środa, 26 czerwca 2013

18 rozdział "Mówiłem, że zbije ich to z tropu."

W drzwiach stanęła kobieta z burzą czarnych, dziko kręconych włosów. Ubrana była  w staroświecką sukienkę  sięgającą  do połowy uda. Skąpana była w odcieniach nocy. Na nogach zagościły czarne kozaki na obcasie. Paznokcie były długie i zaostrzone. Pomalowane na czarno dawały wrażenie szponów.
Dobrze znałem tę kobietę. Była to Bellatrix Lestrange. W dłoni dzierżawiła brązową różdżkę wygiętą pod dziwnym kontem. Na twarzy zagościł złowrogi uśmiech.
-Bella -powitała ją Stephanie.- Jak tam?
-W miarę. Nie przyszłam tu jednak na pogaduszki, lecz... -urwała i spojrzała na mnie. Usta wykrzywiły się w jeszcze większy uśmiech.- Ale w sumie.. -mruknęła i rozgościła się na kanapie.-Quercy, jak tam życie? Co tam u ojca? Co u Tatii? -Zakpiła. Zmierzyłem ją morderczym spojrzeniem.
-Życie jako tako. U ojca nie mam pojęcia, bo widziałem go jedynie kilka dni temu i to nie było zbyt długie spotkanie, a u Tatiany to też nie wiem.
-Kłamiesz -mruknęła i zaczęła się przeraźliwie śmiać.- Wiesz co? Zawsze cię podziwiałam -oznajmiła, wstając. Podeszła do stolika, gdzie stała Martini i nalała sobie trochę do kieliszka.
-D-dlaczego? -Zdziwiłem się nieco.
-Zadajesz sobie tyle trudu, żeby ukryć jakąś piętnastolatkę przed jej własnym ojcem -odparła. Upiła trochę alkoholu i prychnęła patrząc zamyślona w dywan.- Przecież to się wyda! A jak gówniara będzie miała trochę talentu po ojcu to zostanie Śmierciożerczynią -dodała patrząc na mnie.
Wzruszyłem ramionami udając obojętność. Stephanie stała w kącie z zaplecionymi rękoma na piersiach. Wpatrywała się w Lestrange z czujnością.
-Dlaczego to robisz? -Spytała z zaciekawieniem.
-Robię co?
-Nie kłam! -Pisnęła zirytowana Bellatrix. Była znana z wybuchu histerycznego gniewu.- Już wszyscy wiedzą, że to ty ukryłeś młodą wśród mugoli. Zgrywasz idiotę przed nami i okłamujesz samego Czarnego Pana!
-A od kiedy zależy ci na mojej rodzinie? -Burknąłem.
-Od nigdy -odparła obojętnie. Widząc moje niedowierzanie postanowiła kontynuować.-Ian powiedział prosto: albo Tatia służy w oddziałach Czarnego Pana, albo jest już uważana za nieżywą. Oznajmił również, że gdyby dziewczyna była uparta jak matka to ja mogę jej pomóc przeprawić się na tamten świat -powiedziała słodko i dopiła Martini.
Ku naszym zdziwionym minom Bella uśmiechnęła się i wyszła zadowolona.
*perspektywa Tatii Salvador*
Siedząc na łóżku w dormitorium wpatrywałam się tępo w sufit. W pokoju byłam tam tylko ja. Rozmyślałam nad tym co ma się zdarzyć i to co się w sumie zdarzyło.
Po ostrej burzy mózgu uznałam, że nie będę się nad tym rozwodzić. Podniosłam tyłek i z nudów poskładałam ubrania w szafie, bo panował tam kompletny sajgon. Kiedy skończyłam usiadłam na skaju łóżka i rozejrzałam się po pokoju.
I ja mam opuścić to miejsce? Nigdy bym nie przypuszczała, że opuszczę Hogwart szybciej niż to mój to wiek przewiduje. Wszystko co wydarzyło się poprzedniego dnia było mocno pokręcone.
A właśnie... Draco. Co to właściwie było!? Niby czułam się w tamtym momencie cudownie, w brzuchu motyle robiły rozróbę i nawet nie pamiętam czy ktoś był w pobliżu.
Czułam się niesamowicie, ale... Czy Draco tchnęło to samo co mnie? Czy to jest miłość według niego? Obawiam się, że to jak zwykle może być przelotne zauroczenie z czego Malfoy jest znany. Chodził już z kilkoma dziewczynami, ale wszystkie zostawiał po krótkim czasie.
W sumie to Draco zainteresował się mną tak na poważnie od czasu kiedy prawdopodobnie dowiedział się, że jestem czystokrwista, czyli.... Czyli on... On mnie nie kocha...
Coś ścisnęło mnie w gardle, a motyle prysnęły. To wszystko jest złudne. Mam być po prostu jego kolejną zdobyczą.
Spojrzałam przed siebie tępo i ogarnęła mnie złość. I on miał czelność mnie pocałować!? A ja głupia się na to zgodziłam... Nienawidzę tego świata.
Wstałam szybko i pognałam w stronę Dziedzińca. Dementorzy zniknęli. Chyba sprawa z Bellatrix i moim ojcem ucichła, a Dumbledore nie chce narażać uczniów na spotkanie z tymi 'miłymi' istotami.
Z powodu braku zakapturzonych przystojniaków wyszłam na błonie i usiadłam na trawie. Wpatrywałam się tępo w jezioro. Nagle obok mnie pojawił się obcy cień. Spojrzałam w górę i ujrzałam tleniony łeb. Prychnęłam i powróciłam do poprzedniego zajęcia, czyli obserwowania gładkiej tafli wody.
-Coś się stało? -Spytał siadając obok mnie.
-Dlaczego pytasz? -Mruknęłam oschle.
Ten spojrzał na mnie zdziwiony. W dalszym ciągu nie patrzyłam na niego.
-Co znowu zrobiłem? -powiedział zrezygnowany.
-Ty? Jasne że nic -odparłam sarkastycznie. Ten westchnął i usiadł przede mną tak, bym była zmuszona na niego spojrzeć
-O co ci chodzi? To ma coś związanego z tym... Pocałunkiem wczoraj?
-Dobra, słuchaj. Fajnie, pocałowaliśmy się, ale ja widzę co się dzieje -burknęłam odsuwając się od niego.- Możesz iść i się chwalić, że masz na koncie kolejną dziewczynę.
Ten spojrzał na mnie urażony. Tak, to było chamskie, ale taka była prawda.
-Ale to nie tak -jęknął.
-A jak? To wszystko zaczęło się gdy dowiedziałeś się, że jestem czystokrwista. Wcześniej traktowałeś mnie z wyższością. Bałeś się, że ubrudzę cię szlamem. Teraz udajesz zakochanego, bo czystokrwista spodobał, aby się twoim rodzicom, a tym bardziej, że jej ojciec jest Śmierciożercą! -Uniosłam się. Wkurzona wstałam i obróciłam się na pięcie by odejść.
-Tatia, to nie tak. Na prawdę -powiedział, ale ja go nie słuchałam.
Odeszłam bez słowa.

