piątek, 29 marca 2013

5 rozdział "Malfoy się uśmiechnął!?"

Suzan położyła księgę na najbliższym stole. Przy otwieraniu jej,  z okładki zleciało chyba kilo kurzu! Nie przejęłyśmy się tym. Strasznie się nakręciłyśmy na to co będzie w środku. Zaczęłyśmy więc monitorować całe stronice. W końcu gdzieś w połowie książki znalazłyśmy, napisany ozdobnymi literami, wyraz: "Queen Simons". Nastała chwila ciszy...
-Dupa! -Powiedziałam odrywając się od księgi. -Nie żyje... Czyli to nie może być on.
-A kim był w ogóle ten Simons? -Zapytała przyjaciółka.
-A co mnie to?
-No w sumie...
Zaraz obie wybuchłyśmy śmiechem. Zamknęłyśmy książkę i odłożyłyśmy ją na półkę, z której ją ściągnęłyśmy. Wyszłyśmy z biblioteki zrezygnowane. Nagle podbiegła do nas Carmi.
-Hej ziemniaki -powiedziała na przywitanie.
-Hej -odpowiedziałyśmy jej z Suzan równocześnie.
-Wiecie już coś? -Spytała Black.
-Nie. Nawet biblioteka świeci pustkami...
-Tak z głupia spytam: co teraz macie? -Zapytała piwnooka.
-Mugoloznastwo ze Ślizgonami -odpowiedziała Su.
Nagle znalazłyśmy się pod salą. Stali tam już uczniowie domu węża. Carmen zmierzyła ich wszystkich wzrokiem, jakby kogoś szukała. Nagle Dracon się odwrócił. Gryffonka i Ślizgon spojrzeli po sobie.
-Malfoy! Ty pierdoło! -Krzyknęła roześmiana Carmi, rozkładając ręce.- Tyle już tu jesteśmy, a ty się nawet nie przywitasz!?
Podeszła do blondyna i zawiesiła mu ręce na szyi. Draco objął ją w talii i podniósł. Zakręcił ją wkoło i postawił na miejscu. Kiedy wyłonił twarz z gęstych włosów Black'ówny ujrzałam uśmiech. Wymienili kilka zdań. W końcu Carmen pożegnała się z kuzynem i odeszła machając nam. Ja i Suzan byłyśmy w ciężkim szoku.
-Czy ty widziałaś to co ja? -Wydukała Su.
-Malfoy się uśmiechnął? Do DZIEWCZYNY!?
Kilku Ślizgonów skarciło Dracona za to zajście. On jednak nie dał sobą pomiatać. Posłał im morderczy wzrok.
-Przeszkadza ci coś!? -Warknął na nich.
Dobra. Malfoy wrócił do normalności... Westchnęłam i weszłam z innymi do sali.

Nadeszła pora obiadu. Tam dowiedziałam się, że w sobotę odbędą się eliminacje do drużyny Quidditch'a.
-A ty byś nie chciała grać? -Zapytał mnie Cedric.
-Ja!? -Zdziwiłam się. W sumie to już grałam i lubię Quidditch'a, ale to było tylko między znajomymi.
-No pewnie! -Powiedziała Suzy. -Nieźle ci  to  idzie.
-Warto spróbować -dopowiedziała Bree.
Nagle zauważyłam, że do naszego stołu podchodzą bliźniacy. Fred stanął po mojej lewej, a George po prawej stronie.
-Wiesz, że są eliminacje? -Zapytali oboje.
-No wiem... -odpowiedziałam niepewnie.
-No, a my wiemy, że jesteś dobra -powiedział George, klepiąc mnie po plecach.
-Oj no. Czy ja wiem!? -Nadal się wahałam.
-Tatsi! -Odezwał się Fred. - Spróbuj chociaż.
-Noo.. No dobra -zgodziłam się, dzióbiąc widelcem w ziemniakach.
Wokół stołu rozległy się radosne okrzyki. Tak, bo to są Puchoni.. Bliźniacy przybili sobie piątkę i odeszli uradowani. Zaśmiałam się i dokończyłam jedzenie.
Później ruszyłam z Su na następne zajęcia. Reszta dnia minęła mi trochę nudno. Bałam się jednak następnego dnia. Miałam bowiem w planie obronę przed czarną magią z panem Thomsonem. Mam złe przeczucia... Udałam się z lekką niepewnością na OPCM. Nawet nie zwróciłam uwagi z kim mamy.Przekonałam się jednak, że z uczniami Slytherin'u ... Świetnie. Wprost cudownie! Nie dość, że będzie tam Thomson, to jeszcze Malfoy. Szczyt szczęścia kurna...
-Dobra. Bez ceregieli -zaczął Dean.- Na tablicy jest moje nazwisko. Będę was uczył obrony przed czarną magią. Nie przepadam za bachorami, więc zachowujcie się -wypalił.- Książki na stronie 50, zamknąć się i słuchać -ciągnę dalej.- Wiecie jak łatwo zabić takie małe grzdyle jak wy? Strachem. Przeciwnik może wykorzystać wasze lęki przeciwko wam. Na przykład... Tatio? -Zwrócił się do mnie.
-Słucham?
-Spójrz w lewo -powiedział Dean.
Bez wahania odwróciłam głowę we skazanym mi kierunku. To był jednak błąd. Na moim ramieniu siedział bowiem wielki, włochaty pająk. Chwilę później cała sala wypełniła się moim przeraźliwym piskiem. Zerwałam się jak na hejnał i strzepałam bydlaka z ramienia. Potknęłam się jednak i wylądowałam na kolanach Malfoy'a. Nie zwróciłam jednak na to uwagi. Cała klasa zaczęła się śmiać. Moje oczy w parę sekund napełniły się łzami. Wstałam i spojrzałam z goryczą na rozbawionego nauczyciela. Chwilę później łzy spłynęły po moich policzkach. Miałam okropną fobię jeżeli chodzi o pająki.
-To nie było śmieszne! -Wrzasnęłam niego. Thomson jednak nic sobie z tego nie zrobił. Śmiał się dalej. Wkurzona, zgarnęłam książki i skierowałam się w stronę drzwi.
-Wracaj. Nic nie zrobisz z tym pająkiem? -Zawołał nauczyciel.
-Spierdalaj -powiedziałam i tyle mnie widzieli.
Biegłam przez pusty korytarz. Łzy nadal leciały, ale zaraz schły przez mocny wiatr, który otulał moją twarz. Udałam się do swojego dormitorium. Usiadłam na łóżku i przysunęłam kolana do brody. Teraz dopiero mogłam dać całkowity upust emocjom. Moje policzki były w moment mokre. Lekko się telepałam. To rzeczywiście był dla mnie szok. Jak ja już sram ze strachu jak widzę małego pająka na ścianie, a co dopiero na MOIM ramieniu!? Ciężko oddychałam. Nagle do dormitorium wpadła Suzan.
-Tina! -Zawołała współczująco. Chwilę później była już obok mnie. Jedną ręką objęła mnie , a drugą gładziła moje włosy. -No już. Spokojnie -mówiła kojąco.
-Nie...Mogę...Oddychać... -dyszałam. Pomiędzy każdym słowem robiłam przerwę i nabierałam powietrza. Znowu te napady duszności. Od czasu do czasu miałam tak, że brakowało mi powietrza. Czułam się jakbym miała kamień w płucach. Działo się to niezależnie ode mnie. I w sumie nie mogłam zgadnąć kiedy to nastanie. Czasami było tak, że w z gruchy ni z pietruchy brakowało mi powietrza. To było trochę dziwne, ale okropnie irytujące.
-O matko... -westchnęła z politowaniem Su. Wstała z łóżka i otworzyła okno. Następnie złapała mnie za nadgarstek i zaciągnęła przed otwarte okiennice.- Oddychaj -poleciła.- Lepiej?
-Nie -powiedziałam i wkurzona wparowałam do łazienki, żeby się ogarnąć.- Głupi... Dean... Nienawidzę... Gościa.... -mówiłam z przerwami.
-Chamsko się zachował -przyznała przyjaciółka.
-Bardzo się.... Śmiali? -Spytałam, poprawiając lekki makijaż.
-Nie. Jak wybuchłaś płaczem wszyscy się zamknęli.
-Nie zwróciłam... Uwagi... Kurde! ... Ogarnij się! -Wrzasnęłam sama na siebie. Bardzo mnie to drażniło, że nie mogłam powiedzieć choćby jednego zdania normalnie.
Posiedziałam jeszcze w dormitorium, czekając aż mój oddech się ustabilizuje. Zachłannie wdychałam powietrze, próbując doprowadzić się do porządku. W końcu w jakiś sposób ogarnęłam się. Zeszłyśmy na dół i akurat trafiłyśmy na kolejną lekcję.

