niedziela, 7 lipca 2013

20 rozdział "Za łeb i o kolano."

Do pokoju wszedł wysoki mężczyzna, którego pierwszy raz na oczy widziałam. Brunet spojrzał na mnie swoimi brązowymi oczami i uśmiechnął się dziwnie. Zrobił krok w moją stronę, a ja automatycznie od niego odskoczyłam. Wyciągnęłam różdżkę i wymierzyłam nią w mężczyznę, drżącymi rękoma. Ten z uśmiechem uniósł ręce w górę.
-Spokojnie -prychnął.- Akurat ja ci tu pomagam -oznajmił ciszej.
-Akurat ci uwierzę -warknęłam celując w niego. Nie znałam żadnego konkretnego zaklęcia prócz Drętwoty, ale przynajmniej sprawiałam wrażenie, że coś umiem.
Ten spojrzał na mnie  wkurzony. Podszedł szybko i wytrącił mi różdżkę z ręki. Złapał mnie za ramiona i spojrzał w oczy.
-Na dole są Śmierciożercy, a  ja przyszedłem razem z nimi. Koleguję się  jednak z twoim bratem. Umówiliśmy się, że będziemy cię chronić. Jak ci na dole pokapują się, że tu  jesteś, pozabijają wszystkich, a ciebie zrobią  Śmierciożerczynią, więc albo rób co ci powiem, albo skażesz swojego brata na śmierć-syknął.
Patrzyłam na niego lekko przestraszona. Pokiwałam jedynie głową.
-Bądź cicho -powiedział już łagodniej.- Accio -mruknął wyciągając rękę w stronę mojej różdżki. Ta wpadła do jego dłoni po czym oddał mi mojego magicznego kija. Podszedł do dywanu i odrzucił go na bok. Brunet dotknął swoją różdżką podłogi i w tym miejscu pojawiła się drewniana klapa z metalową rączką. Ten otworzył ją i elegancko zaprosił do środka.- Zapraszam, madame mesie -zaśmiał się.
Zajrzałam do środka. Z dziury w podłodze buchnął zapach stęchlizny. Ogólne było czarno jak w dupie, więc nie widziałam zbytnio co się tam znajdowało. Spojrzałam na mężczyznę z grymasem.
-Albo sama tam wejdziesz, albo ja cię wepchnę -burknął zniecierpliwiony. 
Krzywiąc się zeszłam po drabinie na dół. Sucho i ciemno. Spojrzałam w górę na strumień światła wychodzący z otwory.
-Nie wychodź póki nikt po ciebie nie przyjdzie -rzekł, nachylając się. Uśmiechnął się do mnie serdecznie i zamknął klapę.
-Bosko -burknęłam i uniosłam różdżkę.- Lumos -mruknęłam, a z jej końca buchnęło światło.
Rozejrzałam się dookoła i ujrzałam cztery, szare ściany. W rogach oczywiście królowały pajęczyny. Dwie ściany były strasznie podrapane, a zagłębienia wyglądały na świeże. W takim samym stanie była podłoga w zasięgu owych ścian. Obróciłam się dookoła, ale nic w pobliżu nie zobaczyłam. Coś jednak błysnęło w kącie. Zamarłam w bezruchu. Powoli odwróciłam się w stronę świecących ślepi. Drżącą ręką skierowałam strumień światła w kąt.
Z mojego gardła wydobył się stłumiony jęk, bo pamiętałam o Śmierciożercach na górze. 
*perspektywa Quercy'iego Salvador*
Spojrzałem na grupkę osób, która wtargnęła do domu. Wśród nich ujrzałem Bellatrix. (W sumie to to było oczywiste, bo Bella zawsze bardzo chętnie wtargnie do czyjegoś domu.) Rozpoznałem również Yaxley'a. Przy dziurze zrobionej w ścianie od salonu stał Ian z wrednym uśmieszkiem. 
-Mój salon -jęknęła Stephanie patrząc na dziurę. 
-Gdzie moja córka? -Spytał Ian olewając siostrę. 
-Ile razy mam ci powtarzać? -Warknęła Steph.- Nie ma jej tu. Po co mi w domu piętnastolatka, która prostego Cruciatusa nie potrafi rzucić? 
Ian wyglądał jednak na spokojnego. W tym samym momencie z piętra zszedł Barty. 
-Nie ma jej tam -oznajmił.
Ojciec skrzywił się lekko, ale nadal okazywał anielski spokój. Wyglądał jakby nawdychał się jakiś kadzidełek i teraz najarany chodzi... Spojrzał na mnie, więc zachowałem pełną powagę pomimo, że chciało mi się śmiać z wyrazu jego twarzy. 
Ian podszedł do mnie tak, że  dzieliły nas centymetry.
-Jeżeli okaże się, że ją gdzieś ukrywasz bez mojej wiedzy, obiecuję ci, że nie tylko zabiję  ciebie, ale i skrzywdzę  Tatię –syknął.
Odsunął się, skinął n a Śmierciożerców i wyszedł, a owa hołota za nimi. Bella pomachała nam jak powalona i wybyła z salonu przez dziurę  w ścianie.
Spojrzałam na Stephanie, która rozglądała się po zdemolowanym salonie, a jej twarz była w kolorze purpury.
-Za łeb i o kolano –warknęła Stephanie, wyjmując  różdżkę.- Chłoszczyść -mruknęła, a gruz zaczął się układać w coś co powoli przypominało ścianę.- Upiekło się nam -powiedziała śmiejąc się.