Tydzień minął mi bardzo szybko. Nawet się nie spodziewałam... Byłam już spakowana i czekałam na Stephanie.
Unikałam Draco, bo obawiałam się, że znów rozpocznie się ta głupia rozmowa. Byłam na niego zła, co nie dało się ukryć. Pół Hufflepuffu dowiedziało się o naszym pocałunku i chyba nie zapowiadało się, żeby ta wiadomość zaprzestała swoją podróż na tej połowie uczniów domu borsuka. Równie dobrze mogłabym zapaść się pod ziemię. Niektórzy mi głupio gratulowali, a niektórzy patrzyli na mnie spod byka. W sumie to czym ja się przejmuję!? Przecież lada chwila przybędzie tu moja ciotka i już mnie tu nie będzie...
Jest sobota. Na dziś była przewidziana wycieczka do Hogsmeade. Ostatnio spotkałam tam niepożądaną osobę, ale lubię tam chodzić, a że ciotki jeszcze nie ma... Postanowiłam wstąpić tam ostatni raz przed wyjazdem z Hogwartu.
Za przewodnictwem pani Sprout wyszliśmy z zamku i ruszyliśmy w stronę wioski. Szłam w parze z Suzan. Kiedy dotarliśmy do Hogsmeade rozpierzchliśmy się po całej wiosce. Pobuszowaliśmy po większości sklepach (w tym w cukierni), a na koniec wybrałyśmy się do Trzech Mioteł. Zamówiłyśmy dwa piwa kremowe i usiadłyśmy przy stole. Jak to my, porozmawiałyśmy o głupotach, ale po pewnym czasie Su namierzyła pewnego Krukona i pognała za nim żeby porozmawiać z chłopakiem. Zaśmiałam się tylko i powoli kończyłam piwo. Nagle do mojego stoliku dosiadł się tleniony łeb. Spojrzałam na niego spode łba.
-Chcę wyjaśnić -uniósł bezradnie ręce w górę, jakbym do niego strzelała.
Spojrzałam na szklankę z piwem. Uniosłam ją i zatrzęsłam.
-Masz mało czasu -stwierdziłam patrząc na małą ilość płynu.
-Chwila -mruknął zrywając się ze stołka.
-Draco! -Warknęłam na chłopaka pędzącego do baru. Nic z tego. Tleniony przylazł z nową szklankę piwa. Westchnęłam. Oparłam się o stół i spojrzałam na niego.
-To na prawdę nie tak jak myślisz -zaczął niewinnie.- Uważasz, że coś się zaczęło dziać od kiedy dowiedziałem się o twoim statusie krwi. Mylisz się. Dowiedziałem się o tym w dzień kiedy się obudziłaś po meczu. Coś zaczęło się dziać o wiele wcześniej -oznajmił patrząc mi w oczy.
-Może i tak -burknęłam lekko zdziwiona, ale nie dałam tego po sobie poznać.- Wiele dziewczyn latało po Hogwarcie ze łzami w oczach, bo Wielki Draco Malfoy je porzucił.
Ten wytrzeszczył na mnie oczy. Wypuścił powietrze z ust i oparł się ciężko o oparcie jakby wypompowano z niego całe powietrze.
-Teraz to mnie zagięłaś -oznajmił. Po chwili jednak również  oparł się o stół jakby dostał nowej porcji powietrza.- Z tobą jest jednak inaczej. -Powiedział. Położył dłoń na mojej dłoni i spojrzał mi w oczy.- Jesteś inna niż wszystkie -szepnął.
-Każdej następnej to mówisz, czy za każdym razem zmieniasz płytę? -Mruknęłam oschle, zabierając rękę. Wypiłam dość duży łyk piwa, by szybciej skończyć.
-A jak mam cię przekonać? -Jęknął.- Zależy mi na tobie. Wczoraj to sobie dobitnie  uzmysłowiłem.
Otworzyłam usta, ale po chwili je zamknęłam. Nie wiedziałam zbytnio co powiedzieć. Złapałam za szklankę i napiłam się sporej ilości piwa kremowego. Ten uśmiechnął się szeroko.
-Z czego się cieszysz? -Prychnęłam złowrogo, ale tleniony zaczął  się śmiać. Ja automatycznie zrobiłam to samo.
Zaczęliśmy się  śmiać jak dwa debile z nie wiadomo czego. Jak w końcu się ogarnęliśmy spojrzałam na chłopaka.
-Przepraszam. Głupio cię osądziłam -powiedziałam skruszona.
Draco uśmiechnął się blado.
-Nie ma za co przepraszać. Po Hogwarcie krąży taka a nie inna opinia o mnie więc prawie ci się nie dziwię.
-Prawie? -Zaśmiałam się.
Nastała chwila ciszy.
-Jak... Jak ci się podobał rysunek? -Spytał nieśmiało.
Zdziwiłam się.
-To od ciebie? -Wydukałam.
Ten pokiwał delikatnie głową. Widać było, że nie zamierzał się do tego przyznawać.
-Ty rys... -Draco zatkał mi usta ręką.
-Głośniej, bo cię jeszcze mój ojciec nie słyszał! -Syknął  rozglądając dookoła, czy nikt się nie zainteresował  moją  reakcją.
-Pfeplasam -wybełkotałam z ustami zakrytymi jego dłonią.
-Tak, rysuję, ale proszę! Nie rozgłaszaj tego wszystkim -jęknął. Ja pokiwałam głową i Malfoy cofnął  dłoń.- Wiesz o tym tylko ty... No i ja rzecz jasna.
-Nie spodziewałam się tego po tobie -mruknęłam.- Ale dziękuję. Rysunek jest śliczny -powiedziałam cicho.
Draco uśmiechnął się.
-Masz talent -szepnęłam puściwszy do niego oczko. Wstałam i dopiłam piwo.
-Idziesz już? -Spytał tleniony zrywając się z krzesła.
-Wstąpić jeszcze po moje ulubione cukierki z Miodowego Królestwa i zacznę się zwijać -odparłam zakładając żakiet.- Muszę się jeszcze pożegnać z Suzan. Jeżeli jej rodzice nie wyjadą nigdzie na święta to spotkamy się dopiero w grudniu -dodałam zmierzając ku drzwiom. Draco poleciał  za mną.
-No a ja? -Zaśmiał  się otwierając mi drzwi.
Stanęłam w progu i spojrzałam na niego dziwnie.
-Aaa... Twoi rodzice nie będą  mieli nic przeciwko kiedy się dowiedzą? -Spytałam cicho.
-A wiesz gdzie ja mam ich zdanie? -Zaśmiał  się Malfoy i wyszliśmy z baru.
-Ty buntowniku! -Mruknęłam z uśmiechem na twarzy.- Idziesz ze mną? -Spytałam wskazując na cukiernię.
Ślizgon pokiwał głową  i ruszył ze mną  ramię  w ramię.  Idąc ulicą Draco złapał mnie dyskretnie za dłoń.  Nie spojrzał  na mnie mimo tego iż zerknęłam na niego zdziwiona. Tleniony uśmiechnął  się tylko i weszliśmy do Miodowego Królestwa.
Tam kupiłam moje ulubione cukierki i wyszłam ze sklepu nadal w towarzystwie Malfoy'a.
W końcu uczniowie Hogwartu zaczęli się zbierać w grupki w wyznaczonym przez nauczycieli miejscu. Kiedy dołączyłam tam z Draconem wszyscy jak jeden obrzucili nas zszokowanym wzrokiem. No nie dziwię im się. Miesiąc temu mało co się nie zeżarliśmy podczas naszych kłótni, a teraz Malfoy trzyma mnie za dłoń, a ja nawet się nie rzucam w związku z tym.
-Dziwnie się na nas patrzą -szepnęłam mu na ucho.
Ten zaśmiał się i po chwili nachylił się nade mną.
-A jak odbiorą to? -Mruknął i delikatnie musnął moje wargi.
Kiedy się odsunął zarumieniłam się lekko. Draco z kolei uśmiechnął się blado i spojrzał na grupkę.
-Mówiłem, że zbije ich to z tropu -zakpił widząc ich miny.
Kiedy wróciliśmy do Hogwartu wśród ogólnych szeptów na nasz temat, poszłam do dormitorium po mój kufer. Wychodząc z bagażem w Pokoju Wspólnym napotkałam dużą grupę Puchonów stojących twarzą do mnie. Pierwsza w tłumie stała Suzan z bladym uśmiechem na twarzy. Rozprostowała ramiona i już wiedziałam o co chodzi. Komitecik pożegnalny.
Upuściłam rączkę od kufra i podeszłam do Su, by ją przytulić. Pobujałyśmy się w prawo i lewo... W jej prawo, moje lewo, jej lewo i moje prawo, aż w końcu odsunęłyśmy się od siebie. To był chyba zły pomysł, bo reszta Puchonów dorwała się do mnie i tak mnie wszyscy naraz objęli, że brakowało mi tchu.
Pożegnałam się z przyjaciółmi i w końcu jakoś przecisnęłam się do obrazu. Wyszłam w średnim nastroju. Nie lubię pożegnań. Ostatni raz przytuliłam Su i zostawiłam ją pod Pokojem Wspólnym. Już się odwróciłam, by odejść, ale zatrzymał  mnie jego głos, wołający:
-Tatia!
Odwróciłam się i ujrzałam Draco. Ten podbiegł do mnie i szybko znalazłam się w jego objęciach. Staliśmy tak dość długo. Kiedy się odsunął spojrzał mi w oczy.
-Powodzenia -mruknął.
Widać, że był zasmucony. Pogłaskałam do po policzku i uśmiechnęłam się blado.
-Rozumiem, że w takiej sytuacji jesteśmy parą? -Spytał z szelmowskim uśmiechem.
Zaczęłam się śmiać.
-Raczej tak -odparłam uradowana.
Ten pokiwał głową i pocałował mnie delikatnie na do widzenia. Z uśmiechem pomaszerowałam w stronę wyjścia z zamku.



