poniedziałek, 30 grudnia 2013

36 rozdział "Cholera, cholera, cholera...."

Obudziłam się zlana potem. Przynajmniej miałam nadzieję, że się obudziłam. Jeszcze przez dłuższą chwilę próbowałam przekonać siebie, że wybudziłam się z koszmaru, ale moja podświadomość nadal szarpała się z kobietą z zębami jak sztylety, wciągana do namiotu.
W końcu wzięłam głęboki wdech, co i tak nie załagodziło moich napadów duszności, które powróciły i uspokoiłam się. Spojrzałam na łóżka współlokatorek i upewniwszy się, iż głowa Suzan jest na miejscu i żadna z dziewcząt nie uśmiecha się zębami umazanymi w krwi, ruszyłam w blasku dopiero wschodzącego słońca, do łazienki.
**nieco później**
Był poniedziałek zatem siedziałam w towarzystwie Dracona na eliksirach. Ślizgon trzymał moją dłoń pod ławką i szczerzył się lekko do Snape'a, który rozprawiał o dzisiejszej lekcji.
Na mojej twarzy również gościł uśmiech z powodu obecności tlenionego u mojego boku. Potrzebowałam lekkiego wsparcia ze strony bliskiej osoby po tym co się stało, a Quer nie mógł być tak często ze mną, ponieważ prowadził zajęcia. Opowiedziałam zatem Draco o porwaniu i o śnie. Nie wspomniałam jednak o tym, że się pocięłam, gdyż bałam się jego reakcji. Przemilczałam zatem kwestię samookaleczenia się i cieszyłam się, gdy Malfoy przytulił mnie mocno i powiedział, że wszystko będzie dobrze, ponieważ jest przy mnie. Podbudowało mnie to. Nawet bardzo. Takie proste słowa, a tyle dają. Świat jest dziwny.
Gdy rozbrzmiał dzwon usłyszeliśmy głos Severusa jak grzmi, aby zrobić pracę na temat eliksiru miłości. Zebrałam książki do torby i łapiąc Draco za dłoń ruszyłam w stronę wyjścia gdzie już tłumili się Puchoni oraz Ślizgoni. Ten objął mnie w talii. Spojrzałam na niego z uśmiechem, a ten pocałował mnie w czoło i wyszliśmy razem z lochów.
Wtem mury zatrzęsły się niebezpiecznie. Draco spojrzał zdumiony na sufit, z którego posypał się tynk.
-Cholera -wymamrotał cichutko.
-Śmierciożercy? -Zapytałam, a ten pokiwał lekko głową.
-Spadamy -zarządził i szarpnąwszy mnie za dłoń puścił się biegiem wzdłuż korytarza.
-Gdzie? -Wydyszałam biegnąc za nim.
-Schować się -odparł skwapliwie i dobiegł do wejścia do Pokoju Wspólnego Ślizgonów. Wymamrotał hasło i ukazał się srebrno zielony pokój. Malfoy znów szarpnął mnie za dłoń i wbiegł do środka.
-Stój -jęknęłam w przypływie rozumu i zatrzymałam się nagle. Draco spojrzał na mnie zdumiony.- Tam jest Quer.
-Poradzi sobie -odparł pospiesznie i ruszył w stronę swojego pokoju ciągnąc mnie za sobą.
-Ale tam na pewno jest mój ojciec -wymamrotałam zapierając się nogami.- Mogą zrobić mu krzywdę -dodałam zatrzymując się w miejscu i nie ruszając niczym słup.
Draco westchnął i chwycił mnie za biodra po czym uniósł bez problemu i przerzucił mnie sobie przez ramię.
-Bez względu na wszystko nie wychodź z pokoju i miej w pogotowiu różdżkę. Oszołomić Śmieciojada i uciekać.
-A ty? -Przerwałam mu jego poradnik samoobrony.
