Przede mną stanął Bartemiusz Crouch Junior. Byłem naprawdę zszokowany tym faktem. Tak, Barty to mój bliski przyjaciel, ale tak na dobrą sprawę tu nie powinno go być. Zamknęli go jakieś 3 lata temu.
-A ty nie powinieneś być w Azkabanie? -Zapytałem zdziwiony.
-Powinienem -powiedział z nieukrywaną dumą.
Uśmiechnąłem się od ucha do ucha i uścisnąłem mężczyznę po przyjacielsku, klepiąc go po plecach.
-I tak dobrze cię widzieć, kanalio! -Zaśmiałem się odsuwając się od niego. Spojrzałem na czarnowłosą kobietę, wyraźnie znudzoną.
-Stephanie, po co przyjechałaś? Przecież Ian może nas wszystkich znaleźć!
-Spoko, spoko. On jest na to za głupi.
-Taak? A pamiętasz co było, gdy szukał Charlotte? -Spytałem sarkastycznie.
-Oj tam! Zginęło kilku mugoli. Wielkie rzeczy!
-Quercy -odezwał się Barty.- Wrzuć na luz. Steph ma rację. Nic takiego się nie stało -mruknął opierając się o ścianę za nim.
-Poza tym, że Charlotte nie żyje -bąknąłem ponuro. Pojedyncza łza zakręciła mi się w oku. Szybko wytarłem ją rękawem płaszcza. Na szczęście było ciemno i nikt tego nie zauważył.
*Perspektywa Tatii Salvador*
Obudziłam się dość wcześnie. Do śniadania miałam jeszcze sporo czasu, więc postanowiłam przejść się po Hogwarcie. Wlazłam do łazienki i okiełznałam swoje włosy, wiążąc je w kucyka na czubku głowy. Ubrałam dżinsowe rybaczki, różową podkoszulkę i niebieskie trampki. Rąbnęłam trochę fluidu na twarz i wyszłam z dormitorium zadowolona. Humor mi dziś dopisywał. Weszłam na Dziedziniec Główny, by odetchnąć świeżym powietrzem i do końca się dobudzić. Magle na murze ujrzałam Dracona. Przyglądał się błonią, na których stacjonowali dementorzy. Nie chciałam przerywać chwili zadumy, więc postanowiłam się wycofać. Odchodząc kopnęłam kamyczek i to mnie zdradziło. Malfoy odwrócił się lekko speszony.
-Co ty tu robisz!? -Wypalił, jakby zawstydzony.
-Tobie mogłabym zadać to samo pytanie -ryknęła. Chwilę później jednak złagodniałam.- Przepraszam. Już sobie idę.
-Nie musisz -mruknął.
-Co robisz? -Zapytałam podchodząc do Ślizgona.
-Przyglądam się, obserwuję, myślę -powiedział zadumany.
-Nad czym? Planujesz skok na Gringotta? -Zaśmiałam się.
-Może.... -powiedział jakbym rozszyfrowała jego plany.- Ej... Słuchaj... Mam do ciebie prośbę.
Zdziwiłam się lekko. Do mnie!? Draco Malfoy ma do mnie prośbę!? A to nowość, zaśmiałam się w myślach i spojrzałam na blondyna zaciekawiona.
-Słucham.
-Mogłabyś pożyczyć mi tą twoją mugolską książkę? -Zapytał z jego sławnym uśmieszkiem, którym zwalał z nóg wszystkie uczennice w Hogwarcie. Mnie on chyba jednak nie ruszał, bo zaczęłam się śmiać.
-Jak mi okładki nie zagniesz to spoko -puściłam mu oczko. Chłopak uśmiechnął się od ucha do ucha. Zrobiłam w sumie to samo. Westchnęłam głęboko i wróciłam do szkoły, zostawiając na dworze Draco.
Chodziłam więc bezsensownie po korytarzach, przyglądając się pustym murom szkoły. Długo jednak nie nacieszyłam się takim widokiem, gdyż na korytarze zaczęli powoli wychodzić uczniowie. Gdzieś po drodze ujrzałam Carmen. Szła w towarzystwie Freda. Rozmawiali wesoło. Kiedy Gryffonka mnie ujrzała, przeprosiła rudzielca i podbiegła do mnie.
-Cześć Tatia -powiedziała z uśmiechem piwnooka.
-Hej. Co tam?
-Eeem.. Chciałam się tylko spytać... -zawahała się lekko, ale po chwili kontynuowała.- Kim był ten chłopak w Hogsmeade?
Automatycznie zrobiło mi się gorąco. Nigdy nikomu o nim nie opowiadałam. Starałam się nawet o nim nie myśleć. Za bardzo mnie skrzywdził, żebym wspominała miłe chwile z nim związane.
- N-nie ważne -bąknęłam pod nosem i chciałam odejść, ale Carmen złapała mnie za ramię.
-Proszę -szepnęła kiedy na nią spojrzałam.
-On mnie po prostu skrzywdził, ok!? -Wybuchłam.- Po tym wszystkim nawet nie chcę mi się o nim myśleć. Nie lubię o nim opowiadać -bąknęłam, a do oczu napłynęły mi łzy. Black'ówna przytuliła mnie mocno.
-Byliście razem? -Zapytała cicho.
Ja tylko pokiwałam głową w ramach potwierdzenia. Wierzchem dłoni wytarłam powoli spływającą łzę po policzku. Odkleiłam się od przyjaciółki i pociągnęłam nosem. Wzięłam głębokie wdech i uśmiechnęłam się sztucznie.
-W życiu trzeba myć twardym, a nie miętkim -zaśmiała się Gryffonka, gładząc mnie po ramieniu. Trochę się rozchmurzyłam, rozbawiona tą radą. W końcu ruszyłam razem z brunetką na Wielką Salę.
Kiedy przywlekłam się z kary od Snape'a (a było już grubo po 22.) byłam mocno padnięta. Rzuciłam się na łóżko, ale nie mogłam usnąć. Wierciłam się przez kilka godzin. W końcu skapitulowałam i zerwałam się z łóżka. Zarzuciłam na ramiona mój ulubiony luźny sweterek i po cichu wyślizgnęłam się z dormitorium. Ciemne korytarze wyglądały trochę strasznie, ale niezlękniona szłam dalej. Nagle z naprzeciwka usłyszałam narastające kroki i ściszone głosy. Zawróciłam więc szybko i schowałam się we wnęce.
-Ależ Albusie! On niedługo ją znajdzie! Nie możemy tak bezczynnie siedzieć -zaskrzeczała profesor McGonagall.
-Ale jeszcze tego nie zrobił, prawda? -Powiedział jak zwykle spokojny dyrektor szkoły.
-A co zrobimy kiedy ją znajdzie? Dziewczyna na pewno nie będzie chciała przejść na złą stronę. Zawziętość ma po matce.
-To prawda -stwierdził Dumbledore.
-Więc śmierć!?
-Może ją oszczędzi -powiedział Albus posępnie.- W końcu Ian jest jej ojcem.
-A Charlotte była jego żoną i jakoś nie dawał jej taryfy ulgowej -zagrzmiała Minerva. Zrobiła małą przerwę i znów kontynuowała.- Myślisz, że warto ufać Quercy'emu?
-A dlaczego niby nie?
-Przecież to Śmierciożerca!
Nastała chwila ciszy. Bałam się, że zorientowali się iż ktoś ich podsłuchuje. Nic podobnego się jednak nie stało, ponieważ pani McGonagall kontynuowała:
-Tatiana już wie? -Zapytała. Na dźwięk własnego imienia twarz mi zbladła, a nogi zrobiły się jak z waty.
-Nie.
-Nic a nic!? -Zdziwiła się pani profesor.
-Nie.
-A ktoś ma w ogóle zamiar jej to wszystko powiedzieć?
-Jest tylko jedna osoba, która powinna jej to wytłumaczyć -odparł Dumbledore.
-Niech zgadnę. Quercy? -Odparła załamana Minerva.
-Otóż to.
Nagle przypomniałam sobie list, pisany przez pana Dean'a Thomsona. Na jego końcu złożył podpis składający się z samych inicjałów. Pierwsza ich litera to Q. Na tą właśnie literę zaczynało się imię wspomnianego faceta, o którym rozmawiali nauczyciele. Gniew u mnie wezbrał. Prześlizgnęłam się za dyrektorem i jej zastępcom i pognałam do pokoju Dean'a. Niezbyt mnie obchodziło czy nauczyciel śpi czy nie. Muszę dowiedzieć się prawdy, bo w innym wypadku sama nie zasnę. Wpadłam do dormitorium z impetem.
-Cholera jasna! Thomson! Albo mi powiesz co się dzieje, albo... -nie dokończyłam, bo mnie w prost zatkało. W pokoju stał całkowicie obcy mi mężczyzna, choć miałam dziwne wrażenie, że skądś znam jego charakterystyczne rysy twarzy. Wysoki brunet patrzył na mnie przerażonymi oczami.
-Czy ja pomyliłam... -obejrzałam się na drzwi i zmarszczyłam brwi. Spojrzałam znów na mężczyznę.- Nie. Nie mogłam pomylić pokoi...-Rozejrzałam się dookoła. Na krzesłach i podłodze leżały ubrania, w których często widywałam pana Thomsona. Na wieszaku wisiał nawet jego ciemny płaszcz. Ale... To nie był Dean. Staliśmy jak idioci na środku pokoju i wpatrywaliśmy się w siebie jak mugolskie sroki w gnat. Na komodzie obok mnie zauważyłam kilka flaszeczek z jakimś eliksirem. Dwie z nich były puste, jedna całkiem pełna, a jedna napoczęta. Dziś miałam lekcję ze Snape'm i dzięki temu (i tylko temu) rozpoznałam, że we flaszeczkach znajduje się eliksir wielosokowy. Wytrzeszczyłam oczy i spojrzałam z przerażeniem na faceta. Znów na flakoniki. Stop! Obok leżała jakaś fotografia... Przedarta w pół. Poznawałam tło, na którym było robione zdjęcie. Było takie same jak... To które pani Sybilla mi dała, mówiąc, że to mój brat. Trzęsącą się ręką podniosłam fotografię i spojrzałam na znajdującą się na nim dziewczynkę. Na oko miała z 8 lat. Ona... To... Byłam ja. Podniosłam wzrok znad zdjęcia i popatrzyłam się na faceta.
-Kim... Kim jesteś? -Zapytałam drżącym głosem.- Tylko nie kłam! -Ostrzegłam.
-Nazywam się Quercy -powiedział wysuwając brodę do przodu.
-A nazwisko? -Spytałam, choć to było już dla mnie oczywiste. W moich oczach pojawiły się łzy.
-S-Salvador.
______________________________________________________________
Przepraszam za krótki rozdział. Nie miałam weny :D
Notka krótka, ale treściwa. Nie uważacie? :)
Ludu! Komentujcie! :D Widzę tylko dwie osoby, które komentują każdy post i za to im dziękuję. Moja kochana 'Carmen' i kochana 'Rose', wam jest dedykowany ten rozdział :D
Trochę odświętnie... Wybaczcie. To nie ta godzina ;)
Pozdrawiam
~Tatsi
piątek, 26 kwietnia 2013
poniedziałek, 22 kwietnia 2013
9 rozdział "No, no! W końcu jakaś przystojna mordka!"
Kiedy przeczytałam końcówkę listu myślałam, że mnie szlag trafi. Coraz więcej pytań, na które nie mogę odpowiedzieć. Teraz wszystko się zlewa. Wszystko ma ze sobą jakieś powiązanie, ale nie wiem jakie.
Dean to QS!? Podał fałszywe nazwisko, czy co? A może się pod kogoś podszywa po prostu... Ale po co!?
Automatycznie zrobiło mi się gorąco. Trochę z gniewu, trochę przez to, że usłyszałam jakieś kroki. Wzdrygnęłam się. Nie czekając długo, szybko odłożyłam notes tak jak go zastałam i podbiegłam do drzwi. Pospiesznie kroczyłam środkiem korytarza. Nagle zauważyłam, że z naprzeciwka idą dwie roześmiane osoby. Fred i George wyglądali jakby coś przeskrobali. Wtem usłyszałam jakiś huk, a następnie rozgniewany głos Filch'a. Weasley'owie jeszcze bardziej zaczęli się śmiać. Tak, widać, że to ich sprawka. Chwilę później dało się słyszeć coraz głośniejsze kroki i jakieś niewyraźne przekleństwa woźnego. Bliźniacy zerwali się i zaczęli biec... Na mnie! Niewiele myśląc złapali mnie pod ramiona z obu stron i taszczyli mnie truchtem w przeciwną stronę niż chciałam iść. W sumie to mi to wisi, bo znając Filch'a to i mnie by oskarżył. W końcu odwróciłam się i biegłam, że tak powiem, o własnych siłach.
-Coście znowu zrobili!?- Zapytałam uśmiechnięta.
-Wysadziliśmy schowek Filch'a! - Prychnął George.
Zaśmiałam się tylko. Przebiegaliśmy właśnie obok rozgałęzienia korytarza. Stała tam Rose, która jednym sprawnym ruchem wciągnęła chłopaka do korytarza obok. Zostałam więc z Fredem.
-Ale farciarz! -Powiedział młodszy Weasley z uśmiechem. Jednak nagle szybko wyhamował i stanął jak wryty. Przed nami bowiem stał Severus z jak zwykle poważną miną.
-Proszę, proszę -powiedział chłodno.- Panno Salvador i panie Weasley, zapraszam jutro na wpół do siódmej na szlaban. Jeszcze nie wiem co zrobiliście, ale do jutra się dowiem -dokończył beznamiętnie i odwrócił się z zamiarem odejścia.
-Ale ja... -zaczęłam. Nauczyciel jednak nie zareagował. Zrozumiałam, że bez sensu drzeć się za tym uparciuchem, jak i tak mnie nie słucha. Kiedy spojrzałam na rudzielca zauważyłam, że japa mu się cieczy. Zdzieliłam go po brzuchu.- I co zęby suszysz!? -Zapytałam zła.- To przez ciebie!
Fred nic sobie jednak z tego nie zrobił. Mało tego! Jeszcze bardziej się roześmiał. Przewróciłam oczami. Rudy odprowadził mnie na dół, a ja się z nim pożegnałam i weszłam do Pokoju Wspólnego.
-Tina -zwrócił się do mnie Cedric.- W sobotę trening -powiadomił mnie kapitan drużyny. Ja tylko pokiwałam głową i rzuciłam się na fotel.
Był już następny dzień, a ja gnałam jak głupia żeby zdążyć na szlaban. Dziewczyny zagadały mnie w dormitorium i zapomniałam całkowicie o karze. Niestety teraz liczyłam tylko minuty spóźnienia. Zbiegłam do podziemi Hogwartu. O mało się przy tym nie połamałam, ale gnałam dalej jak głupia. W końcu natrafiłam na odpowiednie drzwi. Pchnęłam wrota i wparowałam do "siedziby" Snape'a. Ujrzałam tam rudą czuprynę, która siedziała na jednym z krzeseł. Za biurkiem, stojącym na środku ciemnego pomieszczenia, siedział starszy mężczyzna w czarnych, długich do brody włosach. Wszyscy nazywali go Tłustowłosy. Uśmiechnęłam się pod nosem. Jednak chwilę później doszedł do mnie oschły głos Severusa:
-Widzę, że panna Salvador zaszczyciła nas swą obecnością.
-Przepraszam za spóźnienie- mruknęłam i usiadłam na krześle obok Freda.
-Chyba nie muszę wam mówić, że wasze zachowanie było niedorzeczne. Mam nadzieję, że o tym wiecie, bo nie mam chęci wam o tym rozprawki pisać. Jestem tylko zaskoczony, że pan Weasley wykonał ten czyn w towarzystwie panny Salvador niźli ze swoim bratem- powiedział Sev w sumie to do siebie.
Fred uśmiechnął się pod nosem. Ja z kolei się oburzyłam.
-Ale to nie... -zaczęłam, lecz nauczyciel obdarzył mnie surowym wzrokiem. Fuknęłam ze złości. Skrzyżowałam ręce na piersiach i zsunęłam się lekko w dół na krześle.