____________________________________________________________
Hmm.. Podoba mi się ten rozdział :D
Ale raczej widać, że miałam wenę, bo to jeden z najdłuższych notek na tym blogu ;]
Rozdział zadedykuję "jakiemuś natrętowi" ;>
Ten osobnik będzie wiedział o kogo chodzi :D
~tina

niedziela, 23 czerwca 2013

17 rozdział "I powiedzieć, że my jesteśmy spokrewnieni..."

Stałam na środku gabinetu dyrektora i patrzyłam na tych ludzi jak na idiotów. Nie wiedziałam czy oni robią sobie ze mnie żarty, czy to wszystko jest całkiem na poważnie. Dumbledore miał lekko zmieszaną minę, a Stephanie była widocznie podekscytowana. Nagle kobieta klasnęła w dłonie.
-No! To rozumiem, że podpiszę jakieś papierki i spadamy -powiedziała ożywiona Stephanie.
-Zaraz, zaraz -ucięłam.- Czy ktoś mnie w ogóle pytał o zdanie!?
-Nie, bo ty nie masz nic do gadania -odparła czarnowłosa.
Spojrzałam na nią, wytrzeszczając oczy.
-Słucham!? -Pisnęłam poirytowana.
-Pogadamy później -warknęła Steph i złapała pióro do pisania. Zaczęła podpisywać jakieś świstki z uśmiechem.Kiedy skończyła spojrzała na mnie troskliwie.- Posłuchaj Tatiano,masz tydzień. Za 7 dni wrócę i zabiorę cię do siebie.
Czy ją kompletnie powaliło!? Myśli, że może tak tu sobie przyjść, wypisać mnie ze szkoły i zabrać nie wiadomo gdzie? Tak na marginesie to ja ją widzę pierwszy raz w życiu..Kosmos!
Kobieta pożegnała się z Albusem i wyprowadziła mnie z gabinetu. Byłam tak tym wszystkim wstrząśnięta, że nawet nie stawiałam oporu. Stanęłyśmy w końcu na pustym korytarzu. Patrzyłam na "ciocię" spod byka.
-Tutaj niczego się nie nauczysz, słońce -powiedziała troskliwie.- Poza tym twój ojciec jest na wolności, więc nie jesteś tu bezpieczna. W każdej chwili może tu wleźć ze swoimi oddziałami Śmierciożerców. Nie jesteś na to nawet przygotowana. U mnie po prostu będziesz bezpieczniejsza -wyjaśniła średnio przekonywająco.- Jeśli nauka zaklęć będzie ci szła dobrze wrócisz do Hogwartu na drugi semestr. Zgoda?
Nie odpowiedziałam. Odwróciłam się na pięcie i ruszyłam na Wielką Salę na końcówkę obiadu. Weszłam do pomieszczenia i skierowałam się do stołu Puchonów. Czekała mnie dzisiaj jeszcze astronomia ze Ślizgonami. Marzę żeby zepchnąć Pansy z Wieży Astronomicznej...
Nabrałam na talerz samej sałatki i zaczęłam jeść. Po skończeniu posiłku ruszyłam ku dormitorium.W drodze zatrzymał mnie jednak Draco, stając na przeciw mnie.
-Prze..
-Nie. Nie przepraszaj -przerwałam mu.- Jedyną osobą, która miałaby przeprosić to ja. Wybacz mi za moje zachowanie. Nie byłam po prostu w humorze -mruknęłam. Malfoy widocznie się tego nie spodziewał, bo stał jak wryty z lekko otwartą buzią i patrzył na mnie zdziwiony.
-Mimo to zachowałem się głupio. Potraktowałem cię jak szlamę -powiedział w końcu.
-Czyli ty też wiesz? -Spytałam zrezygnowana.
-Ojciec mi powiedział -odparł wzruszając ramionami.
-Siła rzeczy? -Mruknęłam, a ten pokiwał głową.- Za tydzień mnie już tu nie będzie -oznajmiłam cicho.
-Co!? -Zdziwił się tleniony.
-Moja mniemana ciocia mnie dziś wypisała więc już nie muszę się martwić stopniami -zaśmiałam się ponuro. Draco znów pokiwał głową.
-Dobrze-mruknął. Widząc moje zdziwienie ujął moją dłoń i spojrzał mi prosto w oczy.- Tutaj niczego cię nie nauczą.Teraz będziesz miała ciężko i prawdopodobnie ktoś ucierpi -powiedział łagodnie. Położył dłonie na moich policzkach i zbliżył się do mnie tak, że czułam jego subtelny zapach.- Musisz się bronić -wyszeptał , prawie stykając się ze mną ustami.
Byłam wręcz sparaliżowana. Czułam się taka krucha w jego objęciach, a on trzymał mnie tak delikatnie, a zarazem stanowczo, jakbym miała się zaraz rozpaść.
-Rozumiesz? -Szepnął wręcz nie poruszając ustami. Patrzył na moje wargi.
-Tak -odparłam cicho, aby tylko on mógł to usłyszeć.
Już nie mogłam wytrzymać! Stanęłam na palcach i musnęłam delikatnie jego wargi. Z początku zdziwiony Draco spojrzał na mnie,a następnie wpił się w moje usta. W tym momencie czułam się jakby cały świat nie istniał. Ba! Cały świat wirował, a w moim brzuchu działy się dziwne, ale zarazem przyjemne zjawiska. W tym momencie liczył się tylko Draco. Odsunęłam się od niego i spojrzeliśmy sobie w oczy z wdzięcznością.
Tak, tego potrzebowałam, ale... Czy ja go kocham? Nie wiem. Nigdy tak na to nie patrzyłam. Ale jak ja mogłam nie dostrzec jego pięknych, stalowych tęczówek, które wraz z blond włosami, miękko opadającymi na czoło, tworzą z pozoru chłodnego drania. Jednak poprzez dotyk jego ust w głębi serca wiem, że taki nie jest. On to tylko w sobie dusi. Potrzebuje uczucia. Potrzebuje miłości.
Oprócz szoku, w jego oczach mogłam wyczytać wdzięczność. Uśmiechnęłam się i odeszłam.
Gdzie ja w ogóle idę!? Nie zwracałam uwagi na zakręty, drzwi, czy stopnie. Idąc korytarzem dotknęłam opuszkami palców ust, gdzie przed sekundą stykałam się z Draconem. Uśmiechnęłam się delikatnie i zapukałam do drzwi na lewo, a następnie wparowałam do środka.
-Można? -Mruknęłam zamyślona, zamykając za sobą drzwi.
-Co ci? -Zdziwiła się Quercy, będąc w swojej normalnej postaci.
-A nic -zaśmiałam się i usiadłam na jego łóżku.
Brat zlustrował mnie od stóp do głów. Uśmiechnął się znacząco i składając podkoszulki powiedział:
-Całowałaś się.
-Co? Nie! -Odparłam śmiejąc się. Ten spojrzał na mnie.
-Owszem. Zarumieniłaś się.
-Wcale nie! -Mruknęłam kładąc dłonie na gorące policzki.
Quer przysunął krzesło do łóżka i odwrócił je oparciem do mnie. Usiadł na nim okrakiem i położył brodę na oparciu.
-Więc kim jest ten szczęściarz? -Zaćwierkał.
Otworzyłam usta, aby zaprotestować, ale po co? Już go nie oszukam.
-Malfoy -mruknęłam dziwnie rozmarzona.
Quercy wytrzeszczył oczy na mnie.
-Draco. Draco Malfoy? Syn Lucjusza Malfoy'a? -Wydukał, a ja pokiwałam głową z uśmiechem. Brat klasnął w dłonie i zaśmiał się radośnie.- Moja mała siostrzyczka się zakochała!
-Quercy! -Burknęłam na niego,ale uśmiech nie schodził mi w twarzy.
-Tatia się zakochała! Tatia się zakochała! -Rył ze śmiechu kicając po pokoju.
Skryłam twarz w poduszce zawstydzona. Miło mieć brata, który zawsze mnie wesprze...