Poza tym małym wypadkiem z pająkiem to owy tydzień minął mi nudno i bez fajerwerków. Nim się obejrzałam była już sobota. Od Cedrica dowiedziałam się że eliminacje są po południu. Tak, więc po obiedzie zatargałam się w miejsce gdzie miała odbyć się "gra". Diggory, jako kapitan drużyny, strzelił jakąś mowę na wstępie i zaczęły się eliminacje. Matko z córką! Jak ja dawno na miotle nie latałam! No i niestety były tego oznaki, bo prawie spadłam z kilkunastu metrów... Poza tym to chyba poszło całkiem nieźle.
Na koniec Diggory stanął przed nami i zmierzył nas wzrokiem.
-Tak więc mamy nowych graczy -zaczął kapitan. - Są nimi Emily, Sebastian, Ric oraz Tayana.
Ucieszyłam się z tej wieści. Na początku nie myślałam, żeby dojść do drużyny, ale jak zaczęli mnie namawiać to jakoś nabrałam ochoty. Szczerze mówiąc to nie sądziłam, że się dostanę... Ruszyłam zatem z całą hołotą do Pokoju Wspólnego Puchonów.
-To co? -Zawołał jeden z uczniów. -Świętujemy? -Poddał pomysł, unosząc do góry jakąś butelkę z bursztynowym płynem w środku.
-Teraz? Poczekajmy do wieczora -zaproponowała jakaś Puchonka.
-Chcesz przez resztę dnia najarany chodzić? -Zapytał Cedric sarkastycznie, widząc, że Puchon nie daje za wygraną. -Oszczędzajmy ognistą, bo z taką drużyną to każdy mecz wygramy!
Zaśmialiśmy się i zaczęliśmy rozmawiać o Quidditch'u.
Gdzieś tak około 16. wyszłam z Pokoju Wspólnego na przechadzkę. Wyszłam na zewnątrz i usiadłam na ławeczce pod rozłożystym drzewem. Zamknęłam oczy i delektowałam się miłymi promieniami słońca. Nagle poczułam cień na swojej twarzy. Kiedy otworzyłam oczy, żeby zlokalizować źródło chwilowego zaćmienia, okazało się, że był nim Draco Malfoy. Westchnęłam.
-Suń, bo słońce mi zasłaniasz -powiedziałam i ponownie zamknęłam oczy.Blondyn usłuchał i przesunął się o krok w prawo.- Czego pragnie twa dusza, że mi słońce zasłaniasz? -Spytałam w końcu.
-W sumie to nie wiem -oznajmił i usiadł obok mnie. Spojrzałam na niego. Dotknęłam dłonią jego czoła.
-Hmm.. Nie jest ciepłe. Albo za długo na słońcu stałeś, albo się czegoś nachlałeś -powiedziałam z powagą specjalisty.
-Co ty znowu odwalasz?
-Raczej co ty odwalasz? Przeprosiny, akcja w bibliotece, zero reakcji kiedy przez przypadek wylądowałam na twoich kolanach... Co z tobą!? -Zaśmiałam się.
-A wolisz kiedy nazywałem cię szlamą?
-A już mnie tak nie nazywasz? -Odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
-N-nie.. -wydukał. Nagle Draco się zaśmiał.
-No i jeszcze się uśmiecha! Nie. To nie Malfoy. Podmienili cię.
-Też się czuję, jakby mnie podmienili... -wymamrotał zamyślony.
-Co ty? Zakochałeś się?
-Co!? Ja? Nie...-Malfoy wstał nagle.- A w sumie. Dlaczego ja z tobą o tym rozmawiam.... Szlamo -z tym ostatnim słowem, posłał mi chytry uśmiech.
-Jeszcze raz... -Zagroziłam.
Draco zaśmiał się i odszedł z rękoma w kieszeni.
-Ehh... Pierdoła -powiedziałam i znów cieszyłam się promieniami słońca. Jakąś chwilę później znów poczułam, jak na moją twarz wlewa się zimny cień. Zmarszczyłam brwi. -No to się zdecyduj czy chcesz rozmawiać, czy nie ... -wypaliłam, będąc przekonana, że to znowu Draco. Gdy otworzyłam oczy przekonałam się, iż to była pomyłka. Tym razem kto inny zakłócał mój spokój...


______________________________________________________________
Dupę mi trują, żebym dodała więc macie ;)
Dedykację trzepnę dla mojej Patrycji i Klaudii :*
Poza tym życzę wam dobrego jaja i mokrego Dyngusa.... czy coś.
Pozdrowionka ♥
~Tatsi

czwartek, 28 marca 2013

4 rozdział "Widać, że Puchon..."

Następnego dnia udałam się na śniadanie. Weszłam na Wielką Salę i usiadłam obok Suzan. Chwilę później Albus Dumbledore miał nam coś do powiedzenia. Wstał więc z miejsca, a wszystkie oczy zwróciły się w jego stronę.
-Zapewne niektórzy z was zauważyli, że wokół Hogwartu krążą dementorzy. Z Azkabanu bowiem uciekła Bellatrix Lestrange. Nie grozi nam poważne niebezpieczeństwo, ale dementorzy zapewnią nam dodatkową ochronę. Są to tylko środki ostrożności, więc nie musicie się obawiać. Przestrzegam jednak przed wychodzeniem poza teren szkoły, gdyż owe stworzenia nie są przyjacielsko nastawione do świata -w tym momencie Dumbledore przerwał na chwilę. -Zapewne zauważyliście, że na waszych planach zajęć nie było zajęć obrony przed czarną magią. Pewnie niektórzy cieszyli się z tego powodu. Muszę jednak zasmucić tych delikwentów. Mamy bowiem nowego nauczyciela od owych zajęć. Oto prof. Dean Thomson -Albus wskazał na wysokiego i szczupłego  mężczyznę w prostokątnych okularach.
Facet wstał i zaczął mierzyć nas wzrokiem. Z pozoru czarnowłosy wydawał się na surowego nauczyciela. Przekonamy się jednak na lekcjach.
-Możecie więc zacząć jeść -dokończył dyrektor i wrócił na miejsce.
Jeszcze chwilę przyglądałam się "nowej twarzy". Nauczyciel szukał czegoś, a raczej kogoś. To było z lekka podejrzane, bo mężczyzna monitorował tylko stół Puchonów. Nagle spojrzał na mnie i zatrzymał wzrok na dość długi czas. Przyglądał mi się zachłannie. Jakby mnie od wieków nie widział. Nawet nie krępowało go to, że przyłapałam go na gapieniu się. Przez jakiś czas wpatrywaliśmy się w siebie jak mugolskie sroki. Odwróciłam się w końcu do Suzan.
-Su -szepnęłam do przyjaciółki. -On się na mnie gapi, no nie?
-Mhmm. Dziwny jest -przyznała niebieskooka.
Jadłam w niepokoju. Ciągle czułam na sobie wzrok pana Thomsona. Strasznie mnie to irytowało. Starałam się na niego nie patrzeć. Biegałam wzrokiem po Sali. Nagle spostrzegłam, że Malfoy też na mnie zerka. Ludzie! Czy ja coś mam na twarzy!?
Szybko dokończyłam posiłek i wypadłam z pomieszczenia jak poparzona. Pierwsze miałam wróżbiarstwo. Poleciałam na te zajęcia, aby zapomnieć o dziwnych zajściach na śniadaniu. Pani Sybilla postanowiła zrobić z nami na zajęciach przepowiadanie przyszłości z ręki. Chodziła zatem po klasie i wróżyła przypadkowym osobom. Komuś miała przydarzyć się miła niespodzianka na egzaminie z mugoloznastwa, ktoś miał złamać rękę, a ktoś miał się zakochać. Trelawney doszła do mnie i ujęła mnie za dłoń. Skupiła się na mojej ręce. Kiedy otworzyła oczy ujrzałam w nich kompletną pustkę.
-Mroczny Znak, niebezpieczeństwo, czarna sowa, bliska rodzina.... -mamrotała nauczycielka.
Wyrwałam dłoń z uścisku Sybilli, bo zaczęła mnie przerażać. Kobieta ocknęła się. Rozejrzała się po pomieszczeniu.
-Możecie już wyjść -powiedziała beznamiętnie i szybko wyszła z sali.
Zapadła cisza. Wszyscy śledziliśmy Trelawney, która wybiega z pomieszczenia.
-Co to właściwie było...? -Zapytał Ron Weasley z głębi sali.
Gryffoni i Puchoni opuścili salę zdziwieni. Wszyscy ruszyli na kolejne zajęcia. W moim przypadku były to eliksiry. Zeszłam zatem na dół nie czekając na nikogo. Do zajęć było jeszcze trochę czasu, więc zaczęłam myśleć nad tym co się właściwie dzisiaj zdarzyło.
Co jak co, ale pani Trelawney mnie dzisiaj przestraszyła. Każde jej słowo utkwiło mi w pamięci. W szczególności czarna sowa. Tego koloru ptak przyniósł mi wiadomość z ostrzeżeniem. Czy to przed Bellatrix ostrzegł mnie anonimowy nadawca? Pani Sybilla mówiła coś o Mrocznym Znaku. To by się zgadzało. Przecież Bellatrix jest Śmierciożerczynią. Dobra, ale o co chodziło z tą bliską rodzina? Moi rodzice są mugolami, więc na pewno nie mają z tym nic wspólnego. Tego elementu nie mogłam rozgryźć...