-Nie mam dziś nic nadzwyczajnego do wykonania, więc posiedzimy sobie tu z 2 godziny -powiedział i usiadł za biurkiem.- W ciszy -dodał z naciskiem, mierząc nas wzrokiem.
Westchnęłam głośno i spojrzałam w górę. Uśmieszek z twarzy Freda nie schodził. Kurde! To nie fair! Kibluję tu za jego brata, którego uratowała jego dziewczyna. Jednak najbardziej drażniło mnie to, że Gryffon nic nie powiedział w mojej obronie. Tylko się śmiał. A to kanalia..
Jakoś przebębniłam te 2 godziny, wgapiając się to w ścianę, to w sufit. Opiekun domu węża w końcu nas wypuścił. Poszłam w milczeniu do Pokoju Wspólnego Puchonów. Podczas drogi towarzyszył mi Freddie. Nagle za naszymi plecami pojawił się drugi z bliźniaków -George. Wepchał się między nas i zawiesił nam ręca na ramiona.
-I jak tam na karze papużki? -Zaśmiał się starszy z braci.
-Weź wyjdź -mruknęłam, strzepując jego rękę.
-Ty skunksie! Jak mogłeś!? -Powiedział z uśmiechem Fred.
-Nie do mnie z pretensjami! Won do Rose! Ona mnie uratowała -oznajmił z satysfakcją.
Prychnęłam tylko. Byliśmy już pod obrazem, za którym krył się Pokój Wspólny Hufflepuff'u. Wypowiedziałam hasło, a obraz zaczął się przesuwać.
-Dobranoc -usłyszałam głos George'a.
-Widzimy się jutro o 18.30 tak?- Zaśmiał się Fred.
Odwróciłam się do nich twarzą i uśmiechnęłam się sztucznie.
-No jaha! Już się kurna doczekać nie mogę!- Powiedziałam i chwilę później uśmiech z mojej twarzy zszedł. Oni się zaśmiali.
-Oj Tatsi, Tatsi -powiedział Fred na odchodne.
*Dwa dni później*
Jest poniedziałek i na dziś planowany był wypad do wioski Hogsmeade. Ucieszyłam się z tego powodu, bo bardzo lubiłam tam chodzić. Ruszyliśmy więc "zwartą" grupą spod Dziedzińca Głównego. Szłam w parze z Suzan. Za nami wlekła się Hermiona z Ronem, którzy zaczęli coś ze sobą ostatnio kręcić. Przed nami szła Rose wraz z Carmen. Zacne towarzystwo. Jedynie Harry'ego nie było, gdyż nie miał mu kto podpisać zgody. Biedaczyna. Zawsze mu współczułam z tego powodu.
Dotarliśmy do wioski. Tam z góry dostaliśmy ograniczoną ilość czasu i rozeszliśmy się. Latałam z Suzan po sklepach i sklepikach. W końcu przyjaciółka zaproponowała, żebyśmy odpoczęły w jakimś barze. Poparłam ten pomysł i wybrałyśmy się do najbliższej knajpki. Podeszłam do lady.
-Poproszę piwo kremowe -dostałam w ramię od Su.- To znaczy dwa! Dwa piwa kremowe -poprawiłam się.
Barman uśmiechnął się pod nosem i napełnił dwie szklanki. Dałam odpowiednią ilość galeonów i zajęłam wraz z przyjaciółką miejsce przy stoliku czteroosobowym. Zaczęłyśmy rozmawiać o różnych pierdołach. Nagle przysiadł się do nas Neville. Uśmiechnęłam się do chłopaka.
-Cześć -powiedziałam.
-Hej -odpowiedział trochę nieśmiało.- Ej, słuchaj... -zaczął niepewnie.- Nie wiem czy wiesz, ale... Ja... Się w tobie zakochałem -mruknął i szybko odszedł.
Z Suzan popatrzyłyśmy po sobie zszokowane. Obejrzałyśmy się za Gryffonem, a ten podszedł zmulony do grupki chłopaków co prawie pękali ze śmiechu.
-To było głupie! Jak ja ci zaraz strzelę wyzwanie to cały Hogwart będzie się z ciebie nabijał! -Doszedł do mnie głos Neville'a.
-Grają w prawda czy wyzwanie -poinformowała Su i napiła się piwa.
Zaśmiałam się tylko i upiłam trochę płynu z kufla. Posiedziałyśmy tam jeszcze jakiś czas. W końcu zgarnęłyśmy 'tobołki' i wyszłyśmy z baru. Na zewnątrz od razu natrafiłyśmy na Carmen i Rose. Dołączyłyśmy do roześmianych koleżanek i razem w czwórkę przemierzałyśmy wioskę. Nagle wśród tłumu rzuciła mi się na oczy osoba, której wolałabym już nigdy w życiu nie widywać. Był to bardzo dobrze mi znany brunet o zielonych oczach. Na moje nieszczęście wysportowany chłopak o rok ode mnie starszy musiał mnie zauważyć. Uśmiechnął się szarmancko i podszedł do mnie. Dziewczyny spojrzały na niego pytająco. Ja natomiast patrzyłam na niego z gniewem. No nie czarujmy się, nie znoszę dziada.
-Witaj -powiedział melodyjnym. To chyba ten ton denerwował mnie w nim najbardziej.
-Czego chcesz, Liam? -Zapytałam sucho.
-Przywitać się. Co innego, skarbie? -Odpowiedział obejmując mnie w pasie. Przyciągnął mnie mocno do siebie i spojrzał prosto w oczy.
-Odpiernicz się, szujo! -Krzyknęłam i odepchnęłam bruneta od siebie najmocniej jak potrafiłam.
-Tina, kotku. Dlaczego jesteś taka oschła? -Uśmiechnął się chamsko i znów się do mnie przysunął. Zaczął głaskać moją rękę.
-Dobra. Nie wiem kim ty jesteś i skąd się znacie, ale jak się zaraz stąd nie ulotnisz to zęby z chodnika będziesz zbierał -powiedziała Carmen stając obok nas. Jednak wtrącić się pomiędzy mnie, a Liam'a nie dała rady, gdyż dzieliły mnie od chłopaka centymetry. Brunet jednak zignorował Gryffonkę. Położył dłoń na moim lewym biodrze i uśmiechnął się znacząco. To wezbrało u mnie kolejną falę gniewu. Tylka on, ja i Suzan wiedzieliśmy o co chodzi. Oburzona strzepałam jego dłoń.
-Jak tam blizna? -Zapytał podstępnie.
Złość aż ze mnie kipiała. Przez wspomnienia łzy napłynęły mi do oczu. Uderzyłam bruneta w twarz z otwartej ręki. Dziewczyny otworzyły buzię ze zdziwienia. To było dość mocne uderzenie, bo głowa chłopaka aż odskoczyła na bok, a moja dłoń piekła. Nie dałam jednak po sobie tego poznać.
-Nie denerwuj mnie, bo kończą mi się miejsca gdzie mogę chować trupy -bąknęłam widząc jego zszokowaną minę. Odwróciłam się szybko i zamaszystym krokiem ruszyłam w jeszcze nieznanym mi kierunku. Suzan podbiegła do mnie. Dokładnie wiedziała kim on jest i co mi zrobił.
-Wszystko w porządku? -Zapytała widząc moją minę.
-Widziałaś tu gdzieś może jakąś cukiernię? -Zmieniłam temat. Nie chciałam o tym teraz rozmawiać. Spostrzegłam, że Su chciała coś jeszcze powiedzieć. Nie dałam jej jednak na to czasu, gdyż zauważyłam cukiernię. Podbiegłam więc do różowych drzwi i wparowałam do środka. Weszłam powoli do środka oglądając się dookoła.
-Dzień dobry -powiedziałam z bladym uśmiechem.
-Witaj cukiereczku. Czego sobie życzysz? -Zapytała kobieta za ladą słodkim tonem.
Ja jednak już wiedziałam czego chce. Tradycyjnie...
-Nutellę poproszę -powiedziałam z radością 5-cio latki..
Sprzedawczyni uśmiechnęła się i podała słoik. Wypowiedziała sumę, którą byłam jej winna za czekoladę i zapłaciłam. Wychodząc z cukierni powiedziałam do widzenia i zamknęłam za sobą drzwi. W biegu otworzyłam słoik i usiadłam na najbliższej ławeczce. Zaczęłam wpierniczać Nutellę. Nagle zauważyłam, że w moją stronę zmierza Suzan. Przyjaciółka usiadła obok mnie i poczęstowała się czekoladą.
-Żyjesz? -Zapytała z troską.
-Tak -odpowiedziałam stanowczo.
-No proszę cię! -Westchnęła i popatrzyła na mnie z powagą.- Przecież widzę. A poza tym wiem jak ta kanalia na ciebie działa. Zawsze żresz Nutellę -podniosła moją rękę ze słoikiem. Westchnęłam zrezygnowana.
-Nie chcę mu dawać tej satysfakcji -mruknęłam.- Muszę jakoś odreagować.
-No, a dupa rośnie -zaśmiała się Su.- Chodź. Odreagujesz w dormitorium. Zaraz pani Sprout będzie nas szukać.
I słusznie, bo grupa uczniów zaczęła się już zbierać. Dołączyłyśmy do nich i ruszyliśmy w stronę Hogwartu.
W szkole rozproszyliśmy się i każdy poszedł do swoich Pokoi Wspólnych. Tam rozpoczęły się radosne rozmowy jak mniemam. Sama bowiem usiadłam wśród Puchonów i zaczęłam rozmawiać z przyjaciółmi na różne tematy.
-Tatia? -Zaczął nieśmiało Rich.
-Słucham? -Powiedziałam odprężona. Już zdążyłam zapomnieć o tym kogo spotkałam w Hogsmeade.
-Nie chcę cię straszyć, czy coś, ale zauważyłem, że w Hogsmeade ktoś ci się przyglądał... I to bardzo -powiedział cicho Puchon.
Lekko się zaniepokoiłam. Usiadłam prosto jak struna.
-Ale jesteś pewien, że mi?
-Tak. Jakaś kobieta wgapiała się w ciebie. Na oko miała z jakieś 30 lat -dodał chłopak.
W połowie pomieszczenia zapadła cisza. Wszyscy wokół mnie patrzyli się na mnie jak na hipogryfa. Jakoś nie podejrzewałam kto to mógł być. Zamknęłam oczy i wzięłam głęboki wdech.
-Nie obchodzi mnie to -powiedziałam obojętnie, sięgając po Nutellę.
*perspektywa Dean'a Thomson'a*
Wyślizgnąłem się na zewnątrz pod nieuwagą innych. Zacząłem ostrożnie kroczyć przed siebie.
-Quercy, ty popaprańcu! Co ty do licha robisz!? -Usłyszałem roześmiany głos kobiety. Był to bardzo znajomy mi głos.
Odwróciłem się i ujrzałem to czego się właśnie spodziewałem. Przede mną stała dość wysoka kobieta. Wzrostu dodawały jej czerwone szpilki, które miała na sobie. Ubrana była w ciemne rurki i czerwony płaszcz z granatowymi guzikami. Wyżej krótkie, czarne włosy, które świetnie komponowały się z jej sercowatą twarzą. Uśmiechnąłem się od ucha do ucha i podszedłem do niej. Spotkaliśmy się w miłym uścisku.
-Mówiłem ci żebyś nie przyjeżdżała -mruknąłem jej w ramię.
-Sratatata. Ty wiesz, że ja na dupie nie usiedzę -powiedziała odrywając się ode mnie. Chciałem coś jeszcze powiedzieć, ale nie było mi widocznie dane. Znała mnie za dobrze.- A co do Ian'a to to jest skończona sierota. Nie znalazłby hipogryfa na pustym polu!
-Stephenie, nie powinniśmy go lekceważyć -powiedziałem na poważnie.
-Oj tam -westchnęła i zaczęła mi się przyglądać.- No, no! W końcu jakaś przystojna mordka! -Zaśmiała się klepiąc mnie po policzku.
-No, nie najgorzej -usłyszałem męski głos gdzieś w ciemności.
Zauważyłem jakiś ruch za plecami Stephenie. Nagle zacząłem rozpoznawać kontury. Nigdy w życiu bym się nie przypuszczał, że ta kanalia ujrzy światło dzienne... Pomijając to, że mamy noc. Mężczyzna stanął przede mną.
-Wyładniałeś -mruknął z szarmanckim uśmiechem.
______________________________________________________________
Mam nadzieję, że mnie nie zjecie za tę końcówkę. :D
Już powoli zaczyna się wszystko układać w jedną całość. Tak, jeszcze Tatia musi się jakoś tego wszystkiego dowiedzieć... :D
Proszę o komentarze i pozdrawiam :*
~Tatsi
Dean to QS!? Podał fałszywe nazwisko, czy co? A może się pod kogoś podszywa po prostu... Ale po co!?
Automatycznie zrobiło mi się gorąco. Trochę z gniewu, trochę przez to, że usłyszałam jakieś kroki. Wzdrygnęłam się. Nie czekając długo, szybko odłożyłam notes tak jak go zastałam i podbiegłam do drzwi. Pospiesznie kroczyłam środkiem korytarza. Nagle zauważyłam, że z naprzeciwka idą dwie roześmiane osoby. Fred i George wyglądali jakby coś przeskrobali. Wtem usłyszałam jakiś huk, a następnie rozgniewany głos Filch'a. Weasley'owie jeszcze bardziej zaczęli się śmiać. Tak, widać, że to ich sprawka. Chwilę później dało się słyszeć coraz głośniejsze kroki i jakieś niewyraźne przekleństwa woźnego. Bliźniacy zerwali się i zaczęli biec... Na mnie! Niewiele myśląc złapali mnie pod ramiona z obu stron i taszczyli mnie truchtem w przeciwną stronę niż chciałam iść. W sumie to mi to wisi, bo znając Filch'a to i mnie by oskarżył. W końcu odwróciłam się i biegłam, że tak powiem, o własnych siłach.
-Coście znowu zrobili!?- Zapytałam uśmiechnięta.
-Wysadziliśmy schowek Filch'a! - Prychnął George.
Zaśmiałam się tylko. Przebiegaliśmy właśnie obok rozgałęzienia korytarza. Stała tam Rose, która jednym sprawnym ruchem wciągnęła chłopaka do korytarza obok. Zostałam więc z Fredem.
-Ale farciarz! -Powiedział młodszy Weasley z uśmiechem. Jednak nagle szybko wyhamował i stanął jak wryty. Przed nami bowiem stał Severus z jak zwykle poważną miną.
-Proszę, proszę -powiedział chłodno.- Panno Salvador i panie Weasley, zapraszam jutro na wpół do siódmej na szlaban. Jeszcze nie wiem co zrobiliście, ale do jutra się dowiem -dokończył beznamiętnie i odwrócił się z zamiarem odejścia.
-Ale ja... -zaczęłam. Nauczyciel jednak nie zareagował. Zrozumiałam, że bez sensu drzeć się za tym uparciuchem, jak i tak mnie nie słucha. Kiedy spojrzałam na rudzielca zauważyłam, że japa mu się cieczy. Zdzieliłam go po brzuchu.- I co zęby suszysz!? -Zapytałam zła.- To przez ciebie!
Fred nic sobie jednak z tego nie zrobił. Mało tego! Jeszcze bardziej się roześmiał. Przewróciłam oczami. Rudy odprowadził mnie na dół, a ja się z nim pożegnałam i weszłam do Pokoju Wspólnego.
-Tina -zwrócił się do mnie Cedric.- W sobotę trening -powiadomił mnie kapitan drużyny. Ja tylko pokiwałam głową i rzuciłam się na fotel.
Był już następny dzień, a ja gnałam jak głupia żeby zdążyć na szlaban. Dziewczyny zagadały mnie w dormitorium i zapomniałam całkowicie o karze. Niestety teraz liczyłam tylko minuty spóźnienia. Zbiegłam do podziemi Hogwartu. O mało się przy tym nie połamałam, ale gnałam dalej jak głupia. W końcu natrafiłam na odpowiednie drzwi. Pchnęłam wrota i wparowałam do "siedziby" Snape'a. Ujrzałam tam rudą czuprynę, która siedziała na jednym z krzeseł. Za biurkiem, stojącym na środku ciemnego pomieszczenia, siedział starszy mężczyzna w czarnych, długich do brody włosach. Wszyscy nazywali go Tłustowłosy. Uśmiechnęłam się pod nosem. Jednak chwilę później doszedł do mnie oschły głos Severusa:
-Widzę, że panna Salvador zaszczyciła nas swą obecnością.