*Następnego dnia*

Jest sobota, a ja obudziłam się rześka i pełna sił. Wyskoczyłam z łóżka i pognałam do łazienki. Tam delikatnie się pomalowałam i ubrałam się w czarne rurki i żółtą podkoszulkę. Ubranie dziwnie nawiązujące do kolorów domu borsuka... Mniejsza.
W dziwnie dobrym humorze ruszyłam na Wielką Salę. Nie spoglądając na stół Gryfonów, usiadłam przy Cedricu i Hannie. Blondyn spojrzał na mnie z uśmiechem.
-Widzę, że dzisiaj jesteśmy w lepszym nastroju -mruknął.
Ja jedynie pokiwałam wesoło głową i wzięłam się za parówki na moim talerzu.
-Cóż się stało? -Zaśmiał się Diggory.
-Nic się nie stało -odparłam radośnie. Ten dźgnął mnie między żebra.- Mam po prostu dobry humor. Nic się nie stało -odparłam spokojnie.
Cedric wzruszył ramionami i już miał się wziąć za swoje ulubione płatki, ale widocznie coś sobie przypomniał, bo z powrotem odłożył łyżkę i spojrzał na mnie.
-Dziś popołudniu mamy trening -oznajmił.
-Raczej mnie nie będzie -odparłam spokojnie.
-Nadal nie możesz ćwiczyć? -Spytał lekko zdziwiony.
-Eee... Nie -mruknęła. Cedric patrzył na mnie dziwnie.- Ja już chyba nie będę grać w naszej drużynie.
Wszyscy naokoło spojrzeli na mnie ze zdziwieniem.
-Za tydzień będę wypisana z Hogwartu -wytłumaczyłam, a większość osób w mojej okolicy zaczęło się krztusić śniadaniem. Diggory patrzył na mnie z wyrzutem, a ja wzruszyłam bezradnie rękoma.- Ciotka wczoraj podpisywała papiery nie mówiąc mi nic -dodałam.
-No więc gdzie idziesz? Do Beauxbatons? -Wydukał Puchon.
-Raczej nie -odparłam beznamiętnie i zajęłam się parówką.- Chyba będzie mnie uczyć w domu/
-Ale... Ale.. -dukał zszokowany Cedric.
-Nic nie poradzę -ucięłam.
Już nikt się nie odzywał. Moi przyjaciele byli ciężko zdziwieni. A ja? Tak szczerze mówiąc to po słowach Draco średnio się tym przejmowałam. Podniosło mnie to na duchu. Przynajmniej tyle...

Po śniadaniu chciałam wrócić do dormitorium, by poczytać moją mugolską książkę, ale zatrzymał mnie mój brat w 'przebraniu' Deana.
-Tatia! -Zawołał mnie.
-Dobrze, że cię widzę -przerwałam mu.- Czy to ty wpadłeś na pomysł wypisania mnie ze szkoły?
-J-jakie wypisanie ze szkoły? -Zdziwił się.
-Moja mniemana ciocia-Stephanie wypisała mnie wczoraj i zabiera mnie do siebie. W sumie to średnio mi ten pomysł leży, bo widz... -Quer zakrył mi usta dłonią, a ja dokończyłam zdanie mamrocząc coś.
-Jak to Stephanie cię wypisuje!? Mówiłem, że ma nic nie robić! -Oburzył się. Uniósł ręce w górę.- Kiedy ona zacznie mnie słuchać!? Miała śledzić Iana, a zamiast tego będzie się bawić w nauczanie zaklęć!
-Pierwsze primo: wiem, że prowadzenie monologu jest bardzo fajne i w ogóle, ale ja też tu jestem. Drugie primo: odezwał się ten, co podszywa się za nauczyciela OPCM-u -burknęłam.
-To co innego! -Warknął i ruszył korytarzem.
-Gdzie idziesz? -Zawołałam za nim.
-Sprawić naszej kochanej cioci niezapowiedzianą wizytę -odparł nie zatrzymując się.
-Czy ja też mo...
-Nie! -Uciął i zniknął za zakrętem.
**perspektywa Quercy'iego Salvador**
Po zmianie postaci wyszedłem z Hogwartu i teleportowałem się do znajomego domostwa mojej ciotki. Poczułem charakterystyczne szarpnięcie i wylądowałem w dużym salonie skąpanym w bieli i czerni. Spojrzałem na włochatą kanapę w której była zatopiona drobna kobieta. Czarnowłosa spojrzała na mnie z lekkim zdziwieniem. Odłożyła książkę na szklany stół.
-Quer, słonko. Co cię do mnie sprowadza?
-Dlaczego wypisałaś Tatię ze szkoły? -Spytałem prosto z mostu.
-Jak Śmierciożercy wpełznął do Hogwartu to na pewno przyczepi się do nich Ian. Jak Ian tam wparuje to albo zabije Tatianę, albo przeciągnie ją na złą stronę -wyjaśniła spokojnie.
-I myślisz, że tutaj będzie bezpieczniejsza!? -Warknąłem.
-Tak -odparła beznamiętnie znów zabierając się za książkę.
Załamałem ręce.
-Mówiliśmy o tym! Nie rób nic bez mojej zgody! -Krzyknąłem.- Myślisz, że po co ja się męczę z tymi małolatami w Hogwarcie? Żeby chronić Tatię, gdy Ian się tam wkradnie.
-Spokojnie, spokojnie -uniosła ręce do góry, wstając z kanapy.- Bo ci żyłka pęknie.
Przewracając oczami podszedłem do komody, gdzie stało Whisky. Wziąłem szklaneczkę  i wlałem do niej alkohol.
-Oczywiście, że możesz -machnęła ręką.
Nie zwracając na nią uwagi upiłem trochę płynu i rozsiadłem się w czarnym fotelu.
-Zawsze musisz robić coś za moimi plecami? -Spytałem spokojnie.
-Jak ci kiedyś ciastka za plecami piekłam to jakoś się nie rzucałeś -burknęła Stephanie odkładając książkę na regał.
Załamałem się. Jak ona może być taka spokojna w takiej sytuacji!? Ja tu sobie flaki wypruwam, żeby chronić siostrę, a ona wyjeżdża z taką akcją. I powiedzieć, że my jesteśmy spokrewnieni...
Nagle usłyszeliśmy jak ktoś wchodzi do domu z łoskotem. Po zamknięciu drzwi do naszych uszy doszedł dźwięk obcasów tupiących po kafelkach, które są wyłożone w korytarzu.
-Stephanie! Słońce ty moje! -Zaskrzeczał jakiś kobiecy głos, który bardzo dobrze znałem.
Dźwięk się nasilał, a w progu pojawił się zgrabny cień, który nadal się powiększał.
-No to nie żyję -mruknąłem dopijając Whisky.


