wtorek, 31 grudnia 2013

Wrzucam Wam prolog do mojego nowego bloga, który ukaże się zaraz po zakończeniu tego :)

PROLOG 
„Kreatura”

Często zastanawiam się nad istnieniem tego dziwnego świata pełnego uroczych uśmieszków, komplementów nie  poprawiających stanu drugiej osoby, bezsensownej miłości, przyjaźni, zaufania, pomocy… To wszystko jest takie sztuczne. Po co ludzie są dla siebie mili jak ci za 5 minut obrąbią im dupy? Po co komu przyjaźń jak ci kretyni nie umieją sobie zaufać? Na co istnieje miłość? Jeżeli mam być szczera to nie rozumiem tego uczucia. Nigdy nie kochałam, a nikt nie kochał mnie. Nikt nie nauczył tego worka nienawiści i gniewu, którym jestem, tego ciepłego uczucia. Nie potrafię być miła dla innego człowieka, nie  potrafię mu pomóc, czy współczuć. No bo w sumie po co? Jego 4 litery to niech o nie dba, a jak coś spieprzy to niech sam naprawi. Ja mam swoje sprawy, on swoje, Ty swoje, oni swoje to po co się wtranżalać jeszcze w czyjeś?
Pewnie zastanawiacie się co to za kreatura. Otóż to ja. Ja jestem kreaturą, która nie potrafi kochać, bo nikt jej tego nie nauczył. Ja jestem workiem nienawiści i gniewu, które pomoże Ci odnaleźć szybką drogę na cmentarz jeżeli mnie zdenerwujesz. Pewnie nie zaskoczę Was, gdy powiem, że nie mam zbyt wielu przyjaciół. Kilkoro ludzi pała do mnie sympatią, ale są o wiele starsi ode mnie. Nie przeszkadza mi to. Przynajmniej znają świat i wiedzą jaki jest przy czym nie wmawiają sobie i innym, że to nie tak i że wszystko jest usłane płatkami róż. Choć jestem od nich młodsza przeżyłam wiele. Mam na ciele z pięć poważnych blizn i dwa razy wykrwawiłabym się na śmierć. No cóż. Nie jest łatwo się mnie pozbyć. Tego możecie być pewni.
Poza tym mam brata. Nazywa się Tom. Jest podobny do mnie pod względem charakteru. Przez swoje nastawienie do świata odstrasza od siebie ludzi. Czarodzieje są przy nim raczej z bojaźni, a niźli z sympatii. Oprócz niego nikt inny mi nie został… Albo po prostu mnie nikt nie chciał. Mój tata i mama nie żyją, a wcześniej zostawili nas na pastwę losu. Dziadkowie również nie żyją. O reszcie członków rodziny nie słyszałam, więc albo nie żyją, albo ukrywają się  przed nami. I dobrze. Prócz brata nie chcę mieć kontaktu z rodziną. Nienawidzę moich rodziców. Nieodpowiedzialne i nieczułe szlamy. Nigdy jakoś nie okazywali nam nadzwyczajnego uczucia. Teraz za nimi nie tęsknię. Nie mam za czym.
Krąży pogłoska, że jestem jak żeńska, młodsza i ładniejsza kopia mojego brata. Czy mam się cieszyć, że jestem toćka toćkę podobna do bardzo złego czarodzieja, który ma już tyle na koncie, że wychodzi poza skalę? W sumie wszyscy znajomi mnie chwalą za to, że idę w jego ślady. Robię to z własnej woli i któregoś dnia i ja zostanę Śmierciożercą, albo i dorównam bratu. Aktualnie mi się nie spieszy i nikt mnie do tego nie zmusza, gdyż mają do mnie zaufanie i wiedzą, że nikogo nie wydam. Poza tym bez Mrocznego Znaku robię większe wrażenie i łatwo mogę się wykaraskać z jakichś problemów. No bo kto osądzi 15-to latkę, że współpracuje ze Śmierciożercami i że to ona z własnej woli powybijała pół wioski? Tak, to pomocne.
Nie uczęszczam do żadnej szkoły magicznej. Uczę się sama w domu, bądź pomaga mi jedno z potulnych baranków brata. W sumie boją się nie tylko jego, ale i również mnie. No w końcu nie bez powodu nazywają mnie żeńską kopią brata.
Może czas przedstawić swojego brata, jeżeli już o nim tyle powiedziałam. Zatem Tom Marvolo Riddle jest wybitnym czarodziejem o wielu zasługach na karcie mrocznej strony tego świata. Nie lubi, gdy mówię na niego Tom, gdyż  to imię kojarzy mu się z naszym ojcem. Tak, owy człowiek był na tyle oryginalny, że dał to samo imię i nazwisko swojemu synowi. W każdym razie już chyba dalej nie muszę opowiadać o moim bracie, gdyż jest on powszechnie znany niczym Fasolki Wszystkich Smaków.
Teraz czas na mnie. Już w sumie sporo opowiedziałam o sobie i o swoich atutach jeżeli chodzi o charakter. Mam zatem do powiedzenia tyle, że nazywam się  Rebekah Riddle i jestem siostrą Voldemorta.




____________________________________________________________
Po pierwsze to Szczęśliwego Nowego Roku, gdyż dodaję to o godz. 1:34 1 stycznia 2014 roku ;D Fajnie tak :3
Dobra, wrzucam Wam prolog do mojego nowego bloga. Ukaże się on zaraz po skończeniu tego gniota.
Proszę napiszcie co o nim myślicie, bo bardzo chciałabym poznać Waszą opinię :)
Jeszcze raz wszystkiego dobrego ;*
~T

poniedziałek, 30 grudnia 2013

36 rozdział "Cholera, cholera, cholera...."

Obudziłam się zlana potem. Przynajmniej miałam nadzieję, że się obudziłam. Jeszcze przez dłuższą chwilę próbowałam przekonać siebie, że wybudziłam się z koszmaru, ale moja podświadomość nadal szarpała się z kobietą z zębami jak sztylety, wciągana do namiotu.
W końcu wzięłam głęboki wdech, co i tak nie załagodziło moich napadów duszności, które powróciły i uspokoiłam się. Spojrzałam na łóżka współlokatorek i upewniwszy się, iż głowa Suzan jest na miejscu i żadna z dziewcząt nie uśmiecha się zębami umazanymi w krwi, ruszyłam w blasku dopiero wschodzącego słońca, do łazienki.
**nieco później**
Był poniedziałek zatem siedziałam w towarzystwie Dracona na eliksirach. Ślizgon trzymał moją dłoń pod ławką i szczerzył się lekko do Snape'a, który rozprawiał o dzisiejszej lekcji.
Na mojej twarzy również gościł uśmiech z powodu obecności tlenionego u mojego boku. Potrzebowałam lekkiego wsparcia ze strony bliskiej osoby po tym co się stało, a Quer nie mógł być tak często ze mną, ponieważ prowadził zajęcia. Opowiedziałam zatem Draco o porwaniu i o śnie. Nie wspomniałam jednak o tym, że się pocięłam, gdyż bałam się jego reakcji. Przemilczałam zatem kwestię samookaleczenia się i cieszyłam się, gdy Malfoy przytulił mnie mocno i powiedział, że wszystko będzie dobrze, ponieważ jest przy mnie. Podbudowało mnie to. Nawet bardzo. Takie proste słowa, a tyle dają. Świat jest dziwny.
Gdy rozbrzmiał dzwon usłyszeliśmy głos Severusa jak grzmi, aby zrobić pracę na temat eliksiru miłości. Zebrałam książki do torby i łapiąc Draco za dłoń ruszyłam w stronę wyjścia gdzie już tłumili się Puchoni oraz Ślizgoni. Ten objął mnie w talii. Spojrzałam na niego z uśmiechem, a ten pocałował mnie w czoło i wyszliśmy razem z lochów.
Wtem mury zatrzęsły się niebezpiecznie. Draco spojrzał zdumiony na sufit, z którego posypał się tynk.
-Cholera -wymamrotał cichutko.
-Śmierciożercy? -Zapytałam, a ten pokiwał lekko głową.
-Spadamy -zarządził i szarpnąwszy mnie za dłoń puścił się biegiem wzdłuż korytarza.
-Gdzie? -Wydyszałam biegnąc za nim.
-Schować się -odparł skwapliwie i dobiegł do wejścia do Pokoju Wspólnego Ślizgonów. Wymamrotał hasło i ukazał się srebrno zielony pokój. Malfoy znów szarpnął mnie za dłoń i wbiegł do środka.
-Stój -jęknęłam w przypływie rozumu i zatrzymałam się nagle. Draco spojrzał na mnie zdumiony.- Tam jest Quer.
-Poradzi sobie -odparł pospiesznie i ruszył w stronę swojego pokoju ciągnąc mnie za sobą.
-Ale tam na pewno jest mój ojciec -wymamrotałam zapierając się nogami.- Mogą zrobić mu krzywdę -dodałam zatrzymując się w miejscu i nie ruszając niczym słup.
Draco westchnął i chwycił mnie za biodra po czym uniósł bez problemu i przerzucił mnie sobie przez ramię.
-Bez względu na wszystko nie wychodź z pokoju i miej w pogotowiu różdżkę. Oszołomić Śmieciojada i uciekać.
-A ty? -Przerwałam mu jego poradnik samoobrony.
-Ja idę pomóc twojemu bratu jeżeli takowa pomoc jest potrzebna -odparł spokojnie i postawił mnie na podłodze jego dormitorium.
-Nie ma mowy -odparłam wojowniczo.
-Szkoda, że nie masz wyboru -powiedział ze sztucznym uśmiechem i ruszył w stronę drzwi.
Złapałam go mocno za dłoń, a ten spojrzał na mnie zmęczony tym wszystkim.
-Uczyli mnie jak mam się bronić. Wiem co mam robić. Pozwól mi iść z tobą -poprosiłam.
-Tatia, uczono cię samoobrony tylko do sytuacji gdzie nie masz wyjścia i musisz walczyć.
-Ale ja nie mam wyjścia. Tam jest mój brat -warknęłam cicho, patrząc mu w oczy.
Ten ujął moją twarz delikatnie i spojrzał na mnie surowo.
-Kochanie, oni są silniejsi niż sobie zdajesz z tego sprawę. Zanim zdążysz wyjąć różdżkę oni rzucą na ciebie jakąś klątwę albo po prostu cię zabiją.
-Będę uważać, a Quer mi pomoże -odparłam błagalnie.
-On jest dorosły i poradzi sobie sam. Poza tym Quercy jest Śmierciożercą i jeżeli chce żyć to musi się między nimi pokręcić, bo uznają go za zdrajcę. Da radę.
Patrzyłam na niego tępo. Tak bardzo chciałam iść z nimi, pomóc bratu, zmierzyć się w końcu z ojcem, żeby to wszystko się skończyło. Ten... Ten cały cyrk.
Wzdrygnęłam się na samą myśl.
Nie po to w końcu męczyłam się z Liamem, żeby teraz siedzieć cicho w dormitorium i czekać aż wszyscy sobie pójdą, a później tylko hasać między trupami i szukać wśród nich Quercy'ego.
-Rozumiesz? -Draco przerwał mi moje rozmyślania.
Spojrzałam na niego odganiając od siebie ten przerażający obraz.
-Tak -odparłam cicho.
Ten pocałował mnie delikatnie i po czym pogładził mnie po policzku.
-Kocham cię -wyszeptał i wyszedł z dormitorium.
Gdy zamknął drzwi słyszałam jak mamrocze jakieś zaklęcia, które zamknął je na dobre. Po chwili odszedł, a mnie otoczyła cisza, gdyż wszyscy byli na "zajęciach".
Krążyłam po pokoju zastanawiając się co w tej sytuacji zrobić. Uciec i lecieć jak kretyn na rzeź, która zapewne się tam odbywa? Czy siedzieć tu z założonymi rękoma i czekać aż powybijają moich bliskich?
Odpowiedź jest chyba prosta. Zaczekałam więc chwilę, aż miałam pewność, że Draco odszedł na dostatecznie dużą odległość, bym na niego nie wpadała i podeszłam do drzwi z różdżką w ręku.
-Alohomora -mruknęłam celując w klamkę.
Nic. Kto by się spodziewał, że zadziała. Odsunęłam się zatem o krok od drzwi i ponownie w nie wymierzyłam.
-Confringo -powiedziałam, a drzwi eksplodowały w tym samym momencie.
Z uśmiechem na twarzy przespacerowałam się po odłamkach drewna, które okalały podłogę po czym ruszyłam w stronę wyjścia z Pokoju Ślizgonów.
Wyszłam z pomieszczenia i rozejrzałam się po korytarzu. Pustym korytarzu. Jednak cicho nie było. Z góry dochodziły do moich uszu różne dźwięki. Były to przeważnie krzyki. Przełknęłam ślinę, gdy część mojej odwagi opuściła mnie. Przełamałam jednak odrętwienie i ruszyłam w stronę schodów mocno ściskając w ręku różdżkę. Wspięłam się po stopniach i ruszyłam powolnym i ostrożnym krokiem w stronę źródła tych krzyków. Okazało się, że to wszystko dobiega z Wielkiej Sali. Przystanęłam za ścianą, gdyż jakiś Śmierciożerca właśnie wchodził do Sali trzymając za włosy jakąś Gryffonkę. Patrzyłam na to zza rogu lekko blednąc. Dziewczyna była w moim wieku. Po jej policzkach spływały łzy, a barczysty mężczyzna bezlitośnie prowadził ją do Sali. W końcu wszedł tam gdzie panował chaos. Rozejrzałam się dookoła i powoli wyszłam zza rogu i ruszyłam w stronę wrót do pomieszczenia. Przystanęłam tam czując jak serce obija mi się o żebra z wielką siłą. Bałam się, że to łomotanie przeniknie przez piski, płacze i śmiech osób znajdujących się w Sali. Przełknęłam ślinę i ostrożnie zajrzałam do środka.
Zamarłam.
Okna, które znajdowały się za stołem nauczycieli były doszczętnie zniszczone. Tylko w niektórych miejscach pozostały kawałki szkła. Stoły były poobdzierane i poniszczone przez zaklęcia rzucane widocznie wcześniej przez czarodziei. Krzesła były poprzewracane i połamane. A ludzie? Panował tam lekko tłok. Uczniowie mieszali się ze Śmierciożercami. Wielu Puchonów leżało na ziemi. Nie żyli. Ich klatki piersiowe nie unosiły się. Ich dolę podzielało kilkoro Gryffonów i Krukonów. Po Ślizgonach ani śladu. Nic dziwnego. Tam są sami czystokrwiści.
-To jest moment, na który wielu z nas czekało -usłyszałam syczący głos, który uciszył wszystkich.- Weszliśmy do Hogwartu i prędko stąd nie wyjdziemy -mówił dalej, a ja próbowałam dociec kto to wypowiada, gdyż nie mogłam go zlokalizować- póki nie weźmiemy tego co nasze -w końcu dostrzegłam osobę w czarnej szacie, stojącą na środku Sali- i nie wybijemy wszystkich szlam -Voldemort dokończył swoją krótką przemowę, a Śmierciożercy odpowiedzieli mu głośnym rykiem.- Idźcie i czyńcie co do was należy -krzyknął w tłum, który zaczął powoli dążyć do wyjścia.
Ogarnęła mnie lekka panika. Około pięćdziesięciu morderców zaczęło kroczyć w stronę wyjścia gdzie byłam ja. Zerwałam się z miejsca i zaczęłam biec przez korytarz ciągle skręcając w różne zakamarki. Po drodze zdjęłam szatę, na której widniał herb Hufflepuff'u. Po tym co zobaczyłam w Sali nie chcę tak skończyć. Pozbyłam się zatem szaty wrzucając ją do jakiejś otwartej sali, którą mijałam po drodze.
Zwolniłam biegu nie słysząc już żadnych dźwięków wydawanych przez tłum Śmierciożerców. Biegnąc przez korytarze słyszałam, że się rozdzielają. To przeraziło mnie jeszcze bardziej. Po cholerę wychodziłam z dormitorium Draco? Dlaczego go nie posłuchałam? Przecież nie mam szans. Wystarczy, że choć raz ktoś mnie przyuważy i po mnie. Jestem skuta. A mam tylko jedno życie. To nie tak jak w tych mugolskich grach, że mam po trzy serduszka, a jak wyczerpię wszystkie to zaczynam level od początku. To nie wirtualny, a rzeczywisty świat. Tutaj mam tylko jedno serduszko, które łomoce mi o żebra.
Szybko mnie wystraszyli. To fakt. Oto dowód, że Tatia Salvador to tchórz.
Ruszyłam powoli korytarzem i zamarłam w bezruchu, gdy na jego końcu dostrzegłam duży cień. Zaczął się wyciągać po podłodze, gdy w końcu ukazał się tęgi mężczyzna. Miał nienaturalnie zarośniętą włosami twarz, malutkie oczy, które teraz świdrowały mnie wzrokiem i przerażały do szpiku kości. Wtem mężczyzna się uśmiechnął. Ukazał rząd małych, ale ostrych zębów. Wilkołak. Na jego ramieniu dostrzegłam Mroczny Znak. Zbladłam doszczętnie patrząc na odległość między nami, która wynosiła mniej więcej 8 metrów.
-Witaj -mruknął, a prawie zawarczał.
Serce biło mi jak ta zabawka-małpka, która uderza w talerze z dużą szybkością.
-Opowiedz mi coś o sobie -poprosił z chytrym uśmieszkiem robiąc krok w moją stronę.- Jaki jest twój status krwi?
-J-ja.. Ja... -mamrotałam przerażona.
-Czystokrwista? Półkrwi? Może szlama? -Mówił z uśmiechem i zrobił kolejny krok w moją stronę, a ja wraz z nim wycofałam się. Śmierciożerca przyjrzał mi się uważnie.- Czyli szlama -stwierdził i wyciągnął różdżkę.
-Nie! -Krzyknęłam w końcu.- Nie jestem szlamą. Jestem czystokrwista -powiedziałam nerwowo.
-Zatem kto jest twoim ojcem? -Zapytał spokojnie.
-I... -urwałam nagle. Nie mogłam powiedzieć. Schwyta mnie i zaprowadzi prosto do ojca. Umilkłam zatem patrząc na niego.
-Zatem szlama -odparł i wycelował we mnie różdżką.
Zerwałam się z miejsca i zaczęłam biec w przeciwną stronę zygzakiem. To pomagało uciekać przed zaklęciem, bo było mniejsze prawdopodobieństwo trafienia. Obejrzałam się przez ramię i spostrzegłam, że ten mnie goni i ciągle rzuca zaklęcia, które trafiały jedynie w podłogę. Zaczęłam biec szybciej i skręcałam w liczne zakręty, by go zgubić. W końcu wbiegłam do pustej i ciemnej sali. Zamknęłam ją za pomocą zaklęcia i rozejrzałam się przerażona dookoła. Na końcu pomieszczenia znajdowała się otwarta szafa. Rzuciłam się biegiem w jej stronę omijając ławki i krzesełka. Finalnie wpadłam do szafy i zamknęłam drzwiczki.
-Cholera, cholera, cholera -szeptałam, przytulając kolana do klatki piersiowej.