Pan Dean Thomson -nowy nauczyciel obrony przed czarną magią... Coś jest z nim nie tak. Dlaczego tak mi się przyglądał? OPCM mam jutro. Czy się cieszę? Nie wiem. Raczej obawiam. Jeżeli facet tak mi się przyglądał na śniadaniu to co może być na lekcji!?
Nagle Severus Snape otworzył nam drzwi i weszliśmy do pomieszczenia. Puchoni wymieszali się w ławkach z Krukonami, z którymi mieliśmy właśnie lekcje. Suzan i ja usiadłyśmy razem. Dołączyła do nas Rose Martin. Nauczyciel przyjrzał mi się uważnie i zaczął zajęcia. Snape mówił nam jak przyrządzić eliksir wielosokowy. Reszta lekcji minęła mi dość normalnie.
Podczas obiadu coś mnie tchnęło. Postanowiłam iść do biblioteki. Dokończyłam zatem szybko posiłek i wyleciałam z Wielkiej Sali jak torpeda. Minęłam kilkoro uczniów i weszłam do biblioteki. Zaczęłam błądzić po pomieszczeniu, szukając... Właśnie! Czego ja szukałam? A no tak. Czegoś na temat tajemniczego QS. Ale gdzie zacząć? Pod jakim działem? Kategorią!?
-Czego szukasz? -Usłyszałam znajomy głos.
Odwróciłam się i ujrzałam blondyna o pięknych, niebieskich oczach. Chłopak, wyższy ode mnie, miał na szacie naszywkę domu węża.
-Eeem... Nieważne -bąknęłam.- A ty co tu robisz? -Spytałam podejrzliwie Ślizgona.
-Szukam czegoś - Draco uśmiechnął się drwiąco.
-Ty? Szukasz? W BIBLIOTECE!? -Zaśmiałam się. -Ha! Bo skonam!
-A co w tym takiego dziwnego? Lubię książki.
-Chłopie! Pierwszy raz cię w bibliotece widzę -powiedziałam i kontynuowałam poszukiwania, odwracając się do niego plecami.
-Bo się nie rozglądasz -ciągnął dalej, podążając za mną.
-A powinnam? -Zatrzymał się, ale nadal byłam tyłem do chłopaka.
-No raczej. Przegapić MNIE!? Chyba kpisz -powiedział. Jak to Malfoy: blondyn o dużym mniemaniu o sobie.
-Phi. Wolałabym przebiec Wielki Mur Chiński niż się za tobą oglądać -uśmiechnęła się w sumie do siebie.
-Hę? -Draco skrzywił się. -Oj, Salvador. Ty i te twoje mugolskie powiedzonka.
-A co ty niby wiesz o mnie i o moich mugolskich powiedzonkach? -Zapytałam ironicznie i odwróciłam się do Ślizgona.
Okazało się, że dzielą nas tylko milimetry. Chłopak wpatrywał się w moje oczy. Ta odległość mnie trochę przerażała, ale z drugiej strony pociągała. Jego niebieskie oczy wręcz przyciągały. Można by było wpatrywać się w nie przez całą wieczność i nigdy nie przestać. Tylko spadać w głąb tego błękitnego odcienia. Jeszcze nigdy nie byłam tak blisko Malfoy'a. Odczuwałam jego ciepło, słyszałam płytki oddech blondyna, czułam jego niebiański zapach. Dało się nawet słyszeć przyspieszone bicie jego serca. W jednym momencie czas stanął ...
-Może wiem już całkiem sporo -szepnął.
Przełknęłam głośno ślinę, onieśmielona. Blondyn zamiótł szatą i błyskawicznie odszedł, pozostawiając za sobą jedynie małą, niewidzialną strużkę zapachu jego perfum.
Ocknęłam się. Co to do cholery było!? Stałam tak jeszcze przez chwilę, próbując przeanalizować co się właściwie stało...
Wróciłam do poszukiwań, ignorując to co się stało sprzed 5 minut. Nic jednak nie mogłam znaleźć. Nagle zauważyłam jednego z bliźniaków, wędrujących między półkami. Dzień niespodzianek - ciąg dalszy!
-A TY co tu robisz!? -Zawołałam do Freda. Rudzielec odwrócił się w moją stronę przestraszony.
-Tatsi! -powiedział z uśmiechem. Widocznie lubił tak na mnie mówić... -Szukam czegoś na numerologię.
-Najpierw Malfoy, a teraz Weasley w bibliotece. Co się dzieje!? -Zaśmiałam się.
-Haha. Bardzo śmieszne -zaczął mnie przedrzeźniać. Nagle spoważniał. -Wiesz coś na temat Bellatrix? Gdyby nie groziło nam niebezpieczeństwo to wkoło Hogwartu nie szwędali by się zakapturzeni. Podobno Trelawney znowu dziś świrowała.
-W sumie to racja. Też mi się to wydaje podejrzane. A jeśli chodzi o Sybillę to nie wiem o co jej chodziło. Mamrotała coś o Mrocznym Znaku. To by się zgadzało. Było coś o niebezpieczeństwie... Minerva dziwnie się zachowywała, więc wszystko możliwe. Co jak co, ale nauczyciele w tej szkole nie umieją kłamać! -Zaśmiałam się.- Czarna sowa też znalazła się w tej przepowiedni. takie ptaszysko przyniosło mi list kilka dni temu.
-Naprawdę? -Zdziwił się. -Co tam było napisane?
-Ktoś mnie ostrzega. Podobno jestem w niebezpieczeństwie ... -zatrzymałam się na chwilę. Idiotka! Trzepnęłam się w łeb. Przecież w wiadomości jak W pisze o NIEBEZPIECZEŃSTWIE, a Sybilla przepowiadała mi to! Ciemna masa... -I mam uważać -dokończyłam.
-A kto to napisał? Podpisał się przynajmniej? -Fred oparł się o półki i skrzyżował ręce na piersiach. Wygląda tak zajebiście... Kurde! Ogarnij się!
-Eeem... QS. Tylko tyle było w podpisie -wydusiłam  końcu.
-QS... To muszą być inicjały -stwierdził rudy. Zaczęłam mu bić brawa. Chłopak ukłonił się teatralnie. Zaśmialiśmy się. -Twoje nazwisko zaczyna się na literę "S" -zauważył po chwili.
-Fakt.. -przyznałam. Machnęłam ręką. -Pewnie przyp... -znów się zacięłam. Pani Sybilla mówiła coś o bliskiej rodzinie... A-ale... Niee! Przecież u mnie w rodzinie są sami mugole, a poza tym żadne z ich imion nie zaczyna się na "Q". -Przypadek.
Weasley wzruszył rękoma. Czy to możliwe? Wszystko miało ze sobą jakiś związek, ale nie mogłam go odnaleźć. To były tylko strzępki informacji, do których brakuje mi połączenia.
Suma sumarum to nic nie mogłam znaleźć wśród książek. Wyszłam więc z biblioteki  zostawiając tam Freda, zmagającego się ze stronicami księgi o numerologii. Ruszyłam na poszukiwanie Suzan. Znalazłam dziewczynę na dworze pod jednym z rozłożystych drzew. Czarnowłosa rozmawiała z panną Abbott. Kiedy tylko mnie ujrzała zakończyła dyskusję z naszą współlokatorką i podeszła do mnie.
-Znalazłaś coś? -Zapytała niebieskooka.
-Byłam z bibliotece, ale nic nie wynalazłam -zwierzyłam się przyjaciółce.
-A szukałaś w dziale Ksiąg Zakazanych?
Spojrzałam na nią tępym wzrokiem. Trzasnęłam się w twarz z otwartej ręki. Wydałam lekko nienaturalny odgłos.
-Ehh. Widać, że Puchon -westchnęła Suzan.
Już miałam zawracać z powrotem do biblioteki, ale poczułam, że ktoś mnie łapie za nadgarstek. Owa osoba szarpnęła mną i wróciłam na poprzednie miejsce.
-Gdzie!? Teraz opieka nad magicznymi stworzeniami! Won do Hagrida! -Zaśmiała się czarnowłosa.
Przyjaciółka zatargała mnie na zajęcia. Zgromadziliśmy się razem z Krukonami w półkolu. Przed nami stanął wysoki i masywny facet z gęstą, czarną brodą. Na rękach niósł jakieś maleństwo. Zaczął opowiadać na jego temat.
Po zajęciach poleciałam z Suzan do biblioteki. Skręciłyśmy w kilka alejek, ominęłyśmy kilku uczniów i znalazłyśmy się w dziale Ksiąg Zakazanych. Zaczęłyśmy buszować między licznymi książkami. Nagle Su zawołała mnie. W głosie słychać było ożywienie. Podbiegłam do niej i od razu ujrzałam na twarzy dziewczyny podekscytowanie. Trzymała w rękach wielką księgę. Ukazała mi jej grzbiet.
-No co? Książka -stwierdziłam wzruszając ramionami.
-Ale dzisiaj najarana chodzisz! -Narzekała na mnie. Wskazała na tytuł. -Tu patrz, ślepa kozo!
-No. "Queen Simons" -odczytałam. -O co ci cho.. -nie dokończyłam, bo w końcu zajarzyłam o co się rozchodziło. Otworzyłam szeroko oczy. -Dawaj!