____________________________________________________________ 
I jest następny rozdział ^^
Miał być wcześniej, ale tu szlaban, tu  za ładna pogoda... Tak się jakoś przedłużyło ;3
Już mam początek następnego rozdziału, więc myślę, że pójdzie szybciej (:
Pozdrowionka ;*
~Tina

środa, 12 czerwca 2013

16 rozdział "Romanse po zajęciach"

Biegłam korytarzem zapłakana. Byłam w szoku z powodu tego co widziałam. Fred -chłopak, w którym się podkochiwałam, pocałował inną dziewczynę... Jeszcze lepiej, że owa dziewczyna jest moją przyjaciółką. Zabolało. Czułam się jakby ktoś wbił mi nóż prosto w brzuch. Łzy gęsto spływały po moich policzkach.
Nie zważałam na zdziwionych uczniów, których mijałam, Po prostu biegłam przed siebie. Nogi automatycznie powiodły mnie w stronę Pokoju Wspólnego Puchonów. Zbiegłam, bowiem na dół i gnałam korytarzem. Nagle wpadłam na kogoś. Kiedy uniosłam głowę ujrzałam chłopaka o jakby tlenionych włosach. Gdy Malfoy zobaczył moją twarz mocno się zdziwił. Delikatnie złapał mnie za ramiona i spojrzał mi prosto w oczy.
-Co się stało!? -Zapytał zatroskany.
Ja jednak nic nie odpowiedziałam. Schowałam twarz w jego klatce piersiowej i zaczęłam płakać. On rozejrzał się dookoła. Widząc, że korytarz jest pusty, objął mnie mocno. We mnie jednak napłynęła fala gniewu. Bez ostrzeżenia odepchnęłam go od siebie.
-Jebana reputacja! -Krzyknęłam przez łzy i pobiegłam pod obraz martwej natury.
Wypowiedziałam hasło i szybko przeszłam przez otwór do Pokoju Wspólnego Puchonów. Widząc, że znajduje się tam dość spora grupa uczniów, pobiegłam do dormitorium.
-Co się...? -Zaczęła Su, ale ja nie miałam zamiaru odpowiadać. Tym bardziej nie czekałam na dokończenie pytania.
Wparowałam do dormitorium i rzuciłam się na łóżko, chowając twarz w poduszki. Nagle drzwi się otworzyły.
-Boże! Co znowu? -Zapytała sarkastycznie, Suzan siadając przy mnie.
Wybełkotałam coś w stylu "NIE" i pokręciłam przecząco głową. Su klepnęła mnie w plecy i westchnęła. Wstała z łóżka i zaczęła szukać czegoś w walizce. Nagle usłyszałam brzęk szkła. Po chwili materac znowu ugiął się pod jej ciężarem.
-Ej -mruknęła szturchając mnie czymś.
Odkleiłam się od poduszki i spojrzałam na przyjaciółkę. W dłoniach trzymała dwie szklaneczki ognistej z uśmiechem na twarzy. Podniosłam się ponuro i usiadłam po turecku. Dziewczyna podsunęła mi napój pod nos. Złapałam za szklankę i wypiłam całą jej zawartość za jednym zamachem.
-Co jest? -Zapytała masując mi kolano.
-Fred... On.. Pocałował Carmen -wybełkotałam.
-O matko -jęknęła Suzan. Po chwili byłam już w jej uścisku.- Nie płacz -szepnęła, masując mi plecy.
-To boli -zaskrzeczałam w jej ramię.
Nagle usłyszałam grzmot. Zanosi się na burzę. Jakieś 5 minut później wielkie krople zaczęły dudnić o szyby. Suzan rozlała jeszcze po szklaneczce. Upijając łyk Whisky, ujrzałam błysk. Piorun ponownie przeszył granatowe niebo. Po chwili znów usłyszałam grzmot. Tym razem potężniejszy.
-Zapowiada się niezła burza -mruknęła blondynka, patrząc w okno.
Nagle do dormitorium wpadła przemoczona, ale rozbawiona Black.
-Nie uwierzycie! -Zaczęła wielce uradowana. Spojrzała jednak na mnie i min jej lekko zrzedła.- Co się stało?
-Nic -odparłam posępnie powstrzymując łzy.
-Tak, jasne. A płaczesz ze szczęścia -burknęła Carmen, siadając obok mnie.- Co się dzieje?
Nie odezwałam się. No bo co miałam powiedzieć? "Płaczę, bo całowałaś się z chłopakiem, którego kocham. A tak na marginesie... Zachęcająca pogoda, nieprawdaż?" ? Wstałam tylko z  łóżka i weszłam do łazienki, trzaskając drzwiami za sobą. Słyszałam, że Su szepce coś do Carmen, która po chwili wyszła z dormitorium. Zajedwabisty dzień...

**Następnego dnia**

Obudziłam się lekko zamroczona po wczorajszym zdarzeniu... I po Whisky... Zwlekłam się z łóżka i ubrałam się w czarne rurki i długi, jarający żółty sweter. Włosy rozpuściłam, by swobodnie opadały mi na ramiona. Nie rozmawiając z nikim wyszłam z dormitorium i skierowałam się na Wielką Salę. Wchodząc do dużego  pomieszczenia wypełnionego zaspanymi uczniami, przy stole Gryffindoru ujrzałam Freda. Spojrzałam tylko na rudzielca i pomimo to, że Weasley pomachał mi, ja wzruszyłam ramionami i ruszyłam do Puchonów. Usiadłam obok Cedrica, który wciągał właśnie płatki czekoladowe. Smętnie zabrałam się za owsiankę.
-Co tam? -Zagadnął wesoło blondyn. Ja ponownie wzruszyłam ramionami i zaczęłam się bawić łyżką, zamoczoną w misce. Ten mnie szturchnął łokciem.- Tatsi. Co jest?
-Nic -burknęłam.
Ten jednak nie zdejmował ze mnie wzroku. Już nie mogłam wytrzymać. Łzy napłynęły mi do oczu. Diggory chciał coś powiedzieć, ale ja wtuliłam się w jego ramię i zaczęłam cicho szlochać. Puchon objął mnie delikatni i zaczął głaskać mnie po plecach. Wymienił zapewne spojrzenia z Suzan, bo poczułam jak kiwa znacząco głową. Kiedy się w końcu ogarnęłam, oderwałam się od jego, już mokrego, rękawa koszuli i roztarłam to miejsce. Zaśmiałam się nerwowo.
-Przepraszam -wybełkotałam, a ten uśmiechnął się do mnie.
-Nic się nie dzieje -odparł udając, że nie widzi mokrej plamy na rękawie od moich łez.- Będzie dobrze -zapewnił i zabrał się za swoje śniadanie.
Ja jedynie uśmiechnęłam się blado i dokończyłam owsiankę.