-Przepraszam za spóźnienie- mruknęłam i usiadłam na krześle obok Freda.
-Chyba nie muszę wam mówić, że wasze zachowanie było niedorzeczne. Mam nadzieję, że o tym wiecie, bo nie mam chęci wam o tym rozprawki pisać. Jestem tylko zaskoczony, że pan Weasley wykonał ten czyn w towarzystwie panny Salvador niźli ze swoim bratem- powiedział Sev w sumie to do siebie.
Fred uśmiechnął się pod nosem. Ja z kolei się oburzyłam.
-Ale to nie... -zaczęłam, lecz nauczyciel obdarzył mnie surowym wzrokiem. Fuknęłam ze złości. Skrzyżowałam ręce na piersiach i zsunęłam się lekko w dół na krześle.
-Nie mam dziś nic nadzwyczajnego do wykonania, więc posiedzimy sobie tu z 2 godziny -powiedział i usiadł za biurkiem.- W ciszy -dodał z naciskiem, mierząc nas wzrokiem.
Westchnęłam głośno i spojrzałam w górę. Uśmieszek z twarzy Freda nie schodził. Kurde! To nie fair! Kibluję tu za jego brata, którego uratowała jego dziewczyna. Jednak najbardziej drażniło mnie to, że Gryffon nic nie powiedział w mojej obronie. Tylko się śmiał. A to kanalia..
Jakoś przebębniłam te 2 godziny, wgapiając się to w ścianę, to w sufit. Opiekun domu węża w końcu nas wypuścił. Poszłam w milczeniu do Pokoju Wspólnego Puchonów. Podczas drogi towarzyszył mi Freddie. Nagle za naszymi plecami pojawił się drugi z bliźniaków -George. Wepchał się między nas i zawiesił nam ręca na ramiona.
-I jak tam na karze papużki? -Zaśmiał się starszy z braci.
-Weź wyjdź -mruknęłam, strzepując jego rękę.
-Ty skunksie! Jak mogłeś!? -Powiedział z uśmiechem Fred.
-Nie do mnie z pretensjami! Won do Rose! Ona mnie uratowała -oznajmił z satysfakcją.
Prychnęłam tylko. Byliśmy już pod obrazem, za którym krył się Pokój Wspólny Hufflepuff'u. Wypowiedziałam hasło, a obraz zaczął się przesuwać.
-Dobranoc -usłyszałam głos George'a.
-Widzimy się jutro o 18.30 tak?- Zaśmiał się Fred.
Odwróciłam się do nich twarzą i uśmiechnęłam się sztucznie.
-No jaha! Już się kurna doczekać nie mogę!- Powiedziałam i chwilę później uśmiech z mojej twarzy zszedł. Oni się zaśmiali.
-Oj Tatsi, Tatsi -powiedział Fred na odchodne.
*Dwa dni później*
Jest poniedziałek i na dziś planowany był wypad do wioski Hogsmeade. Ucieszyłam się z tego powodu, bo bardzo lubiłam tam chodzić. Ruszyliśmy więc "zwartą" grupą spod Dziedzińca Głównego. Szłam w parze z Suzan. Za nami wlekła się Hermiona z Ronem, którzy zaczęli coś ze sobą ostatnio kręcić. Przed nami szła Rose wraz z Carmen. Zacne towarzystwo. Jedynie Harry'ego nie było, gdyż nie miał mu kto podpisać zgody. Biedaczyna. Zawsze mu współczułam z tego powodu.
Dotarliśmy do wioski. Tam z góry dostaliśmy ograniczoną ilość czasu i rozeszliśmy się. Latałam z Suzan po sklepach i sklepikach. W końcu przyjaciółka zaproponowała, żebyśmy odpoczęły w jakimś barze. Poparłam ten pomysł i wybrałyśmy się do najbliższej knajpki. Podeszłam do lady.
-Poproszę piwo kremowe -dostałam w ramię od Su.- To znaczy dwa! Dwa piwa kremowe -poprawiłam się.
Barman uśmiechnął się pod nosem i napełnił dwie szklanki. Dałam odpowiednią ilość galeonów i zajęłam wraz z przyjaciółką miejsce przy stoliku czteroosobowym. Zaczęłyśmy rozmawiać o różnych pierdołach. Nagle przysiadł się do nas Neville. Uśmiechnęłam się do chłopaka.
-Cześć -powiedziałam.
-Hej -odpowiedział trochę nieśmiało.- Ej, słuchaj... -zaczął niepewnie.- Nie wiem czy wiesz, ale... Ja... Się w tobie zakochałem -mruknął i szybko odszedł.
Z Suzan popatrzyłyśmy po sobie zszokowane. Obejrzałyśmy się za Gryffonem, a ten podszedł zmulony do grupki chłopaków co prawie pękali ze śmiechu.
-To było głupie! Jak ja ci zaraz strzelę wyzwanie to cały Hogwart będzie się z ciebie nabijał! -Doszedł do mnie głos Neville'a.
-Grają w prawda czy wyzwanie -poinformowała Su i napiła się piwa.
Zaśmiałam się tylko i upiłam trochę płynu z kufla. Posiedziałyśmy tam jeszcze jakiś czas. W końcu zgarnęłyśmy 'tobołki' i wyszłyśmy z baru. Na zewnątrz od razu natrafiłyśmy na Carmen i Rose. Dołączyłyśmy do roześmianych koleżanek i razem w czwórkę przemierzałyśmy wioskę. Nagle wśród tłumu rzuciła mi się na oczy osoba, której wolałabym już nigdy w życiu nie widywać. Był to bardzo dobrze mi znany brunet o zielonych oczach. Na moje nieszczęście wysportowany chłopak o rok ode mnie starszy musiał mnie zauważyć. Uśmiechnął się szarmancko i podszedł do mnie. Dziewczyny spojrzały na niego pytająco. Ja natomiast patrzyłam na niego z gniewem. No nie czarujmy się, nie znoszę dziada.
-Witaj -powiedział melodyjnym. To chyba ten ton denerwował mnie w nim najbardziej.
-Czego chcesz, Liam? -Zapytałam sucho.
-Przywitać się. Co innego, skarbie? -Odpowiedział obejmując mnie w pasie. Przyciągnął mnie mocno do siebie i spojrzał prosto w oczy.
-Odpiernicz się, szujo! -Krzyknęłam i odepchnęłam bruneta od siebie najmocniej jak potrafiłam.
-Tina, kotku. Dlaczego jesteś taka oschła? -Uśmiechnął się chamsko i znów się do mnie przysunął. Zaczął głaskać moją rękę.
-Dobra. Nie wiem kim ty jesteś i skąd się znacie, ale jak się zaraz stąd nie ulotnisz to zęby z chodnika będziesz zbierał -powiedziała Carmen stając obok nas. Jednak wtrącić się pomiędzy mnie, a Liam'a nie dała rady, gdyż dzieliły mnie od chłopaka centymetry. Brunet jednak zignorował Gryffonkę. Położył dłoń na moim lewym biodrze i uśmiechnął się znacząco. To wezbrało u mnie kolejną falę gniewu. Tylka on, ja i Suzan wiedzieliśmy o co chodzi. Oburzona strzepałam jego dłoń.
-Jak tam blizna? -Zapytał podstępnie.
Złość aż ze mnie kipiała. Przez wspomnienia łzy napłynęły mi do oczu. Uderzyłam bruneta w twarz z otwartej ręki. Dziewczyny otworzyły buzię ze zdziwienia. To było dość mocne uderzenie, bo głowa chłopaka aż odskoczyła na bok, a moja dłoń piekła. Nie dałam jednak po sobie tego poznać.
-Nie denerwuj mnie, bo kończą mi się miejsca gdzie mogę chować trupy -bąknęłam widząc jego zszokowaną minę. Odwróciłam się szybko i zamaszystym krokiem ruszyłam w jeszcze nieznanym mi kierunku. Suzan podbiegła do mnie. Dokładnie wiedziała kim on jest i co mi zrobił.
-Wszystko w porządku? -Zapytała widząc moją minę.
-Widziałaś tu gdzieś może jakąś cukiernię? -Zmieniłam temat. Nie chciałam o tym teraz rozmawiać. Spostrzegłam, że Su chciała coś jeszcze powiedzieć. Nie dałam jej jednak na to czasu, gdyż zauważyłam cukiernię. Podbiegłam więc do różowych drzwi i wparowałam do środka. Weszłam powoli do środka oglądając się dookoła.
-Dzień dobry -powiedziałam z bladym uśmiechem.
-Witaj cukiereczku. Czego sobie życzysz? -Zapytała kobieta za ladą słodkim tonem.
Ja jednak już wiedziałam czego chce. Tradycyjnie...
-Nutellę poproszę -powiedziałam z radością 5-cio latki..
Sprzedawczyni uśmiechnęła się i podała słoik. Wypowiedziała sumę, którą byłam jej winna za czekoladę i zapłaciłam. Wychodząc z cukierni powiedziałam do widzenia i zamknęłam za sobą drzwi. W biegu otworzyłam słoik i usiadłam na najbliższej ławeczce. Zaczęłam wpierniczać Nutellę. Nagle zauważyłam, że w moją stronę zmierza Suzan. Przyjaciółka usiadła obok mnie i poczęstowała się czekoladą.
-Żyjesz? -Zapytała z troską.
-Tak -odpowiedziałam stanowczo.
-No proszę cię! -Westchnęła i popatrzyła na mnie z powagą.- Przecież widzę. A poza tym wiem jak ta kanalia na ciebie działa. Zawsze żresz Nutellę -podniosła moją rękę ze słoikiem. Westchnęłam zrezygnowana.
-Nie chcę mu dawać tej satysfakcji -mruknęłam.- Muszę jakoś odreagować.
-No, a dupa rośnie -zaśmiała się Su.- Chodź. Odreagujesz w dormitorium. Zaraz pani Sprout będzie nas szukać.
I słusznie, bo grupa uczniów zaczęła się już zbierać. Dołączyłyśmy do nich i ruszyliśmy w stronę Hogwartu.
W szkole rozproszyliśmy się i każdy poszedł do swoich Pokoi Wspólnych. Tam rozpoczęły się radosne rozmowy jak mniemam. Sama bowiem usiadłam wśród Puchonów i zaczęłam rozmawiać z przyjaciółmi na różne tematy.
-Tatia? -Zaczął nieśmiało Rich.
-Słucham? -Powiedziałam odprężona. Już zdążyłam zapomnieć o tym kogo spotkałam w Hogsmeade.
-Nie chcę cię straszyć, czy coś, ale zauważyłem, że w Hogsmeade ktoś ci się przyglądał... I to bardzo -powiedział cicho Puchon.
Lekko się zaniepokoiłam. Usiadłam prosto jak struna.
-Ale jesteś pewien, że mi?
-Tak. Jakaś kobieta wgapiała się w ciebie. Na oko miała z jakieś 30 lat -dodał chłopak.
W połowie pomieszczenia zapadła cisza. Wszyscy wokół mnie patrzyli się na mnie jak na hipogryfa. Jakoś nie podejrzewałam kto to mógł być. Zamknęłam oczy i wzięłam głęboki wdech.
-Nie obchodzi mnie to -powiedziałam obojętnie, sięgając po Nutellę.
*perspektywa Dean'a Thomson'a*
Wyślizgnąłem się na zewnątrz pod nieuwagą innych. Zacząłem ostrożnie kroczyć przed siebie.
-Quercy, ty popaprańcu! Co ty do licha robisz!? -Usłyszałem roześmiany głos kobiety. Był to bardzo znajomy mi głos.
Odwróciłem się i ujrzałem to czego się właśnie spodziewałem. Przede mną stała dość wysoka kobieta. Wzrostu dodawały jej czerwone szpilki, które miała na sobie. Ubrana była w ciemne rurki i czerwony płaszcz z granatowymi guzikami. Wyżej krótkie, czarne włosy, które świetnie komponowały się z jej sercowatą twarzą. Uśmiechnąłem się od ucha do ucha i podszedłem do niej. Spotkaliśmy się w miłym uścisku.
-Mówiłem ci żebyś nie przyjeżdżała -mruknąłem jej w ramię.
-Sratatata. Ty wiesz, że ja na dupie nie usiedzę -powiedziała odrywając się ode mnie. Chciałem coś jeszcze powiedzieć, ale nie było mi widocznie dane. Znała mnie za dobrze.- A co do Ian'a to to jest skończona sierota. Nie znalazłby hipogryfa na pustym polu!
-Stephenie, nie powinniśmy go lekceważyć -powiedziałem na poważnie.
-Oj tam -westchnęła i zaczęła mi się przyglądać.- No, no! W końcu jakaś przystojna mordka! -Zaśmiała się klepiąc mnie po policzku.
-No, nie najgorzej -usłyszałem męski głos gdzieś w ciemności.
Zauważyłem jakiś ruch za plecami Stephenie. Nagle zacząłem rozpoznawać kontury. Nigdy w życiu bym się nie przypuszczał, że ta kanalia ujrzy światło dzienne... Pomijając to, że mamy noc. Mężczyzna stanął przede mną.
-Wyładniałeś -mruknął z szarmanckim uśmiechem.
______________________________________________________________
Mam nadzieję, że mnie nie zjecie za tę końcówkę. :D
Już powoli zaczyna się wszystko układać w jedną całość. Tak, jeszcze Tatia musi się jakoś tego wszystkiego dowiedzieć... :D
Proszę o komentarze i pozdrawiam :*
~Tatsi
wtorek, 16 kwietnia 2013
8 rozdział "Nie zamartwiaj się, bo przez to urody ubywa, a tobie jej niewiele zostało [...] !"
Suzan mocno mnie przytuliła. Łzy nadal nie chciały przestać lecieć. Spływały mi po policzkach niczym wodospad.
Czy to możliwe? Wszystko jednak na to wskazuje... Byłam tak skołowana tym wszystkim, że nie wiedziałam co mam myśleć.
-To jest niemożliwe! -Usłyszałam stanowczy głos przyjaciółki.
-A jak chcesz to wytłumaczyć? Nie mamy wspólnych zdjęć, rodzice prawie w ogóle nie opowiadali mi o moim dzieciństwie, teraz okazało się, że mam brata, choć podobno jestem jedynaczką... -wydukałam.
-I po jednej głupiej przepowiedni Trelawney tak twierdzisz!? Weź się w garść dziewczyno! -Powiedziała Su.
Wzięłam głęboki wdech i odsunęłam się od niej.
-Nie wiem co mam o tym myśleć -stwierdziłam, pociągając nosem. Wstałam i skierowałam się do dormitorium. Nagle poczułam, że zdjęcie w mojej prawej dłoni się wyślizguje. Kiedy się odwróciłam ujrzałam, że Suzan ogląda fotografię.
-Kto to? -Zapytała.
-Chyba mój brat -powiedziałam z nutką obojętności i wyrwałam podartą kartkę.
-Ładny -uśmiechnęła się uwodzicielsko.
Spojrzałam na nią wzrokiem typu "Are you fucking kidding me!?" i poszłam do pokoju. Wlazłam do łazienki i tam opłukałam czerwoną już twarz. Spojrzałam na lustro. Przedstawiało blondynkę o brązowych oczach. Na oko zagubiona. I w sumie to tak się czułam. Nie kojarzyłam faktów...Nie chciałam ich kojarzyć. Zrezygnowana weszłam pod prysznic. Odkręciłam kurek i nie słyszałam już nic, prócz strumienia gorącej wody.
Wyszłam z kabiny owinięta żółtym ręcznikiem. Na krześle w łazience leżały przygotowane piżamy. Zanim się jednak w nie przebrałam umyłam zęby i rozczesałam włosy. Gotowa do legnięcia na moje wyrko wyszłam z łazienki. Stanęłam jednak w progu zdumiona dość dużą jak na tą porę ilością osób w dormitorium. Na łóżku bowiem siedziały wszystkie moje współlokatorki, Rose, Carmen i Hermiona. Spojrzałam na nie lekko tępym wzrokiem. Wszystkie patrzyły na mnie, a w pokoju zapadła kompletna cisza.