____________________________________________________________
Nie jest źle. Rozdział nudny, ale wprowadzający do uroczej rzeźwi w Hogwarcie, zatem szykujcie się na to na co czekałam od dawna. Osoby o słabych nerwach lepiej niech nie czytają, bo dojdzie do rozlewu krwi, wyrywania kończyn i samobójstw *-*
No cóż. Mam już kilka rozdziałów do nowego bloga i jeżeli chcecie to mogę dodać tutaj prolog, żebyście poczytali moje wypociny. Chcecie? :)
Rozdział dedykuję Patrycji ;)
~T

niedziela, 22 grudnia 2013

35 rozdział "To były ludzkie głowy oderżnięte od tułowia."

Po raz drugi dzisiaj stal przeszyła moją cienką skórę. Na początku nie czułam nic. Dopiero po chwili doznałam dość silnego pieczenia w miejscu gdzie moja ręka spotkała się z żyletką. Błogi uśmiechem zawitał na mojej twarzy, gdy krew rozlała się po moim nadgarstku niczym czerwony wodospad.
Może to dziwne, ale poczułam się tak dziwnie... wolna. Wolna od problemów, smutku, gniewu, radości. Poczułam się jakby nic dookoła mnie nie istniało/ Byłam tylko ja i rozcięty nadgarstek dający o sobie ciągle znać.
Spojrzałam na ranę z tym głupim uśmiechem po czym zerknęłam na otwartą szufladę i dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że na szafce nocnej leży jakieś dziwne, fioletowe pudełeczko. Było w kształcie sześciokąta z wypukłym wiekiem. Każdy kąt był przyozdobiony małą złotą perełką, a na szczycie pudełeczka lśniła największa kuleczka.
Nadal rozciągając zranioną rękę na kolanie sięgnęłam po pudełko "zdrową" ręką. Gdy je chwyciłam pod palcami poczułam delikatny materiał przyozdobiony złotymi nitkami. Położyłam pudełko na łóżku obok mnie. Spostrzegłam, że pod nim leżała karteczka. Ujęłam ją i rozprostowałam na kolanie.

"Mama zawsze
chciała Ci to ofiarować.
Szkoda, że nie zdążyła.
I."