______________________________________________________________
Troszkę krótki, bo ucięłam w pewnym momencie :D Chciała, żeby skończyło się  w ten sposób ^.^
Moja kochana "Carmi", musisz sobie poczekać na swój speszial moment do 5 rozdziału ;) Wybacz. Oto są skutki ucinania w połowie pisania ;)
Mam nadzieję jednak, że się podoba. Proszę o komentarze kotki :*
~Tatsi

sobota, 23 marca 2013

3 rozdział "Expekto patronum!"


Dojadłam żeberka na moim talerzu i wstałam od stołu. Kiedy byłam już za drzwiami Wielkiej Sali przypomniałam sobie, że miałam wziąć jabłko ze stołu. Odwróciłam się szybko i od razu poczułam czyjąś szatę na swojej twarzy. Cholera! Znowu na kogoś wpadłam! Odsunęłam się zmieszana, ale kiedy ujrzałam twarz zdreptanego przeze mnie ucznia od razu na mojej twarzy zagościł uśmiech.
-Tatsi! -Zawołał wesoło Fred.
-Cześć. Przepraszam cię -wydukałam, zapatrzona w Gryffona. Jego śliczne, rude włosy opadały mu na czoło, tworząc uroczy nieład na łbie. Chłopak patrzył na mnie swoimi boskimi brązowymi oczami. Uśmiechnął się, ukazując rząd równiutkich, białych zębów.
-Nic nie szkodzi. W sumie to dobrze, że cię widzę!
-Naprawdę? -Zdziwiłam się.
-Oczywiście. Ładną buzię zawsze dobrze widzieć -powiedział rudy.
-Oh. Pewnie mówisz tak każdej.. -zarumieniłam się.
-Otóż to! -zaśmiał się.- Do rzeczy. Idziemy później z George'm, Rose i carmen, ale ich chyba nie znasz... Na błonia. idziecie z nami? Ty i Suzan.
-Chętnie.
-Super. To po kolacji -Fred puścił mi oczko i dogonił swojego brata bliźniaka, który odszedł już kawałek.
Stałam tak jeszcze chwilę i patrzyłam za odchodzącymi braćmi. Uśmiechnęłam się sama do siebie i ruszyłam na kolejce lekcje. Nawet zapomniałam o jabłku, które miałam sobie wziąć. Wypaliłam na wróżbiarstwo. Kilkoro Gryffonów zajęło miejsca. Puchoni również. Dołączyłam do Suzan i zaczęłam słuchać pani Tralewney. W sumie to nie słuchałam wykładu, bo ciągle rozmyślałam o tym spotkaniu na błoniach. Jakimś cudem dotarłam do końca lekcji. Suma sumarum to reszta zajęć minęła mi podobne. Ostatnia lekcja to było zielarstwo ze Ślizgonami. Miałam ochotę nawet z Wierzy Astronomicznej się rzucić niż iść na te zajęcia! Jednak był mus...
Przed otwarciem szklarni wymieniłam z Draconem gniewne spojrzenia. Kiedy pani Sprout otworzyła drzwi od pomieszczenia, ruszyłam wraz z grupą do środka. Blond Ślizgon chamsko mnie wyprzedził i umyślnie pchnął mnie przy tym ramieniem. Chłopak tylko się odwrócił i uśmiechnął chytrze. Nie mówiąc o tym, że prawie roztrzaskałam sobie nos na ścianie, to znów nastąpił ten sam przypływ złości jak w pociągu.
-Człowieku! Co z tobą jest nie tak!? -Huknęłam, marszcząc brwi.
-Mówiłaś coś? -Spytał głupio, łypiąc na mnie z pogardą. Bardzo mnie irytowała ta jego mina.
-Tak! Mówiłam! -Ryknęłam i podeszłam do niego.
Draco również spoważniał i zaczął kroczyć w moją stronę. W końcu pomiędzy nami znajdowały się chyba z 3 cm odległości. Mierzyliśmy się gniewnie wzrokiem.
-To powtórz -powiedział wyzywająco.
-Jesteś kompletnym palantem!
-Jak śmiesz tak do mnie mówić szlamo!? -Krzyknął. Oboje wiedzieliśmy co "powinniśmy" zrobić. Odskoczyliśmy od siebie w tym samym momencie.  Wyjęliśmy różdżki i wymierzyliśmy je w siebie. Staliśmy w pozycji do zaczęci walki. Już widziałam, że Malfoy otwiera usta, aby wypowiedzieć zaklęcie.
-A co tutaj się dzieje!? -Zdziwiła się pani Pomona Sprout. -Mam wam odjąć punkty!? To schować te różdżki! -Powiedziała nawet nie czekając na naszą odpowiedź. -Co to za zachowanie!? Po panie, panie Malfoy, to się nie dziwię, ale po tobie Tatiano!? Zawiodłaś mnie! -Grzmiała opiekunka mojego domu.
Odsunęłam się od Ślizgona i spojrzałam na nauczycielkę. Aż kipiała ze złości.
-Przepraszam -powiedziałam z pokorą do czarodziejki.
-To nie mnie powinnaś przepraszać -odezwała się. Spojrzała na Draco. - Pan, panie Malfoy, też powinien coś powiedzieć.
Ale "pan Malfoy" patrzył tylko na mnie z gniewem.
-Tatiano? -Ponagliła mnie nauczycielka. Roześmiałam się  jak desperatka.
-Ja nie mam zamiaru go przepraszać, gdyż nie mam za co -zmierzyłam go wzrokiem.
Do o koła nas zgromadziła się dość liczna grupka Puchonów i Ślizgonów. Znowu... Panowała grobowa cisza. Pomona przetarła oczy i głośno westchnęła.
-Dobrze. Nie mam czasu teraz na te wasze romanse... Macie to załatwić po zajęciach! Tylko ma się obyć bez interwencji pani Pomfrey. Jasne? -Zapytała nas oboje.
-Oczywiście -odezwał się Draco z głupim uśmieszkiem.
Odwróciłam się na pięcie i odeszłam od Ślizgona, zamiatając przy tym szatą. Podeszłam do przygotowanych roślin i zaczęła się lekcja.
*oczami Dracona*
-Zrób to za mnie! -Powiedziałem do jakiegoś Ślizgona, z którym byłem w parze na zielarstwie. Nie chciało mi się babrać w ziemi. I tak już kolejny raz miałem zepsuty humor przez tą całą "pannę Salvador". Głupia szlama. Znowu mi się stawia! Czego nie zrobię to ona zawsze musi wziąć odwet. Albo pierdolnie jakąś ciętą ripostę, albo przeszkodzą nam nauczyciele. Dobrze, że to ostatnia lekcja... Opiekunka Puchonów nie jest w sumie taka zła, jak to sobie wyobrażałem... Myślałem, że da nam szlaban, albo odejmie punkty. Gdyby przyłapał nas Snape, zarobilibyśmy miesiąc kary... Sprout powiedziała, że mamy się "pogodzić" po zajęciach. Tak, jasne. Z wielką chęcią...
Doczekałem końca lekcji. Wyszedłem ze Szklarni  ostatni. Jak nigdy... Kiedy byłem już na zewnątrz, ujrzałem Tatianę, która szła zamiatając nogami trawę, po błoniach. Wpatrywałem się w ten obraz jak zaczarowany. Jej blond włosy rozwiewał lekki wiatr, a szata również powiewała ukazując jej zgrabną sylwetkę. Twarz jaśniała od powoli zachodzącego słońca. A oczy... Oczy świeciły. Brązowe tęczówki idealnie komponowały się z jej włosami. Wyglądała tak niewinnie i pięknie... Cholera! Co się dzieje!?
Otrząsnąłem się z zamyślenia i ruszyłem w stronę Puchonki. Im bliżej niej byłem tym szybciej biło moje serce. Kompletnie nie wiedziałem dlaczego tak się dzieje... Tatia zauważyła mnie i zaczęła mi się przyglądać. Natychmiast na jej twarzy pojawił się grymas i niezadowolenie. Raczej nie była najszczęśliwsza, że idę w jej stronę. A ja? Nie wiem. Nie wiem dlaczego tak zachwycam się jej urodą. Pojęcia nie mam z jakiego powodu serce łomotało mi za żebrami. Kompletnie nie kojarzyłem dlaczego chciało mi się uśmiechać kiedy tak do niej szedłem...
-Czego chcesz? -Powiedziała na wstępie. Bez o grudek. Prosto z mostu.
Zawahałem się. Właśnie. Czego chciałem? Po co ja tu w ogóle szedłem!? Zrobiłem to tak automatycznie, że nawet nie zdążyłem o tym pomyśleć.
-Ja... -zamurowało mnie.
-To słowo to chyba "przepraszam". Wiem, że ci to trudno wymówić, więc nie trudź się. Nic ci no to nie da -powiedziała i zaplotła ręce na piersiach. Spojrzała na zachód. Na jej warz ponownie wlało się pomarańczowe światło.
-Skąd niby pewność, że chcę cię przeprosić? -Wróciłem na ziemię.
-No to po co tu przylazłeś? Chyba nie po to żeby mi się przyglądać.
"Właśnie po to." -powiedziałem do siebie w myślach. Chwilę później skarciłem się jednak za tą odpowiedź. Blondynka usiadła po turecku na ziemi. Ja stałem nad nią i przyglądałem się dziewczynie trochę tępym wzrokiem. Włożyłem ręce do kieszeni i spojrzałem tam gdzie Tatia, czyli na słońce. Przymrużyłem lekko oczy.
-Przesadziłem. P...Przepraszam -wykrztusiłem. Dopiero kiedy wypowiedziałem to słowo, zastanowiłem się po co ja to właściwie robię. Nie mogłem jednak znaleźć przyczyny. Puchonka spojrzała na mnie zdziwiona.
-Co? -Spytałem oschle, bo irytował mnie ten jej świdrujący wzrok. Pomimo tego, oczy miała piękne...
-Malfoy? -Wstała. - Czy to ty!?
-Co ty odwalasz!?
-Ty powiedziałeś "przepraszam" ! Do MNIE! -Wydukała.
-No tak... A poskutkowało? -Zapytałem z głupią nadzieją.
-Nie. Ale działaj tak dalej. Może za jakieś kilkanaście lat (jak dobrze pójdzie...) wyjdziesz na prostą -powiedziała i ruszyła w stronę zamku.
*oczami Tatii*
Udałam się  do Wielkiej Sali. Siedzieli już tam wszyscy uczniowie... Oprócz mnie i Dracona. Kiedy przekroczyłam próg pomieszczenia rozmowy natychmiast zamieniły się w szepty. Ciągle czułam na sobie czyjeś spojrzenie. Gdy jednak zwróciłam wzrok na gapiącą się na mnie, osobę, ona odwracała oczy i udawała, że  przygląda się czemu innemu. Zirytowana usiadłam przy stole Hufflepuff'u.
-Przeprosił cię?? -Wypaliła Hanna.
-Słucham? -Zdziwiłam  się.
-Widzieliśmy, że Malfoy idzie za tobą. Raczej nie poszedł ci powiedzieć, że ładny mamy zachód słońca -dopowiedział Cedric.
Zawahałam się z odpowiedzią. Powiedzieć prawdę? To by bardziej "skompromitowało" Dracona, czyli tym samym byłby dla mnie jeszcze bardziej wredny i szukałby odwetu. Skłamać? Draco by wtedy wygrał... Na brodę Merlina! Draco, Draco! Czy ten świat kręci się tylko dookoła Malfoy'a!?
-Tak -powiedziałam w końcu. Na twarzach osób, które siedziały blisko mnie ujrzałam promienne uśmiechy. Mam go gdzieś! Niech wie, że się "zmieniłam"!