-Ja idę pomóc twojemu bratu jeżeli takowa pomoc jest potrzebna -odparł spokojnie i postawił mnie na podłodze jego dormitorium.
-Nie ma mowy -odparłam wojowniczo.
-Szkoda, że nie masz wyboru -powiedział ze sztucznym uśmiechem i ruszył w stronę drzwi.
Złapałam go mocno za dłoń, a ten spojrzał na mnie zmęczony tym wszystkim.
-Uczyli mnie jak mam się bronić. Wiem co mam robić. Pozwól mi iść z tobą -poprosiłam.
-Tatia, uczono cię samoobrony tylko do sytuacji gdzie nie masz wyjścia i musisz walczyć.
-Ale ja nie mam wyjścia. Tam jest mój brat -warknęłam cicho, patrząc mu w oczy.
Ten ujął moją twarz delikatnie i spojrzał na mnie surowo.
-Kochanie, oni są silniejsi niż sobie zdajesz z tego sprawę. Zanim zdążysz wyjąć różdżkę oni rzucą na ciebie jakąś klątwę albo po prostu cię zabiją.
-Będę uważać, a Quer mi pomoże -odparłam błagalnie.
-On jest dorosły i poradzi sobie sam. Poza tym Quercy jest Śmierciożercą i jeżeli chce żyć to musi się między nimi pokręcić, bo uznają go za zdrajcę. Da radę.
Patrzyłam na niego tępo. Tak bardzo chciałam iść z nimi, pomóc bratu, zmierzyć się w końcu z ojcem, żeby to wszystko się skończyło. Ten... Ten cały cyrk.
Wzdrygnęłam się na samą myśl.
Nie po to w końcu męczyłam się z Liamem, żeby teraz siedzieć cicho w dormitorium i czekać aż wszyscy sobie pójdą, a później tylko hasać między trupami i szukać wśród nich Quercy'ego.
-Rozumiesz? -Draco przerwał mi moje rozmyślania.
Spojrzałam na niego odganiając od siebie ten przerażający obraz.
-Tak -odparłam cicho.
Ten pocałował mnie delikatnie i po czym pogładził mnie po policzku.
-Kocham cię -wyszeptał i wyszedł z dormitorium.
Gdy zamknął drzwi słyszałam jak mamrocze jakieś zaklęcia, które zamknął je na dobre. Po chwili odszedł, a mnie otoczyła cisza, gdyż wszyscy byli na "zajęciach".
Krążyłam po pokoju zastanawiając się co w tej sytuacji zrobić. Uciec i lecieć jak kretyn na rzeź, która zapewne się tam odbywa? Czy siedzieć tu z założonymi rękoma i czekać aż powybijają moich bliskich?
Odpowiedź jest chyba prosta. Zaczekałam więc chwilę, aż miałam pewność, że Draco odszedł na dostatecznie dużą odległość, bym na niego nie wpadała i podeszłam do drzwi z różdżką w ręku.
-Alohomora -mruknęłam celując w klamkę.
Nic. Kto by się spodziewał, że zadziała. Odsunęłam się zatem o krok od drzwi i ponownie w nie wymierzyłam.
-Confringo -powiedziałam, a drzwi eksplodowały w tym samym momencie.
Z uśmiechem na twarzy przespacerowałam się po odłamkach drewna, które okalały podłogę po czym ruszyłam w stronę wyjścia z Pokoju Ślizgonów.