Zmięłam kartkę w dłoni zdenerwowana liścikiem od ojca i cisnęłam nią przez pokój. Następnie spojrzałam na pudełeczko i powoli je otworzyłam. W dormitorium rozprzestrzeniła się melodia, którą jakbym już słyszała. Doznałam dziwnego deja vu. Słuchałam tej melodii w milczeniu, wgapiając się w pozytywkę, z uśmiechem. Wtem z pudełeczka wyleciały małe, złote ptaszki. Zaczęły fruwać w rytm muzyki po całym dormitorium. Wtem jeden z zaczarowanych ptaszków wielkości  spoczął na mojej dłoni tak jak wtedy gdy... Gdy mama puszczała mi tę melodię do snu! Pamiętam. To dziwne, że to wspomnienie wróciło choć Quercy rzucił na mnie Obliviate. Wyszczerzyłam się jak małe dziecko do miski ze słodyczami po czym zamknęłam pozytywkę. Złote ptaszki prysnęły w tym samym momencie zostawiając po sobie jedynie złoty pyłek. Opadł on powoli na podłogę błyszcząc niczym brokat. Uśmiechnęłam się i wierzchem dłoni otarłam łzy. Następnie wstałam i ruszyłam do łazienki by zabandażować rękę.
**Następnego dnia**
Szłam z lekkim uśmiechem na Wielką Salę. Gdy wlazłam do pomieszczenia połowa uczniów się tam znajdujących spojrzała na mnie. Wtem zaczęto szeptać, szturchać się łokciami. Świetnie. Kolejna plotka na mój temat?
Lekko zmieszana ruszyłam do stołu Puchonów gdzie wszystkie szepty ucichły.
-Ludzie, co z wami? -Warknęłam w końcu.
- T-to prawda, że wczoraj uciekłaś do Hogsmeade? -Zapytała nieśmiało jakaś dziewczyna z czwartego roku.
-No co ty! Przecież ona przesiedziała noc u Snape'a! -Oburzył się Puchon z ostatniego roku.
Patrzyłam to na jedno to na drugie zdumiona coraz to nową historyjką na temat mojej wczorajszej nieobecności.
-Czy wam już kompletnie rozum odjęło? -Ryknęłam wkurzona.- Nie, nie byłam w Hogsmeade, u Hagrida, profesora Snape'a ani nie sprzątałam sowiarni -dodałam nie zważając na ciszę w Sali.
-Więc gdzie byłaś? -Zdziwił się Cedric.
Spojrzałam po zaciekawionych twarzach Puchonów.
-To nie wasz interes -burknęłam po czym złapałam za tosta i ruszyłam do wyjścia.
-Tatia! -Usłyszałam za sobą, ale wiedziałam czyj to głos więc nawet nie fatygowałam się, żeby się odwrócić. Szłam więc dalej nie zważając na coraz głośniejszy odgłos butów, które zmierzały ku mnie. Wtem poczułam czyjąś dłoń na moim ramieniu.- Liam, zostaw mnie -burknęłam.
Gdy się odwróciłam ujrzałam te charakterystyczne, zielone oczy i lekki uśmiech. Nie myliłam się.
-Czego? -Wymruczałam nie patrząc już na niego.
-Słyszałem, że ojciec cię dopadł -powiedział jakby z troską.
-I zgaduję, że coś cię to obchodzi -burknęłam.
Ten prychnął jedynie i ujął moją brodę bym spojrzała na niego.
-Dlaczego nie chcesz do mnie wrócić?
-Bo jesteś arogancki, wredny, impulsywny, zazdrosny i masz skłonności do bicia mnie -odparłam spokojnie i odsunęłam się od niego o krok.
-A gdybym się zmienił? -Zapytał z uśmiechem.
-Ty? Wolne żarty -zaśmiałam się jak idiota.
-Dlaczego nie chcesz dać mi szansy? -Zapytał już lekko poddenerwowany. 
-Bo nie chcę żeby twój smród pałętał się dookoła mnie. Zejdź mi z drogi -burknęłam próbując go ominąć.
-Jesteś niemiła -stwierdził mrużąc oczy. 
-Punkty za spostrzegawczość, a teraz na prawdę mnie puść.
-Chyba nie chcesz żeby to się odbiło na twoim arystokracie -mruknął napierając na mnie powoli.
-Drobne pytanie. Chcesz jeszcze co szczerzyć? -Warknęłam, ale ten nadal nie ustępował. Wyciągnęłam zatem różdżkę i dźgnęłam go w brzuch.- Crucio -wycedziłam przez zaciśnięte zęby.
Liam upadł na kolana krzywiąc się i łapiąc za brzuch. Zaczął się słaniać po podłodze przez moje zaklęcie, które rosło w siłę. Byłam zła na wszystko dookoła, a że pierwszy kretyn nawinął mi się pod różdżkę to na nim wyładowałam całą złość. 
W końcu opuściłam magicznego kija, a klątwa puściła Ślizgona. Spojrzałam na niego z minimalną ulgą, ale wielką satysfakcją.
Wtem usłyszałam cichy jęk, lecz nie był to Liam. Spojrzałam wzdłuż korytarza. W odległości jakichś 4 metrów stała pierwszoroczna dziewczynka z Gryffindoru i patrzyła na mnie przerażona.
-C-co ty mu... -wymamrotała patrząc to na mnie to na Liama.
-Ja.. No... Nic. Ohh, w-wytłumaczę ci -wybełkotałam zlewając się potem.
Przecież ona mogła wszystkim powiedzieć, że użyłam Niewybaczalnego. A w sumie... Co tam, że uczniowie się dowiedzą. Gdy Dumbledore dowie się wykopie mnie na krzywy zgryz z Hogwartu na pastwę losu i mojego kochanego ojczulka. 
Gryffonka zaczęła się powoli cofać.
-P-poczekaj. Ja wyjaśnię -wymamrotałam podchodząc do niej powoli.
-Nie! -Krzyknęła dziewczynka po czym zaczęła biec w przeciwnym kierunku.
-Czekaa... -nie dokończyłam, gdyż upadłam na ziemię potykając się o rękę Liama.
Spojrzałam na korytarz, gdzie przed sekundą widziałam małą Gryffonkę, lecz teraz... Nie dostrzegłam nic. Ani śladu po wrzeszczącej dziewczynce. Wstałam powoli nadal gapiąc się na korytarz. 
Znowu schiza. Cholera, gorzej ze mną.
Spojrzałam na Liama, który zbierał się po dość silnym zaklęciu. Wzruszyłam ramionami i ruszyłam korytarzem. 
**Kilka dni później**
Szłam w stronę wielkiego, białego i dobrze oświetlonego namiotu, trzymając za rękę jakąś zakapturzoną postać. Nie wiedziałam kto to, ale jakoś nie zawracałam sobie głowy rozmyślaniem kto może się kryć pod kapturem. Nie obchodziło mnie to. Obchodził mnie raczej namiot, z którego wnętrza zaczęła wydobywać się charakterystyczna muzyka. Cyrk. Wyszczerzyłam się jak mała dziewczynka i przyśpieszyłam kroku, więc zakapturzona postać również musiała przyspieszyć. W końcu dołączyliśmy do tłumu, który mieścił się za ogrodzeniem, które okalało przestrzeń gdzie znajdował się namiot, kilka budek z jedzeniem i kasą oraz gdzie na tyłach znajdowało się małe zoo. Jeszcze szczęśliwsza pognałam w stronę wejścia, ściskając w dłoni papierek z numerem miejsca, które mam zająć na widowni. Przy metalowych schodach powitał mnie wysoki mężczyzna w czerwonym płaszczu, przyozdobionym w złote guziki. Uśmiechnął się do mnie, a ja podłam mu karteczkę. Mężczyzna urwał kawałek i oddał mi tłumacząc gdzie mam iść. Z uśmiechem wlazłam po schodach, które brzęczały z każdym krokiem. Za plecami usłyszałam tupanie zakapturzonej postaci. Nie czekając na niego bądź też na nią zaczęłam przeciskać się przez rozmawiających żywo ludzi ku swemu miejscu. W końcu usiadłam wygodnie na niebieskim krzesełku i spojrzałam na okrągłą arenę. Od półmetrowego, czerwonego murka z niebieskimi gwiazdami dzieliły mnie dwa rzędy. Siedziałam dokładnie przodem do areny usypanej piaskiem. Poza areną lecz na środku stała jakby wieżyczka na planie kwadratu.  Po środku znajdowała się czerwona kurtyna, zza której pewnie będą wychodzili artyści. Na jej szczycie znajdowała się orkiestra, która wygrywała miłą melodię, która wabiła ludzi. Po obu bokach owej wieżyczki były przejścia, które łączyły się z okrągłą areną. Patrzyłam z zainteresowaniem na trzy metalowe słupy, które tworzyły wsparcie dla namiotu, ale również były na nich pozawieszane kolorowe światła, które wirowały po wnętrzu namiotu. 
W końcu ludzie zajęli miejsca. Żadne krzesełko nie było wolne. Wtem światła zgasły a po chwili wszystkie reflektory, a następnie oczy widzów, były skierowane na orkiestrze, która wygrywała jakąś rytmiczną pioseneczkę. Gdy perkusja, gitara, dzwoneczki i inne trąbki umilkły a dyrygent się ukłonił zza kurtyny wyleciał mężczyzna ubrany w strój podobnego kroju jak panowie przy metalowych schodach. Mężczyzna w białych rajstopach wyskoczył na środek areny i zaczął zapowiadać owy cyrk. Następnie zza kurtyny zaczęli wybiegać artyści, pokazywać swoje umiejętności, popisywać się i rozśmieszać publiczność. W końcu zapadła cisza. Publiczność czekała w ciemności na następny numer. Wtem rozległ się krzyk i szarpanina. Nagle światła rozbłysły i wraz z werblem perkusisty skierowały się na lwa, który stał przednimi łapami na piersi człowieka, który mocno krwawił z szyi oraz nie miał dłoni. Okazało się, że tym człowiekiem był mężczyzna, który zapowiadał cyrk. Publiczność zaczęła klaskać z uśmiechami i podziwem jakby właśnie pokazano świetny numer. Tylko ja i zakapturzona postać siedzieliśmy otępiali, choć zauważyłam kątem oka, że mój towarzysz klepie swoje kolano na symbol aplauzu. Światła znów zgasły i po chwili rozbłysły ponownie. Naszym oczom ukazali się artyści na trapezach rozmieszczonych w przestrzeni. Ich białe stroje były jakby czymś ubabrane. Jakby w krwi. Ludzie zaklaskali a akrobaci jakby na komendę przeszli do swojego numeru. Z początku było normalnie, gdyż robili fikołki i tak dalej ale gdy już wszyscy czworo wylądowali na swoim trapezie wyjęli z czerwonych worków jakieś piłki, które... miały włosy... i... i oczy... I to były ludzkie głowy oderżnięte od tułowia. Publiczność znów zaklaskała a artyści zaczęli podawać sobie je. Wtem jeden z nich nie złapał i jakaś głowa zaczęła lecieć w moją stronę. Gdy ta część ciała spoczęła na moich kolanach ludzie ryknęli śmiechem. Spojrzałam przerażona na głowę i doznałam szoku. Była to głowa Suzan. Mojej Suzan. Zaczęłam krzyczeć. Zrzuciłam zakrwawioną głowę z kolan i zaczęłam przedzierać się przez roześmiany tłum. Gdy w końcu uporałam się z przedostaniem do przejścia ruszyłam biegiem w stronę wyjścia. Orkiestra przygrywała mi, ale melodia była jakby perkusista wymiotował krwią, a gitarzyście wypadła gałka oczna. Gdy dotarłam do wyjścia, płachtę oddzielającą mnie od schodów odsłonił mi ten sam mężczyzna, lecz teraz miał porozdzierany policzek, tak że widziałam jego zęby, których normalnie nie powinnam widzieć. Ze łzami w oczach ruszyłam po schodach. Pięć schodków przed ziemią usłaną kamyczkami, potknęłam się. Upadłam na ostrze kamienie. Pozacinałam sobie twarz. Szybko się jednak zebrałam i zaczęłam biec w stronę wyjścia z placu cyrku. Minęłam budkę gdzie pewien mężczyzna bez oka proponował mi hot-doga z zakrwawioną dłonią zamiast parówki. Z krzykiem zaczęłam biec szybciej. Gdy dobiegłam do kasy kobieta w środku wyjrzała zza szyby. Włosy sterczały jej na wszystkie strony a z ostrych kłów, które do mnie szczerzyła ściekała krew. Pisnęłam i puściłam się biegiem do bramy głównej. Lecz wtem moje kroki nie miały znaczenia. Bez znaczenia jak szybko przebierałam nogami. I tak stałam w miejscu. Nagle wszystko dookoła zaczęło się rozmazywać i jakby wielki odkurzacz wszystko wciągał do namiotu. Mnie również. Wtem moje stopy oderwały się od podłoża i wraz z kasjerką z zębami jak żyletki i wszystkim innym zaczęłam lecieć w stronę namiotu. Wydałam z siebie przerażający krzyk i...
I się obudziłam.




____________________________________________________________
Szczerze mówiąc to od baaaaardzo dawna podoba mi się własny rozdział :3
Wybaczcie jeżeli rozwaliłam Wasze ideologie jeżeli chodzi o cyrk. Osobiście uwielbiam go, ale naszła mnie taka a nie inna wena ;)
Jednak zostanę przy 40-stu rozdziałach, bo moja samoocena podupadła i nie mam zamiaru już więcej pisać jeżeli chodzi o tego bloga.
Ale mam już 2 rozdziały na nowego bloga więc moja przygoda z opowiadaniami się nie kończy. Spokojnie, jeszcze będę Was katować ;)
Kocham Was ;*
~T

środa, 4 grudnia 2013

34 rozdział "Zdrajca"