-Co wy tu...? -Zapytałam rozkojarzona.
-Słyszałyśmy, że masz lekkie załamanie nerwowe -zaczęła Rose.
-Chcemy dotrzymać ci towarzystwa -dodała Hermiona z uśmiechem.
-Jeżeli chcesz to możemy gadać przez całą noc -zaproponowała Carmi.
Uśmiechnęłam się mimowolnie. W oku nawet zaszkliła mi się łza. Kurde! Wzruszyłam się! Dobrze wiedzieć, że mam oddane przyjaciółki gotowe pomóc mi w każdej sytuacji. Usiadłam na swoim łóżku po turecku i oparłam głowę o ramię Black'ówny. Żadna z dziewczyn nie chciała podjąć tematu. Nawet nie wiedziały jak. Ja przez chwilę również milczałam, próbując zebrać myśli.
-A wy co o tym myślicie? -Zapytałam w końcu.
-Moim zdaniem masz za mało dowodów, aby tak twierdzić -wypaliła Miona.
-A jeżeli można wiedzieć... O czym mówimy? -Zaśmiała się Carmen.- Wiecie, przyjść przyjdziemy, bo zawsze miło pogadać w uroczym towarzystwie, ale... O co chodzi!?
Wzięłam głęboki oddech. Zaczęła tłumaczyć wszystko od początku. List dostarczony przez czarną sowę. Tajemniczy podpis. Przepowiednia Trelawney. Dziwne zachowanie nauczyciela od OPCM'u.
Rozmawiałyśmy tak przez pół nocy. Rozważałyśmy każde 'TAK' i 'NIE'. W końcu jednak padłyśmy ze zmęczenia.
Obudziłam się w nogach łóżka. Na tym samym łożu spały jeszcze z trzy dziewczyny. Poza tym na podłodze leżało jeszcze z dwie. Ach te ostre dyskusje, pomyślałam i ruszyłam tyłek z pościeli. Ruszyłam do łazienki, aby się trochę ogarnąć. Kiedy wyszłam byłam gotowa na nowe wyzwania. Ta noc naprawdę mi pomogła. W dormitorium ujrzałam powoli budzące się dziewczyny. Klasnęłam kilka razy w ręce.
-Wstawać, lenie! -Zawołałam radośnie, odchodząc do każdej z nich.
-Widzę, że cię energia rozpiera... -mruknęła Hanna jeszcze bardziej wtulając się w kołdrę.
Pokiwałam tylko głową i zrzuciłam całą hołotę z łóżka, pociągając za pościel. Słyszałam tylko jęki i okrzyki niezadowolenia. Jeszcze bardziej mnie to rozbawiło. Zaśmiałam się tylko i usiadłam już na pustym łóżku. Carmen wstała z podłogi pocierając oczy.
-Można? -Zapytała wskazując na łazienkę.
-No jaha -powiedziałam uśmiechnięta.
Gryffonka powędrowała więc do łazienki. Po drodze zwinęła którąś z moich podkoszulek. Przewróciłam oczami i wyszłam z dormitorium. Pognałam do Wielkiej Sali w świetnym humorze. Bliźniacy pomachali mi na przywitanie. Odmachałam im i zajęłam swoje stałe miejsce przy stole Puchonów.
Po śniadaniu wróciłam do dormitorium i przygotowałam się na zajęcia. Pierwsza była Obrona Przed Czarną Magią. Aż gęsia skórka przeszła mi po plecach. Otrząsnęłam się jednak i poszukałam odpowiedniej książki. Nagle po pomieszczeniu rozległ się dźwięk pukania, a że nikogo oprócz mnie tam nie było ryknęłam:
-Proszę!
Ku mojemu zaskoczeniu do dormitorium wparował pan Dean Thomson. Kompletne zdziwienie owładnęło całym moim ciałem, od stóp do głów. Mężczyzna zamknął, a raczej trzasnął drzwiami i stanął przy nich. Zaplątał dłonie za plecami i patrzył na mnie niczym strażnik pilnujący seryjnego zabójce. Spojrzałam na jego tępym wzrokiem.
-Słucham? -Wydusiłam w końcu, widząc że nauczyciel chyba nie ma zamiaru się pierwszy odezwać.
-Umiesz się teleportować? -Spytał prosto z mostu.- W sumie wiem, że nie, ale pytam dla zasady. Proponuję więc lekcje w każdy czwartek o 17 w sali gdzie zazwyczaj mamy OPCM -wypalił bez ogródek.
Ja nadal patrzyłam na niego, jak na debila. Szczerze mówiąc to nie pojmuję tego faceta.
-Ale... Z jakiej paki? -Wydukałam nie rozumiejąc jego wcześniejszych słów.
-Przyda ci się. Uwierz mi -puścił mi oczko.- Czwartek godzina 17 -powiedział, otwierając drzwi. Nie czekając na moją zgodę, sprzeciw czy pytania wyszedł tak szybko jak wszedł.
Nie zastanawiając się długo wybiegłam za nauczycielem. Kiedy rozejrzałam się po korytarzu, Thomsona już nie było.Tupnęłam nogą i wróciłam do pokoju.
Na lekcji OPCM pan Dean w ogóle nie zwracał na mnie uwagi. Traktował mnie jak powietrze. Raz mnie tylko upomniał kiedy zirytowana ignorowaniem mnie zaczęłam mazać coś po kartce. Oburzona oparłam brodę na dłoni i 'słuchałam' czarodzieja. Kiedy tak się mu przyglądałam zauważyłam, że w lewej kieszeni od czarnego płaszcza, który często miał na sobie, coś wystaje. Jakby podarta kartka... A raczej zdjęcie. Widziałam tylko jego skrawek. Mężczyzna ciągle zarzucał jednak płaszczem i chodził po sali jak kot z pęcherzem, więc nie dostrzegłam szczegółów fotografii. Nie dawało mi to spokoju... Moje mini biuro detektywistyczne zostało zawieszone z powodu końca zajęć. Westchnęłam głęboko i wyszłam znudzona z sali.
Reszta dnia minęła mi kompletnie tak samo, jak każdy inny dzień. Obawiałam się jednak czwartku. Co ten Thomson knuje? On mi się nie podoba. Jest zbyt tajemniczy i pojawił się w takim momencie, że coś musi być z nim nie tak... Ale co? A może po prostu przyczepiłam się do niego jak rzep psiego tyłka i bezpodstawnie go oskarżam? Zapewne tak. Ostatnio wszystko i wszyscy są dla mnie podejrzani. Każdy wątek ma jakieś drugie dno. Zawsze musi to być jednak czarny scenariusz... Powinnam udać się do psychologa.
W końcu, a raczej niestety, nadszedł czwartek. Siedziałam właśnie w Wielkiej Sali u jadłam kolację. Rozmawiałam również z Fredem i Georgem, którzy dosiedli się już na samym początku. Kiedy była za dziesięć piąta pożegnałam się z bliźniakami o odeszłam od stołu. Z lekką obawą powędrowałam w wyznaczone przez nauczyciela miejsce. Zapukałam do drzwi i usłyszałam chłodny głos Thomsona: "Proszę". Przewróciłam oczami i pchnęłam wrota. Za biurkiem ujrzałam pana Dean'a. Bazgrał coś w jakimś grubym notatniku. Podeszłam do przodu i usiadłam na pierwszej ławce. Z początku panowała cisza, a nauczyciel znów mnie ignorował. Kiedy skończył bazgrolić, jakąś długą notkę złożył na dole tekstu podpis składający się tylko z samych inicjałów. Nie dostrzegłam jednak jakich, gdyż byłam za daleko.
-Więc możemy zaczynać? -Zapytał, szybko odwracając kartkę tekstem do dołu.
-Właśnie miałam się tego samego zapytać... -bąknęłam i zeszłam ze stołu.
-Po pierwsze, aby się teleportować musisz bardzo intensywnie pomyśleć o miejscu, do którego chcesz się przenieść -zaczął.
- Dobrze, ale po co mi to? -Zapytałam nie kojarząc faktów.
-Przyda ci się prędzej niż możesz sobie zdawać z tego sprawę -powiedział. Wyciągnął do mnie rękę.- Złap się mnie -polecił.
Wykonałam polecenie i chwyciłam nauczyciela za dłoń. Nagle poczułam charakterystyczne szarpnięcie i już stałam przed obrazem martwej natury. Uśmiechnęłam się pod nosem. Spojrzałam jednak na nauczyciela.
-Pan zna mojego brata -stwierdziłam. W sumie to kompletnie strzelałam, bo nawet nie miałam pewności czy ja mam jakiekolwiek rodzeństwo. Zauważyłam jednak zakłopotanie na jego twarzy. Choć miał nadal grobową minę to zaczął biegać wzrokiem po ścianie obok. W końcu odezwał się kompletnie obojętnym i chłodnym tonem:
-Słucham?
-Pan znał mojego brata, prawda? -Ponowiłam pytanie.
Dean złapał mnie za nadgarstek i znów poczułam szarpnięcie. Z powrotem znaleźliśmy się w sali do OPCM. Mężczyzna zarzucił płaszczem i podszedł do biurka. W kieszeni mignęła mi podarta kartka, która rzuciła mi się na oczy wcześniej.
-Nie odpowie mi pan na pytanie -stwierdziłam poważnym tonem.
-A co miałbym ci powiedzieć? -Odwrócił się szybko i obdarzył mnie surowym wzrokiem.
-Cokolwiek! Wszyscy jakoś unikają tego tematu. Wygląda na to, że tylko ja nie wiem o co chodzi. Czyli, że to prawda? -Spytałam, patrząc na niego z nutką nadziei.
-Na dzisiaj skończyliśmy -powiedział stanowczo i pospiesznie wyszedł.
Przeklęłam pod nosem. Obejrzałam się jeszcze za nauczycielem, ale jedyne co zobaczyłam to zamykające się drzwi. Zostałam tam sama. Już miałam wychodzić, ale stanęłam w półkroku. Przypomniałam sobie o notatniku pana Thomsona. W sumie to nie powinnam... Ale tak mnie kusiło... Wzięłam głęboki oddech i podbiegłam do biurka. Odwróciłam notatnik i przebiegłam wzrokiem po tekście. Dziwne. Jakbym już widziała kiedyś to pismo...
Mężczyzna pisał o trochę dziwnych rzeczach. Jakaś wielka tajemnica, ale nie wiem o co dokładnie chodzi. Ciągle pisze o jakiejś dziewczynie, którą musi chronić. Nigdzie jednak nie wyjawia jej imienia.
Nie czytałam tego dokładnie. Zakończenie listu ( na pewno to był list, gdyż pisał do niejakiej Stephenie) mnie jednak przeraziło. Brzmiało ono tak:
"Mam nadzieję, że długo pozostanę w ukryciu i nie prędko pozna kim naprawdę jestem. Nie musisz się jednak martwić. Jak na razie przynajmniej. Ian nie wie gdzie ona jest. Postaram się ją przygotować na to. Jak i na spotkanie jak i na wyznanie prawdy. Wiem, że w końcu będę musiał jej powiedzieć, ale nie teraz. Nie jest gotowa. Jest za mało doświadczona i boję się, że może to źle przyjąć. Wiem, że się martwisz. Aktualnie nie ma potrzeby. Mam wszystko pod kontrolą.
Znam cię dobrze i przypuszczam, że włosy z głowy sobie wyrywasz . Pewnie przeszło ci już przez myśl, żeby przyjechać. Nic podobnego nie rób. Ian znajdzie wtedy wszystkich, a wiesz co później się stanie. Notabene, przepraszam, że używam inicjałów. Nie chcę narażać się na podejrzenia ani nic w tym guście.
Stephenie, nie zamartwiaj się, bo przez to urody ubywa, a tobie jej niewiele zostało, więc uważaj!
Czy to możliwe? Wszystko jednak na to wskazuje... Byłam tak skołowana tym wszystkim, że nie wiedziałam co mam myśleć.
-To jest niemożliwe! -Usłyszałam stanowczy głos przyjaciółki.
-A jak chcesz to wytłumaczyć? Nie mamy wspólnych zdjęć, rodzice prawie w ogóle nie opowiadali mi o moim dzieciństwie, teraz okazało się, że mam brata, choć podobno jestem jedynaczką... -wydukałam.
-I po jednej głupiej przepowiedni Trelawney tak twierdzisz!? Weź się w garść dziewczyno! -Powiedziała Su.
Wzięłam głęboki wdech i odsunęłam się od niej.
-Nie wiem co mam o tym myśleć -stwierdziłam, pociągając nosem. Wstałam i skierowałam się do dormitorium. Nagle poczułam, że zdjęcie w mojej prawej dłoni się wyślizguje. Kiedy się odwróciłam ujrzałam, że Suzan ogląda fotografię.
-Kto to? -Zapytała.
-Chyba mój brat -powiedziałam z nutką obojętności i wyrwałam podartą kartkę.
-Ładny -uśmiechnęła się uwodzicielsko.
Spojrzałam na nią wzrokiem typu "Are you fucking kidding me!?" i poszłam do pokoju. Wlazłam do łazienki i tam opłukałam czerwoną już twarz. Spojrzałam na lustro. Przedstawiało blondynkę o brązowych oczach. Na oko zagubiona. I w sumie to tak się czułam. Nie kojarzyłam faktów...Nie chciałam ich kojarzyć. Zrezygnowana weszłam pod prysznic. Odkręciłam kurek i nie słyszałam już nic, prócz strumienia gorącej wody.
Wyszłam z kabiny owinięta żółtym ręcznikiem. Na krześle w łazience leżały przygotowane piżamy. Zanim się jednak w nie przebrałam umyłam zęby i rozczesałam włosy. Gotowa do legnięcia na moje wyrko wyszłam z łazienki. Stanęłam jednak w progu zdumiona dość dużą jak na tą porę ilością osób w dormitorium. Na łóżku bowiem siedziały wszystkie moje współlokatorki, Rose, Carmen i Hermiona. Spojrzałam na nie lekko tępym wzrokiem. Wszystkie patrzyły na mnie, a w pokoju zapadła kompletna cisza.
-Co wy tu...? -Zapytałam rozkojarzona.
-Słyszałyśmy, że masz lekkie załamanie nerwowe -zaczęła Rose.
-Chcemy dotrzymać ci towarzystwa -dodała Hermiona z uśmiechem.
-Jeżeli chcesz to możemy gadać przez całą noc -zaproponowała Carmi.
Uśmiechnęłam się mimowolnie. W oku nawet zaszkliła mi się łza. Kurde! Wzruszyłam się! Dobrze wiedzieć, że mam oddane przyjaciółki gotowe pomóc mi w każdej sytuacji. Usiadłam na swoim łóżku po turecku i oparłam głowę o ramię Black'ówny. Żadna z dziewczyn nie chciała podjąć tematu. Nawet nie wiedziały jak. Ja przez chwilę również milczałam, próbując zebrać myśli.
-A wy co o tym myślicie? -Zapytałam w końcu.
-Moim zdaniem masz za mało dowodów, aby tak twierdzić -wypaliła Miona.
-A jeżeli można wiedzieć... O czym mówimy? -Zaśmiała się Carmen.- Wiecie, przyjść przyjdziemy, bo zawsze miło pogadać w uroczym towarzystwie, ale... O co chodzi!?
Wzięłam głęboki oddech. Zaczęła tłumaczyć wszystko od początku. List dostarczony przez czarną sowę. Tajemniczy podpis. Przepowiednia Trelawney. Dziwne zachowanie nauczyciela od OPCM'u.
Rozmawiałyśmy tak przez pół nocy. Rozważałyśmy każde 'TAK' i 'NIE'. W końcu jednak padłyśmy ze zmęczenia.
Obudziłam się w nogach łóżka. Na tym samym łożu spały jeszcze z trzy dziewczyny. Poza tym na podłodze leżało jeszcze z dwie. Ach te ostre dyskusje, pomyślałam i ruszyłam tyłek z pościeli. Ruszyłam do łazienki, aby się trochę ogarnąć. Kiedy wyszłam byłam gotowa na nowe wyzwania. Ta noc naprawdę mi pomogła. W dormitorium ujrzałam powoli budzące się dziewczyny. Klasnęłam kilka razy w ręce.