-Wyjątkowo -zgodziłem się i spojrzałem w górę.
-Idź po nią. Trzeba wyjaśnić dziewczynie to i owo -mruknęła Stephanie uchylając się przed lecącym w jej stronę obrazem, który składał się po drodze do kupy.
Pokiwałem głową i powoli poszedłem na górę. Skręciłem do pomieszczenia gdzie znajdował się pokój mojej siostry. Zastałem szare pomieszczenie z białymi prześcieradłami, które zalegały na meblach. Crouch zaczarował pokój, żeby wyglądał na niezamieszkany, gdyby jeden z tamtej hołoty chciał tu zajrzeć. Podszedłem do czarnego dywanu i odsunąłem go. Dotknąłem różdżką w podłogę i wybełkotałem zaklęcie. W tym samym miejscu zmaterializowała się drewniana klapa. Zanim szarpnąłem za metalową rączkę by ją otworzyć, usłyszałem pisk z dołu.
-Cholera jasna -jęknąłem blednąc.
Uzbroiłem się w różdżkę i otworzyłem klapę.
-Tatia! -Zawołałem blady jak ściana.
Odpowiedział mi jęk siostry. Zbiegłem na dół zaświecając różdżkę. W rogu ujrzałem parę świecących oczu, a niżej rząd białych kłów. Wilkołak już miał się na mnie rzucać, ale wymierzyłem w niego różdżką.
-Conjunctivitis -warknąłem na zwierzę.- Greyback! Ty popaprana sieroto! -Krzyknąłem na niego widząc, że jest osłabiony.
Podbiegłem szybko do siostry i uniosłem ją. Wytaszczyłem Tatię z dziury i pobiegłem z nią do salonu. Biegnąc  dostrzegłem rozdrapany materiał n a ramieniu, a zaraz pod nim sączyła się krew.
-Stephanie! –Krzyknąłem.
-Czego?  -Warknęła i spojrzała na mnie. Od razu mina jej zrzedła.- Co się stało!?
-Crouch, ten idiota wpakował ją do piwnicy –odparłem kładąc dziewczynę na kanapie.
-Przecież tam jest Fenir! –Jęknęła ciotka i podbiegła do Tatii.
Odsunąłem się czując, że robi mi się słabo. Usiadłem na fotelu i obserwowałem jak Stephanie wyciąga różdżkę  i wymierza ją w ramię dziewczyny.
-Diffindo –mruknęła, a rękaw jej podkoszulki rozciął się całkowicie. Ukazała się dość spora rana, z której sączyła się czerwona substancja.
Stephanie zaczęła coś mamrotać pod nosem nadal mierząc w jej ramię.  Nagle rana została obandażowana.
-Jak się czujesz? –Spytała Steph.
-Jak po spotkaniu z wilkołakiem –odparła trochę słabym głosem Tatiana.
-I tak miałaś szczęście, młoda, że cię nie ugryzł –powiedziała łagodnie ciotka.
-Dlaczego mnie tam wpakowaliście? –Burknęła blondynka podnosząc się na łokciach.
-Bo…. Śmierciożercy przybyli –powiedziała Stephanie wymijająco.
Tatia patrzyła jednak na nią z wyrzutem.
-Był wśród nich twój ojciec –odezwałem się nagle. Siostra spojrzała na mnie dziwnie.-On… On chce żebyś została Śmierciożerczynią jak on –dodałem wyjaśniając wiele.
-C-co? –Wydukała Tatia wytrzeszczając oczy. – Nie wstąpię do kręgów Czarnego Pana! –Oburzyła się .
-Wiemy. My tego też nie chcemy –powiedziała Stephanie siadając obok niej.
-A poza tym spełniamy wolę mamy –powiedziałem cicho.
Ta popatrzyła na mnie przerażona . Dziewczyna, aż  usiadła.
-Czyli… Czyli ona nie żyje? –Spytała cicho.
Ja jedynie pokiwałem głową. Stephanie  położyła dłoń na ramieniu Tatii, ale ta strzepała jej rękę. Kiedy spojrzałem na siostrę widziałem łzy w jej oczach.
-Ja-jak to się stało? –Wymamrotała poruszona.
Wymieniłem ze Stephanie znaczące spojrzenia. Nie chciałem jej tego powiedzieć, bo sam nie mogę przyjąć tego do wiadomości. Steph westchnęła.
-Skarbie… -zaczęła łagodnie.- Wiesz, że w życiu nie jest lekko, a czasami zdarzają się…
-Jak zginęła!? –Krzyknęła Tatia wstając z miejsca mimo bólu w ramieniu.
-Twój ojciec ją zabił –odparła cicho.
Dziewczyna patrzyła na ciotkę jakby nadal oczekiwała odpowiedzi. Łzy spłynęły po jej policzkach. Już nie mogłem tak na nią patrzeć. Podniosłem się więc z fotela i mocno przytuliłem siostrę.
Staliśmy tak chwilę. Tatia w pewnym momencie się  ode mnie odkleiła i odwróciła się na pięcie, by odejść. Złapała się za ramię i ruszyła w milczeniu na górę.
*perspektywa Tatii Salvador*
Weszłam do pokoju jak potłuczona. Zatrzasnęłam za sobą drzwi, pchając je ze złością. Podeszłam do łóżka i usiadłam na nim. Rozejrzałam się tępo po pokoju.
Moja mama nie żyje… Moja prawdziwa mama…