Ciemność nabrała w końcu barw i mogłam dostrzec gdzie ja jestem. Leżałam na zimnej, białej podłodze. Wokół mnie panował chorobliwy porządek. Wszystko skąpane było w perłowej bieli i szarości. Pojęcia nie mam gdzie ja jestem. Nigdy wcześniej nie widziałam tego pomieszczenia na oczy.
Spróbowałam wstać, ale z początku nie szło mi to zbyt dobrze. Byłam zbyt słaba. W głowie nadal mi huczało. Tak samo jak w momencie kiedy padłam na ziemię. Zatem postanowiłam się tymczasowo poddać.
Nagle drzwi za moimi plecami otworzyły się z hukiem. Usłyszałam tupanie kobiecych szpilek. Mieszały się z innymi krokami. Chyba mężczyzny. Wtem ucichły. Z charakterystycznym dźwiękiem pocieranej skóry opadł na fotel. Kobieta z kolei nadal kroczyła w moją stronę. Wtem poczułam żelazny uścisk jej dłoni na swoim ramieniu. Odwróciła mnie na plecy. Jęknęłam cicho, ale ujrzałam jej twarz: burza czarnych, długich loków, chytry uśmiech. Miała na sobie czarną suknię. Swoje długie, pomalowane na czarno, szpony nadal wbijała mi w ramię. Bellatrix.
-Mmm.. Ładna twarzyczka -mruknęła Śmierciożerczyni, pogłaskawszy mnie po policzku.- Szkoda, że będziemy musieli ją trochę pokiereszować -dodała z wyszczerzem i odeszła do szarej komody, z której wyjęła ozdobny sztylet.
Spojrzałam lekko wystraszona całą sytuacją w prawo. Stał tam fotel a w nim zasiadał mężczyzna. Na oko miał ze 30 lat. Czarne włosy zdobiły jego łeb, a przebłyski siwizny dodawały lat. Ubrany był w wytarte dżinsy, koszulę i marynarkę od garnituru. W prawej ręce dzierżawił kieliszek z czerwonym winem, a w lewej dłoni bawił się brązową różdżką, kręcąc nią w palcach. Jego ciemne, brązowe oczy wgapiały się we mnie. Jakby z ciekawością przewiercał moją czaszkę żeby mnie poznać. Otwierałam już usta żeby coś powiedzieć, ale Lestrange stanęła nade mną. Spojrzałam na nią.
-Tak więc.. Jak masz na imię, kotku? -Spytała kucając obok mnie.
-Gdzie ja jestem? -Zapytałam, podpierając się na łokciach.
-Odpowiedz! -Krzyknęła poirytowana kobieta.
-T-Tatia.
-Salvador zapewne -Dopytała z wielkim uśmiechem, jakby chciała się upewnić.
-Tak. Czego ode mnie chcecie?
-Posłuchaj, skarbie. Wiem, że ci się to nie spodoba, ale co byś powiedziała na to by wkroczyć w nasze kręgi? -Zapytała wesoło.
W moment zbladłam. I to tyle? Te przygotowywania w domu ciotki, męki z Liamem podczas nauki, ten wilkołak w piwnicy, tyle wylanych łez, żeby na koniec po prostu mnie porwali z Hogwartu? W sumie lepiej, że nikt nie ucierpiał, ale to jakaś wielka pomyłka. Nie tak miała wyglądać moja walka z propozycją wstąpienia w kręgi Śmierciożerców. To wszystko miało wyglądać inaczej...
Pokręciłam tępo głową na znak odmowy.
-Tak myślałam... Zatem inaczej. Chcesz mieć znak takiego typu -powiedziała odkrywając swój Mroczny Znak- lub krwawy napis 'zdrajca'? -Spytała wymachując ostrzem przed moim nosem.
Przełknęłam ślinę zlękniona. Rzuciłam krótkie spojrzenie na mężczyznę i spróbowałam wstać, ale Bella mi to utrudniłam przyciskając mnie do podłoża.
-To jak będzie?
-Nie będę Śmierciożercą -syknęłam jej w twarz.
-Jeszcze się przekonamy -stwierdziła spokojnie.
Rozciągnęła moją rękę na zimnej podłodze i rozcięła rękaw szaty.
-Na pewno? -Spytała z uśmiechem, przykładając nóż do mojego przedramienia.
Nie czekała jednak na odpowiedź. Nagle poczułam jak zimna stal rozcina moją skórę. Na nakłuciu się nie skończyła. Ostrze posunęło się wzdłuż mojej ręki. Pisnęłam z bólu, a krew rozlała się dookoła. Kobieta bezlitośnie dokończyła literę 'Z'.
-Ahh. Dawno nie słyszałam takich wrzasków -stwierdziła z satysfakcją Bella.
Odwróciłam głowę w stronę mężczyzny. Ten nadal wgapiał się we mnie. Teraz ujrzałam lekki uśmiech na jego twarzy.
Wtem ostrze znowu przebiło moją skórę. Bellatrix tworzyła kolejne litery. Nie przejmowała się moimi piskami. Wręcz przeciwnie, delektowała się moim bólem.
-Przestań! -Krzyczałam raz po raz. Niestety bez skutku.
Gdy już traciłam przytomność ostrze przestało ryć litery w mojej ręce a na policzku poczułam dotyk czyjejś zimnej ręki.
-Gotowe -powiedziała Bellatrix z uśmiechem i wstała.
Nieprzytomnie odwróciłam głowę w stronę ręki, którą nadal przeszywał ból. Ujrzałam dość mały lecz dobrze widoczny krwawy napis 'zdrajca'. Dopiero teraz doszło do mnie, że z oczu wypływają mi łzy, a policzki były całkiem mokre.
Wtem w otworzonych na oścież drzwiach pojawił się zdyszany Quercy. Gdy tylko spojrzał na mnie w jednym momencie zbladł. Nie dziwię mu się. W końcu na środku pomieszczenia leżała dziewczyna z wyrytą raną na przed ramieniu, a dookoła ręki szerzyła się kałuża krwi. Quercy podbiegł do mnie. Nie wiedział za co się zabrać. Na zmianę kładł dłoń raz na moim brzuchu,  raz na czole. W pewnym momencie odwrócił się do dwojga ludzi.
-Ty szujo -syknął na mężczyznę. Brat wstał i podszedł do nich.
-O nie, nie! To moje dzieło -Powiedziała z nieukrywaną dumą Bella, wskazując na siebie. Quercy złapał ją za szyję i lekko uniósł do góry tak, że Lestrange ledwo dotykała palcami ziemi.- Nie podoba ci się? -Wysapała z chytrym uśmieszkiem.
Quercy szarpnął nią tak, że Bellatrix upadła na podłogę. Złapała się za szyję próbując złapać oddech. Nie zwracając na nią uwagi mój braciszek stanął twarzą w twarz z mężczyzną, który właśnie podniósł się z fotela i łypał na niego wrogo.
-Jak śmiesz? -Warknął ciemnooki.
-To ja powinienem się spytać jak śmiech wyrządzać krzywdę dziewczynie, która nic ci nie zrobiła -ryknął Quercy.
-Synu, oboje wiemy czego chcę od Tatiany i nie pozwolę popełnić jej tego samego błędu co wasza matka -rzekł mężczyzna.
Wraz z tymi wszystkie moje przypuszczenia się dopełniły. Mężczyzna, który świdrował mnie wzrokiem przez cały czas moich tortur to mój ojciec. Dopiero teraz spostrzegłam te same oczy jak u mojego brata. Ciągle wmawiałam sobie, że ten człowiek cieszący się z mojego bólu to jakiś zwykły Śmierciożerca, towarzyszący Lestrange. Okłamywałam się, że mój ojciec podszedłby do mnie i pomógł mi. To ewidentnie potwierdza moją naiwność mimo to, że wiem jaki świat jest okrutny. Nadal łudzę się, że są ludzie z dobrym serduszkiem, którzy są gotowi pomóc. Tak naiwna, że aż głupia.
Rozpętała się szarpanina miedzy moim ojcem a bratem, której nie śledziłam, gdyż byłam tak oniemiała i słaba, że odpływałam w cichą i usypaną śniegiem krainę.
Wtem usłyszałam trzask a po nim dźwięk tłuczącego się szkła. Powoli spojrzałam w stronę źródła dźwięku i ujrzałam, że ojciec leży w szczątkach szafy z porcelaną, a Quercy stoi zdyszany z różdżką w ręku. Podbiegł do mnie i wziął mnie na ręce.
-Będzie dobrze -usłyszałam jego szept jakby z oddali i wtem poczułam dziwne szarpnięcie w okolicach pępka i zdałam sobie sprawę, że teleportowaliśmy sie pozostawiając po sobie dwóch nieprzytomnych czarodziejów i plamę krwi na podłodze.
*perspektywa Quercy'ego* 
Wylądowałem w Hogwarcie. Gdy zebrałem siostrę z podłogi automatycznie pomyślałem o swoim gabinecie. Pojawiłem się zatem wraz z nią na środku zagraconego i brudnego pokoju. No cóż, nigdy nie lubiłem sprzątać.
Spojrzałem na siostrzyczkę na moich rękach.  Tatia była nieprzytomna. Jej głowa bezwładnie zwisała z moich ramion, klatka piersiowa delikatnie unosiła się, a pokaleczona ręka brudziła krwią moją koszulę. Podszedłem do łóżka i ostrożnie położyłem na nim siostrę po czym szybkim krokiem podszedłem do szafki z eliksirami. Wytachałem z niej kilka fiolek. Następnie sięgnąłem po ręcznik i za pomocą różdżki oblałem go wodą. Podbiegłem zatem do Tatii i wytarłem krew, która nadal spływała po jej ramieniu. Następnie zacząłem lać zawartość fiolek na jej ranę.
-Proszę... Obudź się -jęknąłem cicho.
Odłożyłem fiolki i spojrzałem na spokojną twarz dziewczyny. Pogładziłem ją po policzku, a ta w tym samym momencie otworzyła oczy. Na mojej twarzy zagościł uśmiech i poczucie ulgi. 
-Jak się czujesz? -Spytałem cicho.
Tatia usiadła i spojrzała na mnie niewinnie. W jej oczach widziałem przerażenie, a zarazem ból.
-Czy... Czy to był... Ian? -Wyszeptała i zaczęła lekko drżeć.
Zrezygnowany, pokiwałem głową, by rozwiać jej wymarzone nadzieje, że to był nieznany jej Śmierciożerca.
Ta również pokiwała głową, ale bardziej nerwowo. Jakby chciała dać do zrozumienia, że przyjęła to ze spokojem i zrozumieniem. Ale w rzeczywistości tak nie było. Na jej twarzy malował się coraz większy lęk.
-Skarbie -wyszeptałem błagalnie i usiadłem obok niej.
Ta jęknęła cichutko spuszczając głowę po czym po jej policzkach spłynęły łzy. Automatycznie przytuliłem ją mocno. To samo robiła gdy była mała. Gdy tylko się bała,  popadała w swoje napady lęku, ale próbowała zachowywać się normalnie. Starała się uśmiechać, lecz wszystko to było tak sztuczne, że zawsze obrzucałem ją podejrzliwym wzrokiem. Wtedy ta spuszczała głowę i zaczynała płakać.
Jednak ona nie mogła tego pamiętać, bo wyczyściłem jej pamięć co do wspomnień z naszego rodzinnego domu. 
-Będzie dobrze -wyszeptałem gładząc ją po plecach.- Nie płacz...
Ta wtuliła się we mnie. Przez chwilę siedzieliśmy przyklejeni do siebie. Słychać było jedynie szloch dziewczyny. Nie dziwię jej się. To straszne uczucie, gdy dowiaduje się, że jej ojciec jest mordercą jej matki, a teraz z satysfakcją oglądał jej tortury.
-Dlaczego od razu nie zrobili mi Znaku? -Spytała cicho, gdy się uspokoiła.
-Nie wiem. Chcą się pewnie poznęcać, ale potraktuj to jako ostrzeżenie -poprosiłem łagodnie, spojrzawszy na nią.
Tatia pokiwała delikatnie głową i ponownie wtuliła się we mnie, a ja pogładziłem ją po plecach.
**nieco później**
*perspektywa Tatii* 
Szłam właśnie trochę przygnębiona na Wielką Salę. Nie jest bowiem nowością, że byłam głodna. Wcześniej zajrzałam jeszcze do Skrzydła Szpitalnego by spotkać się z Draco, ale nie zastałam go tam. Pewnie mógł już wyjść i siedzi w Pokoju Wspólnym Ślizgonów. Z uwagi na to iż nie chcę się z nikim spotykać prócz Malfoy'a to nie pchałam się do pełnego uczniów Pokoju.
Weszłam na pustą Salę, gdzie stoły były jeszcze zastawione daniami z kolacji.Usiadłam więc przy stole puchońskim i złapałam za tosta.
Wtem oblał mnie cień czyjejś postury. Wkurzona myślą, że ludzie nie dadzą mi spokojnie zjeść odwróciłam się i ujrzałam lekko ubrudzoną w ziemi szatę. Uniosłam wzrok i spostrzegłam zdenerwowaną twarz pani Sprout.
- Dz-dzień dobry -wydukałam zdziwiona jej miną, gdyż pani profesor stosunkowo rzadko jest w takim humorze.
-No nie wiem czy taki dobry -burknęła kobieta.
-O co chodzi, pani profesor? -Spytałam zdumiona.
-Od kiedy możemy sobie opuszczać szkołę bez niczyjej zgody? -Zagrzmiała pani Sprout.
Spojrzałam na nią zmieszana. Pierwsze co mnie zdziwiło to to skąd się dowiedziała o mojej nieobecności.
I teraz co? Mam prosto z mostu powiedzieć, że uprowadziła mnie Śmierciożerczyni wraz z moim psychicznym ojcem, żeby namówić mnie  do wkroczenia w szeregi Voldemorta? Może mam jej pokazać krwawy napis na moim ramieniu i poskarżyć się, że zrobiła mi to Bellatrix Lestrange?
Spojrzałam zatem na nią i otworzyłam tępo usta nie wiedząc co powiedzieć.
-Słucham -ponagliła opiekunka mojego domu.
-J-ja... nie mogę powiedzieć -wymamrotałam cicho.
Sprout westchnęła i przykucnęła tak, że jej nos była na wysokości moich ust.
-Tatia, jeżeli chodzi twojego ojca to powiedz -mruknęła cicho, ale zrozumiale.
-A-ale...
-O niego chodzi? -Spytała zrezygnmwanym tonem głosu.
Pokiwałam jedynie głową zdumiona tym, że pani profesor wie o moim ojcu.
Sprout uśmiechnęła się i położyła krzepiąco dłoń na moim kolanie.
-Coś ci zrobił? -Zapytała cicho.
-On nie -wyszeptałam.- Ale skąd pani wie?
-Twoja ciocia mi powiedziała, gdy zabierała cię ze szkoły -odparła spokojnie.
Pokiwałam głową po czym wstałam z miejsca.
-Przepraszam -wymamrotałam zmieszana i ruszyłam w stronę domu Puchonów.
Przeszłam przez obraz do wypełnionego uczniami pomieszczenia. Rozejrzałam się dookoła po czym poleciałam do dormitorium nie zwracając na nikogo uwagi. Mój pokój był z kolei pusty. Zamknęłam zatem drzwi i podeszłam do szafki nocnej. Otworzyłam ją, ale usiadłam na łóżku, stojącym  zaraz obok niej. Westchnęłam zrezygnowana, wgapiając się tępo w zawartość szuflady.
Po chwili namysłu sięgnęłam do wnętrza szafki i wyjęłam z niej żyletkę. Drżącą ręką przyłożyłam ostrzę do nadgarstka.





____________________________________________________________
Zatem jest kolejny rozdział. Dedykuję go Patrycji, która lekko podniosła mnie na duchu, żeby dalej pisać tego bloga. :)  Muszę się Wam bowiem przyznać, że straciłam wiarę w tego bloga i odeszła ode mnie chęć do dalszego go pisania. Uważam bowiem, że jest on nudny, monotonny, a miejscami nawet dziecinny. Jednym słowem to nie podoba mi się :(
Całusy.
~T

wtorek, 19 listopada 2013

33 rozdział "Masz nowego wybawiciela."