Pierwszymi zajęciami dziś były eliksiry ze Ślizgonami. Aż się doczekać nie mogłam... Ruszyłam w stronę lochów i zaczekałam wraz z innymi uczniami, aż Severus wpuści nas do sali. Ten moment w końcu nastąpił i wraz z Suzan ustawiłyśmy swoje kociołki na jednym ze stołów. Nagle obok mnie pojawił się Malfoy ze swoim 'garem'.
-Można? -Spytał niby oschle, stawiając kociołek obok mojego.
-A nie wstydzisz się, że jakiś Ślizgon cię oskarży o to, że stanąłeś obok szlamy? -Warknęłam.
-O co ci.. -zaczął, ale ja nawet nie chciałam go słuchać. Ruszyłam do Snape'a po dodatkowy składnik do eliksiry, który mieliśmy dzisiaj przygotować. Wróciłam na miejsce i zaczęłam kroić dżdżownice.
-Nie bądź na mnie zła -mruknął Draco.
Ja tylko prychnęłam kpiąco.
-Jak przyszedłem do ciebie do Skrzydła to jakoś mnie rozumiałaś -burknął poirytowany.- Coś się stało?
-N-nie -wybełkotałam.
-Widzę przecież -brnął dalej.
-Nic się nie stało! -Krzyknęłam na całą salę.
-Panno Salvador -oburzył się Snape.- Romanse po zajęciach -powiedział kpiąco. Słychać było ciche chichotanie w pomieszczeniu. Lekko się zarumieniłam i wróciłam do eliksiru. Severus spojrzał na Draco.- Poza tym nie wiem czy twoi rodzice byliby zadowoleni z tego -dodał.
-Słucham!? -Wręcz pisnęłam z gniewu.
-Nie oszukujmy się. Jest pani wychowana w rodzinie mugoli -odparł spokojnie Snape.
-Czyli szlama -mruknęła wśród tłumu Pansy z chamskim uśmieszkiem.
-Panno Parkinson. Bez obelg -powiedział z nutą obojętności. Widać jednak było, że właśnie tak chciał mnie nazwać, ale nauczycielowi nie wypadało. Szczerze mówiąc to koło dupy, za przeproszeniem mi to latało. Spojrzałam z oburzeniem na mopsicę.
-Jak mnie nazwałaś!? -Warknęła zaciskając dłonie w pięści.
-Szlama -powiedziała wyraźnie.
-Dobrze, skończcie -uciął Severus. Byłam jednak zbyt nakręcona, aby się uspokoić. Podeszłam do Pansy tak, że dzieliły nas centymetry.
-Jeżeli jeszcze raz mnie tak nazwiesz to pożałujesz -syknęłam.
-A co mi zrobisz? Będziesz mnie torturować crucio, jak twój ojciec? -Zakpiła.
W sali zapanowała cisza. Mnie z kolei ogarnęło zakłopotanie. Skąd ta szuja wiedziała o moim ojcu, jak na dobrą sprawę JA nie wiedziałam o nim nic. Stałam osłupiała wpatrując się w Ślizgonkę. Ta widząc moją minę zaczęła się śmiać.
-Czyli nic nie wiesz!? -Znów się zaśmiała.- Twój ojciec jest mordercą. Wszyscy to wiedzą, ale myśleli, że to samo nazwisko co twoje to jedynie przypadek. Mówiłaś, że urodziłaś się wśród mugoli, więc myśleli, że jesteś szlamą. Choć w sumie nadal nią jesteś, bo okazałaś głupotę, że od niego uciekłaś -powiedziała rozbawiona.
-Dość! -Warknął Snape.- Obie tracicie 20 punktów dla domu. Mam nadzieję, że to was czegoś nauczy o zachowaniu na zajęciach. Wróćmy teraz do wywaru -burknął odsuwają mnie od mopsicy.
We mnie aż się gotowało ze złości. Draco patrzył na mnie z politowaniem. Co? On też wie!? Pewnie okaże się, że pół szkoły o tym wie!
Zajęłam się jednak eliksirem, bo aktualnie nic nie mogłam zrobić. W końcu nie będę się lać z Pansy przy opiekunie jej domu. Choć bardzo kusiło, bop strasznie irytował mnie ten wredny uśmieszek na jej twarzy. Pożałuje tego co powiedziała.
Kiedy zadzwonił dzwon zwiastujący zakończenie zajęć, wypaliłam z lochów jak postrzelona. Weszłam do Pokoju Wspólnego Puchonów i wlazłam do dormitorium, w którym siedziała już Hanna.
-Hello -zagadnęła wesoło ruda. Nie odpowiadałam przez mój dziadowy humor.- Pansy jest wredna. Nie przejmuj się nią -powiedziała odgadując moje myśli.
-Przejmuję się, bo ona mówiła coś o moim ojcu. Wie o nim więcej niż ja!
Abbott już się nie odzywała. Widocznie zdziwiła ją moja niewiedza. Spojrzałam na nią podejrzliwie.
-Wiedziałaś, że mój ojciec to morderca? -Spytałam.
-Wiedziałam, że jest taki człowiek, ale nie miałam pojęcia, że to twój tata. W końcu mówiłaś, że pochodzisz z mugolskiej rodziny -wyjaśniał spokojnie, wstając z łóżka. Zaczęła szukać książki do transmutacji.
Westchnęłam ciężko i poszłam w jej ślady. Kiedy znalazłam to czego szukałam, wyszłam z Hanną z dormitorium i skierowałam się do sali, w której prowadziła zajęcia profesor McGonagall. Lekcje mieliśmy z Krukonami. Siedziałam w ławce z Suzan i Luną. Ogólnie to lekcja minęła szybko i nudno.

Po zakończeniu zajęć zamiast na obiad, skierowałam swe kroki ku komnacie Quercy'iego. Miał mi do wyjaśnienia to i owo. Zanim tam jednak dotarłam ujrzałam na jednym z korytarzy panią Sprout z widocznie zakłopotaną miną.
-Tatia! -Zawołała z ulgą.- Wszędzie cię szukam, dziewczyno!
-Mnie? -Zdziwiłam się.- Coś się stało?
-Tak.. To znaczy nie.. To znaczy.. Oj! -Machnęła na mnie ręką.- Chodź za mną, kwiatuszku -powiedziała i ruszyła w przeciwną stronę niż ja zamierzałam.
No niestety. Quercy musi zaczekać. Pognałam więc za opiekunką mojego domu. Okazało się, że prowadzi mnie do gabinetu  Dumbledore'a. Zdziwiona weszłam za nią po krętych schodach. Przed drzwiami do pomieszczenia profesor Sprout uśmiechnęła się do mnie.
-Pan Dumbledore czeka tam na ciebie -oznajmiła i zeszła po schodach.
Zdziwiona zapukałam do drzwi, które lekko się uchyliły. Wsadziłam łeb przez otwór.
-Wzywał mnie pan? -Spytałam niepewnie.
-Ah! Panna Salvador! -Zawołał radośnie.- Tak, wejdź.
-Dzień dobry -mruknęłam wchodząc, bo uświadomiłam sobie, że nie przywitałam się.
W gabinecie znajdował się ktoś jeszcze. Kiedy zamknęłam za sobą drzwi, owa osoba wstała z fotela i ukazała się moim oczom. Była to wysoka kobieta o czarnych włosach i ciemnych oczach. Czułam się trochę nieswojo jak oboje patrzą się na mnie jak na eksponat w muzeum. W końcu Albus odkrył moje myśli, bo powiedział:
-Pewnie zastanawiasz się po co cię tu wezwałem, co?
-Może troszkę -odparłam nie ruszając się z miejsca.
-Pozwól, że przedstawię -mruknął wstając. podszedł do kobiety, która już od jakiegoś czasu stała.- To jest Stephanie Salvador -oznajmił.
Kobieta z uśmiechem podeszła do mnie i złapała mnie za dłoń, którą dynamicznie potrząsnęła.
-Oh Tatiana! Ale się zmieniłaś, młoda! -Powiedziała radośnie.
-Eem.. Przepraszam, ale... Ja pani nie znam -wybełkotałam zmieszana.
-A gdzie tam 'pani'! -Machnęła ręką.- Jestem twoją ciotką -zawyła z uciechy. Ja jedynie pokiwałam głową na znak, że rozumiem.
-N-nie chcę być niegrzeczna czy coś, ale... Po co ja tu jestem? -Wypaliłam jak hipogryf w święta.
-Tatiano, twoja ciotka chce cię wypisać z Hogwartu -wytłumaczył Albus.
-CO!? -Ryknęłam mocno zdziwiona. Kiedy spojrzałam na Stephanie, ta tylko kiwała głową na znak, że to prawda.
No nie. Oni poszaleli!




____________________________________________________________ 
Here we go :3
To zwijamy się z Hogwartu ;D Mam nadzieję, że mnie nie zeżrecie :3
~Tatsi

środa, 5 czerwca 2013

15 rozdział "Czekoladowe z kawałkami czekolady polane czekoladą w rożku czekoladowym rzecz jasna."