Po kolacji wyszłam z Wielkiej Sali. Poczułam czyjąś dłoń na ramieniu. Odwróciłam się nagle myśląc, że to Malfoy. To jednak nie był on. W sumie to zdziwiłam się, że to akurat o nim w pierwszej kolejności pomyślałam. Nie wnikałam głębiej w moje rozmyślania, bo stał przede mną Fred Weasley. Serce zaczęło mi dudnić w klatce piersiowej, a myślenie wyłączyłam. Uśmiechnęłam się promiennie.
-Hej -powiedziałam.
-Cześć. My już się zbieramy. Idziecie? -Spytał.
-Pewnie -odpowiedziałam.
-No to super. Poczekamy na Dziedzińcu -poinformował rudzielec i odszedł.
Kiedy tylko się ocknęłam wróciłam z powrotem do Sali. Szarpnęłam Suzan za szatę, aż wypuściła z ręki nadgryzione jabłko i wytaszczyłam ją na korytarz.
-Pali się!?
-Tak! -Powiedziałam szybko. -Dormitorium! Ciuchy. Zmienić. Już! -Mówiłam z przerwami.
Suzy przewróciła teatralnie oczami i pobiegła za mną. Już z daleka darłam się "Mimoletonia!", "Mimoletonia!". Jakimś cudem nie zderzyłam się z powoli otwierającym się obrazem. Wcisnęła się w otwór i pognałam do dormitorium szybko opuszczając Pokój Wspólny. Siedzący tam Puchoni tylko patrzyli na mnie jak latam w tę i z powrotem. Wpadłam do pokoju i od razu dopadłam się do szafy. Zaczęłam "wybierać" ciuchy. Suzan, która właśnie teraz weszła do dormitorium oberwała niebieska podkoszulką.
-Eeej! -Zaśmiała się. Naprawdę bawiło ją moje zachowanie.
Spojrzałam na nią i źrenice mi się rozszerzyły.
-To! -Powiedziałam i zdjęłam T-shirt z twarzy przyjaciółki. Zaczęłam pstrykać palcami. To zawsze pomagało mi się skupić. Myślałam bowiem nad dalszą częścią ubioru.
-Te spodnie, które masz na sobie, biały sweter, trampki. Wysoki kucyk i delikatny makijaż. Psiknij się też tą twoją ulubioną mugolską perfumą -powiedziała jednym tchem Suzan. Zawsze mi w ten sposób pomagała.
-Jesteś boska! -Powiedziałam i przytuliłam się do niebieskookiej. Uścisk nie był jednak długi, gdyż zaraz się od niej odkleiłam i poleciałam do łazienki z wybranymi ubraniami. Długo tam nie siedziałam. Wypaliłam zaraz z pomieszczenia i wybiegłam z dormitorium.
-Gdzie tak gnasz? -Zapytała jakaś Puchonka w Pokoju Wspólnym.
-Nie teraz! -Krzyknęłam w biegu i wypadłam z "siedziby" Hufflepuff'u. Przed wejściem na dziedziniec dogoniła mnie Suzan.Oparłam się o mur i złapałam powietrze, aby ustabilizować oddech. Uśmiechnęłam się i weszłam na dziedziniec. Ujrzałam tam dwa rude łby, blondynkę i brunetkę.- Cześć! -Powiedziałam z daleka, machając całemu towarzystwu. Podeszłam do jeszcze nieznajomych mi dziewczyn.
-Witaj, jestem Carmen Black -Gryffonka uścisnęła mi dłoń. Miała piwne oczy i długie, rozpuszczone na wiatr włosy. Ubrana była w czarne rurki i szarą bluzę. Na nogach zagościły żółte trampki za kostkę. Uroczo.
-Tatia Salvador -przedstawiłam się.
-W sumie to wiem kim jesteś. Pół Hogwartu o tobie huczy! -Powiedziała brunetka z uśmiechem.
-Ohh. Miło mi! -Machnęłam teatralnie ręką. Spojrzałam na Krukonkę. -Ty to pewnie Rose -podałam dziewczynie rękę.
-Tak. Miło mi cię poznać -powiedziała ukazując białe zęby. Blondynka ubrana była w zwyczajne dżinsy i niebieską bluzę na zamek. Włosy były związane w kucyka. Wygląda na przyjemną dziewczynę.
-Zapoznaliśmy się. To co? Idziemy? -Zaproponował George.
Wszyscy zgodziliśmy się z jego zdaniem. Ruszyliśmy więc na błonie.
Miły wietrzyk otulił moją twarz. Bardzo lubiłam to uczucie. Usiedliśmy na trawie. Rose położyła głowę na kolanach Georga, który gładził jej włosy. Carmen skubała zieloną trawę, Fred oparł się o drzewo, a ja i Suzan zamykałyśmy to koło. Zaczęła się miła rozmowa.
-Też zauważyliście, że nie ma w planie obrony przed czarną magią? -Zagadnęła Suzy.
-Ja jakoś nie rozpaczam -zaśmiał się George.
Dyskutowaliśmy o nauczycielach i różnych zajęciach. Jakoś zgadało się na temat eliksirów, później Snape'a, następnie Ślizgonów no i oczywiście na sam koniec był Malfoy.
-Nadal nie mogę uwierzyć, że on cię przeprosił! -Mówiła rozbawiona Suzan.
-Dokładnie. To przecież Malfoy! -Powiedzieli jednocześnie Weasley'owie.
-Draco nie jest taki zły. Może z pozoru, ale jak się go lepiej pozna... -zaczęła Carmen, ale wszyscy przerwaliśmy jej wybuchem śmiechu. -No bez przesady!
Nagle zaczęło robić się ciemno. Towarzyszyło temu również mocne ochłodzenie. Śmiechy ustały, a na naszych twarzach zagościła powaga, a nawet lekkie przerażenie. Trawa pod moją ręką zaczęła zamarzać. Zupełnie jakby w pobliżu byli...
-Dementorzy! -Krzyknęła Suzan.
Odwróciłam się i ujrzałam ciemne postacie, unoszące się nad ziemią w czarnych szatach. Zerwaliśmy się z trawy jak na komendę. Dementorzy natychmiast nas zauważyli.
-Coś jest nie tak -powiedział Fred.- Dumbledore by nas zawiadomił.
To prawda. Albus dał by znać uczniom, że wokół szkoły krążą dementorzy. Wygląda jednak na to, że do kolacji sam o tym nie wiedział. Nieważne. Nieważne, bo stworzenia właśnie zmierzali w naszą stronę tyle, że raczej nie z pokojowymi zamiarami.. No chyba, że lecą dać na buziaka. Tym bardziej mi się to nie podobało. Nim się obejrzeliśmy w okół nas było pełno postaci w podartych szatach. Zaczęli wręcz wyżerać naszą duszę. Nie wiem co mnie tchnęło, ale od razu wiedziałam co mam zrobić. Wyjęłam różdżkę jednym sprawnym ruchem i zaczęłam intensywnie myśleć o rodzicach. Miłe wspomnienie...
-Ekspekto patronum! -Krzyknęłam kierując różdżkę na nich. Z końca patyka wydobyło się białe światło, które stworzyło dużą tarczę, ochraniającą mnie i przyjaciół. Kilka dementorów próbowało przebić się przez tarczę, lecz żaden tego nie zdołał zrobić. Stworzenia odleciały. Wiedzieliśmy jednak, że nie na długo.
-Złapcie mnie wszyscy! -Rozkazała nam Black'ówna.
Wszyscy posłuchaliśmy jej i chwyciliśmy się ręki dziewczyny. Poczułam szarpnięcie i chwilę później stałam przed obrazem Grubej Damy. Kiedy znów poczułam podłogę pod stopami upadłam na ziemię.
-Czy my się teleportowaliśmy!? -Zapytała zszokowana Su. Była nieźle roztrzęsiona.
Carmen tylko pokiwała głową.
-A..Ale skąd ty... -dukała czarnowłosa.
-Mam zdolnych braci -brunetka puściła Suzan oczko. Spojrzała na mnie. -My tu o mnie, a ty wypaliłaś z patronusem! Jak!?
-Nie uczyliśmy się tego jeszcze -dopowiedział George, wytrzeszczając oczy.
-Eeem... -zastanowiłam się. Faktycznie, że nie.. To z jakiej paki ja to umiem!? Przez te kilka dni jak jestem w Hogwarcie wydarzyło się tyle dziwnych rzeczy, których nie mogłam wytłumaczyć, że zaczynałam się bać.. Tego zaklęcia użyłam tak automatycznie, że nawet nie zdążyłam o tym pomyśleć. Całkiem jak latanie na miotle: wsiadasz i lecisz! Nie myślisz o tym. -Nie mam pojęcia...
-A co wy wszyscy tu robicie? -Zapyta profesor McGonagall, która pędziła w naszą stronę ze zdziwieniem na twarzy.
-My tylko.. -zaczął Fred, ale kobieta nie dała mu dojść do słowa.
-Nie wicie, że nie wolno jest się teleportować na terenie Hogwartu?
-Wiemy, ale to była nagła sytuacja! -Próbowała wytłumaczyć Rose.
-Dokładnie -dopowiedziałam. Jak to ja. Musiałam dorzucić swoich kilka sykieli.-Na błoniach pojawili się demenorzy!
-Już są... -powiedziała jakby do siebie Minerva.
-O co chodzi!? -Zapytał George.
Tylko rzucaliśmy pytaniami. Wszyscy byliśmy mocno rozkojarzeni.
-Z Azkabanu uciekła Bellatrix Lestrange -wyjaśniła kobieta.
-Ale po co dementorzy chronią Hogwart? Coś nam grozi? -Zapytała tym razem Carmen.
-Idźcie do swoich dormitoriów -powiedziała szybko pani McGonagall. Widząc, że my nadal oczekujemy odpowiedzi kontynuowała.- Już! I nie wychodzić z nich już dzisiaj! -Powiedziała surowo kobieta i pospiesznie odeszła.
My tylko spojrzeliśmy po sobie. Bliźniacy i Carmen weszli do Pokoju Wspólnego Gryffonów, a my rozeszłyśmy się z Krukonką życząc dobrej nocy. Jak miło! Najpierw zaatakowali nas dementorzy, później prawie straciliśmy punkty u McGonagall, a teraz jakby nigdy nic życzymy sobie dobrej nocy. Trochę schizowe.. Wróciłam z Suzan do dormitorium. Dziewczyny dziwiły się dlaczego wracamy dopiero teraz i to w taki  stanie. Opowiedziałyśmy im pokrótce co się działo na błoniach i o tajemniczym zachowaniu Minervy.
-To może o to chodziło temu QS? -Powiedziała Hanna Abbott.
-Ale skąd by o tym wiedział? Jeżeli dementorzy przybyli dzisiaj to również dzisiaj Bellatrix musiała uciec. Gdyby było inaczej to byśmy się o tym dowiedzieli -odezwała się Bree.
-Bellatrix jest Śmierciożerczynią. Może ten QS też. Może maczał w palce w tej ucieczce -Suzan próbowała sklecić wszystko do kupy.
-Ale w takim razie po co by mnie ostrzegał? -W końcu dopuściły mnie do głosu.
Zapadła cisza. Miałam rację. Po co by mnie o tym uprzedzał? Szczerze mówiąc to nie chciało mi się nad tym teraz rozmyślać. Poszłam wziąć szybką kąpiel, przebrałam się w piżamy i wskoczyłam do łóżka. Kiedy dziewczyny zasnęły i śniły o swoich marzeniach, ja nie mogłam spać. Ciągle dręczyły mnie pytania. Choć nie chciałam sobie nimi teraz zaprzątać głowy, bo byłam zmęczona, one nie dawały mi żyć. Wyciągnęłam więc pergamin z szuflady i spojrzałam na niego. Ehh. Ciemno jak w dupie. Sięgnęłam po różdżkę i zakryłam się kołdrą.
-Lumos -szepnęłam i zaczęłam analizować wiadomość, którą dzień wcześniej przesłała mi czarna sowa.