-Wstawać, lenie! -Zawołałam radośnie, odchodząc do każdej z nich.
-Widzę, że cię energia rozpiera... -mruknęła Hanna jeszcze bardziej wtulając się w kołdrę.
Pokiwałam tylko głową i zrzuciłam całą hołotę z łóżka, pociągając za pościel. Słyszałam tylko jęki i okrzyki niezadowolenia. Jeszcze bardziej mnie to rozbawiło. Zaśmiałam się tylko i usiadłam już na pustym łóżku. Carmen wstała z podłogi pocierając oczy.
-Można? -Zapytała wskazując na łazienkę.
-No jaha -powiedziałam uśmiechnięta.
Gryffonka powędrowała więc do łazienki. Po drodze zwinęła którąś z moich podkoszulek. Przewróciłam oczami i wyszłam z dormitorium. Pognałam do Wielkiej Sali w świetnym humorze. Bliźniacy pomachali mi na przywitanie. Odmachałam im i zajęłam swoje stałe miejsce przy stole Puchonów.
Po śniadaniu wróciłam do dormitorium i przygotowałam się na zajęcia. Pierwsza była Obrona Przed Czarną Magią. Aż gęsia skórka przeszła mi po plecach. Otrząsnęłam się jednak i poszukałam odpowiedniej książki. Nagle po pomieszczeniu rozległ się dźwięk pukania, a że nikogo oprócz mnie tam nie było ryknęłam:
-Proszę!
Ku mojemu zaskoczeniu do dormitorium wparował pan Dean Thomson. Kompletne zdziwienie owładnęło całym moim ciałem, od stóp do głów. Mężczyzna zamknął, a raczej trzasnął drzwiami i stanął przy nich. Zaplątał dłonie za plecami i patrzył na mnie niczym strażnik pilnujący seryjnego zabójce. Spojrzałam na jego tępym wzrokiem.
-Słucham? -Wydusiłam w końcu, widząc że nauczyciel chyba nie ma zamiaru się pierwszy odezwać.
-Umiesz się teleportować? -Spytał prosto z mostu.- W sumie wiem, że nie, ale pytam dla zasady. Proponuję więc lekcje w każdy czwartek o 17 w sali gdzie zazwyczaj mamy OPCM -wypalił bez ogródek.
Ja nadal patrzyłam na niego, jak na debila. Szczerze mówiąc to nie pojmuję tego faceta.
-Ale... Z jakiej paki? -Wydukałam nie rozumiejąc jego wcześniejszych słów.
-Przyda ci się. Uwierz mi -puścił mi oczko.- Czwartek godzina 17 -powiedział, otwierając drzwi. Nie czekając na moją zgodę, sprzeciw czy pytania wyszedł tak szybko jak wszedł.
Nie zastanawiając się długo wybiegłam za nauczycielem. Kiedy rozejrzałam się po korytarzu, Thomsona już nie było.Tupnęłam nogą i wróciłam do pokoju.
Na lekcji OPCM pan Dean w ogóle nie zwracał na mnie uwagi. Traktował mnie jak powietrze. Raz mnie tylko upomniał kiedy zirytowana ignorowaniem mnie zaczęłam mazać coś po kartce. Oburzona oparłam brodę na dłoni i 'słuchałam' czarodzieja. Kiedy tak się mu przyglądałam zauważyłam, że w lewej kieszeni od czarnego płaszcza, który często miał na sobie, coś wystaje. Jakby podarta kartka... A raczej zdjęcie. Widziałam tylko jego skrawek. Mężczyzna ciągle zarzucał jednak płaszczem i chodził po sali jak kot z pęcherzem, więc nie dostrzegłam szczegółów fotografii. Nie dawało mi to spokoju... Moje mini biuro detektywistyczne zostało zawieszone z powodu końca zajęć. Westchnęłam głęboko i wyszłam znudzona z sali.
Reszta dnia minęła mi kompletnie tak samo, jak każdy inny dzień. Obawiałam się jednak czwartku. Co ten Thomson knuje? On mi się nie podoba. Jest zbyt tajemniczy i pojawił się w takim momencie, że coś musi być z nim nie tak... Ale co? A może po prostu przyczepiłam się do niego jak rzep psiego tyłka i bezpodstawnie go oskarżam? Zapewne tak. Ostatnio wszystko i wszyscy są dla mnie podejrzani. Każdy wątek ma jakieś drugie dno. Zawsze musi to być jednak czarny scenariusz... Powinnam udać się do psychologa.
W końcu, a raczej niestety, nadszedł czwartek. Siedziałam właśnie w Wielkiej Sali u jadłam kolację. Rozmawiałam również z Fredem i Georgem, którzy dosiedli się już na samym początku. Kiedy była za dziesięć piąta pożegnałam się z bliźniakami o odeszłam od stołu. Z lekką obawą powędrowałam w wyznaczone przez nauczyciela miejsce. Zapukałam do drzwi i usłyszałam chłodny głos Thomsona: "Proszę". Przewróciłam oczami i pchnęłam wrota. Za biurkiem ujrzałam pana Dean'a. Bazgrał coś w jakimś grubym notatniku. Podeszłam do przodu i usiadłam na pierwszej ławce. Z początku panowała cisza, a nauczyciel znów mnie ignorował. Kiedy skończył bazgrolić, jakąś długą notkę złożył na dole tekstu podpis składający się tylko z samych inicjałów. Nie dostrzegłam jednak jakich, gdyż byłam za daleko.
-Więc możemy zaczynać? -Zapytał, szybko odwracając kartkę tekstem do dołu.
-Właśnie miałam się tego samego zapytać... -bąknęłam i zeszłam ze stołu.
-Po pierwsze, aby się teleportować musisz bardzo intensywnie pomyśleć o miejscu, do którego chcesz się przenieść -zaczął.
- Dobrze, ale po co mi to? -Zapytałam nie kojarząc faktów.
-Przyda ci się prędzej niż możesz sobie zdawać z tego sprawę -powiedział. Wyciągnął do mnie rękę.- Złap się mnie -polecił.
Wykonałam polecenie i chwyciłam nauczyciela za dłoń. Nagle poczułam charakterystyczne szarpnięcie i już stałam przed obrazem martwej natury. Uśmiechnęłam się pod nosem. Spojrzałam jednak na nauczyciela.
-Pan zna mojego brata -stwierdziłam. W sumie to kompletnie strzelałam, bo nawet nie miałam pewności czy ja mam jakiekolwiek rodzeństwo. Zauważyłam jednak zakłopotanie na jego twarzy. Choć miał nadal grobową minę to zaczął biegać wzrokiem po ścianie obok. W końcu odezwał się kompletnie obojętnym i chłodnym tonem:
-Słucham?
-Pan znał mojego brata, prawda? -Ponowiłam pytanie.
Dean złapał mnie za nadgarstek i znów poczułam szarpnięcie. Z powrotem znaleźliśmy się w sali do OPCM. Mężczyzna zarzucił płaszczem i podszedł do biurka. W kieszeni mignęła mi podarta kartka, która rzuciła mi się na oczy wcześniej.
-Nie odpowie mi pan na pytanie -stwierdziłam poważnym tonem.
-A co miałbym ci powiedzieć? -Odwrócił się szybko i obdarzył mnie surowym wzrokiem.
-Cokolwiek! Wszyscy jakoś unikają tego tematu. Wygląda na to, że tylko ja nie wiem o co chodzi. Czyli, że to prawda? -Spytałam, patrząc na niego z nutką nadziei.
-Na dzisiaj skończyliśmy -powiedział stanowczo i pospiesznie wyszedł.
Przeklęłam pod nosem. Obejrzałam się jeszcze za nauczycielem, ale jedyne co zobaczyłam to zamykające się drzwi. Zostałam tam sama. Już miałam wychodzić, ale stanęłam w półkroku. Przypomniałam sobie o notatniku pana Thomsona. W sumie to nie powinnam... Ale tak mnie kusiło... Wzięłam głęboki oddech i podbiegłam do biurka. Odwróciłam notatnik i przebiegłam wzrokiem po tekście. Dziwne. Jakbym już widziała kiedyś to pismo...
Mężczyzna pisał o trochę dziwnych rzeczach. Jakaś wielka tajemnica, ale nie wiem o co dokładnie chodzi. Ciągle pisze o jakiejś dziewczynie, którą musi chronić. Nigdzie jednak nie wyjawia jej imienia.
Nie czytałam tego dokładnie. Zakończenie listu ( na pewno to był list, gdyż pisał do niejakiej Stephenie) mnie jednak przeraziło. Brzmiało ono tak:
"Mam nadzieję, że długo pozostanę w ukryciu i nie prędko pozna kim naprawdę jestem. Nie musisz się jednak martwić. Jak na razie przynajmniej. Ian nie wie gdzie ona jest. Postaram się ją przygotować na to. Jak i na spotkanie jak i na wyznanie prawdy. Wiem, że w końcu będę musiał jej powiedzieć, ale nie teraz. Nie jest gotowa. Jest za mało doświadczona i boję się, że może to źle przyjąć. Wiem, że się martwisz. Aktualnie nie ma potrzeby. Mam wszystko pod kontrolą.
Znam cię dobrze i przypuszczam, że włosy z głowy sobie wyrywasz . Pewnie przeszło ci już przez myśl, żeby przyjechać. Nic podobnego nie rób. Ian znajdzie wtedy wszystkich, a wiesz co później się stanie. Notabene, przepraszam, że używam inicjałów. Nie chcę narażać się na podejrzenia ani nic w tym guście.
Stephenie, nie zamartwiaj się, bo przez to urody ubywa, a tobie jej niewiele zostało, więc uważaj!
QS"
______________________________________________________________
Oj, tyle pytań. Żadnej odpowiedzi. Kocham was dręczyć! Ale spokojnie. Już niedługo powinno się wszystko powoli.... bardzo powoli.... rozwiązywać :D
Szczerze? Nie podoba mi się ten rozdział. Brak weny się ujawnił w tej notce! :) Jedynie co to podoba mi się zakończenie. Tak, widać że wymyślane na poczekaniu!
Ale myślę, że się nie zorientowaliście ;)
Dobrze. Dedykuję ten rozdział mojej 'Rose Martin'. To zakończenie jest specjalnie dla ciebie! :*
~Tatsi
piątek, 12 kwietnia 2013
7 rozdział "Za dużo dziś widziałam. Za dużo słyszałam."
Z głupia zaczęłam się przechadzać po Hogwarcie. Nudny dzień... Zdjęłam gumkę, rozpuszczając tym samym włosy. Przeczesałam długie, blond kłaki dłonią. Uniosłam brodę do góry i zaczęłam hasać po prawię pustym korytarzu. Uśmiechałam się do przechodzących obok uczniów. Jakoś mi dzisiaj humor dopisywał. To chyba po wczorajszym... Za moimi plecami rozpętała się jakaś mała gonitwa. Dwóch pierwszorocznych Gryffonów zaczęło się gonić. Wymijając mnie, szturchnęli mnie oboje przez co straciłam równowagę. Wpadłam na jakiegoś chłopaka, który właśnie szedł z naprzeciwka. Natychmiast odkleiłam się od niego, gdyż spostrzegłam, że jest uczniem Slytherin'u.
-Prze... -zaczęłam.
-Patrz jak chodzisz, szlamico! -Huknął Blaise Zabini z pogardą. Zmarszczyłam brwi. Pokojowe nastawienie do chłopaka od razu gdzieś znikło.
-Wow. Umiesz odmieniać rzeczowniki! Gratulacje -powiedziałam ze sztucznym podnieceniem.
Zauważyłam, że Blaise się wkurzył. Kurde! Co ja, idiotka, zrobiłam!? Chyba na mózg mi padło, żeby GO denerwować. Już nie żyję...
Ciemnoskóry złapał mnie za ramiona. Nie był jednak za delikatny. Chłopak przyszpilił mnie do ściany obok.
-Słucham!? -Zapytał gniewnie.
-Ładna koszula -powiedziałam lekko przestraszona i poprawiłam jego zielony krawat. Ślizgon uśmiechnął się chamsko.
-Tak lepiej -mruknął z "nutką" wyższości. Chłopak przejechał palcem po mojej żuchwie z niebywałą delikatnością.- Do następnego -szepnął w między czasie. Uśmiechnął się lekko i odszedł.
Ja natomiast, stałam tak przyklejona do ściany jakiś czas. Serce dudniło jak oszalałe. Przełknęłam głośno ślinę i poszłam dalej, lekko chwiejnym krokiem. "Do następnego" ... Ciągle analizowałam te słowa. Zawsze kiedy Zabini tak mówił coś się musiało stać. No świetnie! To teraz jeszcze jego muszę unikać!
Nagle na korytarzu pojawiła się pani Sybilla Trelawney. Kiedy tylko mnie zobaczyła miałam wrażenie, że chciała się stamtąd zmyć. W sumie to raczej nawet chciała to zrobić...
-Proszę pani! -Zawołałam, aby ją zatrzymać.
Kobieta stanęła wpół kroku i zaczęła bić się z myślami. W końcu chcąc, nie chcąc została. Podbiegłam do niej szybko.
-Co pani dokładniej widziała w tej przepowiedni? -Zapytałam.
-N-nie teraz... -bąknęła pod nosem. Miała już odejść, ale chwyciłam ją delikatnie za ramię. Kobieta była strasznie spięta. Czułam to.
-Proszę...
Sybilla westchnęła. Zarzuciła głową w bok na znak żebym szła za nią. Zrobiłam to bez gadania. Wspięłyśmy się po spiralnych schodach do siedziby pani Trelawney. Usiadłam na jednym z foteli. Kobieta w goglach zaczęła krzątać się pomiędzy półkami.
-Herbatki może? -Zapytała, podnosząc, trzęsącą się ręką, imbryk.
-Dziękuję -odmówiłam grzecznie.- Co pani widziała? -Ponowiłam pytanie.
Kobieta westchnęła i usiadła naprzeciwko mnie.
-W pierwszej kolejności pojawiła się czarna sowa, która wleciała przez okno do czyjegoś dormitorium. Ptak przyniósł kawałek pergaminu. Całość tekstu była zamazana... Widziałam tylko słowo "niebezpieczeństwo". Później ujrzałam przedramię z Mrocznym Znakiem. To była ręka mężczyzny.
-A później? -Ponagliłam, widząc że kobieta się zamyśliła.
-Bliska rodzina... -wymamrotała i zmrużyła powieki.- Widziałam blond mężczyznę. Wysoki, zielone oczy...
-To skąd, przepraszam, przypuszczenie, że to moja rodzina!? -Nic nie rozumiałam z tego co powiedziała Sybilla. To się w ogóle kupy nie trzyma!
-Bo ty też tam byłaś -szepnęła.- Widziałam twojego brata... -powiedziała trochę posępnie.
Cały kolor zszedł mi z twarzy. Ale... Przecież ja nie mam rodzeństwa... Na pewno! Niczego nie rozumiałam...
Sybilla wstała i zaczęła szperać w swoich rzeczach. Z jakiejś teczki wyciągnęła zdjęcie. Podała mi je, a ja obejrzałam fotografię. Była ona wpół przedarta. W rękach trzymałam prawą część zdjęcia. W jego lewym dolnym rogu... W sumie to w jakim rogu? Był on właśnie urwany. To wyglądało, jakby ktoś w biegu rozerwał fotografię. Druga część musiała jeszcze kogoś przedstawiać... Na owej połówce był przedstawiony chłopak na oko w moim wieku. Blondyn o zielonych oczach. Zgodnie z opisem pani Trelawney.
-Ale... Ja nie mam żadnego rodzeństwa. Jestem jedynaczką.
Kobieta jedynie wzruszyła ramionami.
-Zna go pani? -Zapytałam.
-N-nie... -wymamrotała nerwowo. Wiedziałam jednak, że kłamie.- Jestem zajęta. Idź już -powiedziała pospiesznie, wypychając mnie z sali.
-A zdjęcie? -Wymachiwałam fotografią.