Biegłem korytarzem do Skrzydła. Wyglądało to trochę jakbym leciał po dragach przywitać się z jednorożcem, ale jakoś mało mnie w tym momencie interesowało zdanie innych. Będąc dopiero przed drzwiami do odpowiedniego pomieszczenia otrząsnąłem się. Co ja do cholery robię!? Przecież to ja byłem osobą, która zdzieliła ją piłką i przez którą leżała nieprzytomna przez tydzień! Jestem chyba ostatnim człowiekiem, którego chciałaby w tym momencie widzieć... Pomijając jej ojca rzecz jasna.
A jeżeli będą już tam tłumy, oblegające jej łóżko z pytaniami typu: "Jak się czujesz?" bądź "Boli?"? Gdybym wszedł tam podczas takiego rozgardiaszu to wykopaliby mnie stamtąd szybciej niż tu przybiegłem.
Postanowiłem tylko wsadzić łeb do środka i zobaczyć co się dzieje. Kiedy zajrzałem do Skrzydła okazało się, że wieje tam pustakami. Jedynie jedno łóżko było zajęte i leżała na nim Tatia, wgapiając się bezsensu w sufit. Spostrzegła jednak ruch i spojrzała w stronę drzwi. Zdziwiła się widocznie na mój widok, bo automatycznie zmarszczyła czoło.
-Co ty tu robisz? -Zachrypiała Puchonka.
Podrapałem się po głowie i odchrząknąłem wchodząc do środka i zamykając za sobą drzwi.
-Ja.. Ja tylko chciałem tu zajrzeć, bo... -dukałem zakłopotany.
Tatia zaśmiała się cicho.
-Dobra, dobra -prychnęła rozbawiona.- Jak chcesz to zostań -zaproponowała i znów spojrzała w sufit.
Zawahałem się. Gdyby ktoś ze Ślizgonów znowu mnie tutaj przyczaił to miałbym nieźle przerąbane...
Nogi jednak automatycznie zawlekły mnie do krzesła obok łóżka dziewczyny. Finalnie usiadłem obok niej z lekko zmieszaną miną.
-J-Jak się czujesz? -Spytałem nie za bardzo wiedząc co mam powiedzieć.
-Bywało lepiej -mruknęła.- Tylko błagam, nie każ mi się śmiać -uśmiechnęła się.
-Żebra? -Zaśmiałem się.
Ta tylko pokiwała głową.
-Podobno będę mogła wyjść za jakiś tydzień... No chyba, że mi się polepszy -powiedziała.
-To dobrze -mruknąłem. Znowu poskrobałem się po łepetynie.- Eej... Tatia -zacząłem nieśmiało.- Mam... Mam nadzieję, że nie gniewasz się...
-Gniewam się. Nie wiem czy ci to wybaczę, brutalu -burknęła poważnie. Po chwili zaśmiała się słabo.- Spoko -powiedziała ku mojej uldze.- Ale rozumiem, że jak wylezę to zabierasz mnie na lody w Hogsmeade -dodała z uśmiechem.
Rozpromieniłem się nagle i pokiwałem głową.
-Jasne -mruknąłem z wyszczerzem.- Ulubiony smak? -Spytałem.
-Czekoladowe z kawałkami czekolady polane czekoladą w rożku czekoladowym rzecz jasna -odparła z uśmiechem. Zacząłem się śmiać.- Dobra, spadaj, bo zaraz się tu zleci pół Hufflepuffu -mruknęła.
Zdziwiłem się lekko. Otworzyłem usta, by coś powiedzieć, ale  ta mi przerwała:
-Myślisz, że nie wiem? Spinasz się i rozglądasz jak ścigany czy aby przypadkiem jakiś Ślizgon tu nie zagląda. -mruknęła.- Idź -dodała z uśmiechem.
Ja jedynie pokiwałem głową i wstałem z miejsca. Rzuciłem jeszcze blady uśmiech w stronę dziewczyny i wyszedłem ze Skrzydła Szpitalnego jakby nigdy nic.
*perspektywa Tatii Salvador*
Leżąc przez najbliższy tydzień w łóżku szpitalnym nie miałam zbyt wiele rozrywek. Raz na ruski rok Suzan przynosiła mi książki, abym mogła nadrobić "straty" w wiedzy. Jakoś się do tego nie paliłam więc odrabiałam je jak mi się zechciało. Uznałam, że później jakoś nadrobię.
Codziennie miałam naloty Puchonów z coraz to nowszymi pytaniami na temat mojego zdrowia i samopoczucia. Narzekać nie mogę, bo trzeba przyznać, że są świetni za to. Przynajmniej mi się nie nudziło...

W końcu pani Pomfrey powiedziała, że już mogę wyjść ze Skrzydła Szpitalnego. Kiedy weszłam do Pokoju Wspólnego Puchonów to nie wiedziałam czy z tego powodu bardziej cieszę się ja, czy uczniowie domu borsuka. Od razu zagrodzili mi drogę do dormitorium niosąc do mnie uśmiechy i miłe słowa. Trochę przesłodzone było to wszystko i zarazem upierdliwe, ale z drugiej strony miłe. Pogawędziłam z kilkoma Puchonami dla świętego spokoju i wymknęłam się z Pokoju do swojego dormitorium- na szczęście pustego. Wpakowałam się na łóżko, ale po chwili wstałam, bo uznałam że wyleżałam się w Skrzydle. Postanowiłam więc, że się wykąpię. Wzięłam piżamy i powędrowałam do łazienki. Było już trochę późno więc się streszczałam z myciem. Po jakiś 15 minutach wyszłam z zaparowanego pomieszczenia z ręcznikiem na głowie, w różowych spodenkach od piżam i w białej górze stroju. Kiedy szukałam szczotki w szufladzie usłyszałam stukot szyby. Spojrzałam na okno, a na parapecie siedziała brązowa sowa. Nie znałam jej. Podeszłam jednak do okna i wpuściłam ją. W dziobie trzymała dość długi rulonik, ciasno zwinięty. Ptak podał mi papier i wyleciał z dormitorium nie czekając ani na herbatnika, ani na jakąkolwiek odpowiedź. Lekko zdziwiona zamknęłam okno i spojrzałam na kartkę obwiązaną cienką, czerwoną nitką. Ściągnęłam ją i rozwinęłam papier. To co na niej ujrzałam to był czarno biały rysunek, przedstawiający błonia otaczające Hogwart. Nad nierównie ostrzyżoną trawą kursowali dementorzy. Przyznać musiałam, że szkic wywarł na mnie duże wrażenie. Ten kto to rysował na pewno nie był przeciętną osobą, interesującą się rysownictwem. Zastanawiało mnie jednak kto mógł to narysować i zaraz podarować mi szkic. Nie miałam nawet podejrzeń co do osoby, która mogła się porwać na taki czyn. Obejrzałam kartkę z przodu i z tyłu, ale nie było żadnego podpisu. Zrezygnowana jeszcze raz przyjrzałam się rysunkowi i z uśmiechem odłożyłam ją na szafce nocnej, przygniatając odwijający się róg, ramką na zdjęcia. Odnalazłam szczotkę i rozczesałam mokre włosy. Nagle nieźle mnie zmogło więc szybko wpakowałam się do łóżka. Szybko zasnęłam...