Wyszłam z pomieszczenia i rozejrzałam się po korytarzu. Pustym korytarzu. Jednak cicho nie było. Z góry dochodziły do moich uszu różne dźwięki. Były to przeważnie krzyki. Przełknęłam ślinę, gdy część mojej odwagi opuściła mnie. Przełamałam jednak odrętwienie i ruszyłam w stronę schodów mocno ściskając w ręku różdżkę. Wspięłam się po stopniach i ruszyłam powolnym i ostrożnym krokiem w stronę źródła tych krzyków. Okazało się, że to wszystko dobiega z Wielkiej Sali. Przystanęłam za ścianą, gdyż jakiś Śmierciożerca właśnie wchodził do Sali trzymając za włosy jakąś Gryffonkę. Patrzyłam na to zza rogu lekko blednąc. Dziewczyna była w moim wieku. Po jej policzkach spływały łzy, a barczysty mężczyzna bezlitośnie prowadził ją do Sali. W końcu wszedł tam gdzie panował chaos. Rozejrzałam się dookoła i powoli wyszłam zza rogu i ruszyłam w stronę wrót do pomieszczenia. Przystanęłam tam czując jak serce obija mi się o żebra z wielką siłą. Bałam się, że to łomotanie przeniknie przez piski, płacze i śmiech osób znajdujących się w Sali. Przełknęłam ślinę i ostrożnie zajrzałam do środka.
Zamarłam.
Okna, które znajdowały się za stołem nauczycieli były doszczętnie zniszczone. Tylko w niektórych miejscach pozostały kawałki szkła. Stoły były poobdzierane i poniszczone przez zaklęcia rzucane widocznie wcześniej przez czarodziei. Krzesła były poprzewracane i połamane. A ludzie? Panował tam lekko tłok. Uczniowie mieszali się ze Śmierciożercami. Wielu Puchonów leżało na ziemi. Nie żyli. Ich klatki piersiowe nie unosiły się. Ich dolę podzielało kilkoro Gryffonów i Krukonów. Po Ślizgonach ani śladu. Nic dziwnego. Tam są sami czystokrwiści.
-To jest moment, na który wielu z nas czekało -usłyszałam syczący głos, który uciszył wszystkich.- Weszliśmy do Hogwartu i prędko stąd nie wyjdziemy -mówił dalej, a ja próbowałam dociec kto to wypowiada, gdyż nie mogłam go zlokalizować- póki nie weźmiemy tego co nasze -w końcu dostrzegłam osobę w czarnej szacie, stojącą na środku Sali- i nie wybijemy wszystkich szlam -Voldemort dokończył swoją krótką przemowę, a Śmierciożercy odpowiedzieli mu głośnym rykiem.- Idźcie i czyńcie co do was należy -krzyknął w tłum, który zaczął powoli dążyć do wyjścia.
Ogarnęła mnie lekka panika. Około pięćdziesięciu morderców zaczęło kroczyć w stronę wyjścia gdzie byłam ja. Zerwałam się z miejsca i zaczęłam biec przez korytarz ciągle skręcając w różne zakamarki. Po drodze zdjęłam szatę, na której widniał herb Hufflepuff'u. Po tym co zobaczyłam w Sali nie chcę tak skończyć. Pozbyłam się zatem szaty wrzucając ją do jakiejś otwartej sali, którą mijałam po drodze.
Zwolniłam biegu nie słysząc już żadnych dźwięków wydawanych przez tłum Śmierciożerców. Biegnąc przez korytarze słyszałam, że się rozdzielają. To przeraziło mnie jeszcze bardziej. Po cholerę wychodziłam z dormitorium Draco? Dlaczego go nie posłuchałam? Przecież nie mam szans. Wystarczy, że choć raz ktoś mnie przyuważy i po mnie. Jestem skuta. A mam tylko jedno życie. To nie tak jak w tych mugolskich grach, że mam po trzy serduszka, a jak wyczerpię wszystkie to zaczynam level od początku. To nie wirtualny, a rzeczywisty świat. Tutaj mam tylko jedno serduszko, które łomoce mi o żebra.
Szybko mnie wystraszyli. To fakt. Oto dowód, że Tatia Salvador to tchórz.