-Zachowaj na pamiątkę -powiedziała i zatrzasnęła za mną drzwi.
-To jest niemożliwe... -szepnęła, przyglądając się jeszcze raz zdjęciu. Czy pani Trelawney kłamie? Może nie mówi całej prawdy? Byłam rozdarta. Zupełnie jak to zdjęcie...
*oczami Draco Malfoy'a*
Siedziałem na parapecie przy otwartym oknie. Wpatrywałem się w malowniczy pejzaż, którego harmonię zakłócali dementorzy. W sumie... Nie najgorzej to wyglądało... Naszła mnie wena. Ruszyłem 4 litery i poszedłem szukać kartki papieru i ołówka. Znalazłem te rzeczy w brązowej teczce, gdzie trzymałem swoje pozostałe szkice. Tak, to mój sekret. Szkicowałem. Nikt o tym nie wiedział. Tylko ja. Bałem się komukolwiek to wyjawić. Obawiałem się reakcji. Ojciec tym bardziej nie wie. Jest surowy. Gdyby się dowiedział spaliłby wszystko.
Wytargałem dwie kartki i mój ulubiony niebieski ołówek. Teczkę zamknąłem i wcisnąłem pod materac. Jak zawsze. Podszedłem do okna i zająłem poprzednią pozycję. Zacząłem szkicować. To mnie zawsze uspokajało. Byłem w połowie rysunki, aż nagle usłyszałem kroki. Cholera! Wyciągnąłem różdżkę i sprawiłem, że kartki zaczęły lewitować. Wsunąłem je sprawnym ruchem pod kołdrę. W tym samym momencie drzwi do dormitorium otworzyły się z hukiem. Szybko schowałem różdżkę. Do pomieszczenia wszedł Zabini.
-Co tam, Diable? -Zagadnąłem lekko nerwowo. Serce trochę dudniło mi w żebrach z przypływu adrenaliny.
-Weź nawet nie pytaj -odparł posępnie i już miał się rzucać na łóżko. Moje łóżko! Jak usłyszy szelest kartek odkryje moje szkice!
-Niee! -Krzyknąłem wyciągając ręce w jego stronę.
Blaise zamarł w bezruchu. Spojrzał na mnie głupio.
-Co ci?
-Nic. Po prostu nie siadaj tam...
-Dobra. Było mówić... -bąknął i ruszył w stronę swojego łoża. Walnął się na nie, aż poduszki podskoczyły.
-Co jest? -Zapytałem widząc minę kolegi.
-Ta szlamica zaczyna mnie wkurzać... A ciebie to już chyba na potęgę! -Powiedział z lekkim współczuciem Zabini.
-Kto niby? -Nie ogarnąłem o kogo chodzi.
-Tatia. Ta szlama. A kto inny? -Powiedział z pogardą.
-Nie mów tak -odezwałem się beznamiętnie, spoglądając w okno. Próbowałem trzymać nerwy na wodzy.
-Słucham? Do takich osób powinno się zwracać zgodnie z nazewnictwem.
-Wcale nie -powiedziałem z naciskiem.
-Smoku, co się z tobą dzieje!? Jej rodzice są mugolami. takich jak ona nie powinni nawet nazywać czarodziejami! To szlama -syknął Zabini.
Nerwy puściły. Wstałem z parapetu i podszedłem do chłopaka. On tylko patrzył na mnie ze zdziwieniem na twarzy. Chwyciłem go za koszulę i szarpnąłem do góry, mierząc morderczym wzrokiem.
-Jeszcze raz tak na nią powiesz, a pokiereszuję ci tą brzydką buźkę! -Ryknąłem.
Jeszcze chwila, a bym go najzwyczajniej w świecie uderzył. Blaise odepchnął mnie jednak od siebie.
-Człowieku! Co z tobą!?
Wziąłem nerwowo powietrza. Złapałem się za włosy, burząc tym samym idealnie ułożoną fryzurę.
-Nie wiem -wymamrotałem i wyszedłem pospiesznie z dormitorium.
Szedłem zdenerwowany, jednym z korytarzy. Nie zważałem na innych uczniów. Po prostu gnałem przed siebie próbując ogarnąć własne myśli. Czy ja się zakochałem? Kurde! To niemożliwe! W Tatii? Tym bardziej jest to chore... Ale jak inaczej wytłumaczyć to, że ciągle o niej myślę? Jak wyjaśnić to, że się uśmiecham, gdy ją tylko widzę? To, że serce szybciej bije, gdy z nią rozmawiam? "Zakochałeś się, czy co?" -jej słowa ciągle dudniły mi w głowie.
Nagle na kogoś wpadłem. Nie dziwne. W sumie to kompletnie nie patrzyłem gdzie idę. Inni omijali mnie, patrząc na mnie jak na idiotę. Chwyciłem tą osobę za ramiona i spojrzałem temu komuś w oczy. Piękne brązowe tęczówki. Tatia.
-Kolejny! -Wymamrotała, załamując ręce.
Wpatrywałem się w nią bez słowa. Jej oczy lśniły niczym tysiące gwiazd. Jej włosy połyskiwały w promieniach słońca, które wpadały przez okno obok. Jej różane usta nęciły widokiem. Kusiły, aby ich zakosztować. Zbliżyłem się do niej, schylając lekko, gdyż była niższa ode mnie. Podniosłem delikatnie jej brodę, by lepiej widzieć jej oczy. Wpatrywały się we mnie. Skierowałem wzrok na usta, które były lekko rozchylone.
Wtem czar prysł. Tatia odsunęła się delikatnie w tył powiększając odległość między nami, która była już i tak znikoma. Choć tak tego chciałem widocznie nie było mi dane. Dziewczyna wymknęła się z delikatnego dotyku, jakim ją obdarzyłem i pospiesznie odeszła, pozostawiając za sobą piękny zapach czerwonych róż.
-Tatia -szepnąłem za nią, odwracając się za dziewczyną. Blondynka jednak mnie nie słyszała.- Co się ze mną dzieje!? -Mruknąłem i poleciałem korytarzem w przeciwną stronę niż Tina.
*oczami Tatii Salvador*
Co to było do cholery!? Pędziłam wzdłuż korytarza lekko otumaniona. Czy on chciał... Nie. Nie! Nie!
Wparowałam do Pokoju Wspólnego Puchonów. Potknęła się na wstępie, ale się tym zbytnio nie przejęłam. W pomieszczeniu było mało osób. Usiadłam na podłodze przed kominkiem i wpatrywałam się w płomień. W ręce nadal trzymałam dość starą fotografię. Nagle za moimi plecami pojawiła się Su.
-Tatsi? -Zagadnęła.- Co jest?
Nie reagowałam. Za dużo dziś widziałam. Za dużo słyszałam. Byłam w kompletnym szoku. Zaczęłam nerwowo oddychać. Znów te napady duszności. Tak zachłannie wciągałam powietrze, że aż zaczęło mi się kręcić w głowie.
-Słabo mi -szepnęłam.
Suzan podeszła do mnie i usiadła obok.
-Co się stało? -Zapytała.
Zaraz po tych słowach łzy napłynęły mi do oczu. Suzan przytuliła mnie mocno.
-Matko! Mów co jest, bo nie mogę tak na ciebie patrzeć!
-Ja... -wzięłam oddech.- Chyba mam... Brata...
-Co? -Zdziwiła się Suzy.- Ale ty... Jedynaczką jesteś!
-No właśnie wiem... -mamrotałam.
-Rodzice by cię okłamali?
-Nie. Nie wiem. Ale...
-Co 'ale' ? -Dopytywała się ożywiona Su.
-W domu nie mamy żadnych zdjęć. Przynajmniej nie wspólnych...
-Myślisz o... -nie dokończyła, bo nie mogła wymówić tego słowa.
-Adopcji -mruknęłam i w moment zalałam się łzami.
______________________________________________________________
Wybaczcie za tą przerwę tygodniową. Nauka i te sprawy.
Nie jestem pewna kiedy będzie następny rozdział, bo po pierwsze muszę go napisać, a po drugie to godzinę dziennie na kompie teraz mogę być, więc marnie... :D
Ale dla was się koty postaram... Jak będzie dużo komentarzy! ;)
Pozdrowienia i miłego czytania, bo osobiście to mój ulubiony rozdział *U*
~Tatsi
-Prze... -zaczęłam.
-Patrz jak chodzisz, szlamico! -Huknął Blaise Zabini z pogardą. Zmarszczyłam brwi. Pokojowe nastawienie do chłopaka od razu gdzieś znikło.
-Wow. Umiesz odmieniać rzeczowniki! Gratulacje -powiedziałam ze sztucznym podnieceniem.
Zauważyłam, że Blaise się wkurzył. Kurde! Co ja, idiotka, zrobiłam!? Chyba na mózg mi padło, żeby GO denerwować. Już nie żyję...
Ciemnoskóry złapał mnie za ramiona. Nie był jednak za delikatny. Chłopak przyszpilił mnie do ściany obok.
-Słucham!? -Zapytał gniewnie.
-Ładna koszula -powiedziałam lekko przestraszona i poprawiłam jego zielony krawat. Ślizgon uśmiechnął się chamsko.
-Tak lepiej -mruknął z "nutką" wyższości. Chłopak przejechał palcem po mojej żuchwie z niebywałą delikatnością.- Do następnego -szepnął w między czasie. Uśmiechnął się lekko i odszedł.
Ja natomiast, stałam tak przyklejona do ściany jakiś czas. Serce dudniło jak oszalałe. Przełknęłam głośno ślinę i poszłam dalej, lekko chwiejnym krokiem. "Do następnego" ... Ciągle analizowałam te słowa. Zawsze kiedy Zabini tak mówił coś się musiało stać. No świetnie! To teraz jeszcze jego muszę unikać!
Nagle na korytarzu pojawiła się pani Sybilla Trelawney. Kiedy tylko mnie zobaczyła miałam wrażenie, że chciała się stamtąd zmyć. W sumie to raczej nawet chciała to zrobić...
-Proszę pani! -Zawołałam, aby ją zatrzymać.
Kobieta stanęła wpół kroku i zaczęła bić się z myślami. W końcu chcąc, nie chcąc została. Podbiegłam do niej szybko.
-Co pani dokładniej widziała w tej przepowiedni? -Zapytałam.
-N-nie teraz... -bąknęła pod nosem. Miała już odejść, ale chwyciłam ją delikatnie za ramię. Kobieta była strasznie spięta. Czułam to.
-Proszę...
Sybilla westchnęła. Zarzuciła głową w bok na znak żebym szła za nią. Zrobiłam to bez gadania. Wspięłyśmy się po spiralnych schodach do siedziby pani Trelawney. Usiadłam na jednym z foteli. Kobieta w goglach zaczęła krzątać się pomiędzy półkami.
-Herbatki może? -Zapytała, podnosząc, trzęsącą się ręką, imbryk.
-Dziękuję -odmówiłam grzecznie.- Co pani widziała? -Ponowiłam pytanie.
Kobieta westchnęła i usiadła naprzeciwko mnie.
-W pierwszej kolejności pojawiła się czarna sowa, która wleciała przez okno do czyjegoś dormitorium. Ptak przyniósł kawałek pergaminu. Całość tekstu była zamazana... Widziałam tylko słowo "niebezpieczeństwo". Później ujrzałam przedramię z Mrocznym Znakiem. To była ręka mężczyzny.
-A później? -Ponagliłam, widząc że kobieta się zamyśliła.
-Bliska rodzina... -wymamrotała i zmrużyła powieki.- Widziałam blond mężczyznę. Wysoki, zielone oczy...
-To skąd, przepraszam, przypuszczenie, że to moja rodzina!? -Nic nie rozumiałam z tego co powiedziała Sybilla. To się w ogóle kupy nie trzyma!
-Bo ty też tam byłaś -szepnęła.- Widziałam twojego brata... -powiedziała trochę posępnie.
Cały kolor zszedł mi z twarzy. Ale... Przecież ja nie mam rodzeństwa... Na pewno! Niczego nie rozumiałam...
Sybilla wstała i zaczęła szperać w swoich rzeczach. Z jakiejś teczki wyciągnęła zdjęcie. Podała mi je, a ja obejrzałam fotografię. Była ona wpół przedarta. W rękach trzymałam prawą część zdjęcia. W jego lewym dolnym rogu... W sumie to w jakim rogu? Był on właśnie urwany. To wyglądało, jakby ktoś w biegu rozerwał fotografię. Druga część musiała jeszcze kogoś przedstawiać... Na owej połówce był przedstawiony chłopak na oko w moim wieku. Blondyn o zielonych oczach. Zgodnie z opisem pani Trelawney.
-Ale... Ja nie mam żadnego rodzeństwa. Jestem jedynaczką.
Kobieta jedynie wzruszyła ramionami.
-Zna go pani? -Zapytałam.
-N-nie... -wymamrotała nerwowo. Wiedziałam jednak, że kłamie.- Jestem zajęta. Idź już -powiedziała pospiesznie, wypychając mnie z sali.
-A zdjęcie? -Wymachiwałam fotografią.
-Zachowaj na pamiątkę -powiedziała i zatrzasnęła za mną drzwi.
-To jest niemożliwe... -szepnęła, przyglądając się jeszcze raz zdjęciu. Czy pani Trelawney kłamie? Może nie mówi całej prawdy? Byłam rozdarta. Zupełnie jak to zdjęcie...
*oczami Draco Malfoy'a*
Siedziałem na parapecie przy otwartym oknie. Wpatrywałem się w malowniczy pejzaż, którego harmonię zakłócali dementorzy. W sumie... Nie najgorzej to wyglądało... Naszła mnie wena. Ruszyłem 4 litery i poszedłem szukać kartki papieru i ołówka. Znalazłem te rzeczy w brązowej teczce, gdzie trzymałem swoje pozostałe szkice. Tak, to mój sekret. Szkicowałem. Nikt o tym nie wiedział. Tylko ja. Bałem się komukolwiek to wyjawić. Obawiałem się reakcji. Ojciec tym bardziej nie wie. Jest surowy. Gdyby się dowiedział spaliłby wszystko.
Wytargałem dwie kartki i mój ulubiony niebieski ołówek. Teczkę zamknąłem i wcisnąłem pod materac. Jak zawsze. Podszedłem do okna i zająłem poprzednią pozycję. Zacząłem szkicować. To mnie zawsze uspokajało. Byłem w połowie rysunki, aż nagle usłyszałem kroki. Cholera! Wyciągnąłem różdżkę i sprawiłem, że kartki zaczęły lewitować. Wsunąłem je sprawnym ruchem pod kołdrę. W tym samym momencie drzwi do dormitorium otworzyły się z hukiem. Szybko schowałem różdżkę. Do pomieszczenia wszedł Zabini.
-Co tam, Diable? -Zagadnąłem lekko nerwowo. Serce trochę dudniło mi w żebrach z przypływu adrenaliny.
-Weź nawet nie pytaj -odparł posępnie i już miał się rzucać na łóżko. Moje łóżko! Jak usłyszy szelest kartek odkryje moje szkice!
-Niee! -Krzyknąłem wyciągając ręce w jego stronę.
Blaise zamarł w bezruchu. Spojrzał na mnie głupio.
-Co ci?
-Nic. Po prostu nie siadaj tam...
-Dobra. Było mówić... -bąknął i ruszył w stronę swojego łoża. Walnął się na nie, aż poduszki podskoczyły.
-Co jest? -Zapytałem widząc minę kolegi.
-Ta szlamica zaczyna mnie wkurzać... A ciebie to już chyba na potęgę! -Powiedział z lekkim współczuciem Zabini.
-Kto niby? -Nie ogarnąłem o kogo chodzi.
-Tatia. Ta szlama. A kto inny? -Powiedział z pogardą.
-Nie mów tak -odezwałem się beznamiętnie, spoglądając w okno. Próbowałem trzymać nerwy na wodzy.
-Słucham? Do takich osób powinno się zwracać zgodnie z nazewnictwem.
-Wcale nie -powiedziałem z naciskiem.
-Smoku, co się z tobą dzieje!? Jej rodzice są mugolami. takich jak ona nie powinni nawet nazywać czarodziejami! To szlama -syknął Zabini.