**Następnego dnia**

W końcu obudziłam się w miejscu, za którym tęskniłam od dziwnego zakończeniu meczu quidditcha. Kiedy podniosłam głowę okazało się, że wszystkie moje współlokatorki nie spały. Leżała jak tylko zwykle Hanna, ale to norma. Zwlekłam się więc i ja z łóżka i ubrałam się.
-Co to za rysunek? -Spytała Abbott.
-W sumie to nie wiem -odparła szczerze.- Dostałam go wczoraj przez sowę -dodałam.
-Prezencik? -Zaśmiała się blondynka
-No chyba -prychnęłam i wyszłam z dormitorium na śniadanie.
Kiedy doszłam do Wielkiej Sali okazało się, że już jest tam połowa uczniów. Wśród nich, szczerząca się do mnie nie wiadomo z jakiej przyczyny, Rose, jak zwykle uroczy Fred, Carmen która zgodnie z tradycją wpierniczała tosty z Nutellą i Draco siedzący z dziwnym uśmieszkiem przy stole Ślizgonów. Wzruszyłam ramionami i ruszyłam do stołu Puchonów. Zjadłam marne śniadanie, bo nie byłam zbytnio głodna, rozmawiając o ostatnim meczu. Podobno planują go powtórzyć co mi się nie za bardzo podobało z wiadomych przyczyn.
W końcu zebrałam 4 litery i ruszyłam na pierwszą lekcję jaką była transmutacja. Nawet lubiłam te zajęcia. Tym razem odbywały się z Krukonami. Suzan zajęła miejsce obok Michaela Cornera, w którym potajemnie się podkochiwała. Uśmiechnęłam się pod nosem i zasiadłam obok Luny.
-Hej -powiedziała jak zwykle cichym głosem ruda.
-Cześć -mruknęłam z uśmiechem.
-Jak się trzymasz? Słyszałam, że z miotły spadłaś. Bolało? -Spytała.
-Delikatnie -zaśmiałam się.
-Aha -mruknęła Lovegood i spojrzała na McGonagall, która właśnie zaczynała lekcję.
Dziś powtarzaliśmy zaklęcia z ostatnich zajęć... Na których mnie z wiadomych przyczyn nie było.
Czas szybko mi minął i nim się obejrzałam pędziłam na kolejne lekcje. Dzień ogólnie był nudny. Pozornie zwyczajny co czyni go jeszcze nudniejszym. Humor jednak mi dopisywał. Nie mam pojęcia czemu. Po prostu japa mi się sama cieszyła.
Hasałam więc wesoło po korytarzach Hogwartu. Przechodząc obok okien, wychodzących na błonia ujrzałam znajomą czuprynkę, stojącą przy jednym z drzew. Uśmiechnęłam się pod nosem i postanowiłam powitać rudego. Wyszłam z zamku i pod nieobecnością dementorów wylazłam na błonia. Szłam w stronę Gryfona z uśmiechem. Kiedy weszłam na lekkie podwyższenie już otwierałam usta, aby powiedzieć "Hej" do Weasley'a. Zamarłam jednak w bezruchu. To co ujrzałam wstrząsnęło mną do głębi. Złapałam się za brzuch dłonią, a do oczu natychmiast napłynęły łzy. Co jak co, ale to zabolało...






____________________________________________________________ 
Nie zabijajcie za końcówkę :D
Wiem, że Patrycja mnie za nią chętni udusi, ale ja już mówiłam: chcesz mieć taki moment to musisz cierpieć :D
KOMENTUJCIE miśki :3 Zależy mi na waszych opiniach ♥
~Tatsi

sobota, 1 czerwca 2013

14 rozdział "Obudziła się"

Stałem jak wryty, wpatrując się w wysokiego mężczyznę. Lekko sparaliżował mnie strach. Z jednej strony dlatego, że byłem mocno zdziwiony faktem, że tak szybko mnie odnalazł. Z drugiej strony, stał przede mną facet, który w każdej chwili mógł mnie zabić. Zamiast tego przyglądał mi się z dziwnym spokojem.
-Zmieniłeś się -oznajmił w końcu.
-Taak... Sam muszę to przyznać -mruknąłem poprawiając kołnierzyk od płaszcza.
-Nie z wyglądu. Raczej z  charakteru. Jesteś odważniejszy... Ale zarazem głupszy.
-Do głupich świat należy! -Zaśmiałem się.
Mężczyzna podszedł bliżej i spojrzał mi w oczy.
-Jeżeli powiesz gdzie jest Tatiana to zobaczymy co da się zrobić w sprawie twojego odkupienia.
-Nadal ją ścigasz!? -Wypaliłem, jakbym nie wiedział.- Nie wiem gdzie ona jest.
-Nie kłam! -Zagrzmiał Ian. Nagle mocno spoważniał. Znałem aż za dobrze ten wyraz. Już wiedziałem, że nie jest za dobrze...- Gdzie jest Tatiana?
Odsunąłem się w tył.
-Już ci mówiłem, że nie wiem -odparłem z miną niewiniątka. Ian chciał już coś powiedzieć, ale uniosłem palec do góry,a by nic nie mówił. Zmrużyłem oczy i zacząłem nasłuchiwać.- Słyszysz?
-Co? -Burknął zirytowany, ale też zaczął się rozglądać, próbując wyłapać jakiś dźwięk.
-Skucha -zaśmiałem się i od razu teleportowałem się w inne miejsce. Wylądowałem w "Brudnym Korycie". Na szczęście Barty była tam jeszcze. Nadal sączył piwo. Złapałem go za ramię, a ten spojrzał na mnie jak na hipogryfa.
-Co je... -zaczął zdziwiony.
-Spadamy! -Zarządziłem szybko. Znowu się teleportowałem. tym razem daleko od tego miejsca.
*perspektywa Draco Malfoy'a*
Siedząc w dormitorium, kończyłem swój szkic. Wpatrywałem się w okno i nanosiłem na kartkę to co widziałem i uznałem za warte naszkicowania.
Po jakimś czasie skończyłem. Zadowolony ze swojego dzieła odłożyłem kartkę w bezpiecznym miejscu i wyszedłem z dormitorium. Usiadłem na fotelu w Pokoju Wspólnym. Widziałem, że Pansy mi się bacznie przygląda. Zmarszczyłem brwi.
-Czego dusza pragnie? -Bąknąłem poirytowany tym spojrzeniem.
-Widziałam cię w Skrzydle -odparła patrząc na mnie.
-To chyba nie jest karalne -prychnąłem.
-U Salvador -dodała z pogardą.
Mina mi zrzedła. Nie wiedziałem co powiedzieć. Bałem się bowiem, że Pansy oznajmi to każdemu Ślizgonowi, jakiego napotka na drodze. Gdyby z kolei ktoś się dowiedział zlinczowaliby mnie na miejscu. To prawie pewne, że jestem skończony.
-Ja.. Chciałem zobaczyć, czy w ogóle żyje -wydukałem.
-Tak, jasne -prychnęła.- Taki kit to nie mi wciskaj.
Zapadła cisza. Patrzyłem lekko zaniepokojony na Ślizgonkę.
-Ciekawa jestem jak zareagowali inni, gdyby się dowiedzieli -myślała głośno, a ja automatycznie zbladłem.
-Nie powiesz im.
-Zakład? -Zaśmiała się i wstała z miejsca.
-Nie -warknąłem i również gwałtownie wstałem. Wyciągnąłem różdżkę i wycelowałem w zdziwioną dziewczynę.- Obliviate -mruknąłem. Usunąłem pewne wydarzenie z pamięci Ślizgonki.
Po chwili spojrzała na mnie dziwnym wzrokiem.
-O czym rozmawialiśmy? -Spytała tępo.
-O zadaniu z eliksirów -skłamałem.
Ta pokiwała głową i odwróciła się na pięcie, po czym poszła w stronę dormitorium.
-Dobranoc -dodała na odchodnym.
Uśmiechnąłem się chamsko i wyszedłem z Pokoju. Powędrowałem korytarzem w obojętnym mi kierunku. Minąłem kilka pierwszoroczniaków i wyszedłem na Dziedziniec Główny.
Siedziałem tam w samotności rozmyślając nad tym co zrobiłem. Doszedłem do wniosku, że nie był to najgorszy ruch. W sumie wyszedłem z tym na plus i nikt się o niczym nie dowie. Nie jest źle.
Nagle przyfrunęła brązowa sowa z liścikiem przy nodze. Wylądowała obok mnie, abym mógł zabrać wiadomość. Kiedy odczepiłem pergamin od jej nóżki, ta odleciała. Widocznie nie czekała na odpowiedź. Nie znałem tej sowy. Wzruszyłem jednak ramionami i rozwinąłem karteczkę. Pisma też nie rozpoznawałem. Treść była krótka i zwięzła, ale przyprawiła mnie o dziwny stan. Zerwałem się z miejsca i pobiegłem przed siebie, ściskając w dłoni pergamin z dwoma słowami:

"Obudziła się."





____________________________________________________________ 
I jest. Ale ulga :3
Wybaczcie za tydzień przerwy. Brak weny -_-
Ale teraz już będzie lepiej, bo Tatia się obudziła ;D Powiem wam, że będzie się działo :*
P.S. Przepraszam, że taki krótki T^T
~Tatsi