Ruszyłam powoli korytarzem i zamarłam w bezruchu, gdy na jego końcu dostrzegłam duży cień. Zaczął się wyciągać po podłodze, gdy w końcu ukazał się tęgi mężczyzna. Miał nienaturalnie zarośniętą włosami twarz, malutkie oczy, które teraz świdrowały mnie wzrokiem i przerażały do szpiku kości. Wtem mężczyzna się uśmiechnął. Ukazał rząd małych, ale ostrych zębów. Wilkołak. Na jego ramieniu dostrzegłam Mroczny Znak. Zbladłam doszczętnie patrząc na odległość między nami, która wynosiła mniej więcej 8 metrów.
-Witaj -mruknął, a prawie zawarczał.
Serce biło mi jak ta zabawka-małpka, która uderza w talerze z dużą szybkością.
-Opowiedz mi coś o sobie -poprosił z chytrym uśmieszkiem robiąc krok w moją stronę.- Jaki jest twój status krwi?
-J-ja.. Ja... -mamrotałam przerażona.
-Czystokrwista? Półkrwi? Może szlama? -Mówił z uśmiechem i zrobił kolejny krok w moją stronę, a ja wraz z nim wycofałam się. Śmierciożerca przyjrzał mi się uważnie.- Czyli szlama -stwierdził i wyciągnął różdżkę.
-Nie! -Krzyknęłam w końcu.- Nie jestem szlamą. Jestem czystokrwista -powiedziałam nerwowo.
-Zatem kto jest twoim ojcem? -Zapytał spokojnie.
-I... -urwałam nagle. Nie mogłam powiedzieć. Schwyta mnie i zaprowadzi prosto do ojca. Umilkłam zatem patrząc na niego.
-Zatem szlama -odparł i wycelował we mnie różdżką.
Zerwałam się z miejsca i zaczęłam biec w przeciwną stronę zygzakiem. To pomagało uciekać przed zaklęciem, bo było mniejsze prawdopodobieństwo trafienia. Obejrzałam się przez ramię i spostrzegłam, że ten mnie goni i ciągle rzuca zaklęcia, które trafiały jedynie w podłogę. Zaczęłam biec szybciej i skręcałam w liczne zakręty, by go zgubić. W końcu wbiegłam do pustej i ciemnej sali. Zamknęłam ją za pomocą zaklęcia i rozejrzałam się przerażona dookoła. Na końcu pomieszczenia znajdowała się otwarta szafa. Rzuciłam się biegiem w jej stronę omijając ławki i krzesełka. Finalnie wpadłam do szafy i zamknęłam drzwiczki.
-Cholera, cholera, cholera -szeptałam, przytulając kolana do klatki piersiowej.






____________________________________________________________
Nie jest źle. Rozdział nudny, ale wprowadzający do uroczej rzeźwi w Hogwarcie, zatem szykujcie się na to na co czekałam od dawna. Osoby o słabych nerwach lepiej niech nie czytają, bo dojdzie do rozlewu krwi, wyrywania kończyn i samobójstw *-*
No cóż. Mam już kilka rozdziałów do nowego bloga i jeżeli chcecie to mogę dodać tutaj prolog, żebyście poczytali moje wypociny. Chcecie? :)
Rozdział dedykuję Patrycji ;)
~T

1 komentarz:

  1. Kobieta z zębami jak sztylety... Enobaria? O.O Romantyczny Draco xD Śmierciożercy, fakt, jak coś się sypie to zawsze oni są winni. Hahaha xD Malfoy, niecierpliwy tleniony gnojek :) Rzeź to takie ładne słowo <3 Rozróba przez Śmieciojadów jest boska i musi być cholernie krwawa. Serduszko *-* Jedyne zdrobnienie, którego uwielbiam używać. Wilkołak :) Co do tej szafy na końcu to wbijasz do Narnii? Już mi się podoba, bo kończyny, rozlew krwi... Boskie *-* Czytaliście prolog :) A jeśli ta Patrycja to ja to bardzo dziękuję :)
    Kocham, pozdrawiam i czekam na NN.

    OdpowiedzUsuń