Nerwy puściły. Wstałem z parapetu i podszedłem do chłopaka. On tylko patrzył na mnie ze zdziwieniem na twarzy. Chwyciłem go za koszulę i szarpnąłem do góry, mierząc morderczym wzrokiem.
-Jeszcze raz tak na nią powiesz, a pokiereszuję ci tą brzydką buźkę! -Ryknąłem.
Jeszcze chwila, a bym go najzwyczajniej w świecie uderzył. Blaise odepchnął mnie jednak od siebie.
-Człowieku! Co z tobą!?
Wziąłem nerwowo powietrza. Złapałem się za włosy, burząc tym samym idealnie ułożoną fryzurę.
-Nie wiem -wymamrotałem i wyszedłem pospiesznie z dormitorium.
Szedłem zdenerwowany, jednym z korytarzy. Nie zważałem na innych uczniów. Po prostu gnałem przed siebie próbując ogarnąć własne myśli. Czy ja się zakochałem? Kurde! To niemożliwe! W Tatii? Tym bardziej jest to chore... Ale jak inaczej wytłumaczyć to, że ciągle o niej myślę? Jak wyjaśnić to, że się uśmiecham, gdy ją tylko widzę? To, że serce szybciej bije, gdy z nią rozmawiam? "Zakochałeś się, czy co?" -jej słowa ciągle dudniły mi w głowie.
Nagle na kogoś wpadłem. Nie dziwne. W sumie to kompletnie nie patrzyłem gdzie idę. Inni omijali mnie, patrząc na mnie jak na idiotę. Chwyciłem tą osobę za ramiona i spojrzałem temu komuś w oczy. Piękne brązowe tęczówki. Tatia.
-Kolejny! -Wymamrotała, załamując ręce.
Wpatrywałem się w nią bez słowa. Jej oczy lśniły niczym tysiące gwiazd. Jej włosy połyskiwały w promieniach słońca, które wpadały przez okno obok. Jej różane usta nęciły widokiem. Kusiły, aby ich zakosztować. Zbliżyłem się do niej, schylając lekko, gdyż była niższa ode mnie. Podniosłem delikatnie jej brodę, by lepiej widzieć jej oczy. Wpatrywały się we mnie. Skierowałem wzrok na usta, które były lekko rozchylone.
Wtem czar prysł. Tatia odsunęła się delikatnie w tył powiększając odległość między nami, która była już i tak znikoma. Choć tak tego chciałem widocznie nie było mi dane. Dziewczyna wymknęła się z delikatnego dotyku, jakim ją obdarzyłem i pospiesznie odeszła, pozostawiając za sobą piękny zapach czerwonych róż.
-Tatia -szepnąłem za nią, odwracając się za dziewczyną. Blondynka jednak mnie nie słyszała.- Co się ze mną dzieje!? -Mruknąłem i poleciałem korytarzem w przeciwną stronę niż Tina.
*oczami Tatii Salvador*
Co to było do cholery!? Pędziłam wzdłuż korytarza lekko otumaniona. Czy on chciał... Nie. Nie! Nie!
Wparowałam do Pokoju Wspólnego Puchonów. Potknęła się na wstępie, ale się tym zbytnio nie przejęłam. W pomieszczeniu było mało osób. Usiadłam na podłodze przed kominkiem i wpatrywałam się w płomień. W ręce nadal trzymałam dość starą fotografię. Nagle za moimi plecami pojawiła się Su.
-Tatsi? -Zagadnęła.- Co jest?
Nie reagowałam. Za dużo dziś widziałam. Za dużo słyszałam. Byłam w kompletnym szoku. Zaczęłam nerwowo oddychać. Znów te napady duszności. Tak zachłannie wciągałam powietrze, że aż zaczęło mi się kręcić w głowie.
-Słabo mi -szepnęłam.
Suzan podeszła do mnie i usiadła obok.
-Co się stało? -Zapytała.
Zaraz po tych słowach łzy napłynęły mi do oczu. Suzan przytuliła mnie mocno.
-Matko! Mów co jest, bo nie mogę tak na ciebie patrzeć!
-Ja... -wzięłam oddech.- Chyba mam... Brata...
-Co? -Zdziwiła się Suzy.- Ale ty... Jedynaczką jesteś!
-No właśnie wiem... -mamrotałam.
-Rodzice by cię okłamali?
-Nie. Nie wiem. Ale...
-Co 'ale' ? -Dopytywała się ożywiona Su.
-W domu nie mamy żadnych zdjęć. Przynajmniej nie wspólnych...
-Myślisz o... -nie dokończyła, bo nie mogła wymówić tego słowa.
-Adopcji -mruknęłam i w moment zalałam się łzami.
______________________________________________________________
Wybaczcie za tą przerwę tygodniową. Nauka i te sprawy.
Nie jestem pewna kiedy będzie następny rozdział, bo po pierwsze muszę go napisać, a po drugie to godzinę dziennie na kompie teraz mogę być, więc marnie... :D
Ale dla was się koty postaram... Jak będzie dużo komentarzy! ;)
Pozdrowienia i miłego czytania, bo osobiście to mój ulubiony rozdział *U*
~Tatsi
piątek, 5 kwietnia 2013
6 rozdział "Jest ognista, jest impreza!"
Przede mną stał mój nauczyciel obrony przed czarną magią. Patrzył na mnie surowo. Ten wzrok... Zimny i oschły jak u Snape'a. To jakaś rodzina, czy co!?
-Skąd pan wiedział, że boję się pająków? -Zapytałam prosto z mostu. Bez żadnego "dzień dobry", ani innych pierdół. No bądźmy szczerzy: nie lubię patafiana!
-Z reguły dziewczyny się ich lękają -powiedział sztywno.
-"Z reguły"? Jest pan niemiły -skrzyżowałam ręce na piersiach.
-I nieomylny. Wystraszyłaś się? Tak. To raczej ty jesteś niemiła. Pamiętasz co powiedziałaś, gdy kazałem ci wracać, Salvador?
-Pamiętam. Pamiętam również, że o mało serce mi nie wyskoczyło! Poza tym ostatnio nie panuję nad gniewem -odpowiedziałam z wyrzutem.- A tak w ogóle ... Nie będę z panem o tym rozmawiać! -Powiedziałam trochę piskliwym głosem i pospiesznie odeszłam.
Dziwak, pomyślałam i ruszyłam do biblioteki. Chciałam się odprężyć. W owym pomieszczeniu wybrałam jakąś książkę i usiadłam przy stole. Zaczęłam czytać. Nagle ktoś mi mignął przed oczami. Ujrzałam ciemne dżinsy, szarą podkoszulkę, a wyżej prawie biały łeb.
-Znowu? -Spytałam, a chłopak się odwrócił.
-Szukam czegoś fajnego do poczytania, a co? Przeszkadza ci to, Salvador? -Zapytał ironicznie, uśmiechając się głupio.
Westchnęłam tylko. Nie miałam już wprost siły na użeranie się z tymi ludźmi!
-Ty chyba jednak też powinnaś czegoś poszukać -zaproponował Draco.
-Jak byś nie zauważył, ślepa kozo, to mam książkę przed nosem! -Wskazałam na otwartą księgę.
Malfoy podniósł ją i odczytał tytuł.
-"Jak poskromić trolla górskiego"? Chyba jednak powinnaś poszukać czegoś innego -zaśmiał się.
Również spojrzałam na okładkę. Westchnęłam znowu.
-Sięgnęłam po pierwsze lepsze ...-wytłumaczyłam.
-Tak. Jasne. A do poduszki co czytasz? "Smoki od A do Z"?
-Malfoy.. Proszę... Nie mam nastroju... Poza tym, potrafię wybrać dobra książkę.
-Czyżby? -Zaciekawił się blondyn.
-Oczywiście. O Williamie Szekspirze zapewne nie słyszałeś.
-O kim? -Zdziwił się.
-No właśnie. To jest dopiero klasyk!
-Chyba dla mugoli -zakpił.
-Nie obrażaj -zagroziłam.
Nastała chwila ciszy. Draco przyglądał mi się przez chwilę.
-Masz tą książkę przy sobie? -Zapytał w końcu.
-Mam.
-A pożyczysz kiedyś? -Spytał z szarmanckim uśmieszkiem.
-Klasyk dla mugoli. Nie spodoba ci się -uśmiechnęłam się chytrze i odeszłam.
Kurczaki! Gdzie nie pójdę, ktoś musi mi przeszkodzić. Wpadłam z nadzieją do Pokoju Wspólnego Puchonów. Nikogo tam nie było. Dobrze. Skierowałam się do dormitorium. Tam wytargałam z walizki moją ulubioną książkę, zatytułowaną "Romeo i Julia". Przez Malfoy'a mnie na nią naszło... Wróciłam z nią do Pokoju Wspólnego. Wpakowałam się na fotel przed kominkiem i zaczęłam czytać. W końcu święty spokój, pomyślałam. Siedziałam tak i zagłębiałam w lekturę. Kiedy byłam już na ostatniej stronie do Pokoju wparowali rozdarci Puchoni. O dziwo na czele owej pielgrzymki darli się bliźniacy. Na wstępie pierdyknęli małe fajerwerki. Podskoczyłam na fotelu, przestraszona. Cała ta hołota wpakowała się na fotele, niektórzy podpierali ściany, kilkoro uczniów siadało na ziemi lub na stole. Na środku pomieszczenia stanął George wraz z Fredem. Gdzieś w tłumie ujrzałam Rose i Carmen. Wszyscy byli roześmiani i rozmawiali żywo.
-Doszły nas słuchy, że macie nowych graczy -zaczął Fred, a wszyscy zwrócili na rudzielców uwagę.
-Słyszeliśmy też, że zamierzacie świętować! -Dodał George.
-Bez nas!? -Powiedzieli równocześnie i zza pleców wyjęli po jednej buteleczce Whisky. Widać, że Weasley'owie.
Rozległy się wycia i brawa. No ba. Jest ognista, jest impreza! Ktoś wyrwał mi książkę z rąk i rzucił za plecy. Zmierzyłam Puchona morderczym wzrokiem. On jednak nie patrzył mi w oczy. Zamiast tego złapał mnie za rękę i zatargał na środek pomieszczenia. Stali tam już inni nowi gracze drużyny Hufflepuff'u. Już wiem co się święci... Oto bowiem jedna z mini tradycji puchońskich: witanie nowych graczy. Co roku było co innego. Już się boję co tym razem Cedric wymyślił... Zaczęło się jak zwykle, czyli podstawili nam pod nos szklaneczki z Whisky. Mieliśmy ją oczywiście wypić. Szczerze powiedziawszy to jeszcze nigdy nie piłam alkoholu... Widziałam, jak Seba, Emily i Ric wypili bez trudu. A ja? Ja stałam ze szklanką w ręku i się wahałam. Rozległy się skandowania:
-Pij! Pij! Pij!
Wzruszyłam ramionami i przechyliłam szklankę, wlewając napój do swoich ust. Odgłos braw wypełnił cały Pokój Wspólny. Nie było takie najgorsze. W sumie... Po pewnej chwili zaczęło mi smakować. Przyjemne uczucie, kiedy owy napój rozlewa się w gardle. Ktoś poklepał mnie po plecach. Z japońskim zapłonem zauważyłam, że to była Su. Cedric, który wymyślał "wyzwania", czyli drugą część zabawy, wyszedł na środek pomieszczenia.
-Jak wiecie, co roku urządzamy takie cyrki, aby przywitać nowych graczy. Whisky już była, więc przechodzimy do drugiej części -Diggory uśmiechnął się chytrze.- Tym razem każdy z was, nowicjusze, musi pocałować kogoś w tym pomieszczeniu! -Rozległy się śmiechy. Z mojej twarzy natomiast zszedł cały kolor.- Ostrzegam jednak, że musi to być osoba przeciwnej płci -zagroził palcem po czym znów uśmiechnął się od ucha do ucha.
Rozległy si brawa. Matko z córką.... Już nie chcę być w tej drużynie! Kogo? Kogo mam pocałować? Wiedziałam, że muszę to zrobić. Tradycja każe i te inne duperele. Ale kogo mam wybrać? Jest jedna osoba w tym pomieszczenia, którą chciałabym obdarzyć tym gestem, ale cholernie się wstydziłam... Ric wybrał Hannę Abbott, Emily Justyna Flinch'a-Fletchley'a ,a Seba cmoknął Suzan. Przyszło mi jednak coś do głowy. Podeszłam do Cedric'a i zarzuciłam mu ręce na szyję. Zbliżałam swoją twarz do jego i lekko musnęłam wargi Puchona. Zdziwiony Diggory aż usiadł z wrażenia. Zaczęłam chichotać. Suzan podbiegła do mnie.
-Dlaczego akurat on? -Zdziwiła się przyjaciółka. Zapewne była pewna, że podejdę do Weasley'a.
-Dlatego, że od tamtego roku się we mnie podkochuje -uśmiechnęłam się do Su chytrze. Niebieskooka też była w niezłym szoku. Zostawiłam ją z otwartą buzią. Podeszłam do Carmi i Rose.- A wy co tu robicie? -Zapytałam rozbawiona.
W tym samym momencie rozległa się muzyka. Wiele osób zaczęło tańczyć. Puchoni - potrafią cieszyć się z byle gówna...
-Dostałyśmy cynk, że ognista będzie! -Zaśmiała się Black.
Uśmiechnęłam się do dziewczyn i już miałam odchodzić, ale Weasley'owie podeszli do nas. George wtulił się Rose, a Fred oparł się łokciem o głowę Carmen, która po chwili trzepnęła rudzielca przez głowę.
-Dlaczego przekonywaliście mnie żebym doszła do drużyny? -Zapytałam, bo wcześniej jakoś nie było okazji.
-Żebyśmy mieli komu bęcki spuszczać! -Zaśmiał się starszy bliźniak.
-A tak na poważnie?
-A... Nieważne... -powiedział szybko Fred i zwinął się z bratem. Chwilę później nie było ich widać pośród tłumu.
-WTF... -szepnęłam.
Ognista lała się litrami, wielu uczniów tańczyło. Wśród nich byłam ja. Widocznie Whisky źle na mnie działała, bo już po kilku szklaneczkach wlazłam na stół. Zaczęłam tańczyć jak połamana. Na trzeźwo to bym nigdy tego nie zrobiła, ale teraz świetnie się bawiłam. Chwilę później dołączyła do mnie Carmen. Nie wiedzieć dlaczego zaczęłyśmy tańczyć macarenę. Nagle potknęłam się i zleciałam ze stołu. Mocno gruchotnęłam o ziemię. Ludzie wokół mnie zamarli i tylko spojrzeli na mnie. A ja? Ja zaczęłam się śmiać jak idiotka. Wstałam i rozglądnęłam się dookoła. Obok stał Fred. Rudzielec złapał mnie w talii i zaczął kroczyć w stronę mojego dormitorium.
-Tej pani już dziękujemy -powiedział kiedy chciałam wyrwać się z jego dotyku. Ale dlaczego? W sumie to było mi w jego objęciach bardzo dobrze.- Który masz pokój?
-Aaaa... Nie wiem. 5, albo 15... -mamrotałam roześmiana.
Weasley tylko westchnął. Nie wiem jak, ale trafił do odpowiedniego dormitorium. Położył mnie na łóżku.
-To nie moje -bąknęłam.- Tu śpi Bree. Tam jest moje wyrko -wskazałam na odpowiednie łóżko.
Fred tylko się zaśmiał i wziął mnie na ręce.
-Jak miło... -mruknęłam i wtuliłam się w rudzielca. Chłopak delikatnie położył mnie na miękkiej pościeli. Ściągnął mi balerinki i szczelnie przykrył kołdrą. Już miał odchodzić, ale złapałam go za nadgarstek.
-Nie idź jeszcze.
Przekręciłam się na plecy. Fred uśmiechnął się i położył obok mnie. Podłożył sobie ręce pod głowę i zerkał na sufit.
-Śmiesznie wyglądałaś na tym stole -stwierdził.
-Wiem -mruknęłam i położyłam głowę na jego klatce piersiowej. Zamknęłam oczy.