Spojrzałam na spokojną twarz Draco. Jego klatka piersiowa unosiła się regularnie co znaczyło, że smacznie sobie śpi. Blond włosy bezwładnie opadały na jego czoło.
Podeszłam do jego łóżka i usiadłam na krześle obok niego. Spojrzałam na Ślizgona z delikatnym uśmiechem widząc, że na jego nadgarstku znajdowała się bransoletka, na której lśniła  połówka serca. Zgarnęłam włosy z jego zamkniętych oczu po czym oparłam się o krzesło cofając dłonie.
Może Carmen miała rację? Może ktoś rzucił na niego Imperiusa?
Bardzo łatwo mi przychodzi ta myśl, gdyż nadal kocham tą tlenioną sierotę i nie chcę go stracić. Prawdą jest, że zabolał mnie widok Draco i Pansy razem, ale co mam zrobić, jeżeli pomimo tego nadal go kocham...
Spojrzałam przez okno i ujrzałam, że zaczął znów padać śnieg. Nie padał już od jakiegoś tygodnia. Przez te wydarzenia z ostatnich kilku dni nie zauważyłam nawet kiedy biały puch okrył zmarzniętą trawę i otulił dolne partie okien szkoły. Lubię zimę, ale tylko jako porę roku. Choć jest zimno to i tak lubię naparzać się śnieżkami ze znajomymi, a później przesiedzieć pół dnia opatulona w koc z kubkiem gorącej czekolady w ręku.
Wtem moje rozmyślania przerwał dotyk czyjejś dłoni na moim kolanie. Wzdrygnęłam się lekko i spojrzałam na nogę, której dotykała ręka Draco. Uniosłam wzrok znad kolana i ujrzałam otwarte oczy tlenionego. Patrzył na mnie ze smutkiem.
-Dlaczego tu jesteś? -Spytał cicho.
Nawet w głosie można było wyczuć tę smętną aurę, której za wszelką cenę chciałam teraz uniknąć.
-Chciałam zobaczyć co z tobą, sieroto -odparłam łagodnie i pogładziłam go po policzku.
Ten cofnął dłoń i uśmiechnął się blado.
-Jak się czujesz? -Zapytałam.
-Dobrze. Zabrali mnie tu, bo leżałem jak nieżywy na środku dormitorium. Nie wpadli na to, że po prostu straciłem przytomność.
Zaśmiałam się słabo, ale po chwili spoważniałam.
-Przepraszam -wybełkotałam.
-Za co? -Zdziwił się Malfoy.
-To przeze mnie cię to spotkało.. Nie chciałam -jęknęłam spuszczając głowę..
Było mi tak cholernie głupio. Przeze mnie Draco dostał Crucio choć mu się to nie należało. Jak już to ja powinnam wić się po ziemi przeszywana bólem. To ja powinnam teraz leżeć na łóżku szpitalnym. To tak nie miało być...
Draco złapał mnie za dłoń i podniósł się powoli do pozycji siedzącej. Spojrzałam na niego mokrymi oczami.
-Po pierwsze to nie płacz, bo nie lubię gdy się smucisz. Po drugie to nie twoja wina. I tak prędzej czy później oberwałoby mi się. Jak nie od Liama to od kogoś innego.
Uśmiechnęłam się blado, a ten oduśmiechnął się.
-Przejdziemy przez to razem. Dobrze? -Spytał niepewnie.
-Dlaczego to zrobiłeś? -Zapytałam cicho, olewając to co przed chwilą powiedział.
-Chodzi ci o tą akcję z Pansy? -Spytał, a ja pokiwałam głową. Draco westchnął.- To zabrzmi arcygłupio, ale... Nie wiem. W dzień twojego powrotu do Hogwartu czułem się jakby nikt dla mnie nie istniał, a ja dla nikogo. Zapomniałem o wszystkim i ... Wtedy przyszła Pansy. Zaczęliśmy rozmawiać i jakoś tak wyszło -wymamrotał cicho, a widząc, że posmutniałam jeszcze bardziej postanowił kontynuować.- Kiedy cię jednak zauważyłem doszło do mnie co ja robię. Zrozum, że nie wiem dlaczego to zrobiłem -jęknął błagalnie.
Pokiwałam jedynie głową i wstałam.
-Nie idź, proszę...
-Muszę się dowiedzieć kto rzucił na ciebie Imperiusa -burknęłam i zostawiając Draco z tępą miną wyszłam ze Skrzydła.
Ruszyłam prosto do sali, gdzie miała się odbyć transmutacja, bo niedługo miał być dzwon. Kiedy doszłam pod salę ujrzałam grupkę Puchonów i Krukonów. Wszyscy rozmawiali wesoło, a ja wyjęłam księgę i zaczęłam tępo wgapiać się w zapisane stronice rozmyślając jak podejść Liama.
Wtem zadzwonił dzwon, a chwilę później drzwi od sali transmutacji otworzyły się, a McGonagall wpuściła nas do środka.
***
Nadeszła pora obiadu zatem wybrałam się na Wielką Salę z lekkim uśmiechem. Idąc korytarzem w stronę owego pomieszczenia minęłam Blaise'a.
-Cześć Tatia -powiedział zatrzymując się.
-Yy.. Hej -odparłam lekko zdziwiona tym, że Zabini się do mnie odezwał.
Ślizgon uśmiechnął się i ruszył dalej, a ja stałam otępiała jak idiota. W końcu ruszyłam się z miejsca, ale bardzo powoli i niepewnie.
Czy ja coś zrobiłam, że Zabini mówi mi 'cześć'? Może coś przeskrobałam? Cholera go wie.
Ruszyłam zatem na Wielką Salę. Wlazłam do pomieszczenia i usiadłam przy stole Puchonów. Tam zjadłam szybko obiad. Cedric patrzył na mnie tępo.
-Pali się? -Spytał wesoło.
Spojrzałam na wyjście i ujrzałam wychodzącego z Sali Liama.
-Tak -odparłam szybko i zerwałam się z miejsca. Zrobiłam to jednak za szybko i zahaczyłam nogą o ławkę co skutkowało głośnym hukiem o podłogę. Wstałam jednak szybko, otrzepałam się, oznajmiłam, że nic mi nie jest i poleciałam do wyjścia.
Rozejrzałam się po korytarzu i zauważyłam, że Liam kieruje się do lochów. Poszłam więc za nim z lekkim dystansem nadal kłócąc się ze zdrowym rozsądkiem.
-Ejj! -Burknęłam w końcu, a ten przystanął w miejscu i odwrócił się. Na jego twarzy zagościł chamski uśmieszek.
-Widzę, że się namyśliłaś. Bardzo dobrze, bo..
-Nie Liam. Nie wrócę do ciebie -przerwałam mu podchodząc odważnie do niego.
-Zatem czego chcesz? -Spytał lekko zdziwiony.
-Dlaczego rzuciłeś na Draco Imperiusa? -Spytałam prosto z mostu.
Liam spojrzał na mnie tępo.
-Słucham? -Zapytał.
-Dlaczego rzuciłeś na niego Imperiusa? -Powtórzyłam odważniej.
Ten uśmiechnął się chamsko i zbliżył się do mnie.
-Już rozumiem. Próbujesz zrzucić na mnie winę, bo nadal łudzisz się, że on cię kocha -zaśmiał się gładząc mnie po ramieniu.
Policzki mnie zapiekły z gniewu. Cofnęłam się szybko do tyłu, ale natrafiłam na ścianę.
-Nie drocz się ze mną, bo wiem, że to ty -warknęłam.
-Przyznaję: pomysł dobry, ale to nie ja -odparł spokojnie.
Spojrzałam na niego zdenerwowana. Mówił prawdę. To nie on.
Znam go dość dobrze i wiem kiedy mówi prawdę. Gdy kłamie uśmiecha się nieznacznie co go zdradza.
-Puść mnie -powiedziałam zrezygnowanym tonem głosu.
Ten zaśmiał się jedynie, ale nie ruszył się z miejsca. Szarpnęłam rękę, którą trzymał mocno. Nic z tego. Ten kolos miał żelazny uścisk. Spuściłam głowę czując się na straconej pozycji.
-Odsuń się od niej -usłyszałam jakiś głos po mojej prawej stronie.
Spojrzałam w tamtą stronę korytarza i ujrzałam... Zabiniego. Patrzył poirytowany na Liama.
Ten uśmiechnął się wrednie.
-Masz nowego wybawiciela -wyszeptał mi na ucho i odsunął się ode mnie z uniesionymi rękoma. Rzucił Blaise'owi piorunujące spojrzenie po czym ruszył korytarzem jakby nigdy nic. Zabini podszedł do mnie i dotknął mojego ramienia.
-W porządku? -Spytał troskliwie.
Pokiwałam tępo głową powstrzymując jakiekolwiek reakcje.
-Halo? -Zaniepokoił się moim dziwnym stanem.
Wbrew mojej woli łzy spłynęły po moich policzkach. Ślizgon przytulił mnie mocno.
-Już nie wiem co robić. To nie on rzucił Imperio na Draco. A co jeśli nikt mu nie kazał tego robić? -Wyjęczałam jednym tchem.
Ten niepewnie pogładził mnie po plecach. Przyklejona to jego klatki piersiowej poczułam jak ta unosi się nabierając powietrze, jakby chciał coś powiedzieć. Przez jakiś czas jego płuca były wypełnione świeżym tlenem, gdyż nie wypuszczał powietrza z nich.
-On.. On nie zrobił tego z własnej woli -powiedział w końcu.
Wyłoniłam lekko zaczerwienioną twarz i spojrzałam na niego.
-Skąd wiesz? -Spytałam cicho.
Ten westchnął spuszczając głowę.
-Bo... Bo... Bo to ja rzuciłem Imperio -wydukał cicho.
Odsunęłam się od niego nadal wgapiając się w Ślizgona tępo.
-Co? -Wymamrotałam zszokowana.
-No bo.. No bo podobasz mi się -wyjaśnił z wielkim trudem.- Wiedziałem, że z własnej woli nie rzucisz Draco, ani on ciebie..
Patrzyłam na niego otępiała.
Zabini... Blaise Zabini, który wcześniej wyzywał mnie od szlam, teraz mówi, że się we mnie zakochał...
-Przepraszam. Bardzo cię przepraszam Nie chciałem żebyś cierpiała. Głupio wyszło -mruknął cicho.
-Głupio wyszło? Na drugi raz pomyśl -ryknęłam na niego po czym odwróciłam się na pięcie i ruszyłam korytarzem ku Pokojowi Wspólnemu Puchonów.
Bez sensu. Liam w Hogwarcie, pocałunek Draco i Pansy, zakochany we mnie Zabini, ojciec pragnący mojej śmierci. Czuję się jak w jakimś koszmarze, z którego chcę się jak najszybciej obudzić.
Wtem usłyszałam jakiś huk za moimi plecami. Gdy się odwróciłam ujrzałam jedynie dwie czarne postacie w białych maskach, które wtargnęły do zamku przez dziurę w ścianie. W sumie to tyle, gdyż przed oczami pojawiły się mroczki, po chwili ogarnęła mnie ciemność, czyli jednym słowem film mi się urwał...





____________________________________________________________
W ciul mi się nie podoba ten rozdział -,-
Chyba widać moją desperację... WENO! Cholero jedna. Wróć! T.T
No nic. Mam dla Was nową wieść. Azaliż moje słońce założyło bloga ^^
Chłopaczyna pisze o Doctor'ze Who, ale zachęcam wszystkich, bo ma talent :3
http://doctor-who-jack-tatia.blogspot.com/
~Tina

wtorek, 29 października 2013

32 rozdział "Jakąś minutę, dwie. Ewentualnie pięć."

Draco upadł na podłogę i zaczął wić się na ziemi z bólu.
-Przestań -jęknęłam próbując sięgnąć ręką do jego różdżki.
-Bądź ze mną -warknął.
-Nie -odparłam i wbiłam mi paznokcie w ręką, którą mnie trzymał. Bez problemu przebiłam mu skórę, a z powstałych ran trysnęła krew.
Liam syknął z bólu i puścił mnie. Od razu wyciągnęłam rękę do jego różdżki. Szybko wytrąciłam ją, a kij potoczył się przez dormitorium.
-Wyjdź stąd! -Krzyknęłam na niego, a ten obrzucił mnie nienawistnym spojrzeniem.- Teraz, albo wydłubię ci oczy...
-Wiesz co go czeka -burknął i wyciągnął rękę do różdżki.- Accio -mruknął wciąż patrząc na mnie. Gdy jego magiczny kij wylądował w jego dłoni ruszył do drzwi.
Spojrzałam za wychodzącym Liamem, ale ujrzałam tylko zamykające się drzwi. Wtem usłyszałam cichy jęk i gdy spojrzałam na Draco ten próbował się podnieść z podłogi. Uklękłam przy nim i pomogłam mu.  Malfoy spojrzał na mnie zdziwiony.
-W porządku? -Mruknęłam, ale pomimo tego co ustaliłam z Carmen i tak żywiłam do niego urazę.
-Tak. Nic ci nie zrobił? -Spytał gładząc mnie po policzku zginając się lekko w pół.
Zabrałam jego dłoń i pokiwałam głową.
-To.. Dobrze -wymamrotał zmieszany.
Pokiwałam głową niezbyt wiedząc co teraz zrobić po czym szybko się odwróciłam i ruszyłam do drzwi.
-Tatia.. -usłyszałam za sobą więc przystanęłam i spojrzałam na niego.- Przepraszam -powiedział patrząc mi w oczy.
Patrzyłam na niego tępo przez chwilę po czym ponownie się odwróciłam i szybko wyszłam z jego dormitorium. Następnie pognałam na dół i wyleciałam z Pokoju Wspólnego Ślizgonów jak piorun.
Kompletnie nie wiedziałam co o tym myśleć. Ten karze mi ze sobą być, tamten przeprasza że pocałował inną, a tamta namawia mnie do rozmowy z tamtym. Nie pojmuję co się dookoła mnie dzieje i chyba to mnie najbardziej przeraża.
**Następnego dnia**
Tym razem obudziłam się dosyć wcześnie, a dokładniej mówiąc to wstałam równo z Suzan. Zerwałyśmy się z łóżek, zebrałyśmy i pognałyśmy razem na Wielką Salę. Po drodze spotkałyśmy Rose i Carmen zatem przyłączyłyśmy się do nich.
-Cześć -powiedziały równocześnie roześmiane przyjaciółki.
-Jak tam? -Spytała z uśmiechem Su.
-Po staremu w sumie -odparła Gryffonka.
-A co tam u ciebie i George'a? -Spytałam spojrzawszy na Rose.
-W porządku -odparła z uśmiechem Martin.
-Patrząc na was wnioskuję, że jesteście szczęśliwi -dodałam.
-Bardzo -zaśmiała się.- Szczególnie, gdy rano zrzuca mnie z łóżka.
Zaśmiałam się jedynie i doszłyśmy do Wielkiej Sali. Przy stole Ślizgonów zauważyłam Liama żywo rozmawiającego z jakąś blondynką. Draco tam nie było.
-Malfoy jest w Skrzydle -powiedziała mi Carmen widząc moje zamyślenie.- To... Przez Liama, prawda? -Spytała cicho.
Pokiwałam jedynie głową patrząc na bruneta z nienawiścią. Tak bardzo chciałabym podejść do niego i przypierdzielić mu w twarz...
Nagle w moich oczach zalśniły łzy. Zawsze się tak dzieje gdy jestem mocno zdenerwowana.
Ruszyłam rozwścieczona w stronę stołu ślizgońskiego. Uczniowie domu węża rozmawiali wesoło, a ja podeszłam do nich jak burza. Stanęłam wprost za Liamem, który niczego nieświadomy rozmawiał z jakąś Ślizgonką. Postukałam go zniecierpliwiona w ramię. Gdy tylko ten się odwrócił z całej siły zdzieliłam go w twarz. Wraz z dźwiękiem zetknięcia się mojej otwartej dłoni z jego policzkiem poczułam jak pewien fragment buzujących we mnie uczuć ulatnia się. 
-Tak bardzo cię nienawidzę -krzyknęłam mu prosto w otępiałą twarz.
W Sali panowała cisza. Nikt mnie nie powstrzymywał, nikt się nie odzywał. Jakby ich tam nie było, choć ciągle czułam dziesiątki oczu wlepionych we mnie ze zdumienia.
 Rose złapała mnie za dłoń, a Carmen spojrzała na mnie tępo, gdy Krukonka utrudniała mi podejście do Liama.
Kuźwa, moja wyobraźnia znów pracuje na najwyższych obrotach. Identycznie było gdy jeszcze byłam z tym zielonookim kretynem. Dziwne zjawisko, ale jakże dające lekki upust emocjom. Pomijając fakt, że zacinam się na jakąś minutę, dwie. Ewentualnie pięć.
-Tatia? -Mruknęła cicho Rose, a ja spojrzałam na nią tępo, wybita z zamyślenia.
-Nie tutaj -powiedziała spokojnie Black.
Skierowałam wzrok na Gryffonkę i powoli pokiwałam głową niezbyt ogarniając całą sytuację.
-Masz się bronić sieroto, ale nie pchać się w niepotrzebne konflikty, bo to nigdy nie kończy się zbyt dobrze -dodała, a ja słyszałam ją jakby z oddali.
Ponownie pokiwałam głową jeszcze trawiąc co do mnie powiedziała dziewczyna, następnie niczym nachlana panda ruszyłam do stołu Puchonów. Usiadłam obok Suzan, która najwidoczniej już od dawna tam siedziała znudzona moją schizą. Gdy tylko zajęłam miejsce, Puchonka podsunęła mi talerz z jedzeniem. Spojrzałam jedynie na parujący makaron po czym, ku zdziwieniu moim, Suzan i wszystkich w sumie, odsunęłam talerz.
Nie mogłam nic przełknąć. Nie jestem w stanie trzeźwo myśleć choć się staram. Mam chwile, że zachowuję się normalnie, ale miejscami po mojej głowie kołaczą się strzępki informacji, aż za chwilę normalny ciąg zdarzeń. To jest co najmniej dziwne.
Wstałam z miejsca i ruszyłam do wyjścia po czym skierowałam swoje kroku ku Skrzydłu.
-Tatia! -usłyszałam głos za mną.
Gdy odwróciłam się ujrzałam Quercy'iego. Szedł w moją stronę pospiesznym krokiem i ze zmartwioną miną. Zdziwiło mnie jedynie to, iż pałęta się po szkole w swojej normalnej postaci.
Brat w końcu mnie dogonił.
-Słucham?
-Mam nadzieję, że nie idziesz do Draco -mruknął cicho.
-Właśnie tam zmierzam -odparłam powoli nie pojmując o co mu chodzi.
-Zatem zawróć -powiedział stanowczo.
-Dlaczego?
-Malfoy to nieodpowiednie towarzystwo dla ciebie -rzekł poważnym tonem Quer.
-Ale przecież sam mówiłeś...
-Tak, ale nie wiedziałem, ze to zajdzie tak daleko.
Patrzyłam tępo na brata wyłapując każde słowo i analizując je dogłębnie nie mogąc uwierzyć, że to mówi mój własny brat, który jakiś miesiąc temu cieszył się razem ze mną tym, iż zakochałam się w Draco. Porównując to co mówił kiedyś, a to co teraz wydaje się to absurdalne. Słuchałam go zatem tępo, jak objaśniał mi jak powinnam z nim zerwać.
-Nie zrobię tego! -Krzyknęłam lekko rozstrojona i poleciałam w stronę Skrzydła Szpitalnego.
Co ja robię? Co ja robię? Miesza mi się w głowie... Tak. Właśnie przed sekundą wydarłam się na brata, który (tak mi się wydaje) pytał czy makaron był zjadliwy, bo ma problemy z żołądkiem.
No nic. Da radę z moim uroczym określeniem 'Nie zrobię tego' na zakończenie rozmowy.
Weszłam do Skrzydła i rozejrzałam się po pustych łóżkach. Tylko jedno było zajęte, a na białej poduszce spał tleniony łeb...