______________________________________________________________

Jest. Przepisałam... Pomimo mojego rozrzutu (pół rozdziału na kartce, kawałek na kompie, a kawałek na komórce) dałam radę! Możecie być ze mnie dumni ^.^
Rozdział dedykuję mojej Patrycji i Klaudii. Kochane ziemniaki, które co dzień dopytywały się "Kiedy rozdział!?". Dzięki temu zawsze mi się lepiej pisze :D

~Tatsi

wtorek, 19 marca 2013

2 rozdział "Zazdrosna o każdy jego uśmiech, każde spojrzenie."


Był już wieczór, a my wchodziliśmy przez ogromne wrota. Udaliśmy się tradycyjnie na Wielką Salę. Kocham tutaj przesiadywać! Ogromne pomieszczenie z bajecznym sufitem, który zmienia się w zależności od pory dnia lub okoliczności. Cztery długie stoły, przy których siedzieli uczniowie. Każdy stół przedstawiał inny dom. Na końcu Sali znajdował się duży podest, na którym również znajdował się stół. Tam natomiast siedzieli wszyscy nauczyciele.  Zajęłam moje miejsce przy stole Puchonów. Ciągle słychać było rozmowy i śmiechy. Nagle Dumbledore wstał z miejsca. Wszyscy zamilkli, kiedy czarodziej poprosił o ciszę.
-Dziękuję... Witam was wszystkich na kolejnym roku w Hogwarcie! Mam nadzieję, że spędzicie ten czas na pożytecznej nauce i zawieraniu nowych przyjaciół niźli szukaniu wrogów i kar u pana profesora Snape'a -powiedział na wstępie. Słychać było lekkie chichoty z Sali. - Tak, czy inaczej... Jak zwykle obowiązuje was kilka zasad takich jak ta, że teleportacja z Hogwartu, dookoła Howartu tak jak i w nim jest zabroniona. Zakazany Las jest nadal zakazany i przestrzegam was przed tym, aby nikt swojej nogi nie postawił między tamte drzewa. Szanujcie te i wiele innych zasad -dyrektor przerwał na chwilę. - Jak co roku mamy nowych uczniów, którzy chcą kształcić się pod względem magii.  Odbędzie się teraz przydział do domów.
W tym momencie dzieciaki podchodziły po kolei i zakładano im na głowę Tiarę Przydziału. Co chwila słychać było tylko okrzyk "Gryffindor!" i wiwaty, "Raveclaw!"  i oklaski, "Slytherin!" i aplauz  "Hufflepuff!" i wielki entuzjazm. Starsi uczniowie, niezależnie od domu, przyjmowali pierwszaka z uśmiechem i gratulacjami. To mi się zawsze podobało.
-Dobrze. Uczniowie przydzieleni do domów, więc można zacząć jeść! -Po tych słowach Dubledore'a, na stołach pojawiły się przeróżne pyszności! Chyba właśnie ten moment najbardziej lubiłam podczas przemowy Albusa. Dorwałam się do chleba, na który rzuciłam żółty ser. Moje ulubione połączenie.
-Proszę cię! Tylko nie to! -Zaprzeczyła Su. Wiedziała co się święci. Zawsze po serku miałam dziwną głupawkę. Śmieję się 24h na dobę nie wiadomo z czego.
-Dlaczego nie? Miło mieć uroczą głupawkę na wieczór -powiedziałam z uśmiechem i ugryzłam kanapkę.
Po odniesieniu Harmoo do Sowiarni, udałam się do podziemi Hogwartu. Przystanęłam przy obrazie martwej natury.
-Mimoletonia -powiedziałam, a obraz wręcz oderwał się od ściany niczym drzwi. Moim oczom ukazał się Pokój Wspólny uczniów domu borsuka. Wszystko przyozdobione w żółć i czerń. Na środku znajdował się ogromny kominek, a przed nim kilka czarnych foteli z żółtymi elementami. Było tam dużo uczniów domu borsuka. Wszyscy wesoło rozmawiali i śmiali się z żartów Cedric'a. Jak zwykle. Chciałam iść już do dormitorium. Miałam ochotę na długą kąpiel.
-Tatia! -Ktoś zatrzymał mnie w pół kroku. -Już uciekasz?
-Jestem zmęczona -wyjaśniłam.
-No weź! Zostań chwilkę -zachęciła mnie Bree, jedna z moich lokatorek.
Westchnęłam głośno i odwróciłam się na pięcie. Powędrowałam w stronę jednego z foteli i rzuciłam się na jego podręcze. Położyłam się na kolanach panny Abbott.
-No. To jak tam sytuacja z Malfoy'em? -Zapytał jakiś blondyn ze strony kominka.
-Matko! Widzę, że to do jutra cały Hogwart obiegnie! -Zaśmiałam się.
-Ba -poklepała mnie po brzuchu Hanna.
Spędziliśmy tak jakąś godzinę na miłej pogawędce. W końcu nieźle mnie zmogło. Wstałam z fotela i poszłam do dormitorium, żegnając się z Puchonami. Weszłam do pokoju i rozejrzałam się do o koła. Znajome kąty.  Klamoty Bree, Suzan i Hanny leżały na łóżkach. Walizki były pootwierane, kilka ubrań walało się po podłodze. Tak, znajome kąty... Tylko jedno łóżko było nieruszone. Widać, że moje... Otworzyłam więc walizkę i wytargałam z niej piżamy oraz kosmetyczkę. Dwa ręczniki też się zdadzą... Wparowałam z tym całym majdanem do łazienki, zrzuciłam ubrania i weszłam pod prysznic. Ciepła woda oblała moje ciało. Miłe uczucie. Umyłam się, włosy również. Wyszłam spod prysznica i obwiązałam się żółtym ręcznikiem. Włosy zgarnęłam i zawinęłam na głowie, tworząc uroczy "kopiec". Zaczęłam myć zęby. Zmyłam pozostałości po lekkim makijażu. W pewnym momencie usłyszałam, że drzwi do dormitorium się otwierają. Tej czynności towarzyszyły oczywiście śmiechy i rozmowy. Dziewczyny wróciły. Słychać było jak każda pada na łóżko nadal gawędząc. nagle wszystko ucichło. Do moich uszu dobiegł jedynie dźwięk otwieranego okna i trzepot skrzydeł.
-Eeeem... Tina -zawołała mnie Suzy.
Otworzyłam drzwi i wychyliłam tylko głowę, bo byłam jedynie w ręczniku.
-Hę?
-To chyba do ciebie -powiedziała niebieskooka, lekko przestraszona, unosząc do góry małą kartkę pergaminu.
Na parapecie siedziała czarna jak smoła sowa o żółtych oczach. Nie wiem dlaczego, ale zdawała mi się jakaś znajoma... Ptak zerwał się i wleciał z czerń nocy, nie pozostawiając za sobą nic innego poza liścikiem. Podeszłam do przyjaciółki i otrzymałam od niej mały kawałek pergaminu. Przeczytałam go półgłosem. Wraz z podpisem cały kolor zszedł mi z twarzy. Na liściku było napisane:

 "Tatiano!
Jesteś w niebezpieczeństwie!!
Uważaj na siebie.
                                            QS"

Stałam osłupiała na środku dormitorium z karteczką w ręku. Co to miało oznaczać? Kto to jest QS? Skąd on lub ona mnie zna!? Pismo było zgrabne, ale założę się, że pisał to mężczyzna. Kurde! Znowu to samo dziwne uczucie, że skądś już to pismo pamiętam... Sowa też odświeżała jakieś zapomniane wspomnienia... Za cholerę jednak nie mogłam sobie ich przypomnieć...
-O co chodzi? -Wypaliła szeptem Naomi.
Dziewczyny patrzyły na mnie wytrzeszczając oczy i oczekując na moja odpowiedź. Ja jednak nic nie mogłam z siebie wydusić. 7 słów, ale budziły grozę... To niebezpieczeństwo czai się w szkole? Wśród uczniów? Nauczycieli?  A może to po prostu głupi kawał?
-Nie wiem -szepnęłam. Patrzyłam w okno jak zahipnotyzowana. -Nie wiem...
***Następnego dnia***