-Co ja? Poduszka? -Zaśmiał się. Chwilę później jednak poczułam jego dłoń na moich plecach. Uśmiechnęłam się. Było mi tak dobrze...- Śpij -polecił i pocałował mnie w czoło. Wstał i podłożył mi pod głowę poduszkę. Nie musiał dwa razy powtarzać. Od razu mnie zmogło.
Obudziłam się z bólem głowy. Kiedy rozejrzałam się po dormitorium okazało się, że nikogo tam nie było. Spojrzałam na zegarek. Cholera! Śniadanie! Zerwałam się jak na komendę i dorwałam się do szafy. Wytargałam z niej krótkie spodenki, czarną poduszkę na ramiączkach z dość dużym dekoltem oraz pomarańczową koszulę w kratę. Wleciałam do łazienki i tam przebrałam się w wybrane ciuchy. Na nogi naciągnęłam różowe trampki za kostkę, a włosy zgarnęłam w koka. Pociągnęłam rzęsy tuszem i wyleciałam z dormitorium. W biegu mój misternie zrobiony kok się rozwalił, ale to nawet dobrze, gdyż lepiej się to wtedy wszystko komponowało. Wyhamowałam dopiero w progu Wielkiej Sali. Kurwa! Nie te buty! Wypierniczyłam się na wstępie. Słychać było liczne śmiechy. Szczerze mówiąc to koło tyłka mi to latało. Też zaczęłam się śmiać. Podniosłam się, otrzepałam i wparowałam do Sali. Przechodząc obok stołu Puchonów ciągle słyszałam:
-Cześć Tatia! Fajnie wyglądasz! Wymiatałaś wczoraj. Kiedy następna popijawa?
Zaśmiałam się na te komentarze. Trochę mnie dziwiły, ale ze spokojem zasiadłam obok Suzan. Nagle sowy zaczęły latać z pocztą. Jedna z nich rzuciła mi coś płaskiego i prostokątnego przed oczy. Rozpakowałam to i okazało się, że jest to plakietka na drzwi z napisem:
-Skąd pan wiedział, że boję się pająków? -Zapytałam prosto z mostu. Bez żadnego "dzień dobry", ani innych pierdół. No bądźmy szczerzy: nie lubię patafiana!
-Z reguły dziewczyny się ich lękają -powiedział sztywno.
-"Z reguły"? Jest pan niemiły -skrzyżowałam ręce na piersiach.
-I nieomylny. Wystraszyłaś się? Tak. To raczej ty jesteś niemiła. Pamiętasz co powiedziałaś, gdy kazałem ci wracać, Salvador?
-Pamiętam. Pamiętam również, że o mało serce mi nie wyskoczyło! Poza tym ostatnio nie panuję nad gniewem -odpowiedziałam z wyrzutem.- A tak w ogóle ... Nie będę z panem o tym rozmawiać! -Powiedziałam trochę piskliwym głosem i pospiesznie odeszłam.
Dziwak, pomyślałam i ruszyłam do biblioteki. Chciałam się odprężyć. W owym pomieszczeniu wybrałam jakąś książkę i usiadłam przy stole. Zaczęłam czytać. Nagle ktoś mi mignął przed oczami. Ujrzałam ciemne dżinsy, szarą podkoszulkę, a wyżej prawie biały łeb.
-Znowu? -Spytałam, a chłopak się odwrócił.
-Szukam czegoś fajnego do poczytania, a co? Przeszkadza ci to, Salvador? -Zapytał ironicznie, uśmiechając się głupio.
Westchnęłam tylko. Nie miałam już wprost siły na użeranie się z tymi ludźmi!
-Ty chyba jednak też powinnaś czegoś poszukać -zaproponował Draco.
-Jak byś nie zauważył, ślepa kozo, to mam książkę przed nosem! -Wskazałam na otwartą księgę.
Malfoy podniósł ją i odczytał tytuł.
-"Jak poskromić trolla górskiego"? Chyba jednak powinnaś poszukać czegoś innego -zaśmiał się.
Również spojrzałam na okładkę. Westchnęłam znowu.
-Sięgnęłam po pierwsze lepsze ...-wytłumaczyłam.
-Tak. Jasne. A do poduszki co czytasz? "Smoki od A do Z"?
-Malfoy.. Proszę... Nie mam nastroju... Poza tym, potrafię wybrać dobra książkę.
-Czyżby? -Zaciekawił się blondyn.
-Oczywiście. O Williamie Szekspirze zapewne nie słyszałeś.
-O kim? -Zdziwił się.
-No właśnie. To jest dopiero klasyk!
-Chyba dla mugoli -zakpił.
-Nie obrażaj -zagroziłam.
Nastała chwila ciszy. Draco przyglądał mi się przez chwilę.
-Masz tą książkę przy sobie? -Zapytał w końcu.
-Mam.
-A pożyczysz kiedyś? -Spytał z szarmanckim uśmieszkiem.
-Klasyk dla mugoli. Nie spodoba ci się -uśmiechnęłam się chytrze i odeszłam.
Kurczaki! Gdzie nie pójdę, ktoś musi mi przeszkodzić. Wpadłam z nadzieją do Pokoju Wspólnego Puchonów. Nikogo tam nie było. Dobrze. Skierowałam się do dormitorium. Tam wytargałam z walizki moją ulubioną książkę, zatytułowaną "Romeo i Julia". Przez Malfoy'a mnie na nią naszło... Wróciłam z nią do Pokoju Wspólnego. Wpakowałam się na fotel przed kominkiem i zaczęłam czytać. W końcu święty spokój, pomyślałam. Siedziałam tak i zagłębiałam w lekturę. Kiedy byłam już na ostatniej stronie do Pokoju wparowali rozdarci Puchoni. O dziwo na czele owej pielgrzymki darli się bliźniacy. Na wstępie pierdyknęli małe fajerwerki. Podskoczyłam na fotelu, przestraszona. Cała ta hołota wpakowała się na fotele, niektórzy podpierali ściany, kilkoro uczniów siadało na ziemi lub na stole. Na środku pomieszczenia stanął George wraz z Fredem. Gdzieś w tłumie ujrzałam Rose i Carmen. Wszyscy byli roześmiani i rozmawiali żywo.
-Doszły nas słuchy, że macie nowych graczy -zaczął Fred, a wszyscy zwrócili na rudzielców uwagę.
-Słyszeliśmy też, że zamierzacie świętować! -Dodał George.
-Bez nas!? -Powiedzieli równocześnie i zza pleców wyjęli po jednej buteleczce Whisky. Widać, że Weasley'owie.
Rozległy się wycia i brawa. No ba. Jest ognista, jest impreza! Ktoś wyrwał mi książkę z rąk i rzucił za plecy. Zmierzyłam Puchona morderczym wzrokiem. On jednak nie patrzył mi w oczy. Zamiast tego złapał mnie za rękę i zatargał na środek pomieszczenia. Stali tam już inni nowi gracze drużyny Hufflepuff'u. Już wiem co się święci... Oto bowiem jedna z mini tradycji puchońskich: witanie nowych graczy. Co roku było co innego. Już się boję co tym razem Cedric wymyślił... Zaczęło się jak zwykle, czyli podstawili nam pod nos szklaneczki z Whisky. Mieliśmy ją oczywiście wypić. Szczerze powiedziawszy to jeszcze nigdy nie piłam alkoholu... Widziałam, jak Seba, Emily i Ric wypili bez trudu. A ja? Ja stałam ze szklanką w ręku i się wahałam. Rozległy się skandowania:
-Pij! Pij! Pij!
Wzruszyłam ramionami i przechyliłam szklankę, wlewając napój do swoich ust. Odgłos braw wypełnił cały Pokój Wspólny. Nie było takie najgorsze. W sumie... Po pewnej chwili zaczęło mi smakować. Przyjemne uczucie, kiedy owy napój rozlewa się w gardle. Ktoś poklepał mnie po plecach. Z japońskim zapłonem zauważyłam, że to była Su. Cedric, który wymyślał "wyzwania", czyli drugą część zabawy, wyszedł na środek pomieszczenia.
-Jak wiecie, co roku urządzamy takie cyrki, aby przywitać nowych graczy. Whisky już była, więc przechodzimy do drugiej części -Diggory uśmiechnął się chytrze.- Tym razem każdy z was, nowicjusze, musi pocałować kogoś w tym pomieszczeniu! -Rozległy się śmiechy. Z mojej twarzy natomiast zszedł cały kolor.- Ostrzegam jednak, że musi to być osoba przeciwnej płci -zagroził palcem po czym znów uśmiechnął się od ucha do ucha.
Rozległy si brawa. Matko z córką.... Już nie chcę być w tej drużynie! Kogo? Kogo mam pocałować? Wiedziałam, że muszę to zrobić. Tradycja każe i te inne duperele. Ale kogo mam wybrać? Jest jedna osoba w tym pomieszczenia, którą chciałabym obdarzyć tym gestem, ale cholernie się wstydziłam... Ric wybrał Hannę Abbott, Emily Justyna Flinch'a-Fletchley'a ,a Seba cmoknął Suzan. Przyszło mi jednak coś do głowy. Podeszłam do Cedric'a i zarzuciłam mu ręce na szyję. Zbliżałam swoją twarz do jego i lekko musnęłam wargi Puchona. Zdziwiony Diggory aż usiadł z wrażenia. Zaczęłam chichotać. Suzan podbiegła do mnie.
-Dlaczego akurat on? -Zdziwiła się przyjaciółka. Zapewne była pewna, że podejdę do Weasley'a.
-Dlatego, że od tamtego roku się we mnie podkochuje -uśmiechnęłam się do Su chytrze. Niebieskooka też była w niezłym szoku. Zostawiłam ją z otwartą buzią. Podeszłam do Carmi i Rose.- A wy co tu robicie? -Zapytałam rozbawiona.
W tym samym momencie rozległa się muzyka. Wiele osób zaczęło tańczyć. Puchoni - potrafią cieszyć się z byle gówna...
-Dostałyśmy cynk, że ognista będzie! -Zaśmiała się Black.
Uśmiechnęłam się do dziewczyn i już miałam odchodzić, ale Weasley'owie podeszli do nas. George wtulił się Rose, a Fred oparł się łokciem o głowę Carmen, która po chwili trzepnęła rudzielca przez głowę.
-Dlaczego przekonywaliście mnie żebym doszła do drużyny? -Zapytałam, bo wcześniej jakoś nie było okazji.
-Żebyśmy mieli komu bęcki spuszczać! -Zaśmiał się starszy bliźniak.
-A tak na poważnie?
-A... Nieważne... -powiedział szybko Fred i zwinął się z bratem. Chwilę później nie było ich widać pośród tłumu.
-WTF... -szepnęłam.
Ognista lała się litrami, wielu uczniów tańczyło. Wśród nich byłam ja. Widocznie Whisky źle na mnie działała, bo już po kilku szklaneczkach wlazłam na stół. Zaczęłam tańczyć jak połamana. Na trzeźwo to bym nigdy tego nie zrobiła, ale teraz świetnie się bawiłam. Chwilę później dołączyła do mnie Carmen. Nie wiedzieć dlaczego zaczęłyśmy tańczyć macarenę. Nagle potknęłam się i zleciałam ze stołu. Mocno gruchotnęłam o ziemię. Ludzie wokół mnie zamarli i tylko spojrzeli na mnie. A ja? Ja zaczęłam się śmiać jak idiotka. Wstałam i rozglądnęłam się dookoła. Obok stał Fred. Rudzielec złapał mnie w talii i zaczął kroczyć w stronę mojego dormitorium.
-Tej pani już dziękujemy -powiedział kiedy chciałam wyrwać się z jego dotyku. Ale dlaczego? W sumie to było mi w jego objęciach bardzo dobrze.- Który masz pokój?
-Aaaa... Nie wiem. 5, albo 15... -mamrotałam roześmiana.
Weasley tylko westchnął. Nie wiem jak, ale trafił do odpowiedniego dormitorium. Położył mnie na łóżku.
-To nie moje -bąknęłam.- Tu śpi Bree. Tam jest moje wyrko -wskazałam na odpowiednie łóżko.
Fred tylko się zaśmiał i wziął mnie na ręce.
-Jak miło... -mruknęłam i wtuliłam się w rudzielca. Chłopak delikatnie położył mnie na miękkiej pościeli. Ściągnął mi balerinki i szczelnie przykrył kołdrą. Już miał odchodzić, ale złapałam go za nadgarstek.
-Nie idź jeszcze.
Przekręciłam się na plecy. Fred uśmiechnął się i położył obok mnie. Podłożył sobie ręce pod głowę i zerkał na sufit.
-Śmiesznie wyglądałaś na tym stole -stwierdził.
-Wiem -mruknęłam i położyłam głowę na jego klatce piersiowej. Zamknęłam oczy.
-Co ja? Poduszka? -Zaśmiał się. Chwilę później jednak poczułam jego dłoń na moich plecach. Uśmiechnęłam się. Było mi tak dobrze...- Śpij -polecił i pocałował mnie w czoło. Wstał i podłożył mi pod głowę poduszkę. Nie musiał dwa razy powtarzać. Od razu mnie zmogło.
Obudziłam się z bólem głowy. Kiedy rozejrzałam się po dormitorium okazało się, że nikogo tam nie było. Spojrzałam na zegarek. Cholera! Śniadanie! Zerwałam się jak na komendę i dorwałam się do szafy. Wytargałam z niej krótkie spodenki, czarną poduszkę na ramiączkach z dość dużym dekoltem oraz pomarańczową koszulę w kratę. Wleciałam do łazienki i tam przebrałam się w wybrane ciuchy. Na nogi naciągnęłam różowe trampki za kostkę, a włosy zgarnęłam w koka. Pociągnęłam rzęsy tuszem i wyleciałam z dormitorium. W biegu mój misternie zrobiony kok się rozwalił, ale to nawet dobrze, gdyż lepiej się to wtedy wszystko komponowało. Wyhamowałam dopiero w progu Wielkiej Sali. Kurwa! Nie te buty! Wypierniczyłam się na wstępie. Słychać było liczne śmiechy. Szczerze mówiąc to koło tyłka mi to latało. Też zaczęłam się śmiać. Podniosłam się, otrzepałam i wparowałam do Sali. Przechodząc obok stołu Puchonów ciągle słyszałam:
-Cześć Tatia! Fajnie wyglądasz! Wymiatałaś wczoraj. Kiedy następna popijawa?
Zaśmiałam się na te komentarze. Trochę mnie dziwiły, ale ze spokojem zasiadłam obok Suzan. Nagle sowy zaczęły latać z pocztą. Jedna z nich rzuciła mi coś płaskiego i prostokątnego przed oczy. Rozpakowałam to i okazało się, że jest to plakietka na drzwi z napisem:
"SZALONA IMPREZOWICZKA"
Obok napisu widniała dziewczyna z butelką po Whisky. Miała blond włosy jak ja i brązowe oczy jak moje. Rozejrzałam się po Sali. Po mimice rozpoznałam, że ten "prezent" był od Freda.
-Kurde! Nic nie pamiętam! Była aż taka jazda? -Zapytałam Suzan. Ona zaczęła się śmiać.
-Nawet gorzej -wtrącił się Cedric.
-Matko z córką... -przywaliłam łbem o blat stołu, załamana.
-Nie matkuj mi tu! -Powiedziała Hanna.- Byłaś świetna!
-No może poza tym, że oddałaś komuś swoją podkoszulkę mówiąc, że jest wolny -dopowiedział George, który wraz ze swoją kopią pojawił się za moimi plecami.
-CO!? -Od razu podniosłam głowę. Zrobiło mi się gorąco. On zaczął się śmiać.
-Żartuję -uspokoił mnie rudy.
-Ale już chciałaś tam odwalać striptiz -dodał drugi rudzielec.
-Na następny raz z dala ode mnie z Whisky -ostrzegłam.
-Człowiek impreza! -Powiedzieli równocześnie Weasley'owie i odeszli od puchońskiego stołu.
-Spokojnie. Mecz szykuje się na początku października -odezwał się Cedric.- Jak zwyciężymy to znów będzie fiesta.
-Musimy to przegrać -obiecałam sobie, sięgając po żółty ser.
______________________________________________________________
Podoba mi się ta notka *U*
A wam? Czekam na opinie :*
~Tatsi
Subskrybuj:
Posty (Atom)