____________________________________________________________
Zatem kolejny :3
Postaram się dodawać częściej choć niczego nie obiecuję, bo tyle mam nauki, że zastanawiam się nad spakowaniem i zamieszkaniem w dżungli niczym Tarzan -,-
No nieważne. 
Planowałam ten blog na 40 rozdziałów i teraz jestem w kropce. Czy mam kończyć na tym 40. rozdziale, czy ciągnąć to dalej? Zależy mi na Waszej opinii, bo nie wiem czy mam już wprowadzać te schizowe sceny zmierzające ku końcowi :3
Piszcie komentarze, kocham Was, całusy itp., itd. ^^
~T

wtorek, 22 października 2013

Konkurs :3

Hej misie :)
Oto wesoła nowina ^^
Mój blog został nominowany do pewnego konkursu, w którym liczą się głosy czytelników.
Zatem uważasz, że mój blog zasługuje przynajmniej na 3 liche głosy to pisz komentarz tu: blogowe-hity.blogspot.com
Z góry dziękuję ;***
~T

środa, 16 października 2013

31 rozdział "Twoja kolej"

Stanęłam jak wryta patrząc na Draco, który siedział wraz z Pansy na ławce. Niby nic, ale zważając na fakt, że siedzieli wtuleni w siebie, a przed sekundą byłam świadkiem jak oboje zetknęli się ustami, to nie była zbyt w porządku. Tleniony pogładził Ślizgonkę po policzku z błogim uśmiechem. Kolejna łza spłynęła po moim policzku. Wtem głowa Malfoy'a odwróciła się w moją stronę a nasze spojrzenia się spotkały. Draco w moment zbladł, a ja gapiłam się na niego tępo.
-Co ty do cholery robisz? -Wyjąkałam nie mogąc  nic innego z siebie wydusić.
Draco otworzył usta, ale nie odezwał się, bo go widocznie zatkało.
-Tatia -wydukał.
Pokręciłam głową wycofując się. Ten wstał, a ja zaczęłam biec w przeciwną stronę.
-Tatia! To nie tak -wydukał za mną Draco, ale już go nie słuchałam.
To cholernie boli. Łzy nadal spływały po moich policzkach. Ciągle zamydlał mi oczy tym, że mnie kocha i jak mu na mnie zależy, a pod moją nieobecność obściskiwał się z innymi Ślizgonkami. Ale dlaczego? Czy Malfoy jest aż takim dobrym aktorem, żeby tak mnie oszukać?
Wbiegłam do jakiejś klasy i zamknęłam za sobą drzwi po czym zsunęłam się na podłogę i zakryłam twarz dłońmi.
**nieco później. perspektywa Draco**
Chodziłem  dookoła dormitorium nie mogąc zebrać myśli.
Jak mogłem to zrobić? Jakim cudem całowałem się z Pansy zapominając kompletnie o Tatii? I że ona jeszcze to widziała. Chyba nigdy nie zapomnę tego wyrazu twarzy. Patrzyła na mnie mocno zdziwiona, ale w jej oczach ujrzałem ból. Ostatecznym dowodem tego były łzy, które ściekały po jej policzkach... No a czego się kurwa spodziewałeś? Kwiatów z gratulacjami mi chyba nie przyniesie.
Wtem rozległo się pukanie. Spojrzałem na otwierające się drzwi, a pojawił się w nich... Liam.
-Co ty tu robisz? -Spytałem zdziwiony.
Ten zacmokał, kręcąc głową.
-Nie ładnie potraktowałeś Tatię -stwierdził opierając się o ścianę z zaplecionymi rękoma na piersiach.
-To nie twoja sprawa -warknąłem.
-W sumie to moja, bo ja też jestem jej byłym... Do czasu -dodał z wrednym uśmieszkiem.
-Nie jestem jej byłym.
-Już tak -prychnął i ruszył do drzwi.
-Co robisz w Hogwarcie? -Spytałem za nim.
Ten odwrócił się i spojrzał na mnie z uśmiechem po czym rozłożył ręce z widoczną satysfakcją.
-Jak to co? To szkoła -powiedział i otworzył drzwi.- Uczę się -dodał i wyszedł, lecz zderzył się z Zabinim.
-Blaise, tak? Miło mi -mruknął i zniknął.
Ślizgon spojrzał na mnie tępo.
-Jest źle -stwierdziłem cicho.
-Kto to był?
-Liam -odparłem siadając tępo na łóżku.- Były Tatii. Jeżeli on tu jest to na pewno szykuje coś złego.
Zabini pokiwał głową i zaczął szukać jakiejś książki. Wtem spojrzał na mnie.
-Co ci? -Spytał wyrywając mnie z zamyślenia.
-Zjebałem -jęknąłem.- Zjebałem na całej linii. Nie wiem jak Tatia mi wybaczy -wyżaliłem się nie mogąc już wytrzymać.
-Ta akcja z Pansy? -Spytał i pokręcił głową.- Spartaczyłeś -przyznał.
-Dzięki. Zawsze można na ciebie liczyć -burknąłem, a Ślizgona wrócił do szukania książki.
Wtem wygrzebał coś, uśmiechnął się do okładki i ruszył do drzwi.
-Połamania nóg -powiedział i zniknął.
*perspektywa Tatii*
Był wieczór i wszyscy gromadzili się na Wielką Salę. Dumbledore wygłosił krótką mowę, wspomniał o kilku nowych uczniach i zaprosił wszystkich do jedzenia. Niezbyt go słuchałam, bo ciągle analizowałam co zdarzyło się zaledwie kilka godzin wcześniej.
Odwróciłam się jedynie i spojrzałam na stół ślizgońki. Ujrzałam Draco, który wpatrywał się we mnie. Prychnęłam i spojrzałam na pusty talerz.
Uczniowie zaczęli jeść w ogólnym gwarze i śmiechach. Cedric spojrzał na mnie zdziwiony.
-Co się stało? -Spytał gładząc mnie po ramieniu.
-Cedric.. Nie teraz -poprosiłam słabym głosem, w którym bez wątpienia słuchać było wylane przedtem łzy.
Ten uszanował moją niechęć do rozmowy. Objął mnie ramieniem, pocałował w czubek głowy i zajął się rozmową z osobą siedzącą po jego lewej stronie.
Nie miałam za bardzo chęci do siedzenia tam więc wstałam i odwróciłam się. Ujrzałam jednak czyjąś zgrabną klatkę piersiową, zakrytą granatową bluzą. Spojrzałam w górę i ujrzałam zielone oczy.
-Liam -wybełkotałam zdumiona.- Co ty tu robisz?
-To samo co ty- uczęszczam do szkoły -odparł z przebiegłym uśmiechem, który znam bardzo dobrze.
-Nie zgrywaj się -burknęłam, a wszystkie oczy w Sali były już wlepione w nas.
-Przecież wiesz, że nadal cię kocham i zrobię dla ciebie wszystko. Dlatego porzuciłem swoje plany i zapisałem się do Hogwartu -powiedział czule i ujął moje ramiona delikatnie.- Chciałem spędzać z tobą więcej czasu -dodał ciszej.
Patrzyłam na niego lekko zaskoczona. Czy to ma sens? Czy on na prawdę się zmienił?
Szybko jednak dostałam odpowiedź. Liam bowiem prychnął śmiechem, który w tym momencie był jedynym słyszalnym dźwiękiem w pomieszczeniu.
Spojrzałam na niego próbując zachować spokój, ale w środku wszystko buzowało. Była zła, przestraszona, to zbita i to wszystko na raz w tym niskim ciałku.  Nie miałam bowiem pojęcia co ta parówka, znana również jako Liam, wymyśliła.
-Podobno Draco zachował się okropnie wobec ciebie -powiedział, a wraz z tymi słowami spojrzałam na Malfoy'a. Tleniony spuścił głowę, gdyż pół Wielkiej Sali wlepiało w niego oczy.- To kolejny pretekst, że nie powinnaś z nim być.
Spuściłam wzrok, a w mojej głowie nadal panował mętlik.
-Wróć do mnie -wyszeptał. Nie powiedział jednak tego z czułością, czy prośbą. Ona raczej nalegał, a trafniejszym określeniem byłoby, że żądał tego.
Spojrzałam na niego rozeźlona.
-Nie -warknęłam i ku zdziwieniu wszystkich po prostu wyszłam z sali.
**Następnego dnia**
Obudziłam się trochę późno, zważając że mamy poniedziałek, a na pierwszej lekcji mam OPCM. Gdy rozejrzałam się po dormitorium spostrzegłam, że wszystkie łóżka były pusta. Oznaczało to iż moje kochane współlokatorki zostawiły mnie na pastwę mojego braku budzika i udały się na śniadanie.  Wstałam więc szybko, umyłam się, ubrałam, zarzuciłam na siebie szatę i z torbą przewieszoną przez ramię wyszłam z pokoju po drodze robiąc sobie koka na czubku głowy. Pokój Wspólny był również pusty zatem przyspieszyłam kroku i pognałam na Salę. Gdy tylko przekroczyłam róg pomieszczenia, gwar ustał, a wszystkie głowy odwróciły się w moją stronę. Zwolniłam kroku patrząc na nich podejrzliwie.
-Swojego życia nie macie? -Spytałam spokojnie, a ciekawscy uczniowie zajęli się własnymi sprawami. Prychnęłam i usiadłam wśród Puchonów. szybko zjadłam i gdy śmiałam się z żartu Cedrica poczułam na ramieniu czyjąś dłoń. Gdy spojrzałam na jej właściciela, a raczej właścicielkę, spostrzegłam Mopsicę.
-Tatia -zaczęła współczującym tonem.- Wiem, że ci ciężko, ale..
-Pansy, odejdź stąd, albo dostaniesz w pysk -powiedziałam słodko, a ta spojrzała na mnie zdziwiona po czym patrząc na mnie tępo odeszła powolnym krokiem.
Uśmiechnęłam się z dumą po czym zebrałam się i pognałam pod salę do OPCM'u.
Po rozlegnięciu się dzwonu drzwi otworzyły się i Gryffoni wraz z Puchonami wpakowali się do sali. Przy tablicy stał "pan Sean", a wszystkie ławki zniknęły.
-Stańcie w półkolu -zalecił profesor, a wszyscy to uczynili. Ten zaczął nam opowiadać o obronie  przed innym czarodziejem. Głównie skupił się na zaklęciu Drętwota i to było naszym zadaniem.- Wszyscy wiedzą co robić? To do dzieła.
Każdy dobrał się w pary. Ja byłam z Carmen, gdyż ukochana Su poleciała do kogoś innego. Lecz nie narzekam.
-Umiesz? -Spytała Gryffonka wskazując na machających bez sensu różdżkami uczniów.
-Tak, a ty? -Zapytałam z uśmiechem, a ta pokiwała głową.
-Jak było u ciotki? -Spytała wesoło.
-W porządku. Nauczyli mnie tam zaklęć, nauczyli mnie pić, zadrapał mnie wilkołak, wiem już co się stało z moją mamą i  mam popierniczonego ojca -odparłam spokojnie.
-Nie ty jedna -odparła z lekkim uśmiechem Black.- Aaa... Co z Draco? -Spytała kręcąc różdżką w dłoniach.
Westchnęłam jedynie spuszczając lekko głowę.
-Wiesz co ci powiem? Coś tu jest nie tak -stwierdziła Gryffonka, a ja spojrzałam na nią.- Taaaak. Faktem jest, że początkowo nie była fanką waszego związku, bo znam ten tleniony łeb aż za dobrze i wiem jaki potrafi być. Ale widząc was razem już wiem, że Malfoy kocha cię najbardziej na świecie.
-Gdyby tak było to nie całowałby się z Pansy...
-Tak, ale ja widzę jak na ciebie patrzy, jak o tobie mówi i jak się zachowuje w twojej obecności. Draco ma swoje dwie strony i znam je obie bardzo dobrze. Dla tych których kocha i dużo dla niego znaczą jest całkiem inną osobą niż dla tych zwykłych mugolaków -powiedziała patrząc mi w oczy.
Spojrzałam na nią tępo próbując poukładać sobie to co właśnie usłyszałam.
-Chodzi mi o to, że Draco nie pocałował Mopsicy z własnej woli -powiedziała chyba najprościej jak mogła.
-Myślisz o... -urwałam zszokowana jej tokiem myślenia.
-Imperiusie -dokończyła cicho.
-Ale kto? -Spytałam, lecz natychmiast sobie odpowiedziała na to pytanie.- Liam...
-To moja teoria. Porozmawiaj z tlenionym durniem -poradziła po czym wymierzyła we mnie różdżką.- Broń się -zaśmiała się po czym rzuciła w moją stronę Drętwotę.
Szybko odbiłam zaklęcie, które trafiło w Harry'ego. Po chwili Carmen wypowiedziała więcej zaklęć, które również odtrąciłam, a większość trafiła w uczniów.
-Dziewczyny -zaśmiał się Quercy.- Mieliśmy ćwiczyć Drętwotę. Opanujcie się, bo powybijacie połowę klasy.
Zaśmiałyśmy się jedynie i przeprosiłyśmy poszkodowanych.