Otworzyłam oczy. Podniosłam głowę zaspana i rozejrzałam się po dormitorium. Wszystkie dziewczyny jeszcze spały. Nie, jednak trzeba wstać... Ruszyłam więc tyłek spod cieplutkiej kołdry. Podczas wybierania ciuchów Suzan obudziła się i spojrzała na mnie.
-Co ty odwalasz? -Zapytała śpiąco.
-Ciuchów szukam. Nie widzisz? -Odpowiedziałam śmiejąc się.
-Co mamy pierwsze?
Zajrzałam na plan, który dostaliśmy wczoraj.
-Numerologia z Krukonami -powiedziałam i chwyciłam za wybrany "zestaw". Ruszyłam do łazienki, aby się ubrać, umyć i podmalować. Wyskoczyłam z pomieszczenia ubrana w białe rurki, pomarańczową bluzkę chyba o dwa rozmiary za dużą i w tego samego koloru co T-shirt trampkach. Włosy były związane w niedbałego koka na czubku głowy.
Moje współlokatorki już się obudziły i powoli wstawały z łóżek. Tylko Bree leżała w najlepsze i przyglądała nam się. Do śniadania zostało nam jeszcze trochę czasu. Postanowiłam się wypakować. Poskładałam ciuchy do szafy, a zdjęcia poustawiałam na szafce nocnej. Jedno z nich się ruszało. Przedstawiało mnie i Suzan. Rzucamy się śnieżkami którejś to pięknej zimy. Drugie to było zdjęcie mugolskie. Byłam na nich ja, mama i tata. Nagle zauważyłam karteczkę na szafeczce. Rozwinęłam ją i przypomniałam sobie o wczorajszej wiadomości.
-Może pójdziesz z tym do pani Sprount? -Zaproponowała Bree, która widziała, że patrzę na pergamin.
-A gdzie do Sprount! Do Doumbledore'a idź! -Powiedziała Naomi, wymachując różową koszulką, którą miałą zamiar ubrać.
-Nie -powiedziałam tylko i włożyłam papier od szufladki.
Kiedy Su była gotowa wyszłyśmy razem z dormitorium i popędziłyśmy ku Wielkiej Sali. Było tam już dość dużo uczniów. Przy stole Slytherinu ujrzałam Dracona. Patrzył na mnie gniewnie. Wiedziałam, że nie jest zadowolony z opinii, jaka  o nim teraz krąży. Ja tam byłam zadowolona...
*oczami Draco Malfoy'a*
Siedziałem właśnie między Zabinim, a jakimś Ślizgonem, którego imienia nawet nie pamiętałem. Dźgałem widelcem małego pomidorka na talerzu. Jakoś nie miałem apetytu. Psuła mi go ta cała Tatiana... Drażniła mnie... Przez nią, po całym Hogwarcie chodzi po mnie wieść, że uległem szlamie. Wcale tak nie było! Ja po prostu... Zdziwiłem się.... Zdziwiłem się, że Salvador może coś takiego powiedzieć. Do MNIE! Zmieniła się od poprzedniego roku. Jest bardziej stanowcza, odważniejsza i... Ładniejsza...Kurde! O czym ja myślę? Tatia? To przecież szlama... Ogarnij się Draco!...
*oczami Tatiany*
Zaczęłam jeść kanapkę z dżemem truskawkowym. To mój ulubiony. Rozejrzałam się po Sali, mieląc przy tym chleb w buzi. Przy stole Gryffonów spostrzegłam cztery rude czupryny. Od razu rozpoznałam jakie imiona się kryją pod dwoma z nich. Jednym z nich był bowiem Fred. Przyglądałam mu się rozmarzonym wzrokiem.
-Tatsi! Hej! -Suzan pstryknęła mi palcami przed nosem.
Ocknęłam się. Dopiero teraz doszło  do mnie jak głupio musiało to wyglądać: siedzi dziewczyna, podparta ręką o brodę, a w drugiej dłoni trzyma nadgryzioną kanapkę... Wiocha.
-Co ty? Zakochałaś się? -Spytała podejrzliwie.
-Nie wiem -odpowiedziałam tylko i wstałam od stołu z chlebem z ręku. Będąc przy drzwiach zatrzymałam się i lekko przesunęłam, bo w innym wypadku zostałabym staranowana przez pędzącą w moją stronę brunetkę. Piwnooka dziewczyna leciała z jakąś wymientoloną kartką w ręku.
-Freddi! -Wydarła się na pół Wielkiej Sali.
Rudzielec zareagował na swoje imię i spojrzał na pędzącą w jego stronę Gryffonkę. Kiedy tylko skierował na nią swój wzrok jego oczy rozjaśniły się, a na twarzy pojawił się promienny uśmiech. Brunetka zaczęła mówić coś do Freda entuzjastycznie.
-Zazdrosna o każdy jego uśmiech, każde spojrzenie -szepnęła mi do ucha Suzan.
Z początku wystraszyłam się, bo nie zauważyłam kiedy przyjaciółka podeszła. miałam coś powiedzieć, ale jednak nic z siebie nie wydusiłam, pomimo otwartych ust. Przyznałam jej rację w myslach i skierowałam się do dormitorium. Tam zaczęłam pakować książki potrzebne na przyszłe zajęcia. W końcu ruszyłyśmy z Suzy na lekcje.
Jakoś dożyłam do obiadu. Wykłady były tak nudne, że sama się sobie dziwię, że nie zasnęłam... Weszłam do Wielkiej Sali i zajęłam miejsce obok Su. Chwilę później do pomieszczenia weszła Gryffonka, która o mało mnie nie staranowała przy śniadaniu. Szła w towarzystwie  blondynki w szacie z naszywką Krukonów. Nagle za ich plecami pojawili się bliźniacy. George pocałował blond dziewczynę, a Fred w tym samym momencie zakrył oczy mojej prawie-zabójczyni.
-To jest Carmen Black, kuzynka Dracona. Obok idzie jej przyjaciółka -Rose Martin. Krukonka chodzi z Georgem. Natomiast Fred i Carmen sa dobrymi przyjaciółmi -poinformowała mnie Suzan, wyrywając tym samym z zamyślenia. -Coś jeszcze? -Zapytała nabijając na widelec kawałek kurczaka.
-Skąd to wiesz? -Zdziwiłam się.
-Mam dobre źródła -oznajmiła tajemniczo.

niedziela, 17 marca 2013

1 rozdział "Ucz mnie mistrzu!"


Stałam właśnie na peronie w Londynie z wózkiem, na którym były poupychane moje bagaże i klatka z białą sówką Harmoo. Moi rodzice stali za mną. Trochę się wahałam, czy poradzę sobie kolejny rok z tą blond wredotą. Poczułam rękę taty na moim ramieniu.
-Gotowa? -Usłyszałam jego głos.
Spojrzałam na ścianę, gdzie pisało PERON  9  3 /4. Pokiwałam tylko głową. Odwróciłam się do Mirandy i mocno się do niej przytuliłam. Mama ucałowała mnie w czubek głowy i szepnęła:
-Poradzisz sobie.
Kiedy się od niej oderwałam wpadłam na tatę.
-Powodzenia skarbie -pokrzepił mnie William.
Uśmiechnęłam się. Złapałam za wózek i zaczęłam biec na ścianę. Chwilę później stałam już pomiędzy tłumem z walizkami i miotłami. Za mną stała zwyczajna ściana. Po rodzicach nie było śladu. Na torach stał piękny pociąg z napisem: Hogwarts Express. Spod jego kół wydobywał się biały dym, który sygnalizował, że jest już gotów do drogi. Wokół mnie przechodziły zdezorientowane pierwszaki ze swoimi rodzicami. Byli również starsi uczniowie. Gdzie nie spojrzeć tam tylko rzucanie się na szyję, całusy i śmiechy. Uroczy gwar. Tak, to  jest to miejsce. Uśmiechnęłam się mimowolnie. Już miałam ruszyć na poszukiwania moich przyjaciół, ale zatrzymał mnie znajomy głos:
-No, no, no. Kogo ja tu widzę? Szlama we własnej osobie.
Odwróciłam się na pięcie i niestety ujrzałam to czego się właśnie spodziewałam: Draco ze swoim koleżką- Blais'em.
-Witaj Draco -powitałam go z gorzkim uśmiechem. Próbowałam być miła. To było jednak dla mnie trudne, bo jestem bardzo nerwową osobą. Tym bardziej miałam utrudnione zadanie, bo to przecież Malfoy.
-Od kiedy jesteś taka miła? -Zapytał z głupim uśmieszkiem blondyn.
-Ja? Od zawsze. Dla ciebie kotku udaję -powiedziałam rozbawiona i pogłaskałam go po policzku.
Draco tylko się skrzywił i odszedł. Widocznie był zdziwiony, że nie wypaliłam z tekstem typu: "Odwal się Malfoy." , bądź "Zamknij się." , co miałam w zwyczaju. W sumie to sama byłam w szoku, że potrafiłam coś takiego powiedzieć. Zaśmiałam się tylko. Poszłam więc w stronę gdzie miałam zamiar iść wcześniej. Zatrzymałam się dopiero przy bardzo znajomym mi miejscu. To właśnie tu poznałam moją Suzan. Nie zdziwiłam się więc na widok czarnowłosej dziewczyny, stojącej przy ławeczce widocznie zniecierpliwiona. Kiedy tylko mnie ujrzała, jej niebieskie oczy rozświetliły się, a  na twarzy pojawił się radosny uśmiech.
-Tayana! -Wrzasnęła radośnie w moją stronę, rozkładając ręce. O mało co nie znokałtowała jakiegoś przestraszonego dziecka. Nic sobie jednak z tego nie zrobiła. Tak, to cała Su.
-Suzy! -Krzyknęła z tym samym entuzjazmem. Miałyśmy wiele przezwisk. Ja ją nazywałam Suzan, Suzy, Su... Zależy od humoru. Ona również miała dla mnie zróżnicowane wersje mojego imienia. Byłam Tatia, Tayana, Tatsi. Tina też przeszło. Niektóre nie były w ogóle związane z imieniem... Używałyśmy ich jednak "prywatnie".
 W końcu spotkałyśmy się w uroczym uścisku. Jak zwykle pobujałyśmy w prawo i lewo. Kiedy jednak zaczęło brakować nam powietrza oderwałyśmy się od siebie. Zlustrowałyśmy się nawzajem. Suzan otworzyła szeroko buzię na mój widok.
-Aleś się zmieniła dziewczyno! -Powiedziała.
-Kolejna! Mój tata to samo powiedział...
-Bo to prawda. Wyładniałaś! Zobaczysz. Chłopaki będą się za tobą w kolejce ustawiać! -Zaśmiała się niebieskooka.
-No już bez przesady.
Postanowiłyśmy zająć już miejsca w pociągu, bo niedługo miał być odjazd. Zaczęłyśmy szukać więc wolnego miejsca. Nagle przez przypadek wpadłam na kogoś. No jasne, że był to Draco Malfoy.
-Uważaj jak chodzisz, szlamo -powiedział z pogardą. Te słowa były wypowiedziane dość głośno, więc wszyscy uczniowie, stojący w pobliżu, zwrócili na nas uwagę.
Nie wiedzieć czemu wezbrała u mnie fala gniewu i odwagi zarazem. Czułam, że mogę wszystko. Wykorzystałam to zatem, będąc w pełni zła.
-To raczej ty uważaj gdzie stoisz idioto -powiedziałam gniewnie. Zaczęłam szturchać go palcem po jego mostku. -Wiesz co? Mam już dość tego przezywania, wyśmiewania i bezsensownej wyższości. To że moi rodzice są mugolami lub to że jestem Puchonką, nie znaczy, że możesz mną gardzić lub traktować jak śmiecia!  Na brodę Merlina! Odwal się ode mnie! -Wrzasnęłam. Ujrzałam zdziwienie na twarzy Dracona. Jej! Nawet ja się zdziwiłam, że to wszystko JA  powiedziałam! Malfoy nawet się nie odezwał. Przełknął tylko głośno ślinę i patrzył się na mnie przerażony. Wśród gapiów uniosły się szepty typu: "Co ona robi!?" , "Odważna... Na pewno Puchonka!?" , "Jak ona się nazywa?" Śmiać mi się chciało z tych komentarzy i miny Dracona. W innej sytuacji wybuchłabym śmiechem, ale nie chciałam pokazać, że jestem miękka. Zależało mi żeby pokazać się ze strony przysłowiowej "twardzielki", która nie da sobą gardzić. Zachowałam więc zimną krew. Na mojej twarzy panowała grobowa mina. Minęłam blondyna z taką pogardą jak to on zawsze robił wobec mnie. Suzan kroczyła za mną ciężko zdziwiona. Jako że nigdzie nie było całego wolnego przedziału, wróciłam tam gdzie były tylko dwie osoby. Wcisnęłam głowę w dziurę między otartymi drzwiami. Rude czupryny natychmiast zwróciły na mnie uwagę.
-Można? -Spytałam z uśmiechem.
-Pewnie! -Odpowiedzieli równocześnie. trochę dziwne, ale podobno dla bliźniaków to normalne.
Podeszłam do chłopaków i podałam pierwszemu dłoń.
-Jestem Tatiana Salvador, ale mówcie mi Tatia.
-Ja jestem George -odpowiedział ten, któremu pierwsza podałam dłoń.
-Nie. To ja jestem George -odezwał się rudy przy oknie wyciągając do mnie rękę. - Wiem braciszku, że mnie wielbisz, ale podszywać się za mnie nie musisz -zaśmiał się. Patrzyłam na nich skołowana.
-To jeżeli ty to George, a ty przedstawiasz się jako George, ale George ci zaprzecza, bo on to George to ty jak masz na imię!? -Powiedziałam jednym tchem.
Bliźniacy zaśmiali się. Suzan stała za mną i przypatrywała się temu wszystkiemu. Chyba jednak się zmieniłam. I to nie chodzi o wygląd... Chociaż o niego też. Byłam jakaś odważniejsza Suzy ciągle dreptała za mną jakby przestraszona. Ja również taka byłam. Ale nie teraz. Teraz postawiłam się Malfoy'owi! I to dość ostro.
-Ja to Fred, a on to George -powiedział ten pierwszy. Ujął moją dłoń i złożył na niej pocałunek.- Miło mi.
Wymieniliśmy się promiennymi uśmiechami. Czując, że na policzki wlewają mi się rumieńce odwróciłam się w stronę Su.
-To jest Suzan Sparks -powiedziałam wskazując na czarnowłosą. Dziewczyna pomachała rudzielcom.
-Hej -odmachali jej oboje.
Zajęłyśmy miejsca na przeciwko chłopaków.
-Z którego jesteście roku? -Zapytał chyba George.
-Z piątego. A wy? -Odezwała się Suzan.
-Szósty. Czyli, że jesteście z tego samego roku co nasz brat -poinformował Fred.
-Ron? Tak. Znamy się.
Reszta podróży minęła bardzo przyjemnie. Rozmawialiśmy o różnych pierdołach. W sumie to o wszystkim i o niczym. W końcu jeden z Weasley'ów wypalił:
-Załóżmy lepiej szaty.
Wszyscy zgodziliśmy się z nim. Wyjęłam moja szatę z naszywką Puchonów. Su zrobiła to samo. Bliźniacy na nasz widok się zdziwili.
-To wy jesteście z Hufflepuff''u!? -Zapytał George.
-Tak. A co? Przeszkadza wam to? -Spytałam lekko urażona.
-Nie... Nie! Pewnie, że nie! Ale czy to przypadkiem nie jedna z was dogadała Malfoy'owi!? -Wytłumaczył George.
-Chyba o mnie chodzi -powiedziałam obojętnie, szukając czegoś w walizce.
Nagle rozległ się dziki okrzyk. Wystraszyłam się tego dźwięku. Okazało się, że to byli bliźniacy. Kiedy spojrzałam na ich twarze, byli roześmiani od ucha do ucha.
-Ucz mnie mistrzu! -Powiedział Fred, bijąc mi pokłony. -Chyba jesteś pierwszą Puchonką, która w ten sposób mu się postawiła! -Ciągnął dalej, rozbawiony rudzielec.
-Tak mu dowaliłaś, że mu w pięty poszło! -Dopowiedział George.
-Czysty talent -zarumieniłam się.
-I tak skromność! -Dodała Suzan. Zaraz wszyscy się roześmialiśmy.