Złapałam za poduszkę i zdzieliłam ją kilka razy o kant materaca. Następnie przyłożyłam ją do twarzy i padłam by się w nią wypłakać. Ryczałam tak jakiś czas… Póki nie usłyszałam słabego pukania do drzwi…



____________________________________________________________
Mmmm.. Podoba mi się ten rozdział ^^
Hmm. Rozdział zadedykuję Klaudii. Nie szkodzi, że Rose się tu nie pojawiła, ale dawno ci nie pocisnęłam dedyku ;*
~Tina

2 komentarze:

  1. Hehe. Wiesz... Na początku od razu pomyślałam o tym kochanym popaprańcu jakim jest Crouch Jr. *,* Poza tym Greyback nie powinien tam zostać, nawet jeśli jest związany pętami, bo jak się wyrwie to cały przekręt szlag jasny trafi. Matka... Matka... Kogo Ian jeszcze nie powybijał?
    Pozdrawiam i czekam na NN. :*

    OdpowiedzUsuń
  2. O jak słodko *-* nadrabiam tak twojego bloga, co prawda z przerwami i taki coś :D. No to żeby nie zapomnieć, pocałunek Dracona i Tati <3. Taka tam ucieczka, wsadziłaś w rozdziały pełno zabawy i z niektórych sytuacji nie mogłam powstrzymać śmiechu. Nie zmienia to faktu, że wiele jeszcze przede mną, a twoje rozdziały wciągają, co prawda przerwy na jedzenie też ważne xd. Hym jakoś tak polubiłam Qurecy'iego ale nie Steph. Ach no i musiał być Barty xd. No ciekawie, ciekawie :3.

    OdpowiedzUsuń