***
Po wszystkich zajęciach siedziałam w dormitorium i odrabiałam pracę domową. Wtem coś zastukało w szybę. Gdy spojrzałam na okno ujrzałam brązową sowę, a w dziobie trzymała czerwoną różę. Lekko zdziwiona podeszłam do okna i wpuściłam 'ptactwo'. Sowa zrzuciła na moje dłonie kwiatka po czym wyleciała z dormitorium.
Spojrzałam na różę z delikatnym uśmiechem i powąchałam ją. Uwielbiam róże. Zamknęłam okno zastanawiając się od kogo może ona być. Postanawiając, że nie mam pojęcia i dość mało mnie to interesuje, wróciłam do zadań.
Jakiś kwadrans później usłyszałam ten sam stukot. Gdy odwróciłam się ujrzałam identycznego ptaka co 15 minut temu. Tym razem w dziobie miała dwie róże. Z uśmiechem podbiegłam do okna. Sowa zrobiła to samo co wcześniej i zniknęła za oknem.
Kto może mi wysyłać kwiatki? Może  to być Draco, ale nie jestem, pewna czy w ramach przeprosin byłby tak 'oryginalny'... Liam? już na wstępie 'nie'. On nie jest nawet odrobinę romantyczny. Nie jestem pewna czy on wie w ogóle co to bukiet...
Widocznie tu w spokoju nie odrobię zadań. Zebrałam zatem księgi i ruszyłam obładowana w stronę drzwi. Gdy sięgnęłam do klamki drzwi same się otworzyły, a stanął w nich Liam ze swoim wrednym uśmiechem.
-No cześć -zaśmiał się, a gdy poirytowana chciałam go ominąć, chłopak złapał mnie mocno za ramiona tak, że upuściłam książki. Spojrzał na mnie lekko poddenerwowany po czym wepchnął mnie do dormitorium, a nogą zamknął drzwi.- Nigdzie nie idziesz słoneczko.
-Czego znowu ode mnie chcesz? -Spytałam niby odważnie, ale w rzeczywistości bałam się jak cholera.
-Tego co zawsze -odparł spokojnie.
-Liam, nie mam ochoty patrzeć na twoją szpetną buźkę -burknęłam, a gdy chciałam się oswobodzić ten mocniej ścisnął moje ramiona.
-Dobrze. Próbowałem po dobroci, ale nie dajesz mi szansy -warknął.
-Nie rozumiesz, że nie chcę z tobą być!?
Liam puścił mnie, ale chwilę później jego otwarta dłoń powędrowała do moje policzka. W moment zaszczypało, a owe miejsce zrobiło się czerwone. Moja głowa odskoczyła na bok.
Na brodę Merlina... Jak ja go nienawidzę...
Zamknęłam oczy powstrzymując jakiekolwiek reakcje, bo w środku mnie wszystko buzowało. Ten ujął moją brodę i zmusił, żebym na niego spojrzała.
-Będziesz ze mną, ale Draco nie dożyje następnego dnia -wycedził wściekły przez zęby.- Rozumiesz? -Syknął.
Ja nadal się nie odzywałam. Patrzyłam jedynie na niego z nienawiścią.
-Idziemy -warknął i łapiąc mnie za włosy zaczął tachać do drzwi.
Z cichym jękiem ruszyłam za nim. Ten zszedł na dół i automatycznie wchodząc do Pokoju Wspólnego puścił moje włosy, a chwycił ramię żelaznym uściskiem. Dalej ruszył do obrazu, następnie zszedł do lochów, wymówił hasło do Pokoju ślizgońskiego i wszedł tam.
Już wiedziałam co się święci zatem zaczęłam stawiać opór zapierając się nogami. Ten zaśmiał się łapiąc mnie ponownie za włosy i targając przez Pokój.
-Nie -jęknęłam cicho.
Liam wlazł na górę po czym wdarł się do dormitorium Draco. Tleniony siedział na łóżku i czytał książkę, a Zabini stanął w bezruchu zszokowany wizytą. Draci spojrzał na nas zdziwiony.
-Co ty tu... -wymamrotał po czym spojrzał na mnie.- Puść ją -warknął wojowniczo, wstając z łóżka.
-Tak, tak. Najpierw ty -mruknął zielonooki spojrzawszy na Blaise'a. Wymierzył w niego uprzednio wyjętą z kieszeni różdżką.- Drętwota. 
Zabini padł bezwładnie na podłogę, a Liam spojrzał na Draco.
-Twoja kolej -mruknął.
Lecz nim Malfoy wyjął różdżkę, Liam powiedział:
-Crucio. 


____________________________________________________________
Może troszeczkę brutalny rozdział, ale muszę trochę akcji wprowadzić :3
Piszcie komentarze, bo są dla mnie ważne ^^
A! I z góry przepraszam za błęby, ale nie sprawdzałam teraz, gdyż pisałam 'na łeb na szyję' :3
~T

wtorek, 1 października 2013

30 rozdział "Znów czas na męki z małym gówniarzem."

Weszłam na schody i już pędziłam na dół,  a w mojej głowie układały się najczarniejsze scenariusze.  No bo co będzie jeśli Liam stoi na środku salonu z zakrwawionym nożem w ręku!? Albo mój ojciec mnie odnalazł i teraz stoi zs rogiem,  przyklejony do ściany, a za zakładnika ma Stephanie?  A co będzie jeśli W salonie stoi Quercy z wycelowaną różdżką w Stephanie i grozi jej śmiercią jeśli nie odda mnie ojcu,  by ten cyrk w końcu się skończył!?
Przystanęłam na ostatnim schodku zdumiona własną wyobraźnią. Powinnam pisać książki,  gdzie wyleję swoje czarne scenariusze nim w mojej głowie zapanuje taki haos,  że zacznę podejrzewać każdego o zbronię najgorszego kadru.  Jak Szałonooki Moody.
Zaśmiałam się nad perspektywą aurora i kręcąc głową z politowaniem, zeszłam na dół. Gdy znalazłam się w tym samym pomieszczeniu co moja ciotka,  ta spojrzała na mnie tępo po czym wręczyła mi kremową kopertę. Przyjrzałam się niej i okazało się, że w rogu widniało imię: Liam.
Spojrzałam otępiała na Steph, a ta uniosła ręce w geście niewinności i powiedziała:
-Nie czytałam.
Po czym wyszła pozostawiając mnie samą  wraz z listem.
Wgapiając się w kopertę ruszyłam do kanapy.  Po drodze potknęłam się o własną miotłę,  która leżała bez celu na podłodze.  Nic sobie nie zrobiłam z prawie utraconych jedynek z powodu zderzenia z komodą i usiadłam na kanapie.  Przez chwilę wgapiałam się tępo w papier, zastanawiając się czy otworzyć czy nie.  W końcu wzięłam wdech i rozdarłam papieru.  W środku (jak to w prawie każdej kopercie) znajdował się pergamin złożony na 3 razy. Rozłożyłam go wzrokiem po piśmie.  Tak,  to bazgroły Liama.  Westchnęłam tylko i zaczęłam czytać.
"Tatio.
Proszę cię tylko o jedno: przeczytaj ten list do końca. Napisałem go, dlatego, że chcę ci wyznać całą prawdę. Gdy rozmawialiśmy nie było takiej sposobności, gdyż za każdym razem gdy chciałem z tobą porozmawiać na poważnie, ty uciekałaś od tematu. Postanowiłem więc rano zostawić list pod drzwiami. Mam nadzieję, że znajdziesz czas, by go odczytać.
Zatem wiem, że skrzywdziłem cię i trudno ci teraz na mnie patrzeć, ale prawda jest taka, że żałuję. Najbardziej na świecie i z całego serca. Zapewne teraz prychnęłaś śmiechem. Tak, znam cię bardzo dobrze i nawet w tym momencie gdy to piszę słyszę w głowie twój śmiech. Zapamiętałem go jak dźwięk brzęczenia Nutelli w reklamówce twojej mamy, gdy przychodziła ze sklepu. Pamiętasz? Jak czekaliśmy na nią, żeby ukraść słoik, zaszyć się w labiryncie i jeść ją oglądając kwitnące róże? Pamiętasz? Bo ja nie mogę zapomnieć.
Pewnie zastanawiasz się dlaczego zrobiłem to co zrobiłem. Prawda jest taka, że się bałem. Bałem się, że zostawisz mnie dla innego. Dla przystojniejszego, zabawniejszego, inteligentniejszego. Wiem, że było to mało myślne i głupie, ale teraz mam okropne wyrzuty sumienia, gdy tylko idę spać, idę jeść, cokolwiek robię. Wiem również, że zwykłe przepraszam ci nie wystarczy, ale zrozum, że żałuję, Gdyby był jakiś sposób na to byś mi wybaczyła tylko powiedz. Zrobię wszystko.
Gdy zobaczyłem cię z Malfoy'em w tej restauracji zawrzało we mnie. Wkurzyłem się, że po tym wszystkim co nas łączyło możesz być z kimś innym. Tak, poniosło mnie, ale przyczyna jest prosta. Nadal cię kocham i nie mogę sobie wyobrazić, że będziesz z kimś innym.
Zatem weź to pod uwagę, proszę.

Liam."

Spojrzałam znad listu na kominek i zmrużyłam oczy będąc w kompletnym rozpierniczu emocjonalnym. Położyłam delikatnie kartkę na stole i tępo spojrzałam przed siebie.
I co ja do cholery mam poczuć? Buchającą miłość aż do usrania? A może mam do niego polecieć i stawić się klęczącą na kolanach, z bukietem w ręku i z plikiem kartek przeprosinowych do wyboru?
Prychnęłam jedynie po czym wstałam i poszłam na górę starając się nie myśleć o żałosnym liście z przeprosinami a'la Stephanie z młodszych lat jak mniemam. 
Weszłam do pokoju i rzuciłam się na łóżko z mętlikiem w głowie
**kilka dni później**
Stałam na środku pokoju otoczona kufrem, miotłą i klatką z Harmoo w środku i czekałam na jakikolwiek sygnał Stephanie, że możemy już iść. Byłam zmuszona czekać u siebie, bo za bardzo zdenerwowałam ciotkę ciągłymi pytaniami typu "kiedy jedziemy?", "czy już mogę wychodzić?" lub "kiedy jemy?". Kazała mi zatem siedzieć cicho w pokoju i czekać na nią. Tak więc zrobiłam to i cała w skowronkach stałam jak idiota na środku pokoju.
Wtem usłyszałam nasilający się dźwięk kroków. Uśmiechnęłam się szeroko widząc poruszającą się klamkę. Złapałam za klatkę, a sówka w środku zahukała radośnie... Albo był do dźwięk niezadowolenia przez szarpnięcie jej 'domostwem'... W pokoju pojawiła się Stephanie z delikatnym uśmiechem.
-Możemy iść -oznajmiła, a ja łapiąc za miotłę ruszyłam dziarskim krokiem w stronę drzwi. Ciotka za pomocą magii uniosła kufer i poszła za mną. 
Zbiegłam na dół i stanęłam z uśmiechem w salonie czekając na ciotkę. Ta po chwili również pojawiła się w pomieszczeniu. Uśmiechnęła się do mnie i podeszła do kominka. Z miedzianego pojemniczka wzięła garść proszka Fiuu i wsypała go do ognia.
-Proszę i zapraszam -powiedziała wesoło, wskazując na zielony ogień.
Podeszłam tam i wlazłam do kominka.
-Hogwart -oznajmiłam wyraźnie i po chwili znalazłam się w znajomym mi gabinecie profesora Dumbledore'a.
Albus siedział za biurkiem i bazgrolił coś po pergaminie, a obok jego notującej dłoni parowała herbatka. Gdy pojawiłam się w kominku ten spojrzał na mnie i uśmiechnął się radośnie.
-Tatiana, jak miło cię widzieć -oznajmił wstając.
-Dzień dobry panie profesorze -uśmiechnęłam się i weszłam do środka uprzednio strzepując sadzę z ubrań.
Wtem, tam gdzie stałam przed dwoma sekundami, pojawiła się ciotka.
-Jest i Stephanie -zaśmiał się jak zwykle pogodny Dumbledore.
Ta uśmiechnęła się do niego i weszła do środka.
-Nie ma tak dobrze i urlop się skończył. Znów czas na męki z małym gówniarzem -oznajmiła Steph burząc moją niezbyt misternie ułożoną fryzurę.
Albus zaśmiał się i wskazał krzesło ciotce. Ta usiadła na nim i jakby wprawiona w tym wszystkim, podpisała jakieś papierki po czym wstała i podeszła do mnie z uśmiechem.
-Ucz się pilnie, bla bla, nie połam się, nie przesadzaj z Nutellą, bo ci pryszcze wyskoczą i uważaj na żebra -powiedziała przytulając mnie.
-Ja również cię kocham -zaśmiałam się i odsunęłyśmy się. Spojrzałam Stephanie w oczy.- Dziękuję. Dziękuję za ochronę, poświęcenie i czas -wygłosiłam niczym filozof.
Ta zaśmiała się i znów zburzyła moją fryzurę.
-Miło było trzymać takiego gnojka pod dachem -zaśmiała się i ruszyła do kominka.- Powodzenia -rzuciła patrząc na mnie.
-Dzięki i wzajemnie -odparłam, a ta pożegnawszy się z dyrektorem zniknęła.
Dumbledore spojrzał na mnie z uśmiechem.
-Możesz rozejrzeć się po szkole. Twoje rzeczy będą czekać w twoim starym dormitorium -rzekł staruszek.
-Dziękuję -odparłam wesoło i ruszyłam do wyjścia. 
Zeszłam po spiralnych schodach i wyszłam na korytarz. Był prawie pusty. Jedynie kilkoro uczniów pałętało się po korytarzach powtarzając zawzięcie formułki na eliksiry. Z uśmiechem ruszyłam na dziedziniec. Po drodze jednak minęłam Cedrica, który z początku uśmiechnął się do mnie, jak zwykle, ale w końcu przystanął ogarniając co się właściwie stało.
-Tatia! -Zawył z uciechy i przytulił mnie mocno.
-Cześć -zaśmiałam się bujając się w Puchonem w lewo i prawo.
-W końcu -prychnął.- Brakowało nam ciebie -oznajmił Diggory.
-Miło mi to słyszeć -odparłam wesoło. Ten pokiwał głową i puścił mnie.
-A teraz wybaczysz? Lecę do Cho.
-Coś się kroi? -Spytałam, a ten ponownie pokiwał głową i ruszył korytarzem. Odwrócił się jeszcze i pomachał mi ręką. Odwzajemniłam gest i ruszyłam w przeciwną stronę.
Polazłam w stronę Dziedzińca i stając w jednych z 'okien' ujrzałam tleniony łeb siedzący na ławce. Uśmiechnęłam się wesoło, ale ten uśmieszek szybko zszedł mi z twarzy, gdy przyjrzałam się temu obrazkowi. Pojedyncza łza spłynęła po moim policzku zostawiając po sobie mokry ślad.




____________________________________________________________
Taa daaa. Jest rozdział? Jest. Kto miał racje? Ja miałam :3 Pomijając fakt, że wczoraj upłynął równiutki miesiąc jak nie dodawałam rozdziału, ale to już nieważne szczegóły.
Dobra. Muszę Was przeprosić za moją długą nieobecność, ale rok szkolny się zaczął, a wraz zanim harówka jakiej nigdy dotąd w szkole nie doświadczyłam. Taaa. Tak mi się zdaje, że zapisanie się na 3 konkursy to nie był dobry pomysł.. Ale ciul z tym ^^
Piszcie komentarze i pamiętajcie, że kocham Was miśki ;*
~T

piątek, 30 sierpnia 2013

29 rozdział "Proszę, rozwiń swoje skróty myślowe."

Usiadłem na łóżku Carmen, a ta zabrała jakąś podkoszulkę i ruszyła do łazienki, by prawdopodobnie się przebrać. Spojrzałem za nią i ujrzałem tylko zamykające się drzwi. Westchnąłem cicho i zerknąłem na jej szafkę nocną, na której sterczały dwie książki. Sięgnąłem po tą z wierzchu i zrozumiałem, że musi to być mugolski gniot. Gdy otworzyłem książkę, w tym samym momencie drzwi od dormitorium rozwarły się nagle i pojawiła się w nich Rose, koleżanka Carmi.
-Hej -powiedziała Krukonka i usiadła na sąsiednim łóżku.- Gdzie Black?
Otworzyłem usta, ale Carmen mnie uprzedziła:
-Tutaj -krzyknęła zza drzwi.
Zaśmiałem się i zacząłem czytać pierwszy rozdział książki.
-Czytałam -zagadnęła Martin wskazując na okładkę w moich rękach.- Fajna książka, ale głupio się kończy.
-Człowiek Spojler -odparła Black, która właśnie wyszła z łazienki. Rozejrzała się dookoła i wzięła głęboko powietrza.- Poza tym: jaka piękna pogoda!
-Powiedziała wychodząc z kibla -dodałem przeglądając książkę.
Po chwili oberwałem poduszką, którą cisnęła Carmi. Rose ryła ze śmiechu. Ja i kuzynka również zaczęliśmy się śmiać jak idioci. Po chwili ogarnęliśmy się, a Black przeczesała dłonią włosy, by następnie je związać.
-Czego dusza pragnie? -Spytała patrząc na blondynkę.
-W sumie to się nudziłam więc postanowiłam tutaj zawitać, ale po drodze przypomniałam sobie, że wisisz mi 2 Galeony, także ten... -mruknęła Rose i wyciągnęła rękę.- Może w końcu będziesz taka dobra i mi je oddasz? -Spytała patrząc wymownie na sufit.
-Sadysta -burknęła Black, ale sięgnęła do swojej torby  wytargała z niej monety, które następnie oddała przyjaciółce.- Może ognistej? -Spytała.
Nie trzeba było jednak odpowiedzi, gdyż dziewczyna już wyjmowała butelkę. Podała każdemu z nas szklaneczkę, otworzyła ognistą i polała każdemu. Następnie usiadła obok mnie i wzniosła swój napój.
-Za przyjaźń -zaśmiała się Gryffonka.
Uśmiechnąłem się i stuknąłem szklaneczką z dziewczynami.
*zostawimy teraz nałogowców i przejdziemy może do rozbitej emocjonalnie Salvador. perspektywa Tatii*
Siedziałam na dworze, opatulona w mój ulubiony, czerwony kocyk i huśtałam się jak ostatni popapraniec. Wypiłam wcześniej z ciotką butelkę ognistej i miałam mały mętlik w głowie. W sumie ogarniałam co się wokół mnie dzieje, ale kontaktowałam z delikatnym opóźnieniem.
Siedząc tak i huśtając się na huśtawce Stephanie myślałam o Liamie... Nie wiem dlaczego. Choć go nienawidzę ciągle widziałam go w moich myślach. Powracał jak bezdomny kot, któremu dało się raz jedzenie... Jakkolwiek to brzmi.
Nie chciałam żeby mnie dalej uczył i chyba Stephanie również jest tego zdania... W końcu.
Na drugi dzień okazało się, że ciotka popiera moje zdanie, gdyż na lekcje nie przyszedł Liam. Był to nowy nauczyciel choć nie ukrywam, że już spotkałam tego mężczyznę. Stało się to w Hogwarcie na lekcjach Obrony przed czarną magią na trzecim roku. Moim nowym nauczycielem był bowiem Remus Lupin. Nie ukrywam, że ucieszyłam się z tej wiadomości i od razu uśmiechnęłam się widząc jego podrapaną twarz w salonie ciotki.
Lekcje z nim były o wiele przyjemniejsze niż z Liamem. Nauka szła mi szybciej. Lupin zaczął uczyć mnie walki z innym czarodziejem. O dziwo spodobało mi się to. Fajnie bowiem tak rzucić zaklęcie na kogoś, żeby pierdolnęło go na drugi koniec pomieszczenia. Tak, przyjemne zajęcia.
Na koniec Lupin zaczął uczyć mnie Niewybaczalnych co już nie było miłe. Musiałam próbować zaklęć na  jakiś potwornych stworzeniach, które przynosił mój były nauczyciel z Hogwartu. Trenowałam na nich Crucio i Imeperiusa. Lupin powiedział, że Avady nie będzie mnie uczył. W sumie to ja nadmieniłam, że nigdy nikogo nie zabiję tak, że to zaklęcie jest zbędne. Chyba zapamiętał to sobie i dał sobie z nim spokój widząc jak opornie szły mi owe klątwy.
W końcu nastały święta. Moje lekcje z Lupinem zostały odwołane z powodu ich przybycia oraz dlatego, że uznał iż jestem gotowa. Stephanie, która przypatrywała się moim postępom jedynie kiwała głową z uśmiechem.W sumie sama to przyznała.
Dzień po świętach, których i tak nie lubię poleciałam do ciotki, która jak zwykle plątała się w kuchni. Gdy tam dotarłam ujrzałam, że sprząta syf, który zrobiła ona wraz ze swoimi przyjaciółkami dzień wcześniej. Tak, było grubo i cieszę się, że mnie nie było. Quercy zabrał mnie do siebie więc mogłam zwiedzić jego klitkę. Wróciłam wczoraj... A w sumie dzisiaj, gdyż było jakoś po 1 w nocy. Zastałam schlaną Stephanie i jej znajome przy kilku pustych butelkach ognistej. Teraz (a jest pół do 13) czas na sprzątanie. Widząc minę ciotki nie mogę wnioskować, że była najszczęśliwszą kobietą na świecie. Widać bowiem, że była troszeczkę rozstrojona po imprezie i ostrej wymianie zdań z moim bratem. Postawiłam więc jej pomóc i wtrącić prośbę o powrót do Hogwartu pomiędzy rozmowę. Zawsze robiłam tak, gdy William czyli jeżeli jeszcze pamiętacie mój przybrany ojciec z mugolskiej rodziny, był na mnie zły, a ja chciałam wyjść z domu by spotkać się ze znajomymi. Sprawdzony i wypróbowany chwyt. Może poniżej pasa, ale grunt, że skutkuje.
Podeszłam zatem do stołu i zaczęłam zbierać z niego śmieci. Stephanie odwróciła się, by spojrzeć na mnie po czym wróciła do wycierania blatu.
-Dzień dobry -powiedziałam wesoło.
-Dobry -odparła niemrawo Stephanie i zaczęła płukać szmatkę ubrudzoną w kawie. Westchnęła jednak i wyjmując różdżkę machnęła nią tak, że materiał zaczął sam się 'myć'. Sama usiadła na krześle i dyrygując różdżką sprzątała z pozycji kibica, że tak to ujmę.
Ja jednak sprzątałam w mugolski sposób nie robiąc zbytniego szumu.
-Jak udał się wieczór? -Spytałam w końcu.
-A powiem ci, że nie najgorzej. Pomijając to, że końcówki nie pamiętam -zaśmiała się słabo Stephanie.
Uśmiechnęłam się wesoło. Wyrzuciłam zebrane rzeczy ze stołu do śmieci i poskrobałam się po głowie.
-Emm. Do jakiego domu trafiłaś, gdy dostałaś się do Hogwartu? -Spytałam niby obojętnie.
-Do żadnego -odparła swobodnie Stephanie.- Nie chodziłam do Hogwartu. Ja uczęszczałam do Beauxbatons -wyjaśniła widząc moje zdziwienie.
Pokiwałam głową lekko zdumiona. Patrzyłam wyczekująco na ciotkę, ale w porę uświadomiłam sobie, że Stephanie to nie William i ani troszeczkę nie przypomina go pod względem charakteru. Will od razu drążyłby temat szkoły, ale ciotka ma to w nosie i nadal dyrygowała sprzątaniem. Westchnęłam i stanęłam wprost naprzeciw niej.
-Mogę wrócić do szkoły? -Spytałam prosto z mostu.
Ta spojrzała na mnie z początku tępo, ale po chwili uśmiechnęła się delikatnie.
-Tak. Popołudniu wspomnę o tym Dumbledore'owi -odparła po jakimś czasie.
-Ale... Już jest popołudnie -zaśmiałam się.
Stephanie rozejrzała się szukając zegarka.
-A no chyba, że tak... -mruknęła lekko zamulona. Wstała i poklepała mnie delikatnie po policzku.- Nie martw się, mała. Wspomnę mu o tym jeszcze dziś -dodała i ruszyła do wyjścia.
Ja jednak stałam jak wmurowana i gdyby ktoś teraz na mnie spojrzał pomyślałby, że mam jakiś tik, albo gorzej.
-Tylko nie mała -wymamrotałam lekko poirytowana.
Nigdy nie lubiłam, gdy tak na mnie mówiono, a że wszyscy twierdzili, że słodko wyglądam gdy się denerwuję to nazywali mnie tak by mnie zdenerwować. Nienawidziłam tego zwrotu.
Stephanie zaśmiała się tylko i padła na kanapę.
Ja zerwałam się z miejsca i pognałam na górę do swojego pokoju. Zatrzasnęłam za sobą drzwi i wręcz rzuciłam się na krzesło przy biurku. Wyczarowałam pióro oraz pergamin i zaczęłam bazgrać po nim szybko:

"Kochany Draco.
Stephanie, tak samo jak Lupin, twierdzą, że jestem gotowa i skończyłam lekcje!
Świetnie nie? W sumie wiedziała o tym już kilka dni przed świętami, ale Quercy zabrał mnie do siebie i nie miałam jak Ci tego powiedzieć. 
Spytałam się już ciotki i powiedziała, że jeszcze dziś porozmawia z Dumbledore'm o moim powrocie do Hogwartu. Czy to nie świetnie!?
Poza tym co działo się w szkole pod moją nieobecność, bo jakoś nie rozpisujesz się w listach?
Proszę, rozwiń swoje skróty myślowe i rozpisz się troszkę.
Pamiętaj, że Cię kocham i już niedługo się spotkamy.
Czekam niecierpliwie.
Całuję,
Tatia."

Zawinęłam pergamin i podałam go Harmoo. 
-Draco Malfoy, Hogwart -mruknęłam do sowy, która zahuczała wesoło i wyleciała przez okno. 
Podeszłam z uśmiechem do łóżka i położyłam się na nim. Spoglądając w sufit moja wyobraźnia zaczęła ostro pracować nad wizją powrotu do Hogwartu. Widziałam bowiem jak wchodzę przez drzwi frontowe i pędzę na Wielką Salę, wypełnioną po brzegi. Patrzę na ślizgoński stół i widzę pełno czarnych szat na zielonymi naszywkami węża. Wtem dostrzegam tleniony łeb, który odwraca się w moją stronę. Draco uśmiecha się wesoło, zrywa się z miejsca i już biegnie w moją stronę. Wtem...
Usłyszałam głos Stephanie:
-Tatia! -Wyjąkała.
Zerwałam się z łóżka lekko przerażona i zbiegłam na dół.