sobota, 16 marca 2013

PROLOG "Ale cię nosi!"


Otworzyłam oczy i ujrzałam żółty sufit. Odwróciłam głowę w lewo- znajome biurko. podniosłam się z ciepłej poduszki. Ciemne, nowoczesne meble zakrywające jedną ze ścian. Na suficie rozłożysty, czarny żyrandol. Pod moimi nogami, które właśnie spuściłam z łóżka, poczułam miękki dywanik. Tak, to mój uroczy pokój. Szok! panował tam porządek! Brązowa gitara leżała obok wieży, wielki miś-wiewiórka, którego dostałam na moje 12-te urodziny, siedział na swoim miejscu, a ubrania nie walały się po podłodze jak zwykle. Były w... Walizce. No tak. Moje ciuchy, kosmetyki, zdjęcia i wiele innych spoczywały na dnie walizki. Dzisiaj koniec wakacji, co oznacza początek szkoły. Znów muszę zostawić moich rodziców mugoli. Ale za to ponownie ujrzę moich przyjaciół w Hogwarcie! Już się nie mogłam doczekać. Zerwałam się więc z łóżka i popędziłam do łazienki. Zawsze podczas mycia zębów nachodziła mnie fala oczekiwań, nadziei, bądź obaw, które przyniesie owy dzień. Tak było i teraz. Czy dobrze czułam się w Hogwarcie? Średnio. Lubię się tam uczyć, a moi przyjaciele zawsze mnie wspierają. Tą sielankę burzy jednak jeden z uczniów domu węża -Draco Malfoy. Wszystko byłoby dobrze, gdybym mu się nie rzuciła w oczy. Jestem Puchonką, a taki arystokrata jak Malfoy nie zwraca na nas uwagi. Na początku poprzedniego roku zarobiłam szlaban u nauczyciela eliksirów- Snape'a.  Dracon jednak musiał nieźle narozrabiać, że też dostał karę u opiekuna jego domu. Pech chciał, że zwrócił na mnie uwagę. Wręcz się mną zaciekawił, bo na następny dzień wiedział o mnie wszystko! Zaczęło się więc wyśmiewanie z Puchonów, wyzywanie mnie od szlam i zdrajców krwi. Już w pewien sposób wiem jak Hermiona się czuje. Właśnie, Miona. Fajna dziewczyna. Często pomaga mi w lekcjach, bądź z Malfoy'em. Nie. Jednak się cieszę, że wracam do szkoły. Nie będzie mi psuł tego roku jakiś Ślizgon. To, że jestem z Hufflepuff'u to nie znaczy, że nie potrafię o siebie zadbać! Dokończyłam mycie zębów. Nałożyłam trochę fluidu na twarz, tuszu do rzęs i pudru. Jak zwykle. Blond włosy rozpuściłam, aby swobodnie spływały mi przez ramię. Zrobiłam sobie jednak przedziałek na boku, czego nigdy jeszcze nie robiłam. Podobało mi się. Ubrałam czarne spodnie, fioletową podkoszulkę i długi, biały sweter. Stanęłam przed lustrem i obejrzałam mój strój. Wyglądałam jakoś inaczej... Nie mogłam jednak rozkminić w czym polega ta różnica. Wzruszyłam ramionami i w podskokach wyszłam z pokoju. Pokicałam na dół i wpadłam do jadalni, która była na lewo od schodów. W środku ujrzałam mamę- Mirandę, która gotowała jajecznicę i tatę Williama, siedzącego na krześle. Czytał gazetę. Rutyna...
 -Dzień dobry! -Powiedziałam wszystkim z uśmiechem. Podeszłam do Williama i ucałowałam go w policzek.- Cześć tatku.
-Witaj słonko -odpowiedział jak zawsze wesoły
-Cześć -przytuliłam Mirandę od tyłu i zaglądnęłam jej przez ramię.
-Cześć -pocałowała mnie w czoło.
Uśmiechnęłam się i usiadłam na przeciwko taty.
-Tatia! Ale cię roznosi! -Stwierdziła mama podchodząc do nas z patelnią. Włożyła jajecznicę na trzy talerze, leżące na stole.
-Tak, wiem -przyznałam. -Po prostu już się nie mogę doczekać kiedy będę w szkole!
-A ten wredny blondyn? -William odłożył gazetę.
-On mnie nie obchodzi. Poradzę sobie.
-Zmieniłaś się -stwierdził mężczyzna o czarnych włosach, upijając łyk kawy.
Popatrzyłam na niego pytająco. Naprawdę? Aż tak? Aż tak, że w pewien sposób i ja to zauważyłam? Nadal jednak nie wiedziałam w jaki sposób się "zmieniłam". Wzruszyłam ramionami i zaczęłam jeść śniadanie.

Witam :)

Witam wszystkich fanów (i nie tylko) na blogu "Myślała, że to bajka. Nie wiedziała, że Happy Endu nie będzie." Oto opowieść o wymyślonej przez mnie dziewczyny- Tatii Salvador (nazwisko wymyślone przez mojego skarbeczka: "Black'ówna"). Owa dziewczyna zakochuje się w jednym z bliźniaków. Fred jednak, to co ich łączy uznaje za przyjaźń. Czuje jednak coś do innej dziewczyny, co łamie serce Tayany. 
Nazywana z początku szlamą przez Dracona, czuje, że serce pika do Ślizgona. Tym razem z wzajemnością.
Mam nadzieję, że troszeczkę was zachęciłam do czytania mego opowiadania. Wiem, niewiele tego jest, bo nie mam ogólnego zamysłu co ma się dziać na moim blog :) Liczę jednak na wasze komentarze :*
Posty powinny pojawiać się jakoś tak co dwa-trzy dni.
Pozdrawiam moich czarodziei i mugoli również :*
~Tatsi.

P.S. Tatia, Tatiana, Tayana, Tatsi, Tina to to samo :D Żeby się ktoś później nie śmiał, że zapomniałam jak nazywa się główna bohaterka! :D