczenia jak szybko przebierałam nogami. I tak stałam w miejscu. Nagle wszystko dookoła zaczęło się rozmazywać i jakby wielki odkurzacz wszystko wciągał do namiotu. Mnie również. Wtem moje stopy oderwały się od podłoża i wraz z kasjerką z zębami jak żyletki i wszystkim innym zaczęłam lecieć w stronę namiotu. Wydałam z siebie przerażający krzyk i...
I się obudziłam.
____________________________________________________________
Szczerze mówiąc to od baaaaardzo dawna podoba mi się własny rozdział :3
Wybaczcie jeżeli rozwaliłam Wasze ideologie jeżeli chodzi o cyrk. Osobiście uwielbiam go, ale naszła mnie taka a nie inna wena ;)
Jednak zostanę przy 40-stu rozdziałach, bo moja samoocena podupadła i nie mam zamiaru już więcej pisać jeżeli chodzi o tego bloga.
Ale mam już 2 rozdziały na nowego bloga więc moja przygoda z opowiadaniami się nie kończy. Spokojnie, jeszcze będę Was katować ;)
Kocham Was ;*
~T
Nigdy nie lubiłam cyrków. No może kiedyś, ale to przed takim jednym chujowym clownem... Teraz trochę się boję, ale taki cyrk bym z chęcią oglądnęła. Wszędzie trupy, rozorane twarze, dziwne rzeczy... Tak, taka masakra mi się podoba :) Mimo twojej wizji cyrku nadal go nie lubię, ale pozytywka mi się podobała :)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję słonko, że zyskałaś chociaż trochę otuchy i, że będziesz to kontynuować :)
Śietny rozdział.
Kocham, pozdrawiam i czekam na NN. :)
ja w sumie w cyrku to dawno nie byłam i tak w sumie jak ostatnio byłam no to mi się podobało, ale z drugiej strony, jak myślę o zwierzętach tresowanych w klatkach to mi niedobrze -.-
OdpowiedzUsuńcóż twój cyrk jest.... ojej :D
W kazdym razie piszesz naprawde fajnie :D
Wpadnij do mnie kiedyś tam http://www.sercenamurawie.blogspot.com/
Uwielbiam cyrk. Wpadam do niego co roku bo znajomy załatwia nam bilety na szwajcarki cyrk. Uwież mi że ja również nienawidzę tresowania zwierząt w takich celach. Bardzo nie lubię gdy w cyrku wystęują zwierzęta ale mimo tego to go kocham <3
UsuńDzięki za komentarz i na pewno wpadnę